Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Paweł Behrendt  23 listopada 2017

Przeprosili, ale nie zapłacili. Japońska polityka historyczna

Paweł Behrendt  23 listopada 2017
przeczytanie zajmie 10 min

Japońska polityka historyczna budzi olbrzymie emocje, często większe w państwach sąsiednich niż w samej Japonii. W każdym przypadku kwestie rozliczenia kolonialnej przeszłości i zbrodni wojennych stają się zakładnikami polityki wewnętrznej oraz stopniowego powrotu militarno-mocarstwowych ambicji Kraju Kwitnącej Wiśni.

Dwa sposoby myślenia o II wojnie światowej

Wszystko obraca się oczywiście wokół II wojny światowej. Podobnie jak w wypadku nazistowskich Niemiec, zwycięscy alianci zdecydowali się osądzić japońskie elity polityczne i wojskowe. Jednak w porównaniu z procesami norymberskimi Międzynarodowy Trybunał Wojskowy dla Dalekiego Wschodu działał w bardzo ograniczonej skali. Zresztą wskutek zaostrzania się zimnej wojny i wybuchu konfliktu na Półwyspie Koreańskim okupujący Japonię Amerykanie szybko zrezygnowali ze ścigania przestępców wojennych. W nowych okolicznościach geopolitycznych niedawni wrogowie byli potrzebni do walki z komunizmem.

Wśród samych Japończyków pamięć o wojnie rozwijała się w dwóch kierunkach.

Z jednej strony armię obwiniano za klęskę, co przełożyło się na widoczne do dzisiaj małe zaufanie do wojskowych. Z drugiej strony starano się najszybciej zapomnieć o wydarzeniach z lat 30. i 40., a gwałtowny rozwój gospodarczy i podążające za nim zmiany społeczne tylko ułatwiły to zadanie. Japończycy skoncentrowali się na zarabianiu pieniędzy, zamiast rozpamiętywać niechlubną przeszłość, co było na rękę kolejnym rządom.

Warto zauważyć na marginesie, że w trakcie studenckich protestów w 1968 r. i później sprawy wojenne były w przeciwieństwie do Niemiec praktycznie nieobecne. Wreszcie trauma związana z amerykańskimi nalotami dywanowymi oraz zrzuceniem bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki skutecznie wypchnęła z powszechnej świadomości fakt, że na kontynencie azjatyckim także toczyła się wojna.

Same przeprosiny nie wystarczą?

Krótko mówiąc: polityka historyczna została zamieciona pod dywan. Przyniosło to różne, często problematyczne dla Tokio konsekwencje. Zakończenie zimnowojennej konfrontacji i postępujące wraz z nim większe otwarcie krajów Azji Wschodniej obudziło demony przeszłości. Zwłaszcza Chiny i Korea Południowa coraz głośniej domagały się rozliczenia japońskich zbrodni wojennych. Tymczasem na japońskiej prawicy upowszechniły się poglądy negujące chociażby rzeź Nankinu czy zmuszanie przez japońską armię kobiet z krajów okupowanych do prostytucji (chodzi o tzw. comfort women – „kobiety pocieszycielki”). Taka postawa sprawiła, że każdy polityk nawołujący do rozliczenia przeszłości popełniłby polityczne samobójstwo.

Mimo tego w 1995 r. z okazji 50. rocznicy zakończenia wojny premier Tomiichi Murayama wyraził żal i przeprosił za agresję i kolonialne rządy. Dziesięć lat później przeprosiny powtórzył premier Junichiro Koizumi. Deklaracje obu polityków, chociaż zwięzłe i oszczędne, zostały ciepło przyjęte w całej Azji. Problemy zaczęły się później. Przeprosinom nie towarzyszyły do tej pory żadne inne gesty. Wielu historyków i polityków z Korei Południowej i Chin wielokrotnie stwierdzało, że prawdziwym przełomem w relacjach ich krajów z Japonią byłoby powtórzenie przez któregoś z japońskich premierów gestu kanclerza Brandta z Warszawy. Chińczycy od lat liczą, że japoński premier uklęknie przed pomnikiem ofiar masakry nankińskiej. Jedynym japońskim politykiem, który się odważył, był Naoto Kan, ale dokonał tego już po tym, jak przestał być premierem.

