Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Piotr Mikusek  30 października 2017

Gułag 2.0. Wokół „Klasztoru” Zachara Prilepina [JAGIELLOŃSKI24 POLECA]

Piotr Mikusek  30 października 2017
przeczytanie zajmie 5 min

Znakiem rozpoznawczym rosyjskiej prozy są autorzy, którzy chcą i umieją pisać o zmaganiach człowieka z nieludzkim „systemem”. Wystarczy wymienić chociażby takie klasyki jaki Wspomnienia z domu umarłych Dostojewskiego, Człowiek w futerale Czechowa czy Jeden dzień z życia Sołżenicyna. Kiedy już nam się wydaje, że w tej materii wszystko zostało powiedziane, to pojawia się ktoś, kto eksploatuje temat na nowo. Kimś takim właśnie jest Zachar Prilepin, czerwonobrunatna gwiazda rosyjskiej literatury.

Filolog na froncie

Barwna biografia Prilepina układa się w życiorys, którym można byłoby z powodzeniem obdarzyć kilka osób. Z wykształcenia jest filologiem, ale jeśli stereotypowo wyobrażamy sobie filologa jako osobę w okularach, która z parującą herbatą siedzi w zaciszu biblioteki, to akurat wizerunek Prilepina wszelkim takim stereotypom przeczy. Poza pisarstwem Prilepin para się także dziennikarstwem, biznesem i wreszcie polityką w jej bardzo skrajnej formie.

Jeśli wydaje się Wam, że Obóz Narodowo-Radykalny czy Alternatywa dla Niemiec są skrajne, to dla Prilepina te formacje byłyby co najwyżej centroprawicowe.

Jest on aktywnym członkiem zdelegalizowanej Partii Narodowo-Bolszewickiej. Kto o „nacbolach” nie słyszał, niech rzuci okiem na symbol tej formacji: flagę nawiązującej do flagi III Rzeszy, w której centralnej części swastyka została zastąpiona sierpem i młotem. Przy takiej symbolice dalsze wyjaśnienia są chyba zbędne, bo byłyby zaledwie politologiczną kazuistyką. Warto jednak zaznaczyć, że ugrupowanie to zostało założone przez innego barwnego rosyjskiego literata, Eduarda Limonowa.

W polskiej debacie Prilepin pojawia się w dwóch kontekstach. Pierwszy to po prostu premiery kolejnych przekładów. Ukazały się u nas dotąd następujące książki jego autorstwa: Patologie – opowiadające o wojnie w Czeczenii; Sańkja – o młodym radykale, członku partii narodowo-bolszewickiej; Czarna Małpa – o degeneracji współczesnego systemu obserwowanym przez pryzmat prowincji oraz Klasztor, o którym za chwilę. Druga okazja to działalność polityczna pisarza: na przykład jego deklaracja z lutego tego roku, gdy poinformował, że tworzy ochotniczy batalion, który będzie walczył po stronie Donieckiej Republiki Ludowej. Ma on nawet stopień majora wojsk lądowych tego quasi-państwa.

Sądzicie, że to fanaberia zblazowanego pisarza, który z polem bitwy nie ma nic wspólnego i służy jedynie propagandzie? Nic bardziej mylnego. Prilepin był czynnym kapitanem specnazu w trakcie I i II wojny czeczeńskiej, a jego przeżycia w tym czasie stały się zresztą inspiracją do napisania wspomnianych Patologii. Jako narodowy bolszewik z kolei wielokrotnie brał aktywny udział w starciach z policją w trakcie antyputinowskich demonstracji.

Sprzeczność? Jak to możliwe, że były oficer specnazu, pacyfikujący czeczeńskich separatystów, jednocześnie jest członkiem antysystemowej partii? Cóż, Prilepin jest człowiekiem paradoksów i uwielbia łączyć rzeczy nieprzystawalne. Co więcej, „nacbole” mają to do siebie – podobnie jak choćby ugrupowanie Władimira Żyrinowskiego – że często krytykują Kreml, oczekując bardziej radykalnego imperializmu, choć jednocześnie zdarza im się występować w obronie dość postmodernistycznie rozumianych wolności obywatelskich. To właśnie ze względu na zaangażowanie w konflikt na wschodzie Ukrainy środowiska ukraińskie oprotestowały zaproszenie autora Sańkji na dwa festiwale literackie w Polsce, na których miał się pojawić pod koniec 2016 r. Ostatecznie wycofano zaproszenia, a szkoda. Niestety, nawet w XXI wieku wartości literackie muszą ustąpić czasem poprawności politycznej…

Sołowki – zbyt straszne dla diabła

Akcja Klasztoru, najświeższej z wydanych na polskim rynku powieści, rozgrywa się w 1929 r. na terenie SŁON-u, czyli Sołowieckiego Obozu Specjalnego Przeznaczenia, zwanego popularnie Sołowkami. Był on prowadzony przez OGPU (Zjednoczony Państwowy Zarząd Polityczny), czyli brutalną bolszewicką policję polityczną, której szefował Feliks Dzierżyński. Sołowki położone były w Monastyrze Sołowieckim na Wyspach Sołowieckich znajdujących się na Morzu Białym, na odległej północy. To miejsce w którym nawet diabeł nie mówi dobranoc  – nie dlatego, że obawia się wschodniochrześcijańskiego klasztoru, ale po prostu i on zdaje się o tym zakątku ziemi nie pamiętać. Wyjątkową i przerażającą historię, atmosferę i legendę tego miejsca dotąd polski czytelnik mógł znać głównie z książek Mariusza Wilka.

