Z obecną konstytucją zostaniemy na dłużej
Gdybyśmy wzięli konstytucję i wszystkie socjalne prawa, które są w niej wpisane, mielibyśmy podstawę do oskarżania tego i wszystkich poprzednich rządów, że ich nie realizuje. Przecież nie może ich zrealizować, bo to jest niewykonalne ekonomicznie! Jestem zwolennikiem konstytucji rozumianej jako katalog podstawowych wolności politycznych oraz instrukcja obsługi aparatu państwowego. Wszystkie kwestie dodatkowe sprawiają, że staje się ona zbiorem pobożnych życzeń. Nie jest szanowana lub jest podstawą do uprawiania demagogii. Największą pretensję, jaką mam za te ostatnie dwadzieścia lat, to że ta konstytucja była traktowana jako dokument urzędowy, nudny, nieciekawy. Nie próbowano nawet zapoczątkować akcji edukacji obywatelskiej w oparciu o nią – mówi w rozmowie z Arkadiuszem Fordońskim i Arkadiuszem Lewandowskim prof. Antoni Dudek.
Z autorem „Reglamentowanej rewolucji” i „Historii politycznej Polski 1989-2015” w 21. rocznicę uchwalenia Konstytucji RP rozmawiamy m.in. o piętnie Lecha Wałęsy i roli Aleksandra Kwaśniewskiego, o tęsknocie Polaków za monarchią, o patriotyzmie konstytucyjnym, który nie oznacza ultralewactwa oraz o tym, że dzisiejsza ustawa zasadnicza zawiera co najmniej dwa pożyteczne mechanizmy, które uchroniły nas przed poważnymi kryzysami.
Arkadiusz Fordoński: Wśród komentatorów debaty konstytucyjnej popularna jest teza, że czynnikiem, który najbardziej zaważył na sposobie zorganizowania władzy wykonawczej, było doświadczenie trudnej prezydentury Lecha Wałęsy. Jednak gdy uchwalano konstytucję, trwał już drugi rok, odkąd przegrał on w wyborach. Czy zatem obawiano się jego powrotu do władzy czy też zwycięstwa polityka o podobnych aspiracjach?
Antoni Dudek: Polityków ugrupowań, które uchwaliły konstytucję – czyli Unii Wolności, Sojuszu Lewicy Demokratycznej, Polskiego Stronnictwa Ludowego i Unii Pracy – przy wszystkich różnicach w postrzeganiu problemów ustrojowych łączyło jedno. Wszyscy obawiali się systemu prezydenckiego. Bali się go z powodu, który jest najczęściej przeciwko niemu podnoszony, a mianowicie, że daje zbyt dużą władzę jednostce. W Polsce demokracja była zbyt słabo ugruntowana, więc taka władza mogłaby się przerodzić w dyktaturę. Oczywiście casus Wałęsy był w związku z tym przywoływany. Zarazem jednak liderzy tych partii nie mieli wystarczająco dużo odwagi, by wyciągnąć logiczną konsekwencję, którą byłoby zlikwidowanie powszechnych wyborów prezydenckich.
Wałęsy już nie było jako prezydenta, ale był kolejny wybrany w wyborach powszechnych prezydent, czyli Aleksander Kwaśniewski, który starał się teraz odwrócić proces osłabiania kompetencji prezydenta, jaki sam wcześniej popierał. Także i za jego sprawą nie zdecydowano się na zmianę sposobu wybierania głowy państwa. Gdyby wtedy wprowadzono wybór głowy państwa przez Zgromadzenie Narodowe albo jakiś inny specjalny organ z udziałem przedstawicieli samorządu, wówczas historia polityczna Polski potoczyłaby się inaczej. Moim zdaniem źródłem obecnej siły urzędu prezydenta jest przede wszystkim sposób jego wybierania. To, że ma on konstytucyjnie określone takie czy inne uprawnienia, w tym prawo weta, jest oczywiście ważne. Nawet gdyby tego prawa nie miał, to za sprawą bardzo silnej legitymacji uzyskiwanej w wyborach powszechnych miałby olbrzymi wpływ pozakonstytucyjny.
