Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Mateusz Perowicz  25 lutego 2018

Bez infrastruktury medali nie będzie

Mateusz Perowicz  25 lutego 2018
przeczytanie zajmie 8 min
Bez infrastruktury medali nie będzie www.flickr.com/photos/koreanet/

Medali powinniśmy wymagać od zawodników, którym stworzyliśmy dogodne warunki do treningu. Od pozostałych – walki fair play i godnego reprezentowania naszego kraju. Fakt, że w Korei na podium stanęli jedynie skoczkowie pokazuje znaczenie infrastruktury w sportach zimowych, a właściwie jej braku dla większości dyscyplin zimowych. W całym polskim sporcie poza siatkówką i skokami narciarskimi ciężko znaleźć przykład dobrze spożytkowanego sukcesu sportowego, a piłka ręczna jest przykładem jak taki sukces pogrążyć.

Podopieczni Stefana Horngachera są jedyną kadrą sportów zimowych, która mogła przepracować cały sezon przygotowawczy we własnym kraju. Puchar świata na polskich skoczniach odbywa się nie tylko zimą, ale również latem. Możliwość organizacji zawodów najwyższej rangi w sezonie letnim i zimowym jest odzwierciedleniem stanu infrastruktury mogącej służyć skoczkom przez cały rok. Pod tym względem skoki narciarskie są w wyższej lidze. Reprezentanci żadnej innej dyscypliny takiego komfortu nie mieli. W ciągu ostatnich dziesięciu lat w Polsce zorganizowano zawody Pucharu Świata tylko w dwóch dyscyplinach spośród jedenastu, w których reprezentowano nas w Pjongczangu. Oprócz regularnych zawodów w skokach narciarskich szansę na zaprezentowanie się własnej publiczności miała tylko kadra biegów narciarskich podczas organizowanego w 2012 i 2014 roku Pucharu Świata w Szklarskiej Porębie. Jeżeli nie istnieją obiekty gotowe przyjąć naszych zawodników w okresie zimowym, to aż strach pomyśleć, gdzie trenują latem.

Po pierwsze: nie wpaść pod ciągnik

Przykładowo biegi narciarskie trenuje się na tzw. nartorolkach na zwykłych asfaltowych drogach dzieląc pas ruchu z samochodami, motocyklami i autobusami. Podczas takiego treningu jedna z obecnych na igrzyskach w Korei narciarek omal nie straciła życia. W lipcu 2010 Sylwia Jaśkowiec chcąc uniknąć zderzenia z autobusem wjechała do rowu i przy dużej prędkości uderzyła w betonowy słup. Identyczne warunki zapewniono poddawanym zaawansowanej krytyce biatlonistom, którzy również muszą trenować na używanych powszechnie drogach. Pomimo tego polskie biatlonistki kilkukrotnie stawały przed szansą na zdobycie olimpijskiego medalu plasując się w pierwszej dziesiątce rywalizacji.

Może któraś z tych szans przerodziłaby się w medal, gdyby odpowiednio zareagowano na sukcesy Tomasza Sikory i Justyny Kowalczyk podczas Igrzysk w Turynie tworząc dogodną infrastrukturę sportową.

Warto dodać, że dwoje medalistów w łyżwiarstwie szybkim z Soczi również przeżyło poważne wypadki. Konrad Niedźwiedzki trafił co prawda do szpitala z poważnymi obrażeniami po wypadku w Holandii, ale już Natalia Czerwonka znalazła się pod opieką lekarzy ze złamaniem trzech kręgów po zderzeniu z ciągnikiem w czasie treningu w Polsce. Między innymi dlatego w Korei „nie poszło” nam również w panczenach. Głównym czynnikiem blokującym rozwój dyscypliny z pewnością jest brak odpowiedniej infrastruktury.

