Zakłopotany konserwatysta patrzy na postęp
Przeszliśmy długą drogę. Od naiwnej oświeceniowej wiary w postęp, przez wątpliwości XIX wieku, aż po zmierzch nowoczesnego optymizmu w obozach koncentracyjnych i gułagach. Współcześnie rozwój neurologii, genetyka, ekspansja nowych technologii podważają rolę człowieka jako fundamentu i podmiotu postępu. W zamian dostajemy nową religię informacjonizmu, w centrum której nie ma już ani Boga, ani człowieka, lecz ich miejsce zajmują algorytmy. Na horyzoncie rysuje się konieczność taktycznego sojuszu osadzonego w katolicyzmie konserwatyzmu z liberalizmem czerpiącym z tradycji Oświecenia, a stawką jest godność człowieka w zdehumanizowanym świecie przyszłości.
„Konserwatysta wierzący w postęp” – to brzmi jak oksymoron. Fakt, w polskiej tradycji ostatnich 200 lat konserwatyzm rzadko oznaczał po prostu postawę zachowawczą, gdyż stosunkowo niewiele było instytucji wartych zachowania, przez co posiadał on wyraźnie konstruktywistyczny charakter i quasi-rewolucyjną formułę.
Tymczasem obecny rząd zdaje się nie dostrzegać problemu. W wypowiedziach wpływowych polityków obozu „dobrej zmiany” retoryka postępu technologicznego swobodnie przenika się z wyraźnie konserwatywnymi postulatami w zakresie polityki społecznej czy kulturalnej. Jednym z symboli łączenia tych dwóch, wydawałoby się wrogich sobie żywiołów, było wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego w trakcie Kongresu „Impact’16”. W sali wypełnionej po brzegi młodymi start-upowcami, prezesami dużych firm, inwestorami z sektora venture capital oraz analitykami pracującymi dla renomowanych firm doradczych ten uchodzący za bardzo konserwatywnego polityk powiedział, że Plan Morawieckiego ma być „przedsięwzięciem, które będzie budowało bezpośrednie zaplecze dla rozpoczęcia budowy czwartej rewolucji przemysłowej. (…) Dopiero połączenie razem inwencji, inteligencji, zdolności, czasem wybitnych talentów Polaków, z tym przedsięwzięciem może dać efekt, który pozwoli powiedzieć za ileś tam lat, że rewolucja w Polsce się nie spóźniła, że nie jesteśmy wtórni, że idziemy w awangardzie, że Polska się zmienia”.
Polska pod rządami PiS-u nie ma być zatem skansenem, ale awangardą zmian technologicznych. Patrząc z perspektywy historii idei warto w tym kontekście prześledzić ewolucję pojęcia postępu, która legła u podstaw retoryki kolejnych faz rewolucji przemysłowej, a po którą to retorykę w swojej wypowiedzi sięgnął Kaczyński. Czy rzeczywiście łatwo połączyć ją z konserwatywną wizją świata?
Postęp – idea o chrześcijańskich korzeniach i anty-chrześcijańskich skutkach
Idea postępu jest naczelną ideą nowoczesności. Wyrasta ona wprost z filozofii dziejów, czyli z próby nadania historii określonego sensu za pomocą wartościowania poszczególnych epok. Epoka nowoczesności miała być przeciwstawiona temu, co przednowoczesne, stare, zacofane. Taka wizja dziejów pojawia się wraz z zerwaniem przez nowożytną filozofię polityczną z tradycjami starożytności i średniowiecza. Proces ten znakomicie przedstawia niemiecki myśliciel Karl Löwith w książce Historia powszechna i dzieje zbawienia.
Kluczową ideą nowoczesności jest wiara w możliwość osiągnięcia zbawienia w historii. Dla Greków historia była kolistym, naturalnym obiegiem, w której objawia się kosmiczny logos. Chrześcijaństwo zerwało z takim cyrkularnym rozumieniem czasu, czyniąc z historii dzieje zbawienia, dzięki czemu stała się możliwa filozofia dziejów nakierowana na historyczny cel.
Nowoczesność dokonała jednak istotnej korekty. Chrześcijaństwo głosiło wiarę w zbawienie poza historią, gdyż kresem życia ziemskiego miało być pozaczasowe niebo lub piekło. Tymczasem nowoczesność, w toku ewolucji pojęcia postępu, zastąpiła ją wiarą w zbawienie wewnątrz historii, które urzeczywistni się w formie takiego czy innego stanu finalnego, w jakim znajdzie się ludzkość.