Wszyscy zauważyli, że frekwencja w wyborach prezydenckich – a wtedy było już po dwóch takich głosowaniach – jest wyższa niż w innych wyborach. Politycy wiedzieli, że ludzie tym żyją i bali się odebrać Polakom prawo do bezpośredniego wyboru głowy państwa.
Moim zdaniem, gdyby w 1997 r. wprowadzono system parlamentarno-gabinetowy z silną pozycją premiera i prezydentem z czysto symbolicznymi kompetencjami, Polska by na tym skorzystała. Uważam, że powinniśmy dążyć do pewnej czytelności ustrojowej, a więc wybrać: albo system kanclerski, albo system prezydencki. Ta hybryda, jaką mamy, jest najgorsza. Przy takim stanie kultury politycznej, jaki jest w Polsce, permanentnie jesteśmy świadkami „wojen na górze”. Oczywiście niektórzy w tym kontekście wskazują, że taki system ma właśnie uczyć polityków sztuki kompromisu. Jak widać po dwudziestu latach raczej nie uczy.
Arkadiusz Lewandowski: Mówiliśmy głównie o Wałęsie, a w jakim stopniu Aleksander Kwaśniewski jako prezydent od 1995 r. wpłynął na kształt konstytucji? Jeśli chodzi o prezydenckie prerogatywy, to część w stosunku do małej konstytucji została usunięta, a część dodana. Chyba w tym stanie, jaki w końcu otrzymano, Kwaśniewskiemu udało się idealnie wpasować w oczekiwania społeczne?
Kwaśniewski stworzył model prezydentury celebryckiej, który szalenie spodobał się Polakom. Tu zresztą bardzo ważna była rola jego małżonki, bo razem stworzyli taki tandem, właściwie niepowtarzalny dla żadnej innej pary prezydenckiej. Ja w ogóle doszukuję się tu ukrytej tęsknoty Polaków za monarchią. To właśnie spełniając te oczekiwania, Kwaśniewskiemu udało się uzyskać tak znakomity wynik w kolejnych wyborach, a więc uzyskać w pierwszej turze reelekcję. Jako prezydent początkowo zabiegał w Komisji Konstytucyjnej – są na to dowody – by prerogatywy prezydenckie nie zostały zanadto ograniczone. Gdy już stanął na gruncie tej konstytucji, to zrozumiał, że trzeba walczyć o wpływy, ale metodami nieformalnymi. I oczywiście walczył zarówno z rządem Buzka, jak i z Leszkiem Millerem.
W odniesieniu do rządu Buzka stosował przede wszystkim weto. Przypomnijmy 28 wet Kwaśniewskiego, z czego 27 skutecznych, bo tylko w sprawie IPN nie udało się weta utrzymać. W przypadku gabinetu Millera weta były trudniejsze do zastosowania ze względów politycznych, choć zdarzały się jak np. w sprawie biopaliw.To zresztą uruchomiło ciąg wydarzeń, który doprowadził do usunięcia PSL z rządu. Natomiast ciągle toczyły się zakulisowe awantury, np. o skład rady nadzorczej Orlenu czy też przede wszystkim o sam skład rządu Millera. Miller potem wspominał, że musiał dość brutalnie prezydentowi wyjaśniać, że nie ma on konstytucyjnych uprawnień do wpływania na skład rządu. Jednak prawdą jest, że Miller uległ w kilku sprawach Kwaśniewskiemu.
Kwaśniewski działał w ramach modelu prezydentury zakulisowej, to znaczy takiej, która buduje swoje wpływy w państwie i rozszerza sferę swojego oddziaływania daleko poza ramy konstytucyjne metodami oddziaływania nieformalnego. Wykorzystywał do tego swoją znaczną popularność. To nie było zdrowe, ale tak właśnie wygląda realna polityka.