W 1960 roku podczas Igrzysk Olimpijskich w Squaw Valley w łyżwiarstwie szybkim polskie panczenistki wywalczyły dwa medale na dystansie 1500 metrów. Po srebrny medal sięgnęła Elwira Seroczyńska, a Helena Pilejczyk stanęła na najniższym stopniu podium. Jak wspominała pierwsza z nich: „Latem trenowałam na wrotkach na ulicy, a zimą na zamarzniętym basenie, często na jeziorach. Taki lód był bardzo chropowaty i nierówny. Pamiętam, że wylewałyśmy wodę na boisku, gdzie wytyczano tor. Warunki były prymitywne”. Przez ponad 50 lat niewiele się zmieniło.

Złoty medalista z Soczi Zbigniew Bródka trenował na betonowym placu, który polewano wodą i czekano, aż zamarznie. O tym, że świat nam ucieka do hal czytała już  babcia Zbigniewa Bródki, o czym wspominał  po zdobyciu złotego medalu igrzysk olimpijskich w Soczi. Podczas zawodów na otwartym obiekcie zawodnicy często dostawali zapalenia płuc i krtani, co eliminowało ich z części okresu przygotowawczego.

Kryty tor do łyżwiarstwa szybkiego w końcu w Polsce wybudowano, jednak budowę zakończono z opóźnieniem, co nie pozwoliło naszej kadrze przepracować na nim całego okresu przygotowawczego. Na domiar złego wbrew argumentom sportowców za ulokowaniem toru w Zakopanem, wybudowano go w Tomaszowie Mazowieckim. Zakopiański tor ze względu na swoje położenie mógłby być jednym z najszybszych na świecie, co znacząco podniosłoby rangę rozgrywanych na nim zawodów. Obecność największych sław tej dyscypliny, którzy chcieliby pobić rekordy życiowe, przyciągałaby uwagę mediów. To zaś mogłoby wpłynąć na popularyzację łyżwiarstwa szybkiego.

 W pozostałych zimowych dyscyplinach jest tylko gorzej. Weźmy snowboardzistów: Mateusz Ligocki musiał sam zapłacić za swój udział w próbie przedolimpijskiej w Pjongczangu.

Z kolei trener Zuzanny Smykały podczas jej debiutu na Igrzyskach ze względu na braki kadrowe w sztabie stanął przed wyborem, którą z kluczowych ról ma odegrać: czekać w połowie trasy i przekazywać podopiecznej niezbędne informacje czy zostać na starcie i zająć się przygotowaniem sprzętu?

Aby ratować sytuację poproszono o pomoc… kadrę narciarstwa alpejskiego. Tej dyscypliny również nie sposób uprawiać w Polsce na najwyższym poziomie.

W przypadku bobslejów, saneczkarstwa czy skeletonu należy zaś po prostu być wdzięcznym, że ktoś ma tyle wytrwałości, żeby uprawiać te dyscypliny i reprezentować Polskę, skoro pamięta się o nich wyłącznie podczas igrzysk.

Brak niezbędnych inwestycji na przykład w tor bobslejowy można jeszcze tłumaczyć wysokimi kosztami realizacji inwestycji. Jednak nie da się racjonalnie wytłumaczyć braku odpowiednich tras biegowych, na których w spokoju cały sezon mogłaby przepracować Justyna Kowalczyk. Multimedalistka mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich, czterokrotna zwyciężczyni Pucharu Świata oraz cyklu Tour de Ski niekiedy trenuje brodząc w śniegu po kostki. Do poprawy sytuacji nie przyczyniło się nawet pięciokrotne zwycięstwo w Plebiscycie Przeglądu Sportowego na sportowca roku, co przecież świadczy o rosnącej popularności dyscypliny i daje perspektywę utrzymania obiektów.

Na przygotowania naszej kadry do zawodów w Korei w okresie 2015-2018 wydaliśmy łącznie 74 034 833 zł. Istotna część tych środków siłą rzeczy jest dziś wydawana na zagraniczne loty i wynajem infrastruktury w innych państwach. Gdybyśmy mieli odpowiednio przygotowane obiekty na terenie kraju, to wydatki mogłyby być mniejsze, a z pewnością – te same środki można byłoby wydać bardziej efektywnie. Nie mówiąc już o tym, że zostałyby w kraju.