Nowożytna filozofia dziejów wypływa zatem z biblijnej wiary w wypełnienie, a kończy się na sekularyzacji jej końca. Wszystkie inne wymiary sekularyzacji – oddzielenie państwa od Kościoła w wymiarze politycznym czy kryzys postaw religijnych w wymiarze społecznym – mają swoje źródło właśnie w przekonaniu, że Boga nie ma, a jeśli nawet istnieje jakiś Absolut, to z pewnością nie ma on wpływu na dzieje świata. W nowoczesności cel życia ludzi nie ma więc charakteru transcendentnego, nie znajduje się bowiem poza światem, ale ma cel immanentny, redukuje się do zbawienia w historii.
Krótka historia odczarowywania świata
Możemy za Löwithem prześledzić kolejne etapy tego procesu. Zalążki idei zbawienia w historiidostrzegł on już w pracach Joachima z Fiore, mnicha żyjącego na przełomie XII i XIII wieku. Ten myśliciel zajmujący się eschatologią i filozofią dziejów stworzył koncepcję trójpodziału dziejów świata. W jego interpretacji, po epoce Starego i Nowego Testamentu, miało nastąpić Królestwo Ducha jako ostateczne objawienie Bożej woli na ziemi i w czasie. Głoszenie tych poglądów doprowadziło jednak do skutków odwrotnych od tych, które przewidywał ich autor- religijny zamysł odświecczenia Kościoła wyrodził się w rękach innych w swe przeciwieństwo, czyli sekularyzację świata.
Zmiana ta dokonała się w dwóch krokach. Krok pierwszy związany był z reformacją, która postulowała zasadę sola scriptura, czyli poszukiwanie wiary w jej czystej, pierwotnej postaci. Protestanci na tej drodze porzucili średniowieczną scholastykę, jako wymysł wyłącznie intelektualny, wykopując przy okazji rów pomiędzy nauką i wiarą. Reformacja stała się więc motorem uniwersalnej duchowej emancypacji, która swą dojrzałość filozoficzną osiągnęła w myśli Kartezjusza, Hobbesa, Woltera czy Rousseau.
Krok drugi związany był z Oświeceniem. Włoski myśliciel Giambattista Vico dokonał w swej Nauce nowej reinterpretacji koncepcji boskiej obecności w historii. W jego rozumieniu Opatrzność działa „w tak naturalny i prosty sposób, że jest omalże identyczna ze społecznymi prawami rozwoju dziejowego. Działa wyłącznie poprzez przyczyny pośrednie w ramach ekonomii spraw obywatelskich; tak samo – choć mniej przejrzyście – funkcjonuje w świecie fizycznym. Przejawia swe zarządzenia na łatwej drodze przyrodzonych ludzkich nawyków”. W ten sposób transcendentny Bóg zostaje zredukowany do immanentnych względem dziejów zasad rozwoju społecznego, które w pełni możemy poznać na drodze racjonalnej analizy faktów.
Stworzona przez Vico dychotomia, rozdzielająca wyraźnie dzieje zbawienia i historię powszechną, doprowadziła zatem do powstania czysto ludzkiego rozumienia początku i biegu cywilizacji, a także jej nieodłącznego elementu, jakim jest religia. Świat staje się tutaj w pełni odczarowany, gdyż wszystkie zasady nim rządzące można poznać na drodze empirycznej analizy faktów. Jednocześnie nie sposób już zapytać o kryteria moralne rozwoju naukowego czy technologicznego, gdyż takie pytania wykraczają poza sferę faktów.
Postęp jako religia wykształconych
Odczarowywanie świata polegające na stopniowym poznawaniu żelaznych reguł nim rządzących wiązało się z niezachwianą wiarą w postęp, która w dobie Oświecenia zyskała status religii wykształconych. Wiara w doczesny i bezgraniczny rozwój zastępuje wiarę w Opatrzność ponadświatowego Boga.
Idea postępu (mająca zgrabnie połączyć w jedną całość wymiary: polityczny, gospodarczy, społeczny, naukowy i moralny) ściśle wiązała się z marzeniem, by przezwyciężyć wszelkie ograniczenia wynikające z natury. Löwith w tym kontekście przywołuje koncepcje Nicolasa de Condorceta, dla którego postęp ekonomiczny i społeczny niechybnie doprowadzi do doskonałości fizycznej człowieka, co ostatecznie „opóźni śmierć, jeśli w ogóle jej nie zniesie”.
Oświeceniowa wiara w postęp, jako nowa religia wykształconych, szybko natrafiła jednak na zasadniczą przeszkodę. Pomimo kolejnych odkryć naukowych nie następował oczekiwany postęp moralny. Okazało się, że dużo łatwiej jest wygrać z wirusami kolejnych chorób zakaźnych, niż z własnymi wadami. Kulminacją tego etapu historii postępu zmagającego się z własnymi ograniczeniami była II wojna światowa. Wobec doświadczenia Auschwitz i gułagów dziejowy optymizm nowoczesności przemienił się w przerażenie. Wobec utraty Boga i przemiany kosmosu w chaos człowiekowi nie pozostaje nic innego jak jedynie zanurzyć się w swej indywidualnej egzystencji, która musi przerażać swoją zagadkową przygodnością.