Prezydent z tak silną legitymacją, wybierany w wyborach powszechnych, zawsze będzie dążył do rozszerzania swych wpływów. To znakomicie widać na przykładzie Andrzeja Dudy. Nawet jeśli początkowo wydawało się, że będzie tylko notariuszem PiS, to wskutek siły ciążenia stanowiska, które zajmuje, urzędników, którzy dla niego pracują oraz społecznych oczekiwań, prezydent w końcu zmusił się do działania.
Arkadiusz Fordoński: Kwaśniewski był osobą, która wyróżniała się już w Komisji Konstytucyjnej Zgromadzenia Narodowego. Był nie tylko jej pierwszym przewodniczącym, ale także, jak pokazują stenogramy, członkiem, który realnie wpływał na przebieg prac, organizując je, wnosząc wiele własnych propozycji. Dążył do kompromisu, mediował między skonfliktowanymi aktorami. W sytuacji, kiedy go zabrakło na tym stanowisku, tempo prac znacznie spadło. Czy można zatem powiedzieć, że był głównym autorem konstytucji?
Moim zdaniem nie. Oczywiście odgrywał znaczną rolę, a przewodniczenie Komisji Konstytucyjnej było istotnym elementem jego kampanii prezydenckiej. Konstytucję pisało jednak bardzo wiele osób i była ona wyrazem kompromisu między formacjami centrolewicowymi. Mówiąc krótko, było tam myślenie socjalne, które paradoksalnie reprezentowało nie SLD, ale PSL i Unia Pracy, i było myślenie liberalne w wydaniu UW i właśnie Sojuszu. Konstytucja to stop tych dwóch nurtów.
Wiele osób włączało w nią własne koncepcje – np. preambułę napisał Tadeusz Mazowiecki z pomocą Stefana Wilkanowicza. Ja bym widział Kwaśniewskiego jako organizatora prac, ale nie kogoś, kto przemyślał problem organizacji państwa i miał własną koncepcję ustrojową, bo przecież jej nigdy nie ujawnił! Kwaśniewski był typem człowieka, który bardzo zręcznie organizował pracę innych i sprawiał wrażenie zawsze kompetentnego. Ta kompetencja była jednak dość płytka. Miał wykształcenie ekonomiczne, nieskończone studia na Uniwersytecie Gdańskim. Nie są znane żadne jego publikacje na tematy ustrojowe. Nie jestem w stanie powiedzieć, kto odcisnął najsilniejsze piętno na tej konstytucji Niektórzy wskazują nazwiska prawników-konstytucjonalistów związanych z SLD, ale autorów z pewnością było wielu. Kwaśniewski nie znajduje się w pierwszej trójce tych osób, raczej w pierwszej dziesiątce.
Arkadiusz Lewandowski: Porozmawiajmy o tzw. projekcie obywatelskim konstytucji autorstwa „Solidarności”. Nawet przez późniejszych koalicjantów związku w ramach AWS był on krytykowany za zbyt socjalny charakter. Gdyby ten projekt wszedł w życie, związki zawodowe byłyby kolejną instytucją konstytucyjną.
Trudno zabierać związkom zawodowym prawo do zgłaszania własnego projektu konstytucji, natomiast tamten projekt nie odegrał roli w debacie konstytucyjnej. Marianowi Krzaklewskiemu raz pozwolono wypowiedzieć się na jego temat w Sejmie i na tym się skończyło. Związki zawodowe mogą proponować swoje rozwiązania ustrojowe, ale choć istnieje ideologia syndykalistyczna, to nie znam kraju na świecie, gdzie takie rozwiązania by się sprawdziły. To jest kwestia modelu gospodarczego. Myśmy przyjęli najbardziej rozpowszechniony – gospodarki rynkowej. Związki zawodowe są w niej obecne, ale nie jako ciało mające np. kreować kolejną izbę parlamentu.
