Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Piotr Kaszczyszyn  16 października 2017

Nie wszystko da się zamienić w złotówki. Wokół handlu w niedzielę

Piotr Kaszczyszyn  16 października 2017
przeczytanie zajmie 6 min
Nie wszystko da się zamienić w złotówki. Wokół handlu w niedzielę Autor ilustracji: Rafał Gawlikowski

Pasówka białobrewa to ptak niezwykły. W trakcie lotu jest w stanie obyć się bez snu nawet siedem dni z rzędu. Niezwykłe umiejętności tego małego ptaszka już od kilku dobrych lat są przedmiotem badań Departamentu Obrony Stanów Zjednoczonych. Wojskowi pragną wykorzystać je na potrzeby zwiększenia efektywności żołnierzy. Nie łudźmy się jednak, że w świecie „kapitalizmu 24/7” na tym się poprzestanie. Co może być bowiem lepsze dla wiecznie nienasyconych rynków niż niepotrzebujący snu pracownik-konsument?  

Obecna dyskusja dotycząca ustawowego zakazu handlu w niedzielę toczy się wokół dwóch zasadniczych osi sporu. Pierwsza ekonomiczna wysuwa argumenty prognozujące spadek obrotów w handlu, niższe wpływy podatkowe do budżetu państwa i redukcję zatrudnienia w branży. Druga perspektywa skupia się na konflikcie wartości dotyczącym ograniczenia wolności różnych grup zaangażowanych w sprawę. Pracodawcy mówią o odbieraniu im prawa do swobodnego kształtowania organizacji pracy; pracownicy podkreślają wolność niepracowania w niedzielę; konsumenci odbierają zakaz handlu jako pozbawienie ich możliwości samodzielnego decydowania, kiedy chcą zrobić zakupy.

Tymczasem na cały spór można spojrzeć jeszcze szerzej. Pomysł ustawowego zakazu handlu w niedzielę mówi nam bowiem kilka cennych rzeczy o współczesnych napięciach na linii praca zarobkowa–czas wolny, poszatkowanej organizacji czasu pracowników-konsumentów oraz filozofii „turbokapitalizmu 24/7”.

Trzy spojrzenia na zakaz handlu w niedzielę

Pierwszy wymiar sprawy można nazwać antropologicznym. Pomysłodawcy projektu, podkreślając kulturowo akceptowaną funkcję niedzieli jako dnia odpoczynku, zwrócili uwagę na szerszy problem: kwestię napięcia pomiędzy „czasem pracy” a „czasem wolnym”. Oczywiście przy zastrzeżeniu, że pracę traktujemy jako pracę zarobkową, a pojęcie czasu wolnego obejmuje również różnego rodzaju prace domowe. Nie zmienia to jednak zasadniczego znaczenia obu tych kategorii i występującego pomiędzy nimi napięcia.

Inicjatorzy projektu, postulując wprowadzenie zakazu handlu, opowiedzieli się jednocześnie za określoną koncepcją antropologiczną, która zakłada, że człowiek spełnia się także (a może przede wszystkim) poza pracą zarobkową. Podkreślając znaczenie czasu spędzanego z rodziną, pomysłodawcy ustawy mimowolnie wskazali na wizję człowieka jako istoty relacyjnej, swoje człowieczeństwo realizującej we wspólnocie rodzinnej, sąsiedzkiej, przyjacielskiej czy społecznej.

Z takim projektem antropologicznym wiąże się bezpośrednio drugi wymiar sprawy, odnoszący się do filozofii funkcjonowania współczesnego kapitalizmu. Jego podstawowy mechanizm działania jest prosty: objąć logiką rynkową maksymalnie dużo sfer i płaszczyzn ludzkiego życia. Wszystko ma być użyteczne, produktywne, ekonomicznie efektywne i łatwo przeliczalne na wartość pieniężną. Jednocześnie od machiny rynkowej nie ma ucieczki: kapitalizm ma działać 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu.

Tymczasem wprowadzenie ustawowego zakazu handlu w niedzielę oznaczałoby symboliczne zaciągnięcie hamulca i powiedzenie takiej wizji kapitalizmu „stop”. Zakaz handlu pozwoliłby „dezaktywować” na jeden dzień w tygodniu koncepcję człowieka jako jednostki produkcyjno-konsumpcyjnej, podporządkowanej mechanizmom rynkowej akumulacji (czego centra handlowe są doskonałym symbolem), o czym w książce 24/7. Późny kapitalizm i koniec snu pisał eseista Jonathan Crary. Wolna niedziela to symboliczne i jak najbardziej praktyczne wyjście poza logikę „świętej użyteczności”. To pochwała czasu wolnego, potencjalnej nudy, bezproduktywnego z punktu widzenia logiki rynkowej wykorzystania dostępnych godzin życia.