Tak oto marzenia nowoczesności o zbawieniu człowieka w historii kończą się utratą sensu. Raz jeszcze objawia się cały paradoks czasów współczesnych, chrześcijańskich z pochodzenia i antychrześcijańskich w praktyce.
Oświecenie popełnia samobójstwo
Pół wieku po Löwithcie temat kryzysu paradygmatu oświeceniowego podjął na nowo Andrzej Zybertowicz. Warto uzupełnić obraz o wnioski z jego pracy, pod znamiennym skądinąd tytułem Samobójstwo Oświecenia?. Umieszcza on sceptycyzm wobec idei postępu w kontekście najnowszych osiągnięć z zakresu neurologii czy upowszechnienia w nauce metod analitycznych typu big data. Między innymi te osiągnięcia, zmieniające przy okazji naukę w techno-naukę, prowadzą do podcięcia korzeni, z których wyrasta Oświecenie.
W swoich pierwotnych założeniach miała to być epoka polegająca na „wyjściu człowieka z zawinionej przez niego niedojrzałości. Niedojrzałość jest nieumiejętnością posługiwania się własnym rozumem bez przewodnictwa innych. Niedojrzałość ta jest zawiniona przez człowieka, jeśli jej powód tkwi nie w braku rozumu, ale zdecydowania i odwagi, by swym rozumem posługiwać się bez zwierzchnictwa innych. Sapere aude! – odważ się posługiwać się własnym rozumem! – stanowi maksymę przewodnią Oświecenia!”. Ten cytat z Immanuela Kanta stanowi dla Zybertowicza najbardziej precyzyjną definicję wyrażającą ideał oświeceniowy. Fundamentem tej wiary był pojedynczy człowiek, który ma odwagę odrzucenia zewnętrznych autorytetów i zwierzchników pełniących rolę przewodników w drodze do poznania prawdy. Ów człowiek powinien raczej zaufać zdolnościom swojego indywidualnego rozumu, którego potencjał poznawczy jest wystarczający, by poznać zasady rządzące światem. Właśnie w oparciu o nie powinien budować lepszy świat jutra.
Tymczasem współczesna kultura tworzona przez techno-naukę, choć historycznie zakorzeniona w ideałach wyrażanych przez Kanta, niepostrzeżenie prowadzi nas dokładnie w przeciwną stronę.
Odrzucenie zewnętrznych autorytetów poznawczych, takich jak tradycja, instytucje społeczne czy religia, tworzy kulturę bez instytucji zwierzchnictwa dla techno-nauki. Oznacza to brak barier dla poznawania świata i wykorzystania ich osiągnięć w praktyce. W takiej kulturze następuje bardzo gwałtowny rozwój nauk przyrodniczych i czerpiącej z ich osiągnięć techniki. Równocześnie następuje stopniowe osłabianie tych dziedzin, które nie mieszczą się w zawężonej, nowożytnej koncepcji racjonalności, za poznawalne racjonalnie uznającej tylko to, co opisywalne za pomocą matematyki lub nauk empirycznych. Prowadzi to do dalszej ekspansji rozumu instrumentalnego, który stawia jedynie pytanie „jak osiągnąć konkretny cel?”, ale nie daje narzędzi intelektualnych do pytania o kryteria jego wyboru. Mamy zatem wzajemnie napędzające się mechanizmy: im bardziej rozwiązania technologiczne automatyzują kolejne obszary naszego życia i zwiększają nasze zdolności poznawcze, tym bardziej im ufamy. Im bardziej im ufamy, tym delegujemy na nie coraz większe zakresy zadań poznawczych, uzależniając się od nich.
Ten mechanizm wzmacnia fakt, że z natury jesteśmy skąpcami poznawczymi. Zdaniem Zybertowicza, współczesna nauka dowodzi, że głównym celem umysłu/mózgu wcale nie jest poznanie obiektywnej prawdy, ale przetrwanie. Jeśli zatem coś działa, wcale nie musimy rozumieć “jak to coś działa?”. Codziennie ponad miliard osób korzysta z wyszukiwarki Google w poszukiwaniu informacji, które mają bezpośredni wpływ na ich życiowe decyzje. Jednocześnie jedynie promil z nich rozumie, jak działa algorytm tworzący hierarchię wyszukiwanych stron, któremu tak bardzo ufają. To rosnące zaufanie do technologii jeszcze bardziej popycha nas w kierunku przekazywania jej naszej wolności. Skąpstwo poznawcze, przy rosnącej skuteczności technologii, prowadzi do osłabienia w realu naszej chęci dogłębnego zrozumienia świata. Na końcu tego procesu jest upadek kultury intelektualnej i rosnąca dysproporcja pomiędzy technologią mającą coraz większą moc obliczeniową oraz coraz mniej rozumiejącym człowiekiem.
