Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Joachim Horubała  23 września 2017

Jamajka, wiek emerytalny i silniki Diesla. Sześć rzeczy, o których musisz wiedzieć przed wyborami w Niemczech

Joachim Horubała  23 września 2017
przeczytanie zajmie 8 min
Jamajka, wiek emerytalny i silniki Diesla. Sześć rzeczy, o których musisz wiedzieć przed wyborami w Niemczech European People's Party/flickr.com

Przewaga Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej (CDU) nad Socjaldemokratyczną Partią Niemiec (SPD) w sondażach oscyluje wokół 13 punktów procentowych, co sprawia, że zwycięstwo Angeli Merkel w jutrzejszych wyborach do Bundestagu jest praktycznie pewne. W połączeniu z przyjacielską atmosferą, w jakiej przebiegła debata telewizyjna kandydatów obu partii na urząd kanclerski, daje to wrażenie raczej nudnej kampanii, w której niewiele się wydarzyło. To jednak mylne odczucie – poniżej przedstawiamy listę spraw, których trzeba być świadomym oczekując na wyniki niedzielnego głosowania.

1. Koalicja, ale jaka?

Chociaż frakcja obu siostrzanych partii chadeckich CDU i CSU (Unii Chrześcijańsko-Społecznej) z pewnością będzie największą w przyszłym Bundestagu, to nie będzie ona na tyle liczna, aby móc samodzielnie utworzyć rząd. Trwają więc spekulacje na temat możliwych koalicji oraz postulatów poszczególnych partii, które chciałyby współrządzić razem z partią kanclerz Merkel. Przy obecnych prognozach za realistyczne można uznać w zasadzie jedynie dwie możliwości: powtórzenie wielkiej koalicji (CDU i SPD) lub utworzenie tzw. koalicji jamajskiej, czyli czarno-zielono-żółtej. Kolory te oznaczają kolejno trzy partie – CDU, Zielonych (Grüne) i Wolną Partię Demokratyczną (FDP). Potoczna nazwa tej kombinacji nie bez powodu nawiązuje jednak również do egzotyki kojarzonej z karaibską wyspą. Podtrzymanie wielkiej koalicji z pewnością byłoby dla CDU wygodniejsze. Jednak perspektywa kolejnych czterech lat współpracy partii, których programy stają się dla wyborcy coraz trudniejsze do odróżnienia, natrafia też na opór. Nie bez powodu poparcie dla wielkiej koalicji jest większe wśród wyborców CDU niż SPD, ponieważ ci drudzy obawiają się utraty tożsamości przez swoją partię.

Z kolei koalicja jamajska byłaby pierwszym przypadkiem współpracy chadeków, zielonych i liberałów na poziomie federalnym. Zarówno Zieloni, jak i FDP najchętniej weszliby do koalicji z CDU sami, ale na razie nic nie wskazuje na to, by ich wynik im na to pozwolił – poparcie dla obu partii leży w granicach 8–9%. Zbliżenie CDU i Zielonych jest zauważalne już od dawna. Potwierdził to ostatnio przewodniczący Zielonych Cem Özdemir mówiąc, że z CDU dzielą go nie cele, lecz metody ich osiągnięcia. Tego samego nie można jednak powiedzieć o wzajemnych stosunkach Zielonych i liberałów, między którymi istnieje tak wiele różnic, że nie wydają się one możliwe do przezwyciężenia. Podczas gdy Zieloni podkreślają aktywną rolę państwa w kwestii ochrony środowiska i zwalczania zmian klimatycznych, liberałowie z FDP chcieliby naturalnie ograniczenia interwencji państwa w gospodarkę. Właśnie z tego powodu na koalicję z FDP niechętnie patrzy lewe skrzydło Zielonych (tzw. Fundis, czyli zdrobniale fundamentaliści), które wolałoby wejść we współpracę z bliższymi mu ideowo ugrupowaniami – SPD oraz Lewicą (Linke). Ze względu na skrajnie małe prawdopodobieństwo możliwości zawarcia takiej koalicji skrzydłu partyjnych pragmatyków (tzw. Realos, czyli realiści), którzy są gotowi wejść do rządu za cenę kompromisów, pozostaje przygotowywanie się na ewentualne ciężkie rozmowy koalicyjne.            

