Czy nowy sezon polityczny będą sponsorować literki C, B i A?
Ostatnie tygodnie pokazują, że ekipa Mariusza Kamińskiego przechodzi do ofensywy. Sygnały, które docierały do opinii publicznej mają jednoznacznie potwierdzać wizerunkowy przekaz: „nie będzie świętych krów”. Równocześnie minister-koordynator służb specjalnych przedstawił właśnie systemową ustawę dotyczącą jawności życia publicznego. To być może ostatni moment, by partia rządząca wróciła do korzeni: propaństwowego programu gwarantującego sanację życia publicznego. To akurat zmiana, za którą – po serii posunięć dewastujących instytucje państwa i życie publiczne – szczególnie należy trzymać kciuki. Testem dobrych intencji rządzących będzie wycofanie się z jednego szczególnie nietrafnego przepisu ustawy, który wbrew deklaracjom w praktyce ogranicza jawność życia publicznego.
Sekwencja zatrzymań zadowoli nawet symetrystę
W ciągu trzech dni października doszło do trzech spektakularnych akcji CBA. 9 października zatrzymano dwóch „dobrozmianowych” nominatów w państwowych spółkach: szefa rady nadzorczej Grupy Azoty i pracownika Lotosu. Dzień później Internet obiegły zdjęcia zdemolowanego wejścia do warszawskiego klubu nocnego, w którym – wedle medialnych informacji – zatrzymano w czasie przyjmowania łapówki mężczyzn powołujących się na wpływy w wymiarze sprawiedliwości. Wreszcie, w tym samym tygodniu zatrzymano wysoko postawionych bohaterów warszawskiej afery reprywatyzacyjnej, w tym byłą urzędniczkę Ministerstwa Sprawiedliwości i byłego dziekana Okręgowej Rady Adwokackiej.
Takiej ofensywy dawno nie obserwowaliśmy. Co niezwykle ważne, wbrew oskarżeniom o chęć wykorzystywania przez PiS służb specjalnych do zemsty na poprzednikach trudno w ostatnich działaniach znaleźć potwierdzenie tych słów. Żartobliwie można wręcz powiedzieć, że tę spektakularną kumulację przygotowano z precyzją, której nie powstydziłby się najbardziej rozkraczony symetrysta.
Tego zresztą można było się spodziewać.
Od co najmniej kilkunastu miesięcy po Warszawie krążyła inteligentnie – z punktu widzenia zapobiegania korupcji we własnych szeregach – rozpowszechniana plotka, że idee fix Mariusza Kamińskiego i jego ludzi jest to, by ewentualne zatrzymania ludzi ze świecznika ekipy PO-PSL poprzedzone były… zatrzymaniami we własnym obozie.
Potrzebna systemowa propozycja…
Do tych kilku doraźnych, ale spektakularnych działań dodać należy drugi, systemowy wymiar. Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik przedstawili właśnie projekt ustawy o jawności życia publicznego. Większość zaproponowanych pomysłów wydaje się być zdecydowanie godna pochwały. Ustawa ma m.in. wprowadzać obowiązek prowadzenia jawnego rejestru umów przez instytucje publiczne, państwowe spółki i instytuty badawcze; gwarantować ochronę sygnalistów, czyli osób ujawniających patologie w urzędach i firmach, w których pracują; porządkować i rozszerzać katalog osób zobowiązanych do składania oświadczeń majątkowych; wreszcie: nakładać obowiązek informowania o „podmiotach finansujących działalność” na wszystkich uczestników procesu stanowienia prawa, a nie ograniczać go – i to jedynie w najwężej rozumianym zakresie – jedynie do zawodowych lobbystów.
Co istotne i godne pochwały, projekt ten zbiera różne propozycje pochodzące ze środowisk pozarządowych i… opozycyjnych.
O ochronę sygnalistów od lat ubiegał się w Polsce nie kto inny jak Fundacja Batorego. O rejestry umów walczą od dawna społecznicy zrzeszeni w Sieci Obywatelskiej – Watchdog Polska, a w tej kadencji realne działania na rzecz ich upowszechnienia, z projektem ustawy włącznie, prezentowali posłowie Kukiz’15. Wreszcie, o naprawę oświadczeń majątkowych ubiegała się m.in. Fundacja ePaństwo, a próbę, ostatecznie nieudaną, uporządkowania legislacyjnej stajni Augiasza w tym obszarze za rządów PO-PSL podjął w Ministerstwie Sprawiedliwości Marek Biernacki.