Taka dysproporcja siły daje nieznaną w historii możliwość kontrolowania nie tylko każdego naszego działania, ale wręcz każdej naszej myśli, do czego zmierza rozwój współczesnej neurologii. Na tym właśnie miałoby polegać tytułowe samobójstwo Oświecenia.
Kant obiecywał nam uniezależnienie jednostki od wszelkich zewnętrznych przewodników poznawczych, by w rzeczywistości stworzyć świat, nad którym ludzkość nie jest w stanie „panować regulacyjnie, ani nadążać poznawczo”. Dalsze podążanie tą ścieżką, zdaniem Zybertowicza, „może oznaczać przewlekłą niezdolność ludzkości do rozumienia społecznego świata i panowania nawet nad niektórymi z warunków naszego życia”.
Liberalizm już się skończył
Te same fakty można wartościować w dokładnie przeciwny sposób. Dlatego warto skonfrontować Samobójstwo Oświecenia? z Homo Deus Yuvala Noaha Harariego. Ta książka bardzo modnego dziś izraelskiego myśliciela została uznana za jedną z najciekawszych współczesnych wizji przyszłości. Harari zgadza się z Zybertowiczem, że współczesna nauka podkopuje fundamentalne założenia nowożytności, choć bardziej pokazuje to na przykładzie intelektualnych założeń liberalizmu, niż paradygmatu oświeceniowego.
Jego zdaniem liberalizm opiera się na założeniu, że każdy człowiek jest indywiduum obdarzonym wolnością, które dzięki introspekcji rozumie siebie lepiej, niż ktokolwiek inny. Tymczasem współczesna nauka podważyła wszystkie trzy elementy tego założenia.
Odkrycie DNA oraz dalsze badania nad genotypem pokazały, że człowiek jest niczym komputer, którym rządzą zbiory skomplikowanych algorytmów. Jednocześnie współczesna nauka ponosi porażki na gruncie poznania ludzkiej świadomości, która jest ostoją myślenia o człowieku jako indywiduum. Z kolei poznanie kolejnych zasad rządzących działaniem tych algorytmów prowadzi do wniosku, że człowiek nie jest wolny, tylko determinowany przez odziedziczony genotyp oraz wpływy środowiskowe. Jego decyzje są zatem podejmowane w sposób zewnętrznie zdeterminowany lub przypadkowy. Połączenie tych odkryć z rosnącymi mocami obliczeniowymi ery big data prowadzi do tego, że dzięki technologii zewnętrzny podmiot rozumie konkretnego człowieka lepiej, niż on sam. Prowadzone obecnie badania nad ludzkim mózgiem/umysłem pozwalają przypuszczać, że ta dysproporcja między jednostką i technologią będzie tylko rosła. Skoro zatem człowiek przestał być indywiduum obdarzonym wolnością, który rozumie siebie lepiej, niż ktokolwiek inny, to dlaczego mielibyśmy dawać mu jakieś szczególne prawa gwarantowane dotąd przez liberalizm?- pyta prowokacyjnie Harari.
Liberalizm ma jednak problem nie tylko na poziomie filozoficznym. Wyczerpują się również pewne społeczne uwarunkowania, które od końca XVIII wieku wzmacniały liberalną wizję świata. Zdaniem Harariego, zwycięstwo tego nurtu ideowego obserwowane w ostatnich dwustu latach bezpośrednio związane było z kwestią bezpieczeństwa i rozwoju ekonomicznego. W tym pierwszym aspekcie kluczowe znaczenie miało pojawienie się masowej armii, gdyż nadanie obywatelom pełni praw politycznych wiązało się z potrzebą zmobilizowania ich do udziału w wojnie powszechnej. Świetnie widać to na przykładzie I wojny światowej, która ukazała ogromną rolę kobiet zarówno w samym konflikcie, jak i w potrzebie zastąpienia mężczyzn w ich dotychczasowych funkcjach społecznych. Efektem tego było przyznanie im pełni praw politycznych w XX-leciu międzywojennym. Tymczasem współczesna armia, bazująca na wysoko wyspecjalizowanym sprzęcie technicznym, nie potrzebuje już mas, by realizować swoje cele. Symbolem tych zmian są samoloty bezzałogowe, które pokazują, że dziś liczy się raczej wysoko rozwinięta technologia obsługiwana przez wąską elitę specjalistów. Podobny proces można zaobserwować w gospodarce. Druga rewolucja technologiczna opierała się na fabrykach typu fordowskiego, które wymagały wielu rąk do pracy, dlatego dziewiętnastowieczna industrializacja napędzała masowe migracje ze wsi do miast. Tymczasem czwarta rewolucja technologiczna prowadząca między innymi do masowej robotyzacji przemysłu tworzy dokładnie odwrotne tendencje. Dziś zagrożeniem nie jest brak rąk do pracy, ale powszechne bezrobocie.
