Polska potrzebuje topowych uczelni zawodowych
Projekt „Konstytucji dla nauki”, ogłoszony we wtorek przez wicepremiera Jarosława Gowina zakłada konieczność konsolidacji środków finansowych przeznaczonych na badania naukowe. Pomysł ten budzi sprzeciw mniejszych ośrodków akademickich i lokalnych elit, a co za tym idzie – także przedstawicieli partii rządzącej. Problem w tym, że wiele uczelni regionalnych, chcąc dziś ścigać się w nierównej i niepotrzebnej walce z najlepszymi ośrodkami, nie wykorzystuje swojego prawdziwego potencjału. Tracą na tym i uczelnie, i regiony, a przede wszystkim całe państwo. Polska dla swego „odpowiedzialnego rozwoju” potrzebuje dziś bowiem nie tylko topowych uczelni akademickich, ale i topowych regionalnych uczelni zawodowych.
Projekt nowej ustawy o systemie nauki i szkolnictwa wyższego słusznie podtrzymuje podział na uczelnie akademickie i zawodowe. Te pierwsze, zgodnie z projektem ustawy, będą musiały posiadać kategorię naukową A+, A lub B+ w co najmniej jednej dyscyplinie, te drugie – muszą prowadzić studia wyłącznie na profilu praktycznym. Przekaz jest