Jeszcze podczas urzędowania Kan pobił swoisty rekord. W sierpniu 2010 r. aż trzykrotnie składał publiczne przeprosiny. Pierwszy raz 9 sierpnia przepraszał Koreańczyków za kolonialne rządy i okupację z lat 1910–1945, następnie 15 sierpnia, w rocznicę wejścia w życie zawieszenia broni z 1945 r. – za wszystkie cierpienia spowodowane przez Japonię w trakcie II wojny światowej, i wreszcie 29 sierpnia po raz kolejny Koreańczyków, tym razem w rocznicę aneksji Korei przez Japonię w roku 1910. O ile wszystkie trzy wystąpienia przeszły w Azji bez większego echa, zaniechanie rządowej wizyty w świątyni Yasukuni zostało przyjęte bardzo pozytywnie.

Kontrowersyjny shintoistyczny chram jest kolejnym problematycznym punktem w relacjach Japonii z najbliższymi sąsiadami. Świątynia powstała w 1869 r. jako miejsce pamięci wszystkich poległych za cesarza w niedawno zakończonej wojnie domowej. Z czasem stała się symbolicznym miejscem spoczynku wszystkich poległych w konfliktach toczonych przez nowoczesną Japonię. Z tego tytułu upamiętnieni zostali tam też zbrodniarze wojenni, co szczególnie irytuje Chińczyków i Koreańczyków. Regularne wizyty polityków prawicy w Yasukuni jedynie dolewają oliwy do ognia. Temat świątyni w samej Japonii stał się do tego stopnia doskwierający, że podejmowane są próby stworzenia alternatywnego miejsca pamięci. Współrządząca obecnie buddyjska partia New Komeito zaproponowała utworzenie odpowiednika znanego z innych krajów Grobu Nieznanego Żołnierza, który upamiętniałby wszystkich poległych, ale bez wymieniania ich z imienia. Yasukuni obrosła już jednak tyloma sentymentami i symboliką, że wszelkie próby znalezienia zastępstwa kończą się porażką.

Powrót mocarstwowych ambicji

Jak poważne zmiany zaszły w japońskim podejściu do polityki historycznej, świadczy przemówienie premiera Shinzo Abe z okazji 70. rocznicy kapitulacji Japonii. Wystąpienie, siłą rzeczy porównywane z przemówieniami premierów Murayamy i Koizumiego, zostało bardzo krytycznie przyjęte w Chinach i obu Koreach. Podstawowe figury i koncepcje retoryczne poprzedników zostały zachowane w wystąpieniu Abe, jednak tekst był dłuższy i unikał nazywania rzeczy wprost. Japońskie zbrodnie wojenne zajęły jeden akapit, poprzedzony obszernym wspomnieniem amerykańskich nalotów na Tokio, bitwy o Okinawę i zrzucenia bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki. Oba miasta pojawiły się zresztą dwa razy, podobnie jak sprawa „pocieszycielek”. Jednak w tym drugim wypadku Abe posłużył się frazą o kobietach: „których honor i godność zostały poważnie zranione”. Z drugiej strony premier poświęcił sporo miejsca pojednaniu z aliantami zachodnimi. Przywołał przykład dawnych amerykańskich, australijskich, brytyjskich i holenderskich jeńców wojennych, którzy pomimo doznanych krzywd, po latach przyjechali do Japonii modlić się za poległych po obu stronach konfliktu.

Sporo miejsca zostało za to poświęcone wydarzeniom prowadzącym do wojny oraz jej konsekwencjom. Zaprezentowana przez premiera Abe koncepcja historii jest już od wielu lat obecna w japońskiej polityce historycznej i wysoce oryginalna z zachodniej perspektywy. Teoria ta przedstawia się w skrócie następująco: zagrożenie europejskim i amerykańskim kolonializmem było bodźcem do modernizacji Japonii, której sukces, a następnie zwycięstwo w wojnie z Rosją stały się inspiracją dla innych narodów azjatyckich. Do tego miejsca wszystko zgadza się z zachodnią historiografią, dalej pojawiają się już jednak poważne rozbieżności: wielki kryzys i zamykanie się zachodnich gospodarek na współpracę pchnęły Japonię na drogę ekspansji i militaryzmu. Według europejskich i amerykańskich historyków wyglądało to nieco inaczej: wielki kryzys faktycznie doprowadził do wstrzymania, a nawet cofnięcia procesów globalizacyjnych, jednak niechęć do współpracy i sankcje gospodarcze były odpowiedzią na agresywną politykę Japonii. Konkluzja japońskiej narracji jest już jednak bardzo zaskakująca i trudno sobie wyobrazić, aby jakikolwiek polityk w Europie lub Stanach Zjednoczonych wygłaszał podobne opinie: pomimo ogromu cierpień i zniszczeń wojna pozwoliła na zbudowanie nowoczesnej, miłującej pokój Japonii. W ogromnym uproszczeniu można to opisać tak: obrońcy Iwo Jimy ginęli za przyszłą odbudowę i przebudowę kraju przez Amerykanów. Podobne wnioski pojawiły się już wcześniej, chociażby w filmie Yamato z 2005 r.