A przecież w istocie rzeczy takie rozwiązania w polskiej myśli politycznej proponowano! Izbę samorządową, w rozumieniu izby samorządu zawodowego, rozważano już w 1956 roku podczas polskiego października. Następnie był słynny memoriał Kuronia i Modzelewskiego, w którym była taka wizja drugiej izby parlamentu wybieranej przez załogi zakładów pracy. To jednak kompletnie nie ta rzeczywistość, nie ten ustrój gospodarczy.
W obecnej konstytucji jest zbyt rozbudowany katalog postanowień socjalnych. Nie jest potrzebny przepis, który nie jest przestrzegany. Jeśli jakieś postanowienie, jak np. to dotyczące prawa do mieszkania, jest martwe, to można powiedzieć, że cała konstytucja jest martwa. Jestem zwolennikiem konstytucji rozumianej jako katalog podstawowych wolności politycznych oraz instrukcja obsługi aparatu państwowego. Wszystkie kwestie dodatkowe sprawiają, że staje się ona zbiorem pobożnych życzeń i nie jest szanowana lub jest podstawą do uprawiania demagogii. Gdybyśmy wzięli konstytucję i wszystkie socjalne prawa, które są w niej wpisane, mielibyśmy podstawę do oskarżania tego i wszystkich poprzednich rządów, że ich nie realizuje. A przecież nie może ich zrealizować, bo to jest niewykonalne ekonomicznie!
Arkadiusz Fordoński: Nawet bywają tak wykładane: „Prawo do pracy? – Oczywiście obowiązuje, ale nie w aspekcie pozytywnym”.
Po co wpisywać do konstytucji prawo do pracy, skoro bezrobocie jest naturalnym elementem gospodarki rynkowej? Oczywiście, że dobrze, by bezrobocie było jak najniższe, ale tego nie trzeba wpisywać do konstytucji, bo przecież każda kolejna ekipa dążąca do władzy zapowiada, że zmniejszy bezrobocie. Nie znam ani jednej partii, która by ogłosiła w swoim programie, że jej celem jest zwiększenie bezrobocia! To jest przykład formułowania konstytucji jako intencji. Intencje też są ważne, ale wolę je w programach partyjnych, a nie w konstytucji. W konstytucji poza zasadami funkcjonowania państwa powinny być precyzyjnie wyłożone prawa polityczne i obowiązki obywatelskie. Praw socjalnych nie da się tak łatwo zrealizować i są znacznie bardziej skomplikowane. Można powiedzieć, że każdy obywatel ma prawo do zrzeszania i to jest zrozumiałe, ale że ma prawo do godnego życia? A cóż to jest godne życie? To można różnie interpretować, co w efekcie prowadzi do upadku autorytetu konstytucji.
Największą pretensję, jaką mam za te ostatnie dwadzieścia lat, to że ta konstytucja, przy wszystkich jej słabościach, była traktowana jako dokument urzędowy, nudny, nieciekawy. Nie próbowano nawet zapoczątkować akcji edukacji obywatelskiej w oparciu o nią. Poza kampanią Kwaśniewskiego przed referendum konstytucyjnym, gdy rozesłano parę milionów jej egzemplarzy do obywateli, potem tego brakowało. Myślę, że Ministerstwo Edukacji Narodowej mogłoby np. organizować olimpiadę wiedzy o konstytucji. Z całym szacunkiem dla Konstytucji 3 maja, Polacy więcej słyszą przecież o niej niż o konstytucji obowiązującej.
Arkadiusz Lewandowski: Z tym zagadnieniem wiąże się problem legitymacji tej konstytucji. Przecież wiemy, że w referendum wzięło udział mniej niż 50% uprawnionych, a tylko około 6,5 mln głosujących opowiedziało się za nią. To nie był wysoki wynik. Po drugie parlament ukształtowany w 1993 r. i koalicja, która ją przyjęła, były bez udziału prawicy.
