Uczciwa polityka wymaga uczciwych pieniędzy
Problem z nagrodami dla ministrów nie polegał na tym, że członkowie rządu zaczęli za dużo zarabiać. Patologią jest, że zamiast uczciwie przekonać opinię publiczną do konieczności racjonalizacji wynagrodzeń w polityce, zdecydowali się na małe kombinatorstwo. Trudno zatem nie przyklasnąć poleceniu zwrócenia wątpliwych nagród i pomysłowi likwidacji dodatków w spółkach Skarbu Państwa. Pomysł obniżki wynagrodzeń dla parlamentarzystów i samorządowców to jednak nakręcanie populistycznej, antypaństwowej spirali. Dodatkowo pomysły te uderzą dużo silniej w opozycję i pozapartyjnych samorządowców, niż partię rządzącą. Kierując się propaństwową postawą ustawy w tym zakresie powinien zawetować prezydent Andrzej Duda.
Populizm i „januszowanie”
Awantura o nagrody powinna być początkiem końca patogennego „zamrożenia” wynagrodzeń w polityce. Słusznie Jarosław Kaczyński zauważył na dzisiejszej konferencji prasowej, że w 1997 r. posłowie zarabiali sześciokrotność przeciętnej pensji, a dzisiaj wynagrodzenie to dwukrotność średnich zarobków. Im bardziej poziom wynagrodzeń polityków – w parlamencie, rządzie, samorządach – oddalać się będzie od odpowiedzialności, jaka wiąże się z ich pracą, tym gorsze będziemy mieli prawo, zarządzanie publiczne i kulturę polityczną. To zresztą dopiero pół biedy.
Źle wynagradzani politycy są też bardziej podatni na korupcję, nierejestrowany lobbing i inne szkodliwe pokusy: korzystanie z obrotowych drzwi między polityką a biznesem, publiczne zlecenia dla zaprzyjaźnionych firm, nepotyzm, klientelizm… Prezes Kaczyńskie wie o tym doskonale. Tych samych argumentów jego partia używała wielokrotnie występując (słusznie!) choćby przeciw likwidacji subwencji dla partii politycznych. Zwieńczony sondażowymi spadkami szereg błędów komunikacyjnych sprawił, że interes publiczny znów musiał ustąpić partyjniackiemu populizmowi.
Powiedzmy sobie szczerze: to nie poziom rocznych wynagrodzeń ministrów po uwzględnieniu nagród szokuje. Patologią jest jednak, że uczyniono z nich zwyczajny dodatek do pensji – zamiast zmienić przepisy i przekonać do tej konieczności opinię publiczną, a może i opozycję, zdecydowano się na metodę, której nie powstydziliby się wyśmiewani „Janusze przedsiębiorczości”. Nieważna jest uczciwość, interes publiczny czy systemowe rozwiązanie problemu – ważne, żeby kasa na koncie zainteresowanych się zgadzała. Prawo i Sprawiedliwość nie zawahało się, by przeprowadzić punktowy demontaż ładu konstytucyjnego, ale bało się stanąć z otwartą przyłbicą przed swoimi wyborcami i powiedzieć wprost: uczciwa polityka wymaga uczciwych wynagrodzeń.
Obniżki bardziej dotkliwe dla… opozycji
Konia z rzędem temu, kto racjonalnie wytłumaczy, dlaczego odpowiedzią na fatalnie przyjęte przez opinię publiczną nagrody dla ministrów ma być obcięcie wynagrodzeń… dla posłów i włodarzy miast. Warto jednak podkreślić, że niższe zarobki w parlamencie i samorządach będą bardziej dotkliwe dla opozycji niż partii rządzącej – i to na kilku poziomach.
Po pierwsze, ustawa o wykonywaniu mandatu posła i senatora przewiduje dodatki do uposażenia m.in. dla przewodniczących (20%) i wiceprzewodniczących (15%) komisji. Nikogo nie zdziwi, że większość zarówno szefów komisji sejmowych (16 do 13), jak i wszystkich członków prezydiów (76 do 69) to członkowie parlamentarnego klubu PiS.
Po drugie, część parlamentarzystów partii rządzącej pełni funkcje ministrów lub sekretarzy stanu, a tu zgodnie z niedawną zapowiedzią premiera Morawieckiego mamy spodziewać się (słusznej) zmiany prawa, która pozwoli do wynagrodzenia w resorcie dorzucić 60% uposażenia poselskiego. Niestety, mimo mijających od zapowiedzi tygodni nie poznaliśmy wciąż projektu nowelizacji Ustawy o służbie cywilnej, która ma na to pozwolić. To o tyle istotne, że dziś przepisy o wynagradzaniu parlamentarzystów wiążą ich uposażenie z wysokością wynagrodzenia podsekretarzy stanu, których status również zapowiedziana przez premiera ustawa miała regulować.