Dokonując publicystycznej sekularyzacji pojęć, można powiedzieć, że zakaz handlu w niedzielę wprowadza kapitalistyczny „dzień święty”, szabas, który „ma nam przypominać, że nie jesteśmy na tym świecie tylko po to, żeby pracować, i że są w życiu święte miejsca i chwile, w których nie wolno dążyć do maksymalizacji wydajności” jak pisał w światowym bestsellerze Ekonomia dobra i zła czeski ekonomista Tomàs Sedlàček.

Trzeci wymiar sprawy dotyczy porządku czasu i jego codziennej organizacji. W przeszłości świat umożliwiał człowiekowi funkcjonowanie w cyklicznym, przewidywalnym i powtarzalnym porządku czasu. Większość ludzi, uzależniona od pracy na roli, żyła w ramach czasu natury. Praca odbywała się regularnie w te same dni, zaczynała wczesnym rankiem, kończyła wraz z zachodem słońca. W świecie chrześcijańskiej Europy tydzień kończył się niedzielą, dniem świętym, czasem odpoczynku od codziennych znojów. Razem tworzyło to uniwersalny i zasadniczo egalitarny porządek czasu.

Pojawienie się kapitalizmu i nowoczesności stopniowo rozbijało tę powszechną harmonię. Specjalizacja pracy i podział na setki nowych zawodów zlikwidowały dawną jedność doświadczenia pracy. Czas mechaniczny, fabryczny zastąpił niedawne podporządkowanie cykliczności natury. Nie ma już także mowy o uniwersalnej wspólnocie czasu wolnego. W konsekwencji żyjemy dzisiaj w świecie wielości indywidualnych porządków czasowych. Różne zawody mają różne godziny pracy, w różne dni tygodnia do tej pracy chodzą i w różne dni mają czas wolny. Fragmentaryzacja czasu pracy i czasu wolnego stała się codziennością.

Negatywne skutki tej fragmentaryzacji stanowią jeden z kluczowych argumentów zwolenników zakazu, mówiących o matkach, które nie są w stanie spędzić kilku wolnych godzin ze swoimi dziećmi. Matki pracują w weekendy, a dzieci mają wtedy wolne; matki dostają urlop w środku tygodnia, dzieci siedzą w tym czasie w szkole. Nie ma więc mowy o skutecznym zharmonizowaniu odmiennych porządków organizacji czasu.

Nostalgiczny powrót do nieistniejącego świata?

Czytany w takim kluczu interpretacyjnym projekt zakazu handlu w niedzielę byłby rodzajem mniej lub bardziej nostalgicznego powrotu do starego, nieistniejącego już świata; próbą odgórnego i wycinkowego zerwania z silnie zindywidualizowanym i fragmentarycznym porządkiem czasu pracy i czasu wolnego we współczesnym kapitalizmie.

W tym miejscu pojawia się jednak moim zdaniem zasadniczy problem. Odgórne stworzenie większej harmonii czasu dla osób zatrudnionych w handlu pomimo tego, że to relatywnie spora grupa osób (ekspert rynku pracy Łukasz Komuda pisze o liczbie 1,6 mln osób pracujących w handlu detalicznym i hurtowym) z punktu widzenia wspólnoty obywatelskiej jest rozwiązaniem zwyczajnie niesprawiedliwym, tworzącym w pewnym stopniu grupę uprzywilejowaną wobec innych zawodów pracujących w weekendy. Tutaj natrafiamy zaś na kolejną barierę w naszej dyskusji brakuje danych, które pokazywałyby na twardych liczbach, ilu Polaków i ile Polek musi pracować regularnie w niedzielę.