Liberalizm przeżywa dziś kryzys nie tylko na polu antropologicznym, ale również w wyniku zmian w obszarze bezpieczeństwa i gospodarki. Podmywane są społeczne okoliczności, które kiedyś uzasadniały przyznanie masom powszechnych praw politycznych.
Diagnozy Zybertowicza i Harariego są zatem zaskakująco zbieżne. W obu analizach techno-nauka prowadzi do rozbicia człowieka jako podmiotu, zakwestionowania jego wolności, podważenia indywidualnych zdolności poznawczych, przerzucenia na technologię wiodącej roli w poznawaniu świata, wreszcie przekazanie na jej rzecz naszej wolności. Obaj myśliciele różnią się jednak w ocenie tych procesów i wizjach przyszłości.
Elity Doliny Krzemowej i ich religia informacji
Przyszłość według Harariego nie należy już bowiem do jednostki, która dzięki sile własnego rozumu poznaje zasady rządzące światem. Przyszłość to coraz bardziej złożone i całościowe systemy przekazywania informacji, w których pojedynczy człowiek zostaje zredukowany do roli nośnika informacji. Kiedyś żyliśmy w plemionach, potem dominującą formą życia społecznego stały się miasta, następnie państwa, by dziś zamieszkać w globalnej wiosce. Różnica pomiędzy tymi formami cywilizacyjnymi polega na tworzeniu systemów, gdzie stopniowo zwiększa się liczba i różnorodność użytkowników oraz intensywność i złożoność interakcji pomiędzy nimi. Kluczem zaś jest wolność, czyli swobodny przepływ informacji w systemie. Na tej obserwacji bazuje opisany w ostatnim rozdziale książki Harariego informacjonizm (dataizm), czyli religia informacji (the Data Religion) wyznawana dziś przez większość światowego establishmentu naukowego oraz elitę Doliny Krzemowej.
Podstawą religii informacji jest zredukowanie otaczającej nas rzeczywistości do algorytmów matematycznych, co wiąże się z szeregiem równoległych odkryć w różnych dziedzinach nauki. Komputerem bazującym na zbiorze algorytmów jest zatem zarówno człowiek (DNA to algorytm), wszelkie inne organizmy biologiczne (teoria doboru naturalnego opiera się na ewolucji algorytmów biochemicznych), Piąta symfonia Beethovena (algorytmy programów komputerowych są dziś w stanie komponować muzykę doskonale imitującą Beethovena) czy gospodarka (giełda to jeden wielki komputer operujący na ogromnej liczbie algorytmów). Wszystko jest matematyką, a na gruncie analizy algorytmicznej mogą wreszcie spotkać się wszystkie dziedziny ludzkiej wiedzy. Wraz z postępującą ekspansją Internetu, na horyzoncie historii pojawia się tym samym ostatnia faza rozwoju dziejów. „Człowiek to ledwie narzędzie mające stworzyć Internet-Wszystkiego, który być może rozprzestrzeni się z planety Ziemi, by przeniknąć całą galaktykę, a nawet cały wszechświat. Ten kosmiczny system przetwarzania danych byłby jak Bóg. Byłby wszędzie i kontrolowałby wszystko, a przeznaczeniem ludzi jest zlać się z nim” – to słowa autora Homo Deus.
Już nie Bóg, a nawet nie człowiek są w centrum wszechświata. Ich miejsce zajmuje abstrakcyjna i zdepersonalizowana informacja. Jest to zaiste wysoka cena, jaką współczesny establishment techno-nauki musi ponieść za utrzymanie oświeceniowej wiary w postęp jako religię wykształconych. Skoro tak wiele faktów świadczy o tym, że człowiek nie jest jednak w stanie osiągnąć zbawienia w historii, to jego centralną rolę w dziejach musiała zająć informacja. Tak brzmi dobra nowina informacjonizmu.