2. Obsada Ministerstwa Finansów

Małą sensacją ostatniego tygodnia przed wyborami był nieśmiały głos z FDP sugerujący, że w ewentualnej koalicji z CDU liberałowie zażądali by dla siebie Ministerstwa Finansów. Chociaż nie padły żadne nazwiska, to wydaje się naturalne, że na tak ważną w rządzie tekę miałby ochotę przewodniczący FDP Christian Lindner. Pomysł nie jest przypadkowy, ponieważ opiera się na wnioskach wyciągniętych z przeszłości. FDP poprzednio utworzyła koalicję z CDU w 2009 roku po najlepszym wyniku wyborczym w swojej historii, który zawdzięczała głównie programowi zakładającemu obniżenie podatków. Ówczesny lider FDP, Guido Westerwelle, wolał jednak przyjąć tekę ministra spraw zagranicznych, a obsadę stanowiska ministra finansów pozostawił CDU. W konsekwencji obietnice FDP nie zostały zrealizowane, a ceną za to był historycznie najniższy wynik w kolejnych wyborach, w których partia ta pierwszy raz nie weszła nawet do parlamentu.

Chociaż aktualnej propozycji liberałów można się więc było spodziewać, to wywołała ona poruszenie. Dotychczasowy  minister finansów, Wolfgang Schäuble, sprawuje tę funkcję od 2009 roku i jest jedną z najważniejszych postaci w CDU i kolejnych gabinetach Merkel. Kanclerz ceni go jako najbardziej doświadczonego polityka swojej partii – Schäuble jest posłem Bundestagu nieprzerwanie od 1972 roku – i zdaje się na niego w kwestiach kryzysu finansowego i kryzysu strefy euro, w których to sferach jest on de facto autorem polityki niemieckiej. Z polskiej perspektywy ciekawe były wypowiedzi Schäublego na niedawnej publicznej uroczystości z okazji jego 75. urodzin, na którą przybyła Merkel oraz przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker. W swoim przemówieniu opowiedział się zdecydowanie przeciwko możliwości cięcia świadczeń unijnych dla państw odrzucających mechanizm relokacji uchodźców i ostrzegał przed nowym podziałem Europy, który byłby według niego katastrofą. Schäuble powołał się przy tym na autorytet zmarłego niedawno Helmuta Kohla, za którego rządów sprawował funkcje kolejno szefa urzędu kanclerskiego i ministra spraw wewnętrznych.   

3. Walka o trzecie miejsce

Pozycja dotychczasowych koalicjantów, CDU i SPD, wydaje się niezagrożona, więc naprawdę ciekawa jest dopiero walka o trzecie miejsce. Będzie ona mieć oczywiście kapitalne znaczenie dla wspomnianych rozmów koalicyjnych. Ma ponadto znaczenie prestiżowe – na wypadek powtórzenia wielkiej koalicji to właśnie trzecia frakcja Bundestagu byłaby pierwszą siłą opozycyjną, której tradycyjnie przysługuje np. przewodnictwo parlamentarnej komisji budżetowej. O trzecie miejsce walczą aż cztery partie: liberałowie z FDP, Zieloni, postkomuniści z Lewicy oraz populiści z Alternatywy dla Niemiec (AfD). Sondaże nie pozwalają na wskazanie faworyta w tej rywalizacji. FDP stara się o spektakularny powrót do Bundestagu po czterech latach nieobecności, która była odczuwana w partii jako upokorzenie. Znad skraju przepaści uratował ją charyzmatyczny Lindner, który podjął się karkołomnego zadania odbudowy partii po klęsce poprzednich wyborów. Już teraz wiadomo, że zadanie to spełnił, ale jego ambicje sięgają o wiele dalej – powrotu do rządu. W kampanii liberałowie skupili się na temacie zwiększenia inwestycji na polu edukacji i rozbudowy infrastruktury cyfrowej. Aby nie powtórzyć błędu sprzed ośmiu lat, w programie FDP nie ma jasno sformułowanych obietnic dotyczących ewentualnych ulg podatkowych.

W partii Zielonych przewagę zyskali pragmatycy, którzy czerpią inspirację z sukcesu Winfrieda Kretschmanna, zielonego premiera Badenii-Wirtembergii, któremu udało się pokonać CDU w landzie uchodzącym wcześniej za jej ostoję. Wyciszone zostały tematy multikulturalizmu, przeciwdziałania dyskryminacji oraz redystrybucji, a ograniczono się do elementów twardego jądra programu Zielonych: kwestii ochrony środowiska, walki ze zmianami klimatycznymi oraz jakości żywności.

