Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Bartosz Paszcza  11 kwietnia 2018

Internet do decentralizacji. Co zrobić z Facebookiem?

Bartosz Paszcza  11 kwietnia 2018
przeczytanie zajmie 8 min
Internet do decentralizacji. Co zrobić z Facebookiem? https://www.youtube.com/watch?v=mZaec_mlq9M

Internet nie jest już przestrzenią wolnej innowacji, gdzie garażowym sposobem możemy zaprojektować portal, który za kilka lat osiągnie globalny sukces. Teoretycznie każdy może dziś stworzyć nową sieć społecznościową. W praktyce dogonienie Facebooka jest właściwie niemożliwe, bo przyciągnięcie pierwszych kilkunastu milionów użytkowników stało się trudniejsze niż kiedykolwiek. Nawet jeśli to się komuś udaje – zostaje przez firmę Zuckerberga wykupiony i wchłonięty. Czas szukać rozwiązań, które przywrócą szansę na powstanie konkurencji dla internetowych gigantów. Dobrym pomysłem wydaje się wymuszenie komunikacji między platformami. Być może za parę lat dzisiejszy sposób działania serwisów społecznościowych wyda nam się równie absurdalny, jak pomysł, abyśmy mając telefon w Play, nie mogli zadzwonić do koleżanki z numerem w Orange?

W czasie wczorajszego przesłuchania przed amerykańskim Senatem w kierunku Marka Zuckerberga pada pytanie, czy sądzi że Facebook ma konkurencję i jaką. Jego twórca zaczyna kluczyć, a na pytanie wprost – czy nie sądzi, że jego portal jest monopolistą – odpowiada, że z jego perspektywy to tak nie wygląda. Publiczność zaczyna się śmiać. I ma rację. Zresztą przyzna jej to wkrótce także zadający pytanie senator. Do Facebooka należą cztery z pięciu największych pod względem liczby użytkowników aplikacji do komunikacji: Facebook, Messenger, WhatsApp oraz Instagram. Wyjątkiem w tym gronie jest Snapchat.

Zwycięzcy wzięli wszystko

Szukając źródła problemów z prywatnością i nadużywaniem naszych danych w końcu zauważymy, że jednym z ważniejszych jest faktyczny monopol na internetową komunikację, jaki posiada Facebook. Są oczywiście i inne powody, choćby nienadążające za rozwojem technologii prawo. Ale podstawowym problemem jest fakt, że Internet nie jest już przestrzenią wolnej innowacji, gdzie garażowym sposobem możemy zaprojektować portal, który za kilka lat osiągnie globalny sukces.Internet stał się rynkiem, gdzie szczytem jest dotarcie do „szklanego sufitu”’ – bycie na tyle atrakcyjnym, aby zostać wykupionym przez któregoś z monopolistów: Facebooka, Google czy Amazon.

Dlaczego nikt nie „wyprzedzi” Facebooka? Bo w grę wchodzą efekty sieciowe. Gdy chodzi o internetowe media służące do komunikacji, to jeżeli w gronie trzech osób, dwie są już na platformie X, to osoba trzecia najpewniej też ją wybierze. Dlatego im więcej użytkowników ma portal, tym szybciej przyciąga kolejnych. Największy bierze wszystko.

Na Facebooku aktualnie zarejestrowana jest niemal jedna trzecia ludzkości, dwie trzecie wszystkich użytkowników Internetu (2,2 miliarda z całkowitej liczby 3,6 miliarda użytkowników). Część z nich – szczególnie w krajach Trzeciego Świata – wręcz utożsamia Internet z Facebookiem.

Teoretycznie każdy może stworzyć nową sieć społecznościową – nigdy nie było to prostsze. W praktyce dogonienie Facebooka jest niemal niemożliwe, bo przyciągnięcie pierwszych kilkunastu milionów użytkowników stało się trudniejsze niż kiedykolwiek. Nawet jednak, jeśli to się komuś udaje – zostaje przez Facebooka wykupiony i wchłonięty. Tak było z WhatsAppem, Instagramem oraz 64 innymi firmami, które do 2017 roku Zuckerberg zakupił.