Gdybyśmy chcieli podjąć próbę dalszego rozszerzenia wolnej niedzieli, aby osiągnąć wyższy poziom społecznej sprawiedliwości, to jakie zawody powinny zostać nią objęte? Wiadomo, że nie będzie to możliwe w przypadku pracowników elektrowni, elektrociepłowni, policji, straży pożarnej, służby zdrowia czy transportu publicznego. A co z ludźmi pracującymi w szeroko rozumianych zawodach odpowiedzialnych za organizację czasu wolnego: kinach, kawiarniach, restauracjach, muzeach etc.? Sprawa szybko urasta nam do problemu wymagającego tak naprawdę nowego rodzaju umowy społecznej, zawiązanej być może przez ogólnopolskie referendum, która podejmie próbę rewolucyjnej reorganizacji porządku czasu.

Inne narzędzia, podobny cel

A co z innymi rozwiązaniami? Akceptując kapitalistyczną fragmentaryzację i indywidualizację porządków czasu, możemy szukać rozwiązań, które pozwolą wzmocnić przede wszystkim znaczenie czasu wolnego.

Dokonanie zmiany na opisanym poziomie antropologicznym – przypominania, że nie jesteśmy robotami ani pasówką białobrewą – wydaje się przecież w całym tym sporze najpilniejsze i, przy okazji, chyba najmniej kontrowersyjne.

Działanie pierwsze, najbardziej oczywiste, zakłada wzmożoną walkę z nagminnymi na polskim rynku pracy nadgodzinami. Tutaj odpowiedzialność za likwidację tego zjawiska spada w pierwszej kolejności na Państwową Inspekcję Pracy. Jak wskazywał wspomniany wcześniej Łukasz Komuda, licząc legalnie przepracowane godziny i nadgodziny plasujemy się na trzecim miejscu w Europie (za Grekami i Rosjanami), pracując choćby o połowę dłużej od Niemców. „Do tego dochodzą nadgodziny niezarejestrowane i niepłatne, wykonywane z dobrej woli pracowników lub wymuszone. Według badania CBOS z ubiegłego roku 69% Polaków choć raz miało okazję popracować dla swojej firmy za darmo”. Walcząc ze zjawiskiem nadgodzin, walczymy jednocześnie o wzmocnienie wizji, w ramach której człowiek realizuje się także, a może przede wszystkim, poza pracą zarobkową. Mimo że z punktu widzenia współczesnego turbokapitalizmu to obszar życia najbardziej bezproduktywny, z wyjątkiem wydawania pieniędzy w sklepach odzieżowych i multikinie, rzecz jasna.

Drugie rozwiązanie zakładałoby zwiększenie przysługującej pracownikom puli urlopowej w ciągu roku. Takie rozwiązanie pozwoliłoby na indywidualne dysponowanie powiększoną liczbą dni wolnych, wykorzystując je choćby w części niedziel w roku.

Trzecia, najbardziej radykalna propozycja, to skrócenie ustawowego czasu pracy. Oczywiście, otwiera nas ona na długie dyskusje, choćby te dotyczące potencjalnie wyższej efektywności krótszej pracy. Z pewnością przyjęty w ich efekcie wymagałby wdrożenia ewolucyjnego i rozłożonego w czasie. Być może rzetelna analiza naszego etapu rozwoju gospodarczego każe go uznać za dziś nierealny. Niemniej – odejście od ustawowych 40 godzin tygodniowo (w praktyce i tak radykalna większość z nas pracuje dłużej) nie powinno być traktowane jako całkowita abstrakcja.

A może sobota?

60% osób zatrudnionych w centrach handlowych stanowią kobiety, 80% pracujących w sklepach wielkopowierzchniowych i dyskontach to także kobiety – takie liczby podają w uzasadnieniu projektu ustawy o zakazie handlu w niedzielę jej inicjatorzy. Takie proporcje sprawiają, że rzeczywiście trudno polemizować z argumentem braku możliwości spędzenia przez matki czasu ze swoimi dziećmi w czasie weekendu. No właśnie – weekendu.

Być może rozwiązaniem kompromisowym byłoby wprowadzenie ustawy, która stanowiłaby jasno: osoby zatrudnione w handlu nie mogą pracować dwa dni w weekend. Jeśli w sobotę mają przyjść do pracy, to niedzielę muszą mieć wolną; jeśli według grafiku pracują w niedzielę, to sobota zawsze jest dniem od pracy wolnym.

***

Bez względu na ostateczne rozwiązania dyskusja wokół zakazu handlu w niedzielę otwiera nas na sprawy wykraczające daleko poza męczącą fizycznie i psychicznie pracę kasjera. Z tego powodu dobrze, że takie projekty trafiają na sejmowe obrady.

Materiał powstał ze środków programu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego „Promocja literatury i czytelnictwa”.