Wyszehradzki mundial 2030? To mogłoby się udać
W skrócie
Polska organizuje Mistrzostwa Świata 2030 wspólnie z Czechami, Węgrami i Słowacją. Brzmi jak utopia? Wbrew pozorom jest wiele argumentów, które umożliwiają taki projekt. Po decyzji FIFA, że mundial w 2026 roku zorganizują po raz pierwszy w historii więcej niż dwa państwa (czyli Kanada, USA i Meksyk) powinniśmy solidnie przemyśleć, czy nie warto rozpocząć zabiegów o zorganizowanie piłkarskich mistrzostw przez państwa Grupy Wyszehradzkiej. Nie ma lepszej drogi do mentalnego i infrastrukturalnego zbliżenia tego regionu jak wspólna organizacja takiego jedynego w swoim rodzaju wydarzenia.
Katalizator regionalnego zbliżenia
Pewnie najlepszym katalizatorem takich działań byłby sukces piłkarskiej kadry Polski. Jednak być organizatorem, a wygrywać mecze to dwie zupełnie różne sprawy. Na Euro 2012 polska reprezentacja zapisała się słabo, ale samo wydarzenie wciąż jest ocenianie jako historyczny wielki sukces, nie tylko przez samych Polaków. Zagraniczni dziennikarze z łezką w oku podczas francuskiego Euro 2016 wspominali wysoki poziom organizacji polsko-ukraińskiego turnieju, a zwłaszcza autentyczny entuzjazm organizatorów.
Złośliwi oczywiście mogą powiedzieć, że niektóre inwestycje „na Euro” jeszcze trwają, zwłaszcza te drogowe. Kto wie jednak, na jakim były etapie byłyby, gdyby nie katalizator w postaci ustaw specjalnych z okazji piłkarskiego turnieju. W dużym stopniu chodzi bowiem o impuls do działania. Termin imprezy mobilizuje jak mało co, choć ukończenie wszystkiego z pierwszym gwizdkiem i tak mało komu się udaje – nawet Niemcy na mundial w 2006 r. nie ukończyli wszystkiego co zapowiadali.
To, co po takim projekcie zostaje na zawsze to nieprawdopodobny kapitał ludzki wypracowany na poziomie decydentów, grup roboczych, wolontariuszy i wreszcie zwykłych ludzi, którzy przy okazji lepiej poznają państwa-współgospodarzy i wypracowują ścieżki przyjaźni i współpracy. Dla budowania tożsamości naszego regionu, na której nam jako Polsce zależy, takie wielkie wydarzenie to narzędzie wręcz wymarzone. Zwłaszcza, że perspektywie wystawienia wspólnej kandydatury sprzyja cały szereg argumentów. Przyjrzyjmy się im.
Europa Środkowa jest głodna wielkich wydarzeń
Euro 2012 było największą imprezą ostatnich dziesięcioleci zorganizowaną w tej części świata (nie licząc Rosji) od czasów igrzysk olimpijskich w Sarajewie w 1984 roku. U nas potrzeba wykazania się przed całym światem i zaznania splendoru z tego wynikającego już po części została zaspokojona, chociaż nadal pojawiają się przecież całkiem poważne propozycje, by ubiegać się o organizację igrzysk olimpijski (czego próbowało najpierw Zakopane, a potem Kraków). W pozostałych państwach naszego regionu taka potrzeba jest olbrzymia. To dlatego wielokrotnie próbują same podjąć takie wyzwanie, ale bez sukcesu, co z pewnością mocno frustruje.
Praga ubiegała się o prawa organizacji letnich igrzysk olimpijskich w 2016 r. Budapeszt zgłosił się jako potencjalny gospodarz igrzysk na rok 2024 r. Także Słowacja zgłaszała swój Poprad do igrzysk olimpijskich, i to aż trzy razy: w 1984 r. (jako Czechosłowacja), 2002 r. i 2006 r.! Niewielu pamięta, że kontrkandydaturą wobec polsko-ukraińskiej oferty na Euro 2012 była wspólna kandydatura Węgier i Chorwacji.