… nie jest pozbawiona fundamentalnych wad
W teorii projekt Kamińskiego i Wąsika mógłby być regulacją fundamentalną, porządkującą szereg kluczowych obszarów dotąd nieuregulowanych na poziomie ustawowym bądź uregulowanych bardzo źle. Szczegółowa ocena obszernego projektu – nowa ustawa ma całkowicie zastąpić kilka innych dotąd obowiązujących, m.in. ustawę o dostępie do informacji publicznej i ustawę o działalności lobbingowej – wymaga z pewnością bardziej szczegółowych analiz, które mamy nadzieję przedstawić w najbliższych dniach. Już dziś jednak wiadomo, że mimo co do zasady słusznych intencji projektodawców, nie uniknięto błędów, a co najmniej w jednym przypadku: intencjonalnego ograniczenia jawności życia publicznego!
Chodzi o art. 21 ust. 2 projektu ustawy, który wprowadza możliwość odmowy udostępnienia informacji publicznej w absurdalnie zdefiniowanym przypadku „gdy wnioskodawca w sposób uporczywy składa wnioski”.
W teorii ma to uniemożliwić utrudnianie działalności podmiotu obowiązanego do udzielenia informacji. Niestety, taki przepis jest radykalnym krokiem w tył wobec dotąd obowiązujących zasad dostępu do informacji publicznej. Zapewne ma być próbą ograniczenia rzekomego „nadużywania prawa do informacji publicznej”, w praktyce jednak stanie się pałką skierowaną przede wszystkim wobec najaktywniejszych w obszarze dostępu do informacji organizacji, społeczników i dziennikarzy.
Z pewnością jednak nie będzie można za pomocą tego przepisu zrealizować deklarowanego celu. Gdyby kimś bowiem realnie kierowała chęć „utrudnienia działalności podmiotu obowiązanego”, to zaproponowana regulacja w żaden sposób przed tym nie uchroni. Prawo dostępu do informacji publicznej przysługuje bowiem każdemu, więc wnioski można składać w sposób anonimowy. Tymczasem stworzenie kilku tysięcy adresów e-mail i wygenerowanie w sposób zautomatyzowany wniosków, które realnie mogłyby utrudnić działanie urzędu, to umiejętność, którą można posiąść w kilka godzin i przy naprawdę symbolicznych nakładach finansowych…
Wycofanie się projektodawców z niefortunnego przepisu będzie zatem podstawowym testem ich intencji. Jeżeli rzeczywiście chodzi o jawność życia publicznego, to organizacje obywatelskie dość łatwo powinny przekonać decydentów, że taki przepis to w praktyce krok w tył.
Drugim testem dobrych intencji projektodawców będzie możliwość lub jej brak zaproponowania poprawek przez obywateli i obywatelki. Drobnych błędów, nieścisłości i niedoróbek – co przy tak obszernej materii jest zrozumiałe i wybaczalne – jest w ustawie więcej. Powinny zostać poprawione w efekcie konsultacji publicznych. Czy tak się stanie? Wydaje się to więcej niż konieczne, by ustawa o jawności, regulująca również standardy procesu legislacyjnego, była procedowana w sposób jawny i z zachowaniem najwyższych standardów w tym zakresie. Jeśli się tak nie stanie, to ostatecznie uchwalona zostanie zła ustawa, która wywoła uzasadnione protesty.
Dlaczego teraz? Trzy możliwe scenariusze
Nie sposób jednak nie rozpatrywać zarówno ostatnich zatrzymań, jak i proponowanej zmiany prawa – mimo wad to wciąż zdecydowanie akty prawny „wagi ciężkiej” – w bardziej bieżącym kontekście politycznym. Od chwili objęcia prawem łaski i powołania na stanowisko ministra-koordynatora Mariusz Kamiński raczej nie należał do specjalnie widocznych w przestrzeni publicznej polityków obozu rządzącego. Wyraźna aktywizacja w ostatnich tygodniach sprawia, że nie sposób oprzeć się wrażeniu, że Prawo i Sprawiedliwość postanowiło poniekąd wrócić do swoich korzeni. Walka z korupcją i systemowa naprawa państwa to przecież dwa filary, na których budowany był nieco zapomniany w ostatnich latach program IV Rzeczypospolitej. Po co zatem partii Jarosława Kaczyńskiego taki ruch?
Zacznijmy od najbardziej optymistycznego założenia. Być może kierownictwo formacji zrozumiało, że najwyższy czas zawrócić z populistycznego kursu, który w ostatnich dwóch latach był destrukcyjny dla instytucji państwa (spory o Trybunały i sądownictwo, legislacyjne szaleństwo, upadek Telewizji Publicznej etc.), jak i pogłębiał kryzys debaty publicznej.