Efekt? Rynek reklamy internetowej w 2017 roku wyprzedził w Stanach telewizyjny i stał się największym kawałkiem tego tortu. Mimo, że jego całkowita wartość rośnie o kilkanaście procent, to ilość pieniędzy spływających do firm innych niż Google i Facebook z roku na rok maleje. Te dwa giganty zjadają coraz większą porcję rynku, a już mają go zdecydowanie ponad połowę. Google wydało w 2017 roku na lobbing w USA więcej niż jakakolwiek inna firma – ponad 18 milionów dolarów. Wydatki Amazona i Facebooka to również liczby dwucyfrowe. Te trzy firmy oraz Apple odpowiadały za 40% wzrostu indeksu 500 największych spółek na nowojorskiej giełdzie, czyli S&P500. Trudno o lepsze dowody na to, że koncentracja pieniędzy i władzy w rękach kilkorga „złotych dzieci” Doliny Krzemowej zaczyna być realnym problemem.

Prawo musi zacząć nadążać za technologią

Nie może zatem dziwić, że coraz częściej dyskutuje się o politykach i działaniach antymonopolistycznych, które w jakiś sposób ograniczą lub chociaż zrównoważą ekspansję technologicznych gigantów i zwiększą podmiotowość użytkowników wobec cyfrowych monopoli.

Konieczne jest ponadnarodowe regulowanie tego rynku. Wprowadzone w Unii Europejskiej rozporządzenie o ochronie danych osobowych (RODO/GDPR) przywraca użytkownikom sieci część władzy nad swoimi danymi. Będziemy mieli m.in. możliwość zlecenia przeniesienia ich do innego serwisu, większe gwarancje ich zmiany lub usunięcia. RODO zmusza też portale, firmy i organizacje przy pytaniu o zgodę na gromadzenie informacji o nas do lepszego informowania w jakim celu zamierzają używać tych danych. Wprowadza wreszcie zdecydowanie wyższe kary (do 4% obrotu rocznego) w razie wycieku danych.

Dobrą wiadomością jest, że Unia faktycznie staje się światowym czempionem w ruchu na rzecz ochrony naszych danych. Zuckerberg zresztą już zapowiedział, że większość wymuszonych przez RODO rozwiązań zostanie wprowadzonych przez Facebooka globalnie, choć zapewne nie w tak „drastycznej” formie.

Na pewno musimy też wzmocnić etyczną świadomość programistów i zbudować silniejsze prawne oparcie dla technologicznego whistleblowingu, stworzyć ochronę dla osób pracujących nad algorytmami i wynoszących z firm informacje o łamaniu przez nie prawa. Metoda działania Cambridge Analytica nie była wielką tajemnicą – szef tej firmy o wykorzystaniu „danych z Facebooka” mówił otwarcie na konferencjach. To, co zamieniło sprawę w skandal skutkujący spadkiem kursu Facebooka o ponad 10%, to informacja od Christophera Wyliego, byłego pracownika firmy. To on wskazał, że dane były przez firmę używane nawet po tym, jak Facebook kazał Cambridge Analytice je skasować. Zrobił to tylko dlatego, że po paru latach doszedł do wniosku, że była to niemoralna aktywność. Gdyby nie jego moralne rozterki, być może wciąż żylibyśmy w błogiej nieświadomości.

Dyskusja o technologicznej wersji przysięgi Hipokratesa już się zaczęła. Wiedza o zamiecionych pod dywan problemach i nielegalnych działaniach z wykorzystaniem naszych prywatnych danych nie dotrze do naszych uszu tak długo, jak długo nie znajdą się w każdej z takich firm programiści rozumiejący, że za aplikacjami, nad którymi pracują, idzie spora społeczna odpowiedzialność.

Rozbić wertykalne monopole. Próbowałaś odinstalować apkę Youtube?

Profesor Scott Galloway w Esquire wskazuje na inną perspektywę. Realnym problemem dławiącym konkurencję jest tworzenie zamkniętych ekosystemów, technologicznych silosów. Żeby używać Messengera, musimy mieć konto na Facebooku. Kupując Alexę – „domowego asystenta” Amazona – mamy pewność, że jeśli będziemy chcieli coś kupić, wyszuka nam ona dany produkt właśnie na stronie Amazona.

Używając wyszukiwarki Google i Gmaila zdecydowanie wygodniej jest nam użyć też googlowskich map. Od razu mamy też konto na YouTube, a nie na konkurencyjnym Vimeo. Z czystej wygody więc wtapiani jesteśmy w coraz więcej usług od jednego dostawcy.

