Wasz premier, nasz Sejm
Wasz premier, nasz Sejm – zdaje się mówić Jarosław Kaczyński do „pozytywistów”, „reformatorów” czy „gołębi” z obozu rządzącego. Przed Mateuszem Morawieckim stoją więc wielkie wyzwania: przekonać do siebie własne parlamentarne zaplecze i zreformować praktykę systemu politycznego tak, by Sejm nie był miejscem przepychania kolanem szkodliwych projektów nielicujących z budowanym przez nowego premiera wizerunkiem rządu. Jeśli uda mu się to pierwsze, możemy na poważnie mówić o jego kandydaturze do sukcesji po Jarosławie Kaczyńskim. Jeśli nie uda mu się to drugie, to odejdzie ze stanowiska w niesławie. Na jego korzyść przemawia właściwie tylko jedno: determinacja.
Expose spóźnione o dwa lata
Dwa lata temu takie expose, jak to wygłoszone we wtorek przez premiera Morawieckiego potraktowalibyśmy właściwie jednoznacznie jako zapowiedź roztropnej, państwotwórczej i republikańskiej polityki nowej ekipy. Dziś, po dwóch latach eskalowania konfliktów, braku szacunku dla instytucji państwa i przyjęciu za normę wykluczającego trybu prac nad kontrowersyjnymi i trudnymi zmianami nie sposób nie pytać o wiarygodność zapowiedzi nowego szefa rządu.
W expose znalazł się szereg propozycji, wątków i kierunków myślenia bliskich naszemu środowisku i od lat przez nas promowanych. Technokratyczna część expose – o części symboliczno-tożsamościowej pisał już wczoraj na naszych łamach Piotr Kaszczyszyn – zaczęła się bowiem od deklaracji budowy Centrum Analiz Strategicznych. To postulat, który promowaliśmy jako podstawowy „test wiarygodności” dla rządu Beaty Szydło dwa lata temu. Postulat przywrócenia instytucji odpowiadającej zlikwidowanemu, nota bene przez Prawo i Sprawiedliwość w 2006, Rządowemu Centrum Studiów Strategicznych sformułował w raporcie dla Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego Jan Rokita. Popularyzowaliśmy go na naszych łamach choćby w tekście wprowadzającym do „Planu budowy państwa” czy artykule Piotra Araka i Macieja Kuziemskiego. Deklaracja o stworzeniu zaplecza analitycznego rządu padła niejako w pakiecie z fundamentalną deklaracją powstrzymania zjawiska inflacji prawa, czemu również poświęcaliśmy na naszych łamach wiele uwagi.
Co symptomatyczne, tu niejako kończą się nowe zapowiedzi z expose. Pozostała, obszerna część to bowiem w dużym stopniu przypomnienie bądź skonkretyzowanie dotychczasowych zapowiedzi i działań. Zapowiedzi i działań, które choć mają podparcie w Strategii na Rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju, nie były dotąd w powszechnym odczuciu głównymi tematami rządów Prawa i Sprawiedliwości. Znikały w cieniu burzliwych sporów o Trybunał Konstytucyjny czy sądy lub bieżących dyskusji o Puszczy Białowieskiej, reparacjach wojennych i wielu innych.
Na poziomie diagnozy Mateusz Morawiecki odwoływał się głównie do tezy o potrzebie odrzucenia peryferyjnego statusu Polski, posługując się zresztą ukutą w jednym z programowych tekstów naszego środowiska figurą „Łukasza Podolskiego w reprezentacji Polski”. Przekonywał, że „państwo wraca do gry”, a do „przedsiębiorczych przedsiębiorców dołącza teraz również przedsiębiorcze państwo” odwołując się do głośnej książki prof. Mariany Mazzucato, do której zresztą wstęp autorstwa nowego premiera publikowaliśmy zaledwie kilka tygodni temu jako pierwsi w Internecie. Morawiecki zwrócił także uwagę na problem niskiej efektywności pracy w Polsce. O problemie smogu mówił językiem „konserwatywnej ekologii”, który publicystycznie popularyzuje nasz ekspert i członek zarządu naszego stowarzyszenia Paweł Musiałek, a wśród rządzących upowszechnia wywodząca się z Klubu Jagiellońskiego wiceminister Jadwiga Emilewicz. Za priorytet w obszarze kształcenia uznał nauczanie branżowe, czym niestrudzenie zajmują się nasi eksperci z dyrektorem Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego Marcinem Kędzierskim na czele…
Ta wyliczanka mogłaby być dużo dłuższa – merytorycznych wątków i kierunkowych zapowiedzi było bardzo wiele. Sprawdzalnych obietnic i określonych w czasie celów, z których będziemy mogli nowy rząd za dwa lata rozliczać, symptomatycznie mało.