Słabość infrastruktury to bolączka nie tylko zimowych igrzysk

Nie wszyscy medaliści olimpijscy mieli tyle szczęścia co panczeniści, którzy koniec końców skorzystali na sukcesie Bródki. W niektórych dyscyplinach do dziś nie powstały odpowiednie obiekty mimo spektakularnych sukcesów, które odnosili nasi sportowcy. Złoty medalista z Pekinu, gimnastyk Leszek Blanik, trenował na tak małej hali, że musiał brać rozbieg z korytarza. Zapaśnik Damian Janikowski, który stawał na najniższym stopniu podium podczas turnieju olimpijskiego w Londynie, trenuje w hali, która zamiast tynku na ścianach ma pleśń. O tym, jak wyglądają obiekty Skry Warszawa – klubu,  do którego należy trzykrotna mistrzyni mistrzostw świata i Europy, oraz dwukrotna mistrzyni olimpijska Anita Włodarczyk, która do czasu mistrzostw i rekordu świata w Berlinie trenowała pod mostem – pisała nasza koleżanka z Klubu Jagiellońskiego i lekkoatletka.

 „Reprezentacja przemija, ludzie odchodzą i nie ma ich kto zastąpić. Wyniki też przeminą. Trenujemy, zdobywamy medale, a piłka ręczna ciągle nie ma żadnej promocji. (…) Mieliśmy pomysł, proponowaliśmy nawet agencję menedżerską, która wiedziała, jak pokierować rozwojem dyscypliny, ale Związek Piłki Ręcznej w Polsce działa jak PZPN, nie dopuszcza do siebie świeżego powietrza, tkwi w swoich układach” – ta wypowiedź Karola Bieleckiego z 2010 r. odwzorowuje stan wielu polskich dyscyplin.

Ciężko, poza siatkówką i skokami narciarskimi, znaleźć przykład dobrze spożytkowanego sukcesu sportowego. Piłka ręczna jest przykładem jak taki sukces pogrążyć.

W latach 2006-2016 męska reprezentacja zawsze plasowała się w czołowej dziesiątce na imprezie rangi mistrzowskiej. Panie na Mistrzostwach Świata w 2013 i 2015 roku zajęły czwarte miejsce. Sukcesy trwały dekadę, ale utalentowanych zawodników i zawodniczek nie było kim zastąpić. W 2017 roku obie nasze reprezentacje zajęły 17. miejsce na świecie. Panowie nie brali udziału w Mistrzostwach Europy rozgrywanych w tym roku w Chorwacji, ani nie zakwalifikowali się na mundial rozgrywany w Danii i Niemczech w 2019 roku.

Czas odpowiedzieć: po co nam te Igrzyska?

Rozwój sportu w Polsce polega na wymaganiu sukcesów od każdego, komu uda się wygrać walkę z amatorszczyzną infrastrukturalną. Nie widać planu ani strategii na rozwój sportu, co boleśnie potwierdziły właśnie zimowe igrzyska. Nie mamy wąskiej specjalizacji jak Holendrzy, którzy brylują w klasyfikacjach medalowych, chociaż występują praktycznie tylko w łyżwiarstwie na długim i krótkim torze. Na poprzednich igrzyskach wywalczyli 24 medale, w tym aż 8 złotych!

Nawet skoki narciarskie nie są rozwijane kompleksowo. Cztery lata temu w programie igrzysk zagościły skoki narciarskie kobiet. Niestety nie doczekaliśmy się dotąd w Polsce zawodniczek, które występują w zawodach najwyższej rangi.

Po uwzględnieniu kombinacji norweskiej, której skoki są elementem, specjalizacja w tej dyscyplinie przysparzałaby nam siedmiu szans medalowych na każdych igrzyskach.  Jeżeli przyjąć, że kilku zawodników z jednego kraju może stanąć na podium w jednych zawodach, to można szacować, że mielibyśmy 21 szans – wszak Norwegi czy Holandii zdarza się zgarnąć komplet medali. Liczba ta mogłaby się w przyszłości zwiększać wraz z dodaniem do programu Igrzysk drużynowych zawodów mieszanych w skokach oraz kombinacji norweskiej kobiet. Niestety, dziś nasze realne szanse ograniczają się do występów panów.