Przemówienie Abe było wypadkową wielu czynników. Zdaniem części komentatorów premier kierował się przede wszystkim chęcią uniknięcia wewnętrznych kontrowersji i ratowania słabnącego wówczas poparcia.

Nacisk na przyszłość oraz pokojową politykę był też zapewne powiązany z trwającą w izbie wyższej parlamentu dyskusją nad budzącymi skrajne emocje ustawami pozwalającymi Japonii wchodzić w wielostronne sojusze, a Siłom Samoobrony prowadzić działania ekspedycyjne. Już po burzliwym, zwycięskim dla premiera głosowaniu w Izbie Reprezentantów, przeciwnicy wytoczyli ciężką broń w postaci żyjących jeszcze weteranów II wojny światowej, którzy ostrzegali przed powrotem na ścieżkę militaryzmu.

Po raz kolejny uwidocznił się specyficzny stosunek społeczeństwa do Sił Samoobrony. Początkowo traktowano je bardzo niechętnie, jednak z czasem udało im się zdobyć zaufanie Japończyków. Dzisiaj JSDF cieszą się stałym, wysokim  zaufaniem publicznym. Był to proces powolny, oparty na aktywnym udziale w ratowaniu ofiar katastrof naturalnych i regularnych kampaniach ocieplających wizerunek Sił Samoobrony. Za barometr stosunku społeczeństwa do remilitaryzacji można uznać postawę partii lewicowych. W latach 50. i 60. ubiegłego stulecia lewa strona sceny politycznej, bez względu na podziały, domagała się dosłownego przestrzegania pacyfistycznej konstytucji i likwidacji JSDF. Stanowisko to zaczęto łagodzić w latach 70., zmierzając do akceptacji powstałego status quo. Dzisiaj jedynie komuniści reprezentują skrajny pacyfizm.

Akceptacja istnienia Sił Samoobrony nie oznacza zgody na pełną remilitaryzację, która pozostaje tematem tabu. Kontrowersyjne ustawy doprowadziły do największych ulicznych demonstracji od dobrych 40 lat. Premier Abe przetrwał protesty, a rząd przystąpił do stopniowego oswajania Japończyków z ideą powrotu do roli mocarstwa nie tylko gospodarczego, ale także militarnego. Niespodziewaną pomoc w tych działaniach okazały asertywna polityka Chin oraz północnokoreański program jądrowy i rakietowy. Poczucie zewnętrznego zagrożenia zostało zręcznie wykorzystane w polityce wewnętrznej. Nie oznacza to jednak zgody na remilitaryzację, a raczej bierną akceptację polityki rządu.

Spora grupa Japończyków ciągle jednak nie chce wziąć na siebie odpowiedzialności za wojnę i popełnione w jej trakcie zbrodnie.

Poddany naciskom ze strony tej grupy, jak i naleganiom Komeito, aby przemówienie przyczyniło się do poprawy stosunków z Chinami i Koreą, premier wybrał rozwiązanie możliwie najbardziej kompromisowe, które nie usatysfakcjonowało nikogo. Tymczasem powołany w tej sprawie panel ekspertów wyraźnie pisał w swoim raporcie o „rozszerzaniu agresji na kontynencie” oraz „szczególnym zaostrzeniu rządów kolonialnych w Korei i na Tajwanie w drugiej połowie lat 30.”