Słusznie pan podnosi, że frekwencja w referendum była niska, a co więcej przewaga zwolenników konstytucji nie była tak znacząca. Jest to szczególnie rażące w zestawieniu z wymogiem, który ta konstytucja ustanowiła wobec innych referendów. Wprowadziła bowiem próg pięćdziesięciu procent, a sama została przyjęta w innej formie. Ale tak się już stało.
Legitymizacji tej konstytucji nie sprzyjało też to, że ówczesny sejm był sejmem, w którym ponad jedna trzecia wyborców – przede wszystkim ci o prawicowych sympatiach – nie miała swojej reprezentacji. Niewątpliwie byłoby lepiej, gdyby konstytucja została uchwalona przez bardziej zrównoważony parlament, a nie zdominowany przez centrolewicę.
Niech plują sobie w brodę jednak ci politycy, którzy byli w sejmie pierwszej kadencji, bo to powinna być konstytuanta. Swym warcholstwem doprowadzili do przedwczesnego rozwiązania parlamentu. Przyznam, że wszystkie słabości legitymizacyjne i liczne wady tej konstytucji sprawiły, że sam głosowałem w referendum przeciw niej. Jednak konstytucja została przyjęta i powinniśmy być z tego zadowoleni. Po dwudziestu latach dalej widzę jej liczne wady, ale z racji niskiego poziomu naszej kultury politycznej istniało ryzyko, że w ogóle moglibyśmy nie mieć konstytucji, co pokazują nieliczne późniejsze nieudane próby jej zmiany. Obecnie przy tym stopniu skłócenia stronnictw politycznych nie dostrzegam szans na uchwalenie innej ani w tym sejmie, ani prawdopodobnie także w następnym. Oczywiście – uchwalenia bez używania rozmaitych forteli proceduralnych. Z ich pomocą to oczywiście także i obecny sejm może nową konstytucję uchwalić. Podejrzewam, że stosowny projekt prezes Kaczyński ma już przygotowany.
Ponieważ nie chciałbym, aby przyjęcie nowej ustawy zasadniczej przypominało metody jakimi piłsudczycy przeforsowali konstytucję kwietniową, to jestem zdania, że powinniśmy się pogodzić z tym, że z obecną konstytucją zostaniemy na dłużej. I może nie powinniśmy się tym tak aż tak martwić.
W tym kontekście warto przytoczyć to, co jest w mojej opinii największym dokonaniem obecnej konstytucji, a więc wprowadzenie instytucji konstruktywnego wotum nieufności. Jeśli popatrzymy na historię rządu Jerzego Buzka po rozpadzie koalicji z UW, następnie historię rządu Millera po wyrzuceniu z niego PSL-u, później rządu Belki, a potem Marcinkiewicza, to okazje się, że mieliśmy cały szereg rządów, które trwały tylko dlatego, że mieliśmy instytucję konstruktywnego wotum nieufności! W innym wypadku Polska byłaby pozbawiona stabilnego rządu, a ten jest fundamentem stabilnie funkcjonującego państwa. Kryzysy, które mieliśmy, byłyby po wielokroć głębsze, gdyby nie ta instytucja.
Drugim niewątpliwym sukcesem było wprowadzenie progu dopuszczalnego zadłużenia na poziomie sześćdziesięciu procent PKB. Jeżeli spojrzymy na to, co stało się w innych państwach, jak zadłużono przyszłe pokolenia, przejadając w istocie pieniądze, to widzimy, że to mogło stać się również w Polsce. Gdyby nie ten mechanizm na pewno znalazłyby się już rządy, które zadłużyłyby państwo znacznie silniej tylko po to, żeby wygrać kolejne wybory. Może ta granica 60% jest dyskusyjna. Można powiedzieć, że mogłaby wynosić siedemdziesiąt albo pięćdziesiąt procent. Ale dobrze, że w ogóle jest, bo moglibyśmy mieć taką sytuację jak w krajach południa Europy. Uważam, że mechanizm długu publicznego ma sens, ale nie jako trwały mechanizm gospodarczy, a właściwie w całym świecie zachodnim tak się go traktuje i co więcej narasta tendencja do jego pogłębiania.