Problem w tym, że w takim układzie trudne staje się nie tylko stworzenie konkurencyjnej wyszukiwarki, ale także portalu z filmami czy map. Użytkownikom i tak będzie łatwiej używać wszystkich tych elementów dostarczonych od Google. Posiadający ogromne stosy pieniędzy, zatrudniające najlepszych programistów firmy realnie „zamykają” nas wewnątrz swojego świata usług i wykupują konkurencję.

Konkretną inspiracją może być amerykański wyrok w postępowaniu przeciwko ówczesnemu  absolutnemu królowi technologii, Microsoftowi. Gigant z Redmond „przekonywał” użytkowników systemów operacyjnych Windows do używania przeglądarki Internet Explorer (a także, pośrednio, wyszukiwarki Bing) poprzez utrudnianie jej odinstalowania. Wyrok miał zmusić Microsoft do podzielenia się na dwie firmy: jedną od systemów operacyjnych, drugą od reszty oprogramowania. Finalnie do tego nie doszło, ale kara oraz wprowadzenie otwartych na konkurencję rozwiązań spowodowały, że parę miesięcy później powstała Mozilla Firefox. My dziś nie jesteśmy zmuszeni do używania wiecznie beznadziejnego Explorera. Ironią jest, że pośrednio wygranym został Google – Firefox nie promował sztucznie wyszukiwarki Bing, umożliwiając Google’owi zdobycie rynku. Przeskoczmy w przód o 18 lat: próbowaliście kiedyś z telefonu z należącym do Alphabet (spółki-matki Google) Androida odinstalować YouTube albo Gmail? Nie da się.

Zmusić do otwarcia i współdziałania

Tim Berners-Lee – facet, który wymyślił WWW i sieć jaką dzisiaj znamy – wraz z zespołem naukowców m.in. z Massachusetts Institute of Technology i uniwersytetów w Oksfordzie czy Southampton pracuje nad projektem SOLID. Celem jest ambitne odwrócenie ról: pozostawienie danych przy ich realnym właścicielu (czyli przy nas samych) i oddanie nam kontroli nad tym komu i w jaki sposób są one przekazywane. W ten sposób celem jest stworzenie zdecentralizowanych sieci społecznościowych. Portale nie będą już powiernikiem naszych danych na swoich warunkach ustanowionych w nienegocjowalnym regulaminie, lecz dane pozostaną na naszym serwerze, pozostawiając nam realną kontrolę nad nimi. Niemniej jednak taki projekt wymaga odwrócenia logiki działania sieci, co niemożliwe jest bez wsparcia silnych regulacji – a nawet z nimi powodzenie jest zapewne dosyć wątpliwe.

Takie podejście ma jednak ciekawy aspekt, który mógłby zadziałać w obecnym systemie: pośrednio wymusza na platformach współdziałanie. Póki co, w interesie każdej z firm jest jak najsilniejsze zamknięcie użytkownika w „silosie” swoich usług poprzez uniemożliwienie kontaktu z innymi platformami. Dlatego nie możemy z Facebooka wysłać wiadomości prywatnej naszemu znajomemu, który ma konto jedynie na Twitterze. Facebookowi zwyczajnie bardziej opłaca się poczekać, aż nasz osamotniony na Twitterze, Naszej Klasie czy MySpace kumpel – nie mogąc znieść dłużej tego, że omijają go grupowe konwersacje ze znajomymi czy przeglądanie zdjęć z wakacji – założy w końcu konto na Facebooku, co w rezultacie przyniesie Zuckerbergowi więcej pieniędzy z reklam. Na Facebooku co prawda możemy oglądać zdjęcia znajomych z Instagrama, ale tylko dlatego, że obydwa serwisy należą do jednej firmy.

Być może czas pomyśleć nad rozwiązaniem z jednej strony radykalnym, a z drugiej – być może najbardziej realnym z powyższych. Zaproponować rozwiązania prawne i standard wymiany treści pomiędzy platformami wypracowane razem z organizacją pracującą nad technologicznymi standardami sieci, World Wide Web Consortium.

Chodzi o to, by aplikacje i serwisy mogły – a właściwie musiały! – się ze sobą komunikować i przekazywać nam treść z innej platformy. Dzięki temu korzystając jedynie z Twittera moglibyśmy brać udział w rozmowie grupowej na Messengerze.