Mając w pamięci minione dwa lata trzeba zgodzić się z Rafałem Matyją, że „słowa premiera mają się nijak do kluczowych działań rządzącej większości”. Czy zatem w ogóle powinniśmy brać expose za dobrą monetę i uznać je za zapowiedź „dobrej zmiany w dobrej zmianie”? Może mamy do czynienia tylko ze sprawnym i zasadniczo niegroźnym – ze względu na niewielką liczbę weryfikowalnych zapowiedzi – wizerunkowym manewrem?
Premier kontra partia?
W głośnym w ostatnich dniach artykule Grzegorz Sroczyński stawia tezę, że Kaczyński daje Morawieckiemu nie tylko mandat zaufania jako szefowi rządu, ale i kandydatowi do sukcesji w obozie Zjednoczonej Prawicy. Według autora gazeta.pl manewr szefa PiS należy odczytywać następująco: „Bierz władzę, przekonaj do siebie elektorat, dogadaj się z PiS-owskimi koteriami i sam zdecyduj, kogo chcesz wymienić. Wymyśl, jak pozbyć się Macierewicza tak, żeby później nie fiknął. Jak pozbyć się Szyszko, żeby Rydzyk się nie wściekał”.
Idąc za tropem Sroczyńskiego można stwierdzić już dużo mniej entuzjastycznie, że przed premierem stoi wyjątkowo trudne wyzwanie: musi on właściwie dopiero zbudować sobie zaufanie we własnym obozie politycznym, a w praktyce – w parlamentarnym klubie Prawa i Sprawiedliwości.
Do rangi symbolu urasta fakt, że kiedy nowy premier próbował na nowo zdefiniować „biało-czerwoną drużynę” – w retoryce Beaty Szydło była nią Zjednoczona Prawicy, a w ustach Morawieckiego „my Polacy” – w parlamencie trwały burzliwe prace nad budzącymi wielkie kontrowersje ustawami dotyczącymi wymiaru sprawiedliwości i tzw. ustawą samorządowo-wyborczą. Premier sobie, parlament sobie – można by podsumować.
Jeżeli nałożymy to na podział na PiS-owskich „romantyków” i „pozytywistów”, „jastrzębie” i „gołębie” czy „reformatorów” i „rewolucjonistów” możemy dostrzec, że oferta Kaczyńskiego jest bardziej zniuansowana, niż chciałby Sroczyński. To swoiste „Wasz premier, nasz Sejm” w wykonaniu szefa partii. Reformatorzy w rządzie mają dbać o walkę z „Polską resortową” i przełamać wynikający zeń strategiczny imposybilizm, poprawić wizerunek kraju za granicą, łagodzić spory w Unii Europejskiej i zapewnić Polsce dalszy wzrost wpływów budżetowych. Zapewne będą też próbować osłabić niechęć do „dobrej zmiany” wśród umiarkowanych przedstawicieli klasy średniej, mieszkańców większych miast czy biznesowo-medialnych elit. Sejmowi „rewolucjoniści”, których symbolem dziś może być prokurator Piotrowicz i profesor Pawłowicz, zapewniać będą kontakt z najbardziej radykalną bazą elektoratu i gwarantować, że gdy będzie trzeba, to wszystko, co dla partii ważne, zostanie błyskawicznie przez Sejm przepchnięte.
Na pewno podział ten będzie jeszcze bardziej widoczny, jeżeli do rangi szeregowych posłów zdegradowani zostaną Antoni Macierewicz czy Jan Szyszko. Trudno nie dostrzec, że Kaczyński- rezygnując z objęcia fotela premiera i pozostając nadal głównie na strategicznej pozycji jednoosobowo kontrolującego partię- sytuuje się bliżej „rewolucjonistów”. Morawiecki mówiąc w expose wprost o „romantyzmie celów i pozytywizmie środków” zaczyna więc swoją walkę o próbę zbudowania syntezy, która mogłaby stać się podstawą dla dobrego funkcjonowania tandemu Kaczyński-Morawiecki. Kaczyński zapewne umie to docenić, ale wielu szeregowych posłów jego partii musiało słuchać expose z dużą dozą podejrzliwości.
Morawiecki między przepaściami
„Epokę Morawieckiego” czekają co najmniej trzy „testy obciążeniowe”. Ich wynik pozwoli nam odpowiedzieć na kluczowe pytania o ostateczny bilans tej kadencji i zasadność rozważań o sukcesji.