Za głównych bohaterów powieści uznać można co najmniej dwie postaci. Pierwsza to Artiom Goriainow, dwudziestosiedmioletni chłopak, który został osadzony w tym przeklętym miejscu. W trakcie swojego uwięzienia poznaje wiele skrajnie różnych od siebie osób: Wasilija Pietrowicza – starszego jegomościa, białogwardzistę, który początkowy jest dla Artioma nad wyraz opiekuńczy; Afansjewa – poeta z Pitrego (chodzi o Piotrogród, czyli dawną nazwę dzisiejszego Sankt Petersburga) skazany za agitację antysowiecką; ojca Joann, dobrotliwego staruszka, duchownego prawosławnego, próbującego w murach monastyru dalej nieść pocieszenie umęczonym duszom…

Drugim pierwszoplanowym bohaterem – choć jego perspektywy nie znamy, to obecność jest nieustająco wyczuwalna – jest naczelnik obozu Fiodor Eichmanis. Postać ta, jak wielu bohaterów „Klasztoru”, wzorowana była na jak najbardziej realnym przedstawicielu władzy sowieckiej, który sprawował pieczę nad Sołowkami w latach 1928-1929.

To właśnie w kreacji tej postaci przejawia się ocierające się o geniusz mistrzostwo Prilepina. Choć obóz zamieszkiwany jest przez kilka tysięcy osób, to każdy osadzony ma wrażenie, jakby oko komendanta było skierowane właśnie na niego. Tyczy się to nie tylko osadzonych, ale także czerwonoarmistów, którym przypadł los strzeżenia więźniów. Eichmanis jest niczym sfinks: wszystko czego się o nim dowiadujemy, to informacje z drugiej lub trzeciej ręki, często wzajemnie sprzeczne. Jawi się niczym półbóg. Krąży o nim więcej legend, niż potwierdzonych informacji. A to, że rocznicę rewolucji październikowej obchodził strzelając do więźniów. A to znów, że obiecał wypuścić osadzonego ojca pięknej dziewczynie, która przybyła do swego rodziciela w odwiedziny, o ile ta ożeni się z nim natychmiast…

System jest w każdym z nas

Właśnie postać Eichamanisa jest osią książki.

W gruncie rzeczy to nie powieść, a przystępny traktat filozoficzny o władzy i człowieczeństwie.

Komendant jest tu całym „systemem”: spogląda na obóz nie parą oczu, a tysiącami par inwigilujących skazańców. Po części ów „system” znajduje się w każdym: nie tylko w obozowej administracji czy strażnikach, ale także w każdym więźniu. To też powieść o tym, jak władza deprawuje. Prilepin przekonuje, że zło sowieckiego systemu nie wzięło się z doboru najgorszych kanalii do jego tworzenia, ale ze zła każdego z nas.

W tym właśnie Zachar Prilepin staje w zupełnej opozycji do Aleksandra Sołżenicyna czy Warłama Szałamowa, którzy wyznaczali ton pisania o Gułagach. W Klasztorze nie jest tak, jakby chcieliby tego ci dwaj autorzy: że to Sowieci okazali się wyjątkowo bestialscy. Dla Prilepina to każdy człowiek jest z natury zdolny do popełniania analogicznych zbrodni. Wiatr historii sprawił, że teraz to komuniści są na wieżyczkach strażniczych, a białogwardziści za drutem kolczastym, ale mogłoby przecież być na odwrót, a skutek byłby ten sam.

Szczególnie w pamięci pozostaje jedna scena. Więźniowie, którzy w karcerze czekają na prawdopodobną śmierć, odczuwają potrzebę usprawiedliwienia się, poczucia wspólnoty i pojednania się z Bogiem. Proszą dwóch duchownych prawosławnych, towarzyszy niedoli, aby odpuścili im grzechy. Duchowni, świadomi zbliżającego się kresu i poczuwający się odpowiedzialność za trzodę, którą powierzył im Pan, rozpoczynają spowiedź powszechną. Osadzeni wykrzykują swoje przewinienia w ekstazie, która została uruchomiona przez poczucie wspólnoty oparte na świadomości nadchodzącego końca. Nie muszą się kryć; zlepiają się w jedną bryłę, jedno ciało, które wypluwa z siebie swoje występki. Kolejne głosy przyznają się do kolejnych przewinień wobec Boga i bliźniego. Litania win jest długa i wyjątkowo plugawa.

Prilepin dekonstruuje w ten sposób mit niewinnego katorżnika, głęboko osadzony w świadomości zachodnich społeczeństw. Nie staje przy tym w roli adwokata systemu. Pokazuje jedynie, że nie zgadza się na podział na ludzi dobrych i złych: taki podział według autora Patologii jest w ogóle niedopuszczalny. Jest jedynie podział na tych, którzy krzywdzą teraz i tych, którzy są teraz krzywdzeni.

Dobrze to zresztą obrazuje zakończenie książki…

U Prilepina Sołowki są metaforą całego Związku Sowieckiego. Obóz to tylko pewien mikrokosmos, w którym katalizowane są mechanizmy działające na terenie całego ZSRR. Komendant Eichmanis robi na swoim małym polu obowiązków to, co najbardziej znienawidzeni przywódcy: tworzy homo sovieticus. Człowieka, który wyzbędzie się swoich indywidualnych potrzeb i poświęci się na rzecz budowania raju klasy robotniczej; który dzięki jasnym dyrektywom władzy zrozumie swoje błędy i oświecony bezsensem swojej postawy postanowi „stworzyć się na nowo”. Jednak warunkiem sine quo non budowania nowego człowieka jest z definicji jedna rzecz – zniszczenia starego. To zaś okazuje się grzechem pierworodnym dla nowego tworu i zaczątkiem jego deprawacji…