Filozofia: logos zamiast rozumu instrumentalnego
Wróćmy jednak do słów Kaczyńskiego. Czy rzeczywiście Polska ma znaleźć się w awangardzie zmian technologicznych opisywanych przez Zybertowicza i Harariego, bo to one napędzają czwartą rewolucję technologiczną? W swoim wystąpieniu lider PiS-u nie odniósł się do tych zastrzeżeń. Znając jednak wizję polityczną jego formacji, wyrażaną zarówno przez polityków do niej należących, jak i intelektualistów oraz dziennikarzy ją wspierających, można wskazać trzy poziomy, na których prawica ma oczywisty problem z opisaną tu wizją postępu.
Na poziomie najbardziej teoretycznym, bezpośrednio odwołującym się do rozstrzygnięć teologicznych i metafizycznych, narzuconej przez nowożytność wizji postępu nie da się połączyć z chrześcijańską wiarą w Boga jako podmiotu działającego w dziejach. Bezsprzecznie dla wyborców tej formacji oraz wielu jej intelektualnych liderów katolicyzm ciągle pozostaje najważniejszym odniesieniem, tworzącym metafizyczny fundament ich wizji świata. Ten fakt wystarcza, by nie do przyjęcia było dla nich operowanie kategorią postępu jako wizji zbawienia człowieka w historii, gdyż jest ona z gruntu antychrześcijańska.
Chrześcijanie powinni raczej powrócić do wizji Logosu, którą przypomniał Benedykt XVI w słynnym przemówieniu na uniwersytecie w Ratyzbonie z 2006 roku. Wyrażona tam wizja zakłada, że świat jest rzeczywistością poznawalną rozumowo. Chcąc jednak w pełni zrozumieć zasady nim rządzące należy odrzucić zawężoną przez nowożytność koncepcję racjonalności opartą jedynie na metodzie matematyczno-przyrodniczej. Bazuje ona na nieuprawionym redukcjonizmie świata do matematycznej struktury materii, co, zauważmy, charakteryzuje współczesny establishment techno-naukowy opisany przez Harariego.
To jest kluczowy punkt, w którym chrześcijanie kwestionując nowożytną wizję postępu w imię obrony teologicznej wizji świata, stają się również obrońcami ideałów Kanta.
Takie wnioski można wyciągnąć z książki Zybertowicza. W erze coraz gwałtowniej postępującego rozwoju technologicznego ograniczenie racjonalności jedynie do rozumu instrumentalnego, który pyta „jak osiągnąć konkretny cel?”, ale milczy w sprawie kryteriów jego wyboru, może stanowić dla ludzkości diabelską pułapkę. Ratunkiem jest poszerzenie naszej koncepcji rozumu i jego zastosowania. Pomocny w tym celu jest powrót do rozróżnienia między ratio, czyli czystym rozumem, i intellectus, czyli mądrością dającą możliwość zrozumienia również tych wymiarów naszej rzeczywistości, które nie są poznawalne empirycznie. Tylko patrząc z tej perspektywy będziemy mogli uniknąć dalszego rozwoju technologicznego prowadzącego naszą kulturę do samobójstwa Oświecenia.
Antropologia: godność zamiast algorytmów
Drugi poziom dotyczy antropologii. Jak opisują to Zybertowicz i Harari, współczesna techno-nauka prowadzi do odrzucenia rozumienia człowieka jako podmiotu oraz zakwestionowania jego wolności i zdolności poznawczych. Tak rozumiana antropologia nie tylko nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem, ale podważa fundamenty zarówno liberalizmu, jak i nowożytnego humanizmu. Tym samym na horyzoncie pojawia się poważne zagrożenie, że dalszy rozwój techno-nauki w kierunku rozbicia podmiotu będzie ostatecznie prowadził do nowych form wyzysku ekonomicznego, odrzucenia zasad demokracji, czy wreszcie nowych form podporządkowania nieznanych nawet w systemach totalitarnych.
Kontrolujący technologię będą w stanie nie tylko śledzić każdy nasz ruch, ale wpływać na nasze działania bez udziału naszej świadomości. Świat przyrodzonych praw człowieka i gwarancji dla naszej indywidualnej wolności przestanie istnieć. Na naszych oczach kształtuje się zatem zupełnie nowy podział cywilizacyjno-polityczny.
Jedną z osi podziału sporów światopoglądowych ostatnich dwustu lat był konflikt pomiędzy jednostką (indywidualizm) i wspólnotą (kolektywizm). Po jednej stronie opowiadali się liberałowie, po drugiej socjaliści, republikanie czy konserwatyści przyjmujący bardziej wspólnotową koncepcję natury ludzkiej. To właśnie na tej linii dokonał się w trakcie kampanii 2005 roku podział na Polskę liberalną i Polskę solidarną. Jeśli jednak uświadomimy sobie, jako obywatele i jako wyborcy, jak bardzo współczesne technologie prowadzą do pozbawienia nas wolnościowych praw politycznych, to może to doprowadzić do ukształtowania się zupełnie nowego podziału politycznego. Z jednej strony pojawi się koalicja w obronie praw jednostki, która połączy liberałów i wszelkiej maści kolektywistów. Będą oni domagali się aktywnej roli państwa jako regulatora i obrońcy jednostki przed zakusami coraz bardziej agresywnych globalnych koncernów technologicznych. Z drugiej strony będą wyznawcy idei postępu opowiadający się za nieograniczonym i swobodnym rozwojem techno-nauki. Ukształtowanie się takiego podziału jest sprawą niebanalną. Wymaga on nowego przemyślenia sytuacji i zrewidowania swoich dotychczasowych strategii zarówno przez liberałów, jak i konserwatystów.