Mając konto na Instagramie – moglibyśmy wymieniać się zdjęciami z użytkownikami Snapchata. Dotyczyć powinno to nie tylko komunikacji między użytkownikami, ale również profili firmowych czy mediów. Mogłyby one decydować się na prowadzenia konta na jednej z platform, ale użytkownicy innych mogliby otrzymywać powiadomienia z takiego publicznego konta.

W ten sposób realnie otworzylibyśmy coraz bardziej zamykający się rynek. Startupy mogłyby znów zdobywać użytkowników, bo internauci chcący przenieść się na nową platformę mogliby pozostać w kontakcie ze znajomymi, którzy nie zdecydowali się jeszcze na tak odważny krok. Każdy miałby wybór: chętni mogliby przerzucić się na przykład na płatną stronę, która chroniłaby prywatność bardziej niż Facebook.

Oczywiście, nie mamy co liczyć na autoregulację rynku. Wielkie firmy takiego rozwiązania nie zaproponują, bo to nie leży w ich interesie. Konieczne wydaje się zatem stworzenie przepisów, które będą popychały lub zmuszały gigantów do takiego procesu. Być może za parę lat brak komunikacji między platformami wydawał się nam będzie równie absurdalny, co pomysł abym mając telefon w Playu nie mógł zadzwonić do koleżanki z numerem w Orange?

Czas ponownie zdecentralizować sieć

12 marca 2018 roku, w 29. urodziny swojego wynalazku i na parę dni przed aferą Cambridge Analytica, wspomniany już Tim Berners-Lee opublikował list otwarty. Jak brzmiało jego główne przesłanie? Internet staje się scentralizowany i zmonopolizowany, musimy zacząć temu przeciwdziałać. Wskazuje na fakt, że strony internetowe stają pod coraz większą presją paru gatekeepers (strażników), przez co ilość innowacji w sieci się zmniejsza. Dzisiaj do większości treści docieramy nie bezpośrednio otwierając ich stronę, ale poprzez linki z Facebooka, Google czy Twittera. To daje tym platformom wielką władzę nad tym, co będzie realnie przez ludzi czytane. Przykład? Ostatnia drobna zmiana polityki przez Facebooka promująca posty od znajomych kosztem fanpejdży spowodowała spadek zasięgów profilu klubjagiellonski.pl o kilkadziesiąt procent, a odsłon o dobrych 20%.

A przecież medium takie jak nasze – misyjne, pozbawione reklam i utrzymywane głównie z darowizn Czytelników – niekoniecznie powinno niewielkie środki uzyskane od społeczności wydawać akurat na płacenie jednej z najpotężniejszych firm świata za reklamy…

Jednym z wyjść jest rozbicie firm według rodzajów usług, które pełnią. Innym, być może łatwiejszym i realnie mocniej otwierającym rynek na konkurencję, będzie opisane zmuszenie aplikacji do otwarcia się na komunikację międzyplatformową. Obydwa te rozwiązania są w rzeczy samej komplementarne: niewykluczone, że samo rozbicie będzie już wymuszało przynajmniej częściowe otwarcie na współdziałanie platform i rozbicie silosów. Żadne z tych rozwiązań nie zaistnieje jednak bez zdecydowanie lepszego prawodawstwa i dalszego rozwoju technologicznych standardów.

Musimy zacząć poszukiwać rozwiązań prawnych i technologicznych, bo inaczej z wymarzonego przez Bernersa-Lee „Internetu, który jest dla wszystkich” zostanie nam sieć dla technologicznej „wielkiej czwórki” (Amazon, Apple, Google, Facebook). Jak dotąd pozostawiamy inicjatywę w ich rękach. Wczorajsze przesłuchanie przed Kongresem oraz pozew zbiorowy złożony w imieniu 71 milionów użytkowników ze Stanów i Wielkiej Brytanii przeciw Facebookowi i Cambridge Analytica jest na pewno krokiem naprzód. Nadal pozostajemy jednak przy reakcjach na stan teraźniejszy, bez wyraźnej propozycji rozwiązania problemów przyszłości.

Anglojęzyczna wersja materiału do przeczytania na łamach serwisu Visegrad Plus. Wejdź, przeczytaj i wyślij swoim znajomym z innych krajów!