Pierwszy to ta symboliczna „Orla Perć” („Przepaść z lewej i przepaść po prawej”), o której mówił w swoim expose nowy premier. To wyzwanie stojące przede wszystkim przed samym Morawieckim w nowej roli. Dotychczasowy wicepremier do spraw gospodarczych, nie pełniący nota bene funkcji posła, mógł bowiem dotąd abstrahować od najbardziej kontrowersyjnych sejmowych bojów. Jako premier już tego nie uniknie. Przedsmak tego wyzwania widzieliśmy wczoraj, gdy musiał mocno i jednoznacznie deklarować poparcie dla reform Zbigniewa Ziobry. Co stałoby się, gdyby to Morawiecki był premierem w chwili lipcowego weta? Czy wystąpiłby z konkurencyjnym wobec prezydenta Andrzeja Dudy orędziem? Czy będzie umiał odnaleźć się w chwili, gdy Sejm będzie procedował na przykład zmiany w mediach, które wobec rekonstrukcji rządu mogą ostatecznie stać się projektami poselskimi? Trudno zakładać, że czas kontrowersyjnych reform przepychanych błyskawicznie przez Sejm się skończył. Jest oczywiste, że odcinając się od nich straci szansę na akceptację poselskich ław. Broniąc – szybko zada kłam umiarkowanemu wizerunkowi „tradycjonalistycznych modernizatorów”, który próbuje budować dla swojego rządu.
Zabrać zapałki z rąk „rewolucjonistów”
Po drugie – nie będzie żadnego deklarowanego zastąpienia wojny sporem („Można i trzeba się spierać. Spór tak, wojna nie. Ci, którzy 100 lat temu budowali jeden kraj nie takie różnice musieli przezwyciężać” – mówił Morawiecki), jeżeli za rządów nowego premiera nie uda się ucywilizować pracy parlamentarnej. Przy utrzymaniu dzisiejszych standardów kolejne posiedzenia będą eskalowały najbardziej niebezpieczne emocje. Kontrowersyjne zmiany procedowane nadal bez konsultacji publicznych i w „trybie hazardowym” to nie jest atmosfera, w której można uwierzyć, że „stać nas również na porozumienie i na kompromis tak jak naszych dziadów”. Co więcej, bez uzdrowienia parlamentaryzmu w tym wymiarze nie da się też zatrzymać legislacyjnego szaleństwa, co jak już wspomnieliśmy jest jedną z nielicznych łatwo weryfikowalnych obietnic Morawieckiego.
Zarówno zniwelowaniu napięć między Sejmem i rządem, jak i ucywilizowaniu życia parlamentarnego, służyć mogłoby zrównanie zasad procedowania aktów prawnych powstających w parlamencie i ministerstwach. Chodzi przede wszystkim o rzetelne oceny skutków regulacji i obowiązkowe konsultacje publiczne, które to wymogi dziś omijane są właśnie zgłaszaniem budzących największy opór projektów ścieżką poselską. Rządzący do takiej zmiany mają wygodny i potencjalnie symboliczny pretekst: w Sejmie na rozpatrzenie czeka idący w tę stronę (choć wymagający poszerzenia i doprecyzowania, bo obejmuje jedynie akty prawne dotyczące przedsiębiorców) projekt Platformy Obywatelskiej. Gdyby ów projekt potraktowano rzetelnie, dopracowano we współpracy z rządem i uchwalono, to mielibyśmy namacalny dowód, że rząd Morawieckiego to nowe otwarcie również w stosunku do opozycji. Brzmi jak political fiction? Zgoda. Ale być może nie powinniśmy zapominać, że jedyny wiceminister, które po rządach PO-PSL utrzymał stanowisko w rządzie Zjednoczonej Prawicy, to odpowiadający właśnie za regulacje dotychczasowy zastępca Morawieckiego w Ministerstwie Rozwoju Mariusz Haładyj.
Jeśli jednak praca Sejmu będzie wyglądała jak dotąd, to nowy Prezes Rady Ministrów szybko straci wiarygodność i pokaże, że tak naprawdę jest tylko technicznym premierem bez politycznej sprawczości. Przekonując parlamentarzystów do zrównania zasad dla projektów sejmowych i rządowych w praktyce ograniczy z kolei ich sprawczość, wyrywając zapałki z rąk „rewolucjonistów”.
Taką decyzję podjąć może jednak tylko parlamentarna większość.