Mało? Praga zgłosiła się też jako jedno z miast chcących organizować mecze Euro 2020, który będzie rozegrany w całej Europie, niestety bez skutku. Czechy i Słowacja poważnie myślały o zgłoszeniu swojej kandydatury, by turniej Euro zorganizować wspólnie, ale na razie bez konkretów.
Głód zorganizowania dużej imprezy u naszych południowych partnerów jest spory przede wszystkim w środowiskach sportowych, ale też politycznych. Wydaje się jednak, że same te państwa są zbyt małe, by przekonać międzynarodowe federacja, a czasem też własnych obywateli (kandydatury olimpijskie Budapesztu i Krakowa przepadły w referendach) do udziału w tak dużym przedsięwzięciu, zwłaszcza w przypadku igrzysk olimpijskich. Co jednak nie udaje się w pojedynkę, to w grupie państw wygląda już zupełnie inaczej. Koszty, które są najtrudniejsze do udźwignięcia rozkładają się na wszystkich Łatwiej też wzbudzić poparcie mieszkańców miast-organizatorów. W imprezie piłkarskiej nie trzeba budować aren dla różnych, często niszowych, dyscyplin sportowych i to w jednym mieście, jak ma to miejsce przy igrzyskach.
Dobry czas dla tej propozycji
Następny mundial będzie wielkim eksperymentem, bo po raz pierwszy zorganizuje je kraj arabski o skrajnym klimacie, czyli Katar. Już wiadomo, że mistrzostwa w 2022 roku będą odbywały się w miesiącach zimowych, żeby złagodzić nieco pustynne upały. Wiadomo też, że budżet tej imprezy za sprawą arabski szejków będzie nieprawdopodobny (co po rosyjskim trudno sobie wyobrazić, ale jednak). Taki popis bogactwa może robić wrażenie, ale niemal zawsze sprawia, że od następnego organizatora oczekuje się, aby był dużo skromniejszy, po to by nie odstraszyć potencjalnych chętnych na przyszłość. Tak było z kosmiczne drogimi igrzyskami w Sochi i skromnymi igrzyskami w Pjongczangu.
Tymczasem w przypadku kolejnego po katarskim mundialu w 2026 roku wcale nie czeka nas „coś skromnego”. Trudno bowiem spodziewać się samoograniczenia od supermocarstwa jakim jest USA, niebiednej przecież Kanady i głodnego sukcesu Meksyku. Oprócz tego będzie to po raz pierwszy mundial w więcej niż dwóch krajach, a wcześniej tylko raz, w 2002 roku, mundial organizowały wspólnie Korea i Japonia. Amerykańskie mistrzostwa nie dość, że będą miały trzech organizatorów, to jeszcze odległości między miastami-organizatorami będą olbrzymie, choć i w Rosji i Brazyli wcale nie były małe. Te odległości to kłopot szczególnie dla kibiców, ale mniejszy dla poszczególnych drużyn.
Wreszcie, mundial podobnie jak igrzyska krąży po wszystkich kontynentach. Po Azji i Ameryce byłoby idealnie, gdyby znów trafił do Europy, która piłkarsko wciąż jest centrum świata. Zwłaszcza zaś do tej części, która wciąż dla futbolowego biznesu jest rynkiem wschodzącym. Nadal jesteśmy nim my jako Polska, która wielki turniej już organizowała, a jeszcze bardziej pozostałe kraje, które na imprezę tej rangi w pojedynkę nie mają szans.
Dodatkowo po skandalach korupcyjnych w FIFA i zarzutach, że mundiale w 2018 i 2022 roku gospodarze po prostu sobie kupili, dużo łatwiej będzie uzyskać kandydaturę w uczciwy sposób. Gwarancją uczciwości mają być nowe, bardziej transparentne zasady wyboru, które już zostały wprowadzone w życie w czasie wyboru gospodarza na rok 2026.
Nadal jednak olbrzymią rolę będzie odgrywał lobbing federacji krajowych. Tutaj znów możemy mieć dużo łatwiej, bo lobbować będą aż cztery federacje.