Arkadiusz Fordoński: Trybunał Konstytucyjny wiele zagadnień natury ustrojowej rozstrzygnął już na długo przed uchwaleniem obowiązującej konstytucji. Ona tylko te rozstrzygnięcia utrwaliła. Tak było z rozumieniem zasady państwa prawnego i zasadami z niej wywodzonymi. Wobec tego, czy dość znaczne wyłączenie Trybunału z jego aktywności, co jest obserwowalne, nie ograniczy także jego roli polegającej na wyjaśnianiu wątpliwości pojawiających się w toku funkcjonowania konstytucji?
W przeszłości wiele orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego mi się nie podobało, natomiast jestem zdania, że ta instytucja jest potrzebna. Nie uważam jak liberałowie, że jeśli nie ma sądu konstytucyjnego, to nie ma demokracji. To pogląd absurdalny, ale sądzę, że powszechnie uznawany sąd konstytucyjny podnosi jej jakość. Ważne jest, żeby reprezentował on różne poglądy. Trzeba wobec tego wymyślić pluralistyczny system wyboru sędziów. Nie ma się jednak co łudzić – zawsze jedna strona będzie brała górę. Pokazuje to przykład amerykańskiego Sądu Najwyższego. W sporach o charakterze aksjologicznym –np. w odniesieniu do dopuszczalności przerywania ciąży – jedna lub druga strona będzie zdobywała przewagę i będzie to miało odzwierciedlenie w orzeczeniach.
Tak jest już teraz w Polsce, gdzie znaczenie sformułowania, że życie ludzkie jest chronione, zostało wyinterpretowane przez Trybunał Konstytucyjny. Mamy bardzo jednoznaczne orzeczenie w tym zakresie. Stąd też uważam, że ultrakonserwatyści, według których ochronę życia poczętego trzeba jeszcze wyraźniej zagwarantować, są w błędzie. Można w konstytucji napisać, że wszelka aborcja jest zakazana, natomiast moim zdaniem nie tędy droga do walki z aborcją. Konstytucja powinna wskazywać pewien kierunek i wszyscy konserwatyści powinni cieszyć się z obowiązującego sformułowania, a nie łudzić się, że restrykcyjnie wpisany zakaz przerywania ciąży sprawi, że ona zniknie. To jest myślenie magiczne. Natomiast jest oczywiste, że na mocy tej konstytucji tak zwana aborcja na życzenie jest niedopuszczalna.
Arkadiusz Fordoński: Co ciekawe, w pracach nad konstytucją pojawiały się propozycje, by zagwarantować życie od poczęcia. Mając na względzie, że będzie to eliminowało przerywanie ciąży, nie przyjęto tego postanowienia. Mimo to Trybunał wbrew wykładni historycznej stwierdził, że aborcja jest zakazana. Oparł się w większej mierze na samym jej tekście, który trochę wbrew zamysłowi twórców, formułuje jednak jasne gwarancje życia.
Niektórzy ludzie ze współczesnej lewicy dziwią się, że formacje uchodzące za lewicowe w latach 90. mogły ten dokument stworzyć. Tak jest chociażby gdy spojrzymy na definicję małżeństwa. Zachodzą zmiany obyczajowe i spora część lewicy z lat 90. dziś już nie byłaby za nią uważana. Podobnie będzie moim zdaniem z interpretacją konstytucji i dlatego uważam, że należy ograniczać liczbę kwestii, które reguluje do podstawowych zagadnień dotyczących funkcjonowania państwa. Trzeba się liczyć z tym, że wiele zagadnień zostanie doprecyzowanych w toku interpretacji konstytucji, a postanowienia już ustalone w orzecznictwie z czasem zostaną zmienione.
Arkadiusz Fordoński: Ale to jest trudne.