Już nie ma alibi
Trzeci z testów, które ma do zaliczenia nowy premier, jest jeszcze trudniejszy. To po prostu sprawcze rządzenie. Mateusz Morawiecki sukcesywnie zwiększał swoje wpływy w rządzie i pakiet narzędzi, które miał do dyspozycji. Samo powołanie super-ministerstwa Rozwoju było bezprecedensowe. Następnie dochodził Komitet Ekonomiczny Rady Ministrów, Ministerstwo Finansów, kontrola nad ogromną większością spółek Skarbu Państwa. Jeśli wierzyć jednak pochodzącym z otoczenia Morawieckiego głosom, to bez fotela premiera nie dało się całościowo realizować Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju. Teraz Mateusz Morawiecki nie ma już właściwie żadnego alibi – i to jest dla niego najgroźniejsza pułapka. Za jakiś czas dowiemy się, czy stanął przed nią z własnej woli wierząc w swoją zdolność do jej ominięcia, czy też zastawił ją na niego bardziej doświadczony Jarosław Kaczyński.
Podsumowując zatem: wyzwania stojące przed Mateuszem Morawieckim są karkołomne. Musi przekonać zaplecze polityczne do powrotu na kurs centroprawicowy, nie doprowadzając jednocześnie do ryzyka skutecznego „obejścia PiS-u z prawej strony”, co było głównym wyzwaniem partii od czasów „skonsumowania” elektoratu Ligi Polskich Rodzin. Z pozycji premiera zapanować nad kryzysem parlamentaryzmu, który wyraża się równolegle w konsekwentnym obniżaniu standardów stanowienia prawa oraz przyzwoleniu na wulgaryzację debaty i ograniczaniu sprawczości parlamentarnej opozycji. Wreszcie, musi pokazać, że gromadząc w swoim ręku niemal wszystkie „zabawki” władzy wykonawczej umie uczynić z nich realne narzędzia politycznej zmiany.
Wydaje się więc prawie niemożliwe, by temu zadaniu podołał człowiek spoza polityki, pozbawiony partyjnego zaplecza i – co również pokazuje sposób wygłoszenia expose – obdarzony raczej miękka charyzmą.
Czy może zdać egzamin z przywództwa?
Jest jedna rzecz, która przemawia na korzyść Morawieckiego. Determinacja. Nie sposób pominąć faktu, że przez lata spędzone w BZ WBK konsekwentnie budował podglebie pod przyszłą polityczną karierę. Wyborczą jesienią 2015 roku można było gdzieniegdzie usłyszeć, że postawił jeden warunek swojego wejścia do rządu: fotel jego szefa. Przyjąwszy ostatecznie stanowisko wicepremiera sukcesywnie zwiększał swój zakres władzy. Wreszcie- choć pewnie jeszcze miesiąc temu scenariusz „premier Morawiecki” mógł wydawać się nierealny nawet w jego najbliższym otoczeniu- to przez dwa lata konsekwentnie starał się budować swój kontakt z partyjną bazą i powszechną rozpoznawalność. W pierwszym okresie rządu PiS odbył dziesiątki spotkań w niekoniecznie sprzyjającym dla siebie otoczeniu, by zbudować relacje i przekonać do siebie elektorat spod znaku Klubów „Gazety Polskiej” i Rodzina Radia Maryja. W ostatnich miesiącach zintensyfikował zabiegi wizerunkowe, udzielając kolejnych wywiadów w najróżniejszych polskich i zagranicznych mediach: od Telewizji Trwam po Fox News, od 300polityki po „Tygodnik Solidarności”. Ba, słynne zdjęcie z gitarą w czasie wizyty w regionalnym, katolickim Radiu Warszawa wykonano pod koniec sierpnia. Choć od razu trafiło na Twittera, to nie zrobiło kariery. Fala memów- w większości całkiem korzystnych dla ówczesnego wicepremiera- zalała Internet dopiero na starcie nowego sezonu politycznego, w pierwszych dniach października. Oczywiście, mógł to być przypadek, ale wyjątkowo dla dzisiejszego premiera szczęśliwy.
Jarosław Kaczyński musiał tę konsekwencję dostrzegać. Być może docenił więc Morawieckiego nie tylko jako faceta w dobrze skrojonym garniturze i partnera do nocnych dysput o naturze neokolonializmu, ale i zdeterminowanego politycznego gracza.
Nie mamy zatem do czynienia jedynie z podmianą wizerunkowych zderzaków. Odpowiedź, czy zaliczając kolejne testy Morawiecki zda egzamin z przywództwa dopiero przed nami.
Piotr Trudnowski
dr Krzysztof Mazur