Lewica postawiła w kampanii na tradycyjne postulaty socjalno-ekonomiczne, jak np. podwyższenie płacy minimalnej, wprowadzenie progresywnego podatku majątkowego czy budowa mieszkań socjalnych. W polityce zagranicznej niezmiennie postuluje likwidację NATO oraz utworzenie systemu bezpieczeństwa międzynarodowego z uwzględnieniem Rosji. Ostoją Lewicy były dotychczas tzw. nowe landy, czyli te, które wchodziły w skład dawnej NRD, Lewica jest bowiem następczynią sprawującej w latach 1949-1989 dyktatorską władzę Socjalistycznej Partii Jedności Niemiec (SED). Ostatnio zaznacza się jednak trend, w którym Lewica zyskuje głosy wielkomiejskiej młodzieży studenckiej, natomiast traci na prowincji post-enerdowskiej na rzecz AfD.

Alternatywa dla Niemiec identyfikuje się przede wszystkim przez swój profil anty-establishmentowy. Wewnętrznie jest podzielona na dwie frakcje: konserwatywno-liberalną oraz narodowo-konserwatywną. Uogólniając, można powiedzieć, że ta pierwsza ma przewagę w landach zachodnich, a druga – we wschodnich. Wachlarz tematów poruszanych przez AfD sięga zatem od polityki prorodzinnej i podniesienia kwoty wolnej od podatku, przez powrót do marki jako waluty i model „Europy ojczyzn”, aż po zamknięcie granic dla imigracji i zniesienie sankcji wobec Rosji. Szerokim echem odbijają się kontrowersyjne wypowiedzi przewodniczącego AfD Alexandra Gaulanda, który domaga się m.in. rewizji niemieckiej polityki pamięci, aby możliwa była „duma z osiągnięć żołnierzy niemieckich w obu wojnach światowych”. Uzasadnia to przekonaniem, że żaden naród nie rozliczył się ze swoją historią tak dobrze, jak Niemcy, co ma uprawniać do większego zaufania w stosunku do przejawów indywidualnej pamięci.     

4. Nieobecni uchodźcy?

Może to zaskakiwać, ale temat uchodźców i imigracji nie zdominował kampanii wyborczej. Stało się tak przede wszystkim dlatego, że w tej kwestii istnieje swego rodzaju ponadpartyjny konsensus, jeśli nie liczyć AfD i Lewicy, zajmujących dwie postawy skrajne – odpowiednio zamknięcie granic i sprzeciw wobec deportacji osób, które nie otrzymały azylu lub pozwolenia na pobyt. Wobec skali i charakteru imigracji w przeciągu ostatnich dwóch lat politycy niemieccy nie mają raczej złudzeń, że wypełni ona braki na rynku pracy i dostarczy potrzebnych gospodarce specjalistów. Wzrost obciążenia systemu socjalnego oraz kosztów integracji spowodował tonację huraoptymistycznych nastrojów.

Dlatego też SPD, FDP i Zieloni postulują reformę prawa imigracyjnego, które miałoby w przyszłości regulować imigrację do Niemiec pod kątem kwalifikacji zawodowych i potrzeb rynku pracy. Celem jest także zachęcenie potencjalnych imigrantów do korzystania z oficjalnych ścieżek ubiegania się o pobyt w Niemczech, a zaniechania niebezpiecznej drogi przez Morze Śródziemne. Chociaż CDU nie zajęła jeszcze w tej sprawie oficjalnego stanowiska, to z pewnością będzie musiała ustosunkować się do tego postulatu przy zawieraniu przyszłej koalicji. Wydaje się to o tyle prawdopodobne, że sama kanclerz Merkel wielokrotnie już mówiła, że sytuacja taka, jak w lecie 2015 roku, gdy Niemcy otworzyły bezwarunkowo swoje granice, nie może się powtórzyć.      