Liberałowie autentycznie zabiegający o wolność jednostki muszą zrozumieć, że dla utrzymania demokracji niezbędna jest kultura oparta na silnej koncepcji podmiotu. Tymczasem myślenie liberalno-lewicowe od co najmniej pięćdziesięciu lat prowadzi raczej do rozbicia podmiotu, co zauważają nawet intelektualiści z tego obozu. Paradoksalnie, może okazać się, że jedyną nadzieją dla zachowania liberalnych praw politycznych jest powrót do metafizyki chrześcijańskiej i koncepcji niezbywalnej godności ludzkiej jako fundamentu cywilizacji Zachodu. Właśnie taki kierunek w zakończeniu swojej książki proponuje Zybertowicz, dodając, że obrona takiej koncepcji człowieka nie jest możliwa na gruncie zawężonej koncepcji racjonalności. Jest ona raczej zakorzeniona w społecznych praktykach poza-poznawczych, których nośnikiem jest tradycja i kultura. Chcąc powrócić do rozumienia jednostki jako gwaranta ładu politycznego musielibyśmy dokonać de-sakralizacji wiedzy naukowej, czyli odrzucić wizję nauki jako religii wykształconych. Na nowo powinna ona stać się wyłącznie jednym ze sposobów poznawania świata, której odkrycia weryfikuje rozum zakorzeniony w porządku etycznym i metafizycznym.
Intelektualiści liberalno-lewicowi muszą zatem rozstrzygnąć, czy bardziej istotne są dla nich uprzedzenia wobec chrześcijaństwa czy autentyczna troska o wolność jednostki.
Podobnej rewizji muszą dokonać również konserwatyści. W niedalekiej przyszłości może okazać się bowiem, że obecny spór wewnątrz demokracji liberalnej nabierze zupełnie nowego znaczenia. Dziś targa nią napięcie pomiędzy liberałami, którzy prawa jednostki stawiają ponad prawa wspólnoty oraz różnej maści kolektywistami, którzy chcą ograniczenia praw jednostki na rzecz interesu wspólnoty. Właśnie takie postulaty sformułował Victor Orban w swoim głośnym przemówieniu o demokracji nieliberalnej. Jego zdaniem, prawa jednostki nie powinny być hamulcem dla rozwiązań mających na celu zwiększenie konkurencyjności ekonomicznej Węgrów, gdyż w erze globalnego kapitalizmu nie konkurują ze sobą jednostki, ale wspólnoty narodowe.
Podobnie, na rodzimym gruncie spór wokół Trybunału Konstytucyjnego oraz Sądu Najwyższego jest w istocie sporem o to, w jakim stopniu wola polityczna wyrażona w wyborach może być ograniczana przez orzecznictwo sądowe broniące praw jednostki. To właśnie na nie powoływał się Sąd Najwyższy w swoich słynnych orzeczeniach „rozmywając” ustawę lustracyjną czy ograniczając zasady prowokacji policyjnej jako narzędzia walki z korupcją. W tych dwóch rozstrzygnięciach prawa jednostki wyraźnie stawały ponad ważnym interesem publicznym. Patrząc z tej perspektywy ograniczenie roli TK i SN może wydawać się uzasadnione jako wzmocnienie władzy wykonawczej, gdyż to ta władza ma pochodzący z wyborów mandat na wprowadzanie głębokich zmian w państwie. Rzecz w tym, że długofalowo może ono oznaczać zniszczenie autorytetu bardzo ważnych instytucji publicznych, które mogłyby stanowić bezpieczniki broniące praw jednostki przed zakusami globalnych techno-koncernów.
Tym samym rząd prawicowy w Polsce, rozwiązując sobie co prawda ręce w bieżących sporach politycznych, pozbawia nas poważnego sojusznika w kluczowych sporach przyszłości.
Konserwatyści wspierający kurs konfrontacyjny wobec zasad demokracji liberalnej powinni zatem przemyśleć, czy demokracja nieliberalna rzeczywiście daje nadzieję na skuteczną obronę wolności jednostki w konfrontacji z postępem technologicznym.