Antyjapoński nacjonalizm Chińczyków

Japońska polityka historyczna budzi olbrzymie emocje w Chinach i Korei Południowej, aczkolwiek percepcja japońskiej agresji i okupacji ulegała tam licznym zmianom i wciąż podlega gorącym dyskusjom. W ChRL druga wojna japońsko-chińska (lata 1937–1945) pojawiła się na wielką skalę w przestrzeni publicznej dopiero w latach 80. Komunistyczne władze szukały wówczas nowego czynnika legitymizującego swoją władzę i czegoś, co odciągnęłoby uwagę społeczeństwa od fermentu, którego kulminacją były protesty na placu Tian’anmen. Lekarstwem na bolączki Pekinu okazał się nacjonalizm, a Japonia stała się idealnym „chłopcem do bicia”. Był to strzał w dziesiątkę. Szybko bogacące się społeczeństwo chętnie przyjęło nacjonalizm. Równie potrzebne okazało się przepracowanie traumy wojny z Japonią, przez lata pozostającej w cieniu wojny domowej. Efekty szybko przekroczyły jednak oczekiwania i stały się niewygodne dla rządzących.

Głośny, antyjapoński nacjonalizm wszedł do mainstreamu i sprawił, że każdy przywódca gotowy w imię wyższych interesów „odpuścić” Japończykom ryzykowałby swoją karierę. Widoczne to było zwłaszcza podczas protestów z 2010 i 2012 roku związanych z wydarzeniami wokół spornego archipelagu Senkaku/ Diaoyu.

Jak japońscy okupanci budowali nowoczesną Koreę

Bardziej skomplikowana jest sytuacja Korei. Walka z japońskimi władzami kolonialnymi od początku zajmowała ważne miejsce w retoryce reżimu północnokoreańskiego. W Republice Korei trend ten umocnił się wraz z wprowadzeniem w 1974 kontroli państwa nad zawartością podręczników szkolnych. Jednak w środowisku historyków obraz okresu japońskiej okupacji nie był już tak czarno- biały. Zauważano, że Koreańczycy mieli japońskie obywatelstwo (wprawdzie drugiej kategorii), służyli w japońskich siłach zbrojnych i dla wielu mieszkańców Chin, krajów Azji Południowo-Wschodniej oraz alianckich jeńców byli często takimi samymi oprawcami jak rodowici Japończycy. Innym problemem był fakt zdobycia wykształcenia na japońskich uczelniach przez wielu przedstawicieli pierwszego pokolenia przywódców Korei Południowej. Koronnym przykładem jest tutaj prezydent Park Chung-hee, absolwent Akademii Sztabu Generalnego w Tokio. Ogromne wzburzenie wywołały prace grupy młodych historyków nazywanych Nową Prawicą. Zarzucono im nawet wybielanie okresu japońskich rządów kolonialnych.

Członkowie grupy zauważyli, że nikt inny tylko Japończycy wprowadzili w Korei nowoczesne systemy oświaty, służby zdrowia, a także przeprowadzili industrializację kraju. Cała ta infrastruktura służyła wprawdzie interesom Tokio, ale następnie została skutecznie wykorzystana w budowie nowoczesnej Korei, a w początkowej fazie niepodległości zapewniała przewagę dzisiejszej Korei Północnej.

Japońskie dyskusje nad pamięcią i polityką historyczną budzą szczególne zainteresowanie w Niemczech. Tokijski korespondent dziennika „Die Welt” znakomicie podsumował całą sprawę, stwierdzając, że japońskie „poczucie winy zostało wypalone w żarze bomb atomowych”. Hiroszima i Nagasaki od samego początku stały się centralnym elementem japońskiej pamięci o wojnie i przedmiotem niekończących się dyskusji. Bezprecedensowość i brutalność ataków jądrowych wywołała trwający do dziś szok. W przeprowadzonym przez „Populus” sondażu dla rosyjskiej agencji „Sputnik” aż 61% badanych Japończyków stwierdziło, że Stany Zjednoczone powinny przeprosić za Hiroszimę i Nagasaki. Z kolei 74% respondentów uznało, że ataków atomowych nie można w żaden sposób usprawiedliwić. Badanie przeprowadzono online na przełomie lipca i sierpnia, na reprezentatywnej grupie 1004 osób w wieku 18–64 lat. Bardzo często do niemieckich rozwiązań w zakresie wypłaty odszkodowań dla robotników przymusowych i ofiar represji odwołuje się Pekin. Niekiedy dochodzi do niezwykle interesujących sytuacji, kiedy chińscy przywódcy, intelektualiści i dziennikarze zalecają Japonii, by była „bardziej jak Niemcy” i zadośćuczyniła ofiarom okupacji oraz symbolicznie „posypała głowę popiołem”.