Konkurencja nie będzie łatwa, ale jest możliwa do pokonania. Wiadomo już, że po raz kolejny zgłosi się Maroko. Afryka to wciąż piłkarska potencjalna ziemia obiecana, więc może delegaci FIFA w końcu się skuszą, ale marokańska kandydatura nie zbiera dobrych recenzji. Zgłoszona jest wspólna oferta Argentyny, Paragwaju i Urugwaju, jednak po mundialu w Brazylii i tym w USA, Kanadzie i Meksyku kolejny turniej w Ameryce raczej nie ma szans. Poważnie nad kandydaturą zastanawia się Wielka Brytania ze swoimi osobnymi federacjami dla poszczególnych części. Rynek piłkarski na Wyspach jest jednak rozwinięty całkowicie i nie ma większego sensu bardziej w niego inwestować. Szykowana jest wreszcie wspólna oferta Grecji, Cypru i Izraela, jednak kryzys finansowy i kwestie bezpieczeństwa mało zachęcają do poparcia tej kandydatury. Najpoważniejszym kontrkandydatem mogą być natomiast Chiny, które jeśli tylko się zgłoszą, to będą trudne do pokonania. Pytanie jednak, czy po eksperymentach w 2022 i 2026 FIFA zdecyduje się na kolejną niewiadomą?
Podsumowując: potencjalna kandydatura państw Wyszehradu wpisałaby się w potrzebę skromniejszego mundialu, bez wielkich odległości i w przyjaznych warunkach klimatycznych. W Europie wciąż na piłce zarabia się największe pieniądze, ale równocześnie pojawiłaby się szansa w takiej jej części, w której jeszcze podobnej imprezy nie było. Zgłoszeni lub potencjalni kandydaci, choć bardzo mocni, są do pokonania.
Mamy stadiony (w połowie)
Do zorganizowania turnieju potrzeba minimum dwunastu stadionów, tak przynajmniej było do tej pory. Ta liczba pewnie się zwiększy, bo od roku 2026 r. na mundialu będzie 48 państw i zamiast 64 meczów, do rozegrania będzie ich aż 80. Nie jesteśmy jednak na przegranej pozycji. Przyjrzyjmy się jak to wygląda.
Polskie stadiony są wciąż nowe, ale do roku 2030 będą już jednak wymagać co najmniej remontów. To jednak wciąż tylko modernizacja, a nie budowa nowego obiektu. Poważniejszej inwestycji wymagałby Stadion Miejski w Poznaniu, a w szczególności jego odstająca od reszty IV trybuna. Może większym wyzwaniem będzie też powstający „na raty” stadion Wisły Kraków, ale już pozostałe obiekty pod względem funkcjonalnym są zamkniętą całością. Jako Polska możemy wnieść do potencjalnej kandydatury wnieść zatem stadiony z: Warszawy (57 tys.), Chorzowa (55 tys.), Poznania (42 tys.), Wrocławia (42 tys.), Krakowa (33 tys.) oraz Gdańska (41 tys.). Do tego można spokojnie doliczyć dwa stadiony-trzydziestotysięczniki: Stadion Legii w Warszawie (31 tys.) oraz powstający stadion GKS Zabrze (31 tys.). Na rosyjskim mundialu są dwie areny o takiej pojemności,w Kaliningradzie i Jekaterynburgu.
Nie zapominajmy też, że nowy stadion można wybudować lub rozbudować ten już istniejący np. stadion Zawiszy w Bydgoszczy, którego konstrukcja dopuszcza rozbudowę, a i bez niej liczy 20 tys., albo któryś z nowych stadionów w Łodzi. Wreszcie, do budowy obiektu przymierza się też Szczecin. W Polsce mamy też na wysokim poziomie pozostałą infrastrukturę piłkarską w postaci centrów pobytowych sprawdzonych podczas Euro 2012, kiedy to większość reprezentacji biorących udział w turnieju miała swoje centra w Polsce.