Gospodarka: rozwój zamiast postępu
Wreszcie trzeci poziom dotyczy rozwoju gospodarczego. Słowa Kaczyńskiego można odbierać po prostu jako wyrażenie modernizacyjnego credo obecnego rządu. Polega ono na przejściu od gospodarki opartej na pracy, przez gospodarkę opartą na kapitale, by osiągnąć etap gospodarki opartej na wiedzy. Osławiona czwarta rewolucja przemysłowa byłaby poszukiwaniem tych gałęzi gospodarki, gdzie globalny tort nie został jeszcze „podzielony”, gdzie dopiero kształtuje się układ sił pomiędzy kluczowymi graczami. Plan Morawieckiego byłby tym samym próbą wsparcia przez państwo rodzimych przedsiębiorstw, które mają w tym wyścigu szansę odegrać rolę globalnych czempionów. Rozumując w ten sposób nie trzeba przyjmować żadnej nowożytnej wizji postępu, a jedynie kierować się ekonomicznym interesem Polski, gdyż w globalnym kapitalizmie zamożność wspólnoty narodowej jest zależna od ilości i siły globalnych rodzimych firm.
Sprawa jednak nie jest prosta. Nie da się napędzać rozwoju firm technologicznych za pomocą ogromnych subsydiów publicznych nie dostrzegając ryzyka społecznego związanego z upowszechnianiem ich kolejnych produktów. Nie da się finansować badań nad ludzkim mózgiem patrząc wyłącznie na potencjalny zysk ekonomiczny, nie zastanawiając się nad skutkiem społecznym upowszechnienia się takiego rozwiązania.
Konserwatyści zamiast o postępie wolą mówić o rozwoju. Podczas, gdy postęp bazuje na niezachwianej wierze w nieskrępowany rozwój techno-nauki, rozwój zakłada konieczność moderowania go przez siły zabezpieczające w tym procesie dobro wspólne oraz interes najsłabszych.
Rozwój to myślenie w kategoriach całości, wzmacnianie więzi oraz zaufania społecznego. Jest to próba takiego pokierowania postępem technologicznym, by służył on wszystkim. W Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego powołaliśmy zespół, który ma na celu wypracować metodologię definiowania, a następnie ewaluowania, rozwoju solidarnego jako nowego paradygmatu modernizacyjnego Polski.
Konserwatyzm innowacyjny
Konserwatysta wierzący w postęp brzmi jak oksymoron. Jednocześnie rodzimy konserwatyzm miał od zawsze charakter niezmiernie innowacyjny. Wobec kolejnych tragedii narodowych cechowało go konstruktywistyczne podejście do tradycji, w pewien sposób „wynajdywanie” jej od nowa lub „dostosowywanie” do zmieniających się warunków. Dokładnie takie wymagania stawia przed nami rewolucja technologiczna. Chcąc poradzić sobie z jej kolejnymi odsłonami, jednocześnie zachowując wierność określonym ideałom z przeszłości, musimy być szalenie innowacyjni w szukaniu ich współczesnych implementacji. Na tej drodze musimy uniknąć dwóch skrajności.
Z jednej strony, nie możemy zamknąć się w skansenie, z góry odrzucając wszystkie zmiany, które przyniesie nam przyszłość. Taka postawa oznacza dobrowolne umieszczenie się poza głównym nurtem wydarzeń, a zatem skazanie się na marginalizację. Z drugiej strony, nie możemy dać się bezrefleksyjnie ponieść naiwnej retoryce postępu, gdyż nieskrępowany rozwój techno-nauki może oznaczać świat, który przeczy wszystkim wartościom, w które wierzymy.
Jedyną drogą jest dojrzałość polegająca na rozumieniu współczesnych trendów, umiejętnym implementowaniu ich pozytywnych stron, przy jednoczesnej obronie przed ich negatywnymi skutkami. W takim duchu Jakub Lipiński sformułował na naszych łamach postulat użycia technologii blockchain w służbie reformy polskiej administracji, choć z reguły przedstawiana jest ona jako antypaństwowa. Potrzebujemy dziś dużo więcej tego typu rozwiązań dostosowujących kolejne osiągnięcia techno-nauki do służby człowiekowi. Jeśli nie będziemy w tym procesie twórczy i skuteczni, to czeka nas nie tylko samobójstwo Oświecenia, ale nieznane w dziejach Orwelowskie państwo policyjne.
Całość eseju do przeczytania w najnowszej, 49. tece czasopisma „Pressje”. Zachęcamy do nabycia numeru i prenumeraty pisma. Anglojęzyczna wersja materiału do przeczytania na łamach serwisu Visegrad Plus. Wejdź, przeczytaj i wyślij swoim znajomym z innych krajów!