Nie tylko Polacy walczą o odszkodowania wojenne

Jedną z drażliwych kwestii stały się odszkodowania dla obywateli Chin oraz alianckich jeńców wojennych zmuszanych w trakcie wojny do niewolniczej pracy. Przy niepełnych danych ich liczba szacowana jest na 39 tys. Chińczyków i 12 tys. Amerykanów. Dopiero 15 lipca 2015 r. w Muzeum Tolerancji Centrum Szymona Wiesenthala w Los Angeles Mitsubishi Materials złożyło przeprosiny dla wszystkich amerykańskich jeńców na ręce 94-letniego Jamesa Murphy’ego. Trzeba tutaj wyraźnie zaznaczyć, że amerykańskie sądy przez cały czas odrzucały pozwy byłych jeńców, co było efektem traktatu pokojowego z San Francisco. W myśl układu Waszyngton zrzekł się w imieniu swoich obywateli wszelkich roszczeń wobec Japonii. Początkowo USA, Wielka Brytania, Związek Radziecki Australia i Francja rozważały nałożenie na Japonię reparacji w wysokości 54 mln dolarów. Jednak niemożność porozumienia się w sprawie podziału tej kwoty doprowadziła do odłożenia jej na później i w efekcie zapomnienia.

Nieco inaczej wyglądała sprawa z Chinami, nieobjętymi traktatem z San Francisco.

Kiedy w roku 1972 oba kraje nawiązały stosunki dyplomatyczne, Chiny zrzekły się wszelkich pretensji do odszkodowań. W Tokio potraktowano to jako całościowe rozwiązanie sprawy, jednak Pekin uznał, że układ nie obejmuje osób prywatnych. Na pierwsze roszczenia trzeba jednak było czekać do lat 90. Japońskie sądy gremialnie odrzucały pozwy, aż w 2007 r. sąd najwyższy uznał roszczenia i zalecił japońskim koncernom polubowne rozwiązanie sprawy. W międzyczasie byli robotnicy przymusowi zaczęli organizować się i składać pozwy grupowe, od 2008 r. także w chińskich sądach.

Niestety jednocześnie pojawiły się grupy usiłujące wyłudzać odszkodowania, co oczywiście tylko utrudniło sprawę. Japońskie koncerny zaczęły z czasem obawiać się związanej ze sprawą możliwej utraty wpływów na rynku chińskim i proponować ugody. Także tutaj pionierem jest Mitsubishi Materials, które w trakcie wojny kierowało kopalniami i korzystało z niewolniczej pracy 3756 Chińczyków. Koncern zaoferował żyjącym jeszcze robotnikom oraz spadkobiercom zmarłych odszkodowania w wysokości po 100 tys. yuanów (ok. 16 tys. dolarów). Wreszcie trzy największe grupy reprezentujące poszkodowanych 4 sierpnia 2015 r. zgodziły się przyjąć ofertę koncernu. Niemniej grupy uznały kwotę odszkodowań oraz wystosowany przez Mitsubishi list z przeprosinami za niewystarczające.

***

Wymagająca niewątpliwych zmian japońska polityka historyczna jest efektem długich lat zaniechań i zamiatania sprawy pod dywan. W Europie do rozliczeń przystąpiono od razu po wojnie i z większym lub mniejszym natężeniem są one prowadzone do dziś. Tymczasem w Azji wszystko właściwie zakończyło się po procesie tokijskim. W efekcie wojny domowej w Chinach, wojen koreańskiej i w Indochinach wszelkie próby dochodzenia sprawiedliwości padły ofiarą rozgrywek politycznych i rywalizacji mocarstw. Kiedy sprawa wróciła „na salony”, wszystkie strony były już solidnie okopane na swoich pozycjach, co jeszcze bardziej utrudniło rozliczenie i pojednanie. Co ciekawe, strona japońska wykazuje rosnące zainteresowanie pojednaniem polsko-niemieckim i szuka możliwości przeniesienia zastosowanych tam metod na grunt azjatycki. Zważywszy jednak na obecną sytuację oraz różnice kulturowe, wydaje się to syzyfową pracą.