5. Reforma emerytalna

Jednym z punktów, w których kandydat SPD Martin Schulz próbował zmusić Angelę Merkel do wyrażenia poparcia dla niepopularnego posunięcia, była kwestia podwyższenia wieku emerytalnego. Zgodnie z aktualnymi planami wiek emerytalny będzie stopniowo podnoszony z obecnego poziomu 65 lat (zarówno dla kobiet, jak i mężczyzn) do poziomu 67 lat w 2029 roku. Jednak minister finansów Wolfgang Schäuble już teraz wyraził przekonanie, że wiek produkcyjny musi być systematycznie wydłużany wraz ze wzrastającą średnią długością życia, a zatem także po 2030 roku. Stwierdził ponadto, że przeczenie temu jest „ogłupianiem wyborcy”. Tymczasem podczas debaty telewizyjnej z Schulzem Merkel kategorycznie zapewniła, że za jej urzędowania z pewnością nie zostanie już podjęta decyzja o podwyższeniu wieku emerytalnego. Niespodziewana deklaracja wzbudziła protest rady gospodarczej CDU (Wirtschaftsrat der CDU), która zrzesza przedsiębiorców bliskich CDU i popierających rozwiązania w duchu społecznej gospodarki rynkowej. Deklarację Merkel pochwalił z kolei Frank Bsirske, przewodniczący drugiego największego niemieckiego związku zawodowego, Verdi.      

6. Diesel

Do rangi jednego z głównych tematów kampanii wyborczej urosła kwestia silników spalinowych, w tym zwłaszcza silnika Diesla. Przyczyną był wybuch afery wokół silników Diesla, w których emisja toksycznego dwutlenku azotu w trakcie jazdy miała być wielokrotnie większa, niż ta deklarowana przez producentów. To z kolei miało się przyczynić do wielokrotnego przekroczenia unijnych standardów zanieczyszczenia powietrza dwutlenkiem azotu w niemieckich miastach. Silna kampania organizacji zrzeszających obrońców środowiska wywarła nacisk na rząd federalny. Minister transportu Alexander Dobrindt (CSU) skłaniał się ku zmuszeniu producentów do dodatkowego wyposażenia silników np. w technologię selektywnej redukcji katalitycznej, polegającej na redukcji tlenków azotu przy pomocy roztworu mocznika. Jednak minister środowiska Barbara Hendricks (SPD) parokrotnie wyrażała wątpliwości, czy takie rozwiązania będą wystarczające i wysyłała sygnały poparcia dla całkowitego zakazu ruchu dla samochodów z silnikiem Diesla w miastach.

Sprawa z pewnością powróci po wyborach parlamentarnych. Chociaż jeszcze niedawno Zieloni postulowali rok 2030 jako cezurę, po której miano nie dopuszczać już do ruchu żadnych samochodów wyposażonych w silniki spalinowe, to w obliczu ewentualnych rozmów koalicyjnych nie stawiają już tego postulatu jako warunku sine qua non, ograniczając się do żądania subwencji dla samochodów elektrycznych oraz opodatkowania samochodów spalinowych. Przeciwnikami takich rozwiązań są CSU, które już teraz zapowiedziało, że nie podpisze umowy koalicyjnej z klauzulą 2030 roku, oraz FDP, które z przyczyn zasadniczych przeciwstawia się ingerencji państwa w gospodarkę i rozwój technologiczny. W obronie Diesla wystąpiła także niedawno sama kanclerz Merkel, przywołując jego znaczenie dla niemieckiego przemysłu samochodowego i rynku pracy oraz zachowania norm wynikających z ochrony klimatu – silniki Diesla charakteryzują się bowiem niską emisję dwutlenku węgla. 

***

Trzy kadencje Angeli Merkel sprawiają wrażenie stałości i przewidywalności niemieckiej polityki. Do pewnego stopnia rzeczywiście tak jest, ale nie powinniśmy dać się zwieść. Waga przywiązywana w Niemczech do debaty parlamentarnej oraz specyfika sposobu rządzenia Merkel, polegająca na przejmowaniu postulatów od swoich politycznych przeciwników, powodują, że układ sił w Bundestagu ma duże znaczenie. Wszystko wskazuje na to, że pierwszy raz od 1957 roku w parlamencie zasiądzie aż sześć frakcji, w tym aż dwie na prawo od CDU/CSU (FDP jedynie z racji historycznych, ale AfD już z powodów ideologicznych). Jeśli trend z sondaży się utrzyma, to SPD może osiągnąć swój najgorszy wynik w historii Republiki Federalnej. Te zmiany, które mają miejsce niejako za plecami kanclerz Merkel, z pewnością odbiją się na kształcie polityki rządu niemieckiego w najbliższych latach, także tej zagranicznej. Wszystkie te czynniki sprawiają, że wybory w Niemczech warto śledzić.