Tymczasem tak jak Centralne Biuro Antykorupcyjne „przeżyło” rządy Prawa i Sprawiedliwości w latach 2005-2007 i nie zostało rozmontowane przez następców, tak i „ustawa jawnościowa” ma szansę po kilku poprawkach – wraz z jeszcze bardziej przełomową ustawą reprywatyzacyjną – stać się niepodważalnym, godnym testamentem „dobrej zmiany”.
Scenariusz najbardziej realistyczny – choć jego elementy mogą występować w połączeniu z dwoma innymi – to taki, który zakłada konieczność wykazania, że również w samym Prawu i Sprawiedliwości są skuteczne „jastrzębie”. Pamiętajmy, że politycy dziś uchodzący za najbardziej radykalnych w obozie „dobrej zmiany” – Antoni Macierewicz, Zbigniew Ziobro czy Patryk Jaki – nie należą do najwierniejszych w otoczeniu Kaczyńskiego. Przebąkiwania o „partii ludu pisowskiego” bardziej radykalnej od PiS-owskiego mainstreamu są coraz wyraźniejsze. Kolejne przesłanki – od jawnie już antykaczyńskiej retoryki tzw. Aleksandra Ściosa, przez „wrzucenie” do debaty kwestii aneksu do raportu likwidacyjnego WSI, aż po dymisję Piotra Woyciechowskiego – zdają się świadczyć o tym, że iskrzy dziś już nie tylko między ministrem obrony narodowej i prezydentem Andrzejem Dudą.
Warto w tym miejscu przypomnieć, że Mariusz Kamiński jest nie tylko wiceprezesem partii i szefem jej warszawskich struktur, ale też m.in. byłym członkiem partyjnej komisji powołanej w celu rozstrzygnięcia sprawy Bartłomieja Misiewicza. Macierewicz z kolei z mocnymi słowami na ustach odchodził już m.in. z Ruchu Odbudowy Polski (premierowi Olszewskiemu zarzucał wówczas uleganie masońskim wpływom), ZChN-u (zwalczając „linię lewicową” tej formacji) oraz Ligi Polskich Rodzin (z którą oficjalnie jego środowisku było nie po drodze, bo partia Giertycha… miała być pompowana przez „Gazetę Wyborczą”).
Nie sposób zatem wykluczyć, że to właśnie na okoliczność ewentualnej eskalacji sporu z Macierewiczem zabezpieczyć chce się Kaczyński. Powrót do wyrazistej antykorupcyjnej retoryki może być w tej sytuacji pomocny, bo pozwoli Prawu i Sprawiedliwości zachować najbardziej rozgorączkowanych zwolenników. Zwłaszcza jeśli okaże się, że Macierewicz ostatecznie skompromituje korzystanie z ważnego dla tej grupy „paliwa smoleńskiego”, czego zapowiedź być może słyszeliśmy w czasie ostatniej miesięcznicy.
W takim manewrze przydatny może okazać się nie tylko wizerunek „szeryfa Kamińskiego”, ale także … dyskutowana od kilku dni w mediach możliwość zmiany na stanowisku premiera.
Dużo łatwiej byłoby bowiem rządowi Prawa i Sprawiedliwości utrzymać poparcie „hardkorowców” po ewentualnej secesji lub wyrzuceniu Macierewicza, gdyby na czele rządu stał Kaczyński, a nie Szydło. Już samo wrzucenie do debaty takiej opcji – najpoważniejsze od początku rządów – zdaje się być elementem dyscyplinowania przepychanek wewnątrz obozu rządzącego.
Wreszcie, trzeci scenariusz to ten pesymistyczny. W nim dla aktywizacji CBA nie ma alternatywy: w obozie rządzącym jest tak wiele patologii, że wyraziste działania kierowane również wobec „swoich” są po prostu konieczne, jeżeli poparcie dla partii nie ma rozpłynąć się błyskawicznie w atmosferze skandalu.
***
Nawet jeżeli motorem aktywizacji Mariusza Kamińskiego i jego otoczenia są te najbardziej pesymistyczne z pobudek, to i tak (a wręcz – tym bardziej!) kibicować należy przyjęciu – po prawidłowym procedowaniu i niezbędnych poprawkach – ustawy o jawności, sprawnemu wykonywaniu obowiązków antykorupcyjnej służby i szeroko rozumianej skuteczności ministra-koordynatora. To propaństwowe minimum. Pamiętajmy jednak przy tym, że już dekadę temu w tym obszarze podejmowano działania konieczne i pożądane, ale ostatecznie – przeszarżowano, co skończyło się utratą władzy przez PiS. Pytanie, czy i tym razem Kamiński z Kaczyńskim nie wylecą poza bandę.