Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
dr Michał Kuź  31 stycznia 2018

Trump wchodzi w buty Reagana? Blaski i cienie prezydentury Trumpa

dr Michał Kuź  31 stycznia 2018
przeczytanie zajmie 5 min

Pierwszy rok prezydentury Donald Trump zakończył wystąpieniem na forum ekonomicznym w Davos. Jego dotychczasowe rządy w Waszyngtonie to przede wszystkim ciągła obrona przed medialnymi atakami, ale również wprowadzenie kluczowej reformy podatkowej. To właśnie od jej efektów zależeć będzie dalszy los Trumpa i Partii Republikańskiej.

Jedynym prezydentem, do którego spuścizny Donald Trump bezpośrednio nawiązał podczas swojego wystąpienia na forum ekonomicznym w Davos był Ronald Reagan. Powiedział o sobie, że jest pierwszym od czasów Reagana prezydentem, który obniżył podatki. Zapewne Trump chciałby również pod innymi względami upodobnić się do Reagana. Był to bowiem przywódca, który na trwałe odcisnął swoje piętno na Partii Republikańskiej i całej amerykańskiej polityce. Wprowadzał przy tym zmiany bez mała rewolucyjne (zarówno w swoim kraju, jak i na świecie) równocześnie nie tracąc poparcia, a wręcz je zyskując. Początkowo nie był przy tym wcale pupilem mediów, szybko jednak owinął je sobie wokół palca.

Zwłaszcza o tym ostatnim Trump może tylko pomarzyć. Narzekał zresztą na media również w Davos, choć już znacznie powściągliwiej niż to przedtem bywało. Statystyki pokazują jednoznacznie, że ma powody. Większość przekazów medialnych o Trumpie ma wydźwięk negatywny. Czy sobie zasłużył? Sędziwy Jimmy Carter, który z Reaganem przegrał, nie ma wątpliwości, że „media bardziej atakowały Trumpa niż jakiekolwiek innego prezydenta, o którym słyszał”. Do tego dochodzi ciągnące się wciąż śledztwo badającej rosyjską ingerencję w amerykańskie wybory komisji Muellera i spory z demokratami w Kongresie.

W przeciwieństwie do Reagana, Trumpowi nie udało się przekonać do siebie amerykańskiego establishmentu. Początkowo nawet nie było to jego celem. Establishment był niepopularny, podobnie jak i media, a on był kandydatem sprzeciwu. Sprzeciw ma jednak swoje granice. W przypadku Trumpa objawia się to jedynie około 40 procentowym poparciem, które konsekwentnie utrzymuje się od wiosny. Jak na pierwszy rok prezydentury to mało. Jak na ostrość podziałów, sądów i wypowiedzi we współczesnej zachodniej polityce, to całkiem sporo. W grudniu, na przykład, poparcie dla Angeli Merkel spadło poniżej tego poziomu. Emmanuel Macron też miał jesienią zeszłego roku trudne chwile, choć w styczniu już wyraźnie odrobił straty.

Największymi sprawdzianami dla prezydentury Trumpa będą zaś dwie kwestie. Po pierwsze, czy jego reformy podatkowe faktycznie sprowadzą kapitał i pracę z powrotem do USA. Po drugie, czy Partii Republikańskiej uda się utrzymać przewagę w obu izbach kongresu po zbliżających się wyborach. Zarówno w jednym jak i drugim przypadku trudno przewidzieć ostateczny rezultat, ale niewykluczone, że Trumpowi znowu się upiecze. Częściowo dlatego, że jak to często bywa w polityce, przeciwnicy go nie doceniają. Ich energia skupia się na próbach jego delegitymizacji, a to pod pretekstem choroby psychicznej, a to agenturalności, a to oskarżeń o molestowanie seksualne. Jego oponenci nie skupiają się na tym, co w polityce najważniejsze, czyli na zaprezentowaniu alternatywy.