To prawda, ale bardziej podoba mi się system, w którym konstytucji nie zmienia się co dwadzieścia czy czterdzieści lat, lecz jest ona w miarę możliwości absolutnie niezmieniana. Natomiast gdy zachodzą zmiany społeczne, sąd konstytucyjny dokonuje zmiany interpretacji. Nie ukrywam, że jestem entuzjastą amerykańskiego systemu konstytucyjnego. Uważam wprawdzie, że nie sprawdziłoby się przenoszenie do Polski systemu prezydenckiego, ale równocześnie jestem zafascynowany trwałością konstytucji USA. Oczywiście choćby językowo jest anachroniczna, a poza tym wniesiono do niej poprawki, ale po ponad dwustu latach ciągle obowiązuje! To umożliwiło stworzenie jej swoistego kultu. amerykański patriotyzm konstytucyjny jest jednym z fundamentów tego wielokulturowego i wieloreligijnego społeczeństwa. Uważam, że taki patriotyzm powinniśmy także budować w Polsce.
Dziś mamy sytuację, w której jeśli ktoś powie, że jest patriotą konstytucyjnym, to zaraz pojawi się zarzut, że to jakiś ultralewak. To jest katastrofa, że polska prawica tak lekceważy sobie kwestię trwałości konstytucji!
Oczywiście można i należy prowadzić debatę konstytucyjną. Niestety, odkąd PiS wycofał się ze swojego projektu konstytucji, nic mi nie wiadomo o tym, żeby którakolwiek z liczących się partii takowy posiadała. Każda z partii parlamentarnych powinna mieć własny projekt. Oczywiście nie jako ten, który zostanie narzucony – bo konstytucja jest efektem kompromisu – ale jako wyznacznik myślenia jej działaczy o państwie. Jeśli pojawi się moment, że uznamy, że potrzeba zmiany, to należałoby usiąść i te projekty porównać i szukać punktów wspólnych. W tym sensie Prawo i Sprawiedliwość było poważną partią, gdy proponowało własny projekt konstytucji. Później jednak z przyczyn wyborczych go schowało i teraz do tego nie wraca mimo ruchów ze strony prezydenta.
Arkadiusz Fordoński: No właśnie. Okres pierwszej połowy lat 90. był bogaty w różnorodne wizje ustroju. Projektów zgodnie z prawem zgłoszono siedem. Dwadzieścia kilka wypracowano. Było z czego wybierać. Konstytucja nie była wyrazem kompromisu pomiędzy tymi projektami, ale niektóre z nich były bardzo interesujące, np. projekt senacki. Teraz, kiedy mówimy, że mamy zapoczątkować debatę, fermentu w ogóle nie widać. Co jest tego przyczyną? Czy to nie jest wskaźnik, na ile jesteśmy w stanie pracować nad zmianą konstytucji?
Rzeczywiście nie widać tego fermentu. Próbował go wzbudzić prezydent Duda, ale powiedzmy sobie jasno, nie wzbudzi go z prostego powodu. Wówczas, w latach 90., było powszechne przekonanie, że musi być nowa konstytucja, że nie można dłużej funkcjonować na akcie z 1952 r. Dziś tak naprawdę ci, którzy mówią o zmianie konstytucji, ograniczają się do deklaracji. Weźmy ruch Kukiza. Czy ruch zapoczątkował jakieś działania? Czy powołał konkretny zespół ekspercki, forum zajmujące się tym tematem? W to miejsce ruch Kukiza w kółko powtarza kilka haseł. Dlatego w dającej się przewidzieć perspektywie nie widzę szans na uchwalenie nowej konstytucji. Chyba, że PiS zdobędzie w Sejmie większość 2/3 głosów, a później wygra raczej nieuchronne w takim przypadku referendum zatwierdzające. Wciąż wydaje mi się to jednak mało realną perspektywą. Jeśli zaś tak się jednak stanie, to jednego możemy być pewni: nie będzie to konstytucja oparta na szerokim kompromisie politycznym, czyli będzie obciążona tą samą wadą co obecna ustawa zasadnicza.
Arkadiusz Fordoński
Prof. Antoni Dudek
Arkadiusz Lewandowski