Po trzecie, jeszcze bardziej dotkliwa dla polityków spoza Prawa i Sprawiedliwości jest zapowiedź objęcia obniżkami wynagrodzeń samorządowców. Na blisko 2500 wójtów, burmistrzów i prezydentów zaledwie 124 wybrano z list Prawa i Sprawiedliwości. Dwukrotnie więcej włodarzy wybrano z komitetów Polskiego Stronnictwa Ludowego, ale ponad 2000 – z komitetów niepartyjnych.
Trudno zatem uznać, że dzisiejsze zapowiedzi Jarosława Kaczyńskiego to jakakolwiek forma samoograniczania się władzy. To raczej pokazanie, że populistyczna licytacja wokół wynagrodzeń polityków to broń obosieczna. W tym przypadku – bardziej bolesne ciosy zadane zostaną politycznym konkurentom Prawa i Sprawiedliwości.
Kto jest bez winy…
Mają za swoje – ktoś zechce powiedzieć, myśląc o politykach opozycji, którzy tyle energii włożyli w podkręcanie atmosfery skandalu wokół rządowych nagród. Zgoda – problem w tym, że właściwie trudno w tej debacie znaleźć gracza bez winy. Zarówno media, jak i opinia publiczna alergicznie od lat reagują na jakiekolwiek przebąkiwania o potrzebie podwyżek dla polityków. Propozycję normalnych, a nie ukrywanych, podwyżek dla części polityków Paweł Kukiz ochrzcił mianem „program koryto plus”, co momentalnie podchwyciły tabloidy, a partia rządząca z pomysłów błyskawicznie się wycofała.
Bez zrozumienia, że takie podwyżki są konieczne, trudno myśleć o podnoszeniu jakości polskiej polityki. Awantura ostatnich tygodni mogła stać się impulsem do tego, by wynagrodzenia dla polityków zracjonalizować oraz podnieść w sposób przemyślany i przejrzysty. Tak, by politykom podejmującym dziesiątki decyzji mających wpływ na nasze życie opłacało się ciężko i uczciwie pracować, a nie kombinować i szukać możliwości zmiany miejsca pracy na lepiej płatne albo zabiegać o dobrze płatną fuchę dla małżonka, która zrównoważy domowy budżet.
Niestety, zmiana taka wymaga jakiejś formy ponadpartyjnego porozumienia. Wydaje się, że dziś impuls do takiej zmiany wypłynąć może tylko spoza parlamentu: jako inicjatywa prezydencka lub wręcz propozycja propaństwowej, obywatelskiej koalicji. Tylko w takiej konfiguracji nie będzie mogła ona być atakowana jako reaktywacja „koryta plus”.
Wszystkie oczy na Pałac Prezydencki
Na pewno dzisiejsze zapowiedzi Jarosława Kaczyńskiego otwierają kolejną ciekawą perspektywę przed prezydentem Andrzejem Dudą. Zapowiedź prezesa PiS była na tyle zdecydowana, że pakiet ustaw „obniżkowych” musi przejść przez parlament – Kaczyński zapowiedział, że politycy głosujący przeciw nie znajdą się na listach partii. Prezydent Duda może jednak zastosować wybiórcze weto: podpisać ustawy o zakazie dodatkowych świadczeń w spółkach Skarbu Państwa, ale zawetować obniżki dla parlamentarzystów i samorządowców.
To na pewno zaskarbi mu wiele dodatkowej sympatii w parlamentarnych ławach, ale też wśród polityków lokalnych, którzy tradycyjnie już chętnie i skutecznie orientują się na Pałac Prezydencki (vide inicjatywy prezydenta Komorowskiego czy weto Andrzeja Dudy wobec zmian w Regionalnych Izbach Obrachunkowych).
Przede wszystkim Andrzej Duda ma jednak okazję być tym, który przerwie szkodliwą dla polskiej polityki i państwa populistyczną spiralę. To, jak każda ambitna zmiana polityczna, wymaga dużej odwagi i sprawności, a i tak przy choćby drobnych błędach może skończyć się dla głowy państwa boleśnie. Jeżeli jednak jakikolwiek gracz na politycznej scenie może zaryzykować zagraniem „wbrew trendom” motywując to odpowiedzialnością za stan państwa, to jest to właśnie Prezydent RP.