Tymczasem Trump nie działa bynajmniej na oślep. Wycofywanie się z umowy nuklearnej z Iranem było szeroko krytykowane, dopóki nie okazało się, że administracja Obamy, aby umowę podpisać zaprzestała ścigania wspieranych przez Teheran organizacji terrorystycznych. Wieszczono krach na giełdzie, który miały sprowokować działania Trumpa, dopóki nie okazało się, że giełda i amerykańska gospodarka ma się najlepiej od lat. Szydzono z jego buńczucznej retoryki pod adresem dyktatora Korei Północnej, do czasu aż tamten niespodziewanie wznowił kontakty z południowym sąsiadem. Przypisywano mu również agenturalność rosyjską, jednak zarzuty te straciły na intensywności po zawarciu uderzających w Rosję umów na dostawy gazu z Polską i Chinami oraz zaakceptowaniu programu sankcji nałożonych na Kreml przez amerykański Kongres.

Trump udowodnił również, że zależy mu na dobrym wyniku Partii Republikańskiej. W Davos pokazał, że chce pomóc republikanom w podzięce za poparcie, którego mu w prezydenckich wyborach ostatecznie udzielili. Jego retoryka stała się mniej konfrontacyjna i twitterowa, zaczął za to wyraźnie podkreślać amerykańskie sukcesy gospodarcze. Czy to wystarczy? Wiele zależy od tego, jak zadziała jego podatkowa metoda kija i marchewki, czyli równocześnie większe opodatkowanie kapitału, który amerykańskie firmy inwestują za granicą i jednorazowe zwolnienie z opodatkowania tego kapitału, który do USA wraca. Jeśli faktycznie sprowokuje to powstanie w USA nowych miejsc pracy, to wyborcy bez wątpienia to docenią.

Na razie w sondażach wyraźnie prowadzą demokraci. Warto jednak pamiętać, że na pięć specjalnych wyborów poza terminowych, które miały miejsce po objęciu przez Trumpa urzędu, demokraci wygrali tylko dwa razy. Co więcej, stało się tak pomimo pokaźnych funduszy zgromadzonych przez kandydatów demokratycznych i pomyślnych dla nich sondaży. Trump i wspierani przez niego politycy w pewnym sensie nadal są chyba postrzegani jako antysystemowcy. Jest to ogromny paradoks, zważywszy, że to Trump zasiada teraz w gabinecie owalnym, a republikanie zasiadają aż w 33 (na 50) fotelach gubernatorskich.

Co więcej, wyborcy sympatyzujący z Trumpem niekoniecznie mówią sondażowniom prawdę i z reguły nie ufają mediom głównego nurtu. Zapewne nie zaufają też do końca temu, co do powiedzenia będzie miała komisja Muellera. Zresztą nie tylko oni tracą do niej zaufanie. Znany z lewicowych poglądów słynny dziennikarz i publicysta Glenn Greenwalt twierdzi, że działania komisji i kolejne rewelacje na temat Trumpa mają tylko odwrócić uwagę od wypadających z szaf kolejnych trupów poprzedniej ekipy. Jak wiele osób o silnie lewicowych poglądach Greenwalt nigdy nie wybaczył Partii Demokratycznej, że nie postawiła na Berniego Sandersa. Sanders bez wątpienia zwyciężyłby z Trumpem, choć przy okazji przeorałby też całą partię, co nie wszystkim musiałoby się spodobać.

To jednak już historia. Na razie Ameryka nie dojrzała jeszcze do kolejnego reformatora w stylu Franklina Delano Roosevelta czy Ronalda Reagana (obaj reformowali w przeciwnych kierunkach, ale obaj z równym rozmachem). W końcu jednak dojrzeje. W tym sensie Trump i jego pierwszy rok mogą być tylko zapowiedzią nadchodzących zmian. Jak u Hitchcocka zaczęło się od trzęsienia ziemi, a teraz napięcie rośnie.