Medali powinniśmy wymagać od zawodników, którym stworzyliśmy dogodne warunki. Od pozostałych – walki fair play i godnego reprezentowania naszego kraju. „Przerwałem karierę, bo nie widziałem sensu dalszego trenowania. Nie powiem, że się wypaliłem, ale w takich warunkach dalszy wysiłek i poświęcanie się nie miały już sensu. Przy ówczesnej działalności naszego związku nie było szans, by osiągnąć coś więcej. Poświęcać się dla z góry przegranej sprawy byłoby bez sensu” – wyznał w wywiadzie biatlonista Tomasz Sikora. Dziś sytuacja w biatlonie wygląda już nieco lepiej, jednak wciąż istnieją dyscypliny, do których ten opis pasuje.

Trudno wskazać cel polskiej misji olimpijskiej i uzasadnienie dla dzisiejszego sposobu dystrybucji środków na sporty zimowe. Jeżeli celem jest zdobycie medali, o których mówią wszyscy, to dlaczego na igrzyska polecieli sportowcy, którzy nigdy nie zbliżyli się do miejsca na podium? Jeżeli chodzi o udział w tak wyjątkowym wydarzeniu i promocję aktywnego spędzania wolnego czasu, to dlaczego sportowe emerytury przyznawane są dopiero za medale, a nie za zakwalifikowanie się do najważniejszej imprezy?

W najbliższym czasie będziemy mogli się przekonać co jest priorytetem wedle sportowych decydentów. Wyznacznikiem stanie się przypadek Piotra Żyły, rezerwowego zawodnika polskiej drużyny w skokach narciarskich, która zdobyła w Korei brązowe medale. Wszyscy zawodnicy i członkowie sztabu domagają się, aby Żyła został objęty takimi przywilejami jak medaliści. Przekonują, że jest on nieodłączną częścią kadry.

Wcześniej w podobnej sytuacji znalazły się panczenistki. Z ich sukcesu w Vancouwer nie mogła skorzystać wspomniana już rezerwowa Natalia Czerwonka, która wówczas istotnie przyczyniła się do zdobycia kwalifikacji olimpijskiej. Cztery lata później w Soczi nasze panczenistki celowo wystąpiły w olimpijskim finale z rezerwową w składzie – tak, aby cała czwórka mogła stanąć na podium i skorzystać z przewidzianych za to przywilejów.

Do tej pory liczyły się wyłącznie medale. Wysiłek kolegów z drużyny, którzy przyczynili się do odniesienia sukcesu, nie był uwzględniany nawet w kolarstwie. Przekonać mogliśmy się o tym na igrzyskach w Rio, gdy Michał Kwiatkowski wykonał tytaniczną pracę na rzecz sukcesu Rafała Majki, co nie znalazło odzwierciedlenia podczas przyznawania gratyfikacji dla medalistów. Jeżeli zatem polskim skoczkom uda się przekonać decydentów również do uznania zasług Piotra Żyły, to być może będziemy mieli do czynienia z dobrym i potrzebnym precedensem również dla innych dyscyplin.

***

Jeśli polska myśl szkoleniowa polega na oczekiwaniu, aż ktoś wespnie się na wyżyny i przy półprofesjonalnych warunkach stanie na najwyższym stopniu podium, to postarajmy się chociaż, aby taką drogę pokonywano tylko raz. Gdy już komuś uda się osiągnąć sukces w takich warunkach, to „nagrodźmy” jego dyscyplinę obiektem sportowym godnym osiągnięć mistrza. Doświadczenia ostatnich lat pokazują, że z tym bywa różnie. Szlaki skutecznie przetarł Adam Małysz, umiarkowanie skutecznie Zbigniew Bródka, a sukcesy Justyny Kowalczyk nie doprowadziły do poprawy warunków uprawiania narciarstwa. Bądźmy chociaż w tym wymiarze konsekwentni.