U potencjalnych partnerów projektu sytuacja stadionowa wygląda inaczej. Przede wszystkim jest tam dużo małych i nowoczesnych obiektów z doskonałym zapleczem, więc w kwestii centrów pobytowych wybór byłby olbrzymi u wszystkich potencjalnych państw-gospodarzy. Problem byłby z głównymi arenami powyżej 30 tys., które w Czechach, na Słowacji i Węgrzech w większości musiałyby dopiero powstać. Oto jak sytuacja wygląda w Czechach, na Węgrzech i Słowacji.
W Czechach praski stadion Eden, który powstał kilka lat temu, ma być rozbudowany do ponad 30 tys., by stać się stadionem dla kadry narodowej. Republika Czeska musiałaby mieć jeszcze co najmniej jeden stadion w Pradze. To dobra okazja, żeby zrobić w końcu coś z gigantycznym obiektem na Strahovie (na 250 tys.!), który straszy po okresie komunizmu. Opcją jest też dawny stadion Slavii oraz Sparty, które są już wiekowe i prędzej czy później będzie je trzeba zastąpić nowymi obiektami. Nowoczesnego stadionu nie ma też drugie największe czeskie miasto czyli Brno, ale i tam sprawa ruszyła do przodu – w miejsce starego stadionu Za Lužánkami ma powstać obiekt na ponad 30 tys.
Na Węgrzech dobra sytuacja jest w Budapeszcie. Tam powstaje właśnie nowy stadion narodowy Ferenca Puskasa, który będzie mógł pomieścić 68 tys. widzów. To największy stadion w potencjalnej ofercie, idealny na rozegranie finału mistrzostw. Jego budowa ma się zakończyć w przyszłym roku.
Na Węgrzech w ostatnich latach otwarto kilka nowoczesnych obiektów w ramach szeroko zakrojonego programu odbudowy infrastruktury sportowej. Problem jest jednak taki jak w Czechach – są za małe na mundialowe potrzeby. Największe z nich to stadion w Budapeszcie (24 tys.) i w Debreczynie (20 tys.). Plusem jest też zdolność władz publicznych do prowadzenia takich projektów. Jeszcze jeden stadion powyżej 30 tys. byłby jednak niezbędny.
Na Słowacji kończony jest właśnie nowy stadion narodowy w Bratysławie na Tehelnym polu. Choć obiekt robi wrażenie, to niestety jest za mały na mistrzostwa, bo na trybunach pomieści jedynie 22 tys. widzów. Istnieje też stadion w Trnavie na 19 tys., w którym jedną trybunę ze starego obiektu mogłaby potencjalnie – jeśli okazałoby się to technicznie możliwe – zastąpić nowa.Pytanie jednak czy w mieście, które ma 60 tys. mieszkańców taki ma rację bytu. Drugie największe słowackie miasto, czyli Koszyce, wkrótce rozpocznie budowę obiektu na zaledwie 9 tys. Zasadniczo na Słowacji stadionowa sytuacja jest najsłabsza.
Nie popadajmy jednak w pesymizm. Stadion można tymczasowo powiększyć – tak jak Rosjanie zrobili to w Jekaterynburgu, gdzie obiekt 27 tys. powiększono do 35 tys. dostawiając tymczasową trybunę. Podobne tymczasowe konstrukcje robiono na Euro 2008 w Austrii i Szwajcarii, a także na igrzyskach olimpijskich w Londynie. Stadion olimpijski w Pjongczangu w ogóle był tymczasowy. Taka opcja byłaby idealna, bo po imprezie rangi mistrzostw stadion trzeba utrzymać, co w mniejszych krajach jest szczególnie trudnie. Przykład rozbieranych stadionów w Portugalii po Euro 2004 jest smutną i kosztowną nauczką. Cały proces trzeba jednak dobrze zaplanować, bo w Austrii i Szwajcarii też nie obyło się bez problemów.
Podsumowując: Polska może zaoferować na pewno sześć, a nawet jedenaście stadionów (potrzebne będą stadiony rezerwowe). To oznacza mniejszy wysiłek dla pozostałych partnerów. Czechy, Słowacja i Węgry muszą zaoferować pozostałe potrzebne obiekty. Z przedstawionej analizy podział może wyglądać tak: Czechy – trzy stadiony, Węgry – dwa lub trzy i Słowacja – co najmniej jeden. Razem możemy w optymistycznym wariancie zaoferować nawet 18 aren piłkarskich, a przecież jest to analiza na dziś, a do roku 2030 jest 12 lat i nowe obiekty można wybudować, a obecne, nawet nowe – rozbudować. Pamiętajmy, że startując do Euro 2012 nie mieliśmy w Polsce ani jednego gotowego stadionu, a Ukraina miała tylko jeden, w Doniecku.
Wiemy jak to robić!
Euro 2012 odbyło się zaledwie sześć lat temu. Polska ma know-how jak takie wielkie wydarzenie piłkarskie organizować. W dodatku wiemy jak to robić z innym państwem – tak bardzo od nas różnym, w dodatku spoza UE jakim była Ukraina. Narzędzia współpracy są więc wypracowane, a teraz byłoby z pewnością łatwiej: wszystkie kraje są członkami UE i są w strefie Schengen.
Mamy też inne doświadczenia: po Euro 2012 odbyły się u nas spektakularne Mistrzostwa Świata w siatkówce oraz największa impreza masowa na świecie: Światowe Dni Młodzieży w Krakowie. Wszystkie przeprowadzone zostały perfekcyjnie i bezpiecznie. Powiedzmy sobie to wprost: doświadczenia ostatnich lat pokazują, że potrafimy organizować takie wydarzenia.
Polska jako lider takiego przedsięwzięcia to gwarancja wagi i powagi takiej kandydatury. Pozostali partnerzy imprez tej skali nie organizowali, ale goszczą u siebie wiele imprez mistrzowskiej rangi innych dyscyplin (np. Węgry organizowały Europejskie Młodzieżowe Igrzyska Olimpijskie w Gyór w 2017 r., a Czechy mistrzostwa świata w hokeju na lodzie w 2015 r.). Nie są więc całkowicie pozbawieni doświadczeń.
Czego nie mamy?
Oprócz stadionów o wymaganej pojemności (poza Polską) problemem są połączenia infrastrukturalne, szczególnie transportowe. Z Polski do Pragi wciąż najszybciej jedzie się niemiecką autostradą. Na Słowację ciężko dojechać samochodem, nie mówiąc o pociągach czy samolotach. Wyprawa na Węgry przyspiesza dopiero, kiedy dostaniemy się do Czech, ale już przez Słowację jest trudniej. Choć plany istnieją, a niektóre są już rozpisane na etapy inwestycyjne, to problem nadal istnieje. Politycy oczywiście deklarują, że będziemy budować projektu w rodzaju Via Carpatia, ale choć w Polsce coś zaczyna się dziać, to u pozostałych partnerów wielkiego poruszenia nie widać. Projekt World Cup 2030 mógłby być katalizatorem przyspieszenia prac. Dodatkowo, jeśli do tego czasu ruszyłaby już lotnicza część Centralnego Portu Komunikacyjnego, to byłby to świetny sprawdzian dla tej inwestycji.
Pamiętajmy: gdybyśmy otrzymali prawa organizacji sportowej imprezy, to na procesy inwestycyjne będziemy mieli ok. 8 lat. To wystarczający czas, aby w dużej części je zrealizować, a przecież zostaną na lata.
Trzeba działać już!
W maju przyszłego roku Polska organizuje mundial U-20. Rozegramy go w Bydgoszczy, Łodzi, Tychach, Wrocławiu, Lublinie, Gdyni i Lubiniu. To świetna okazja do rozpoczęcia promocji projektu Wyszehradzkiego Mundialu 2030. W uzyskanie praw organizacyjnych do Euro 2012 też mało kto wierzył, a przecież się udało. Czego potrzeba na początek? Na pewno dyskusji i zważenia argumentów, aby mogły one przekonać mieszkańców państw Wyszehradu, federacje piłkarskie i rządy. Może ten tekst będzie kamyczkiem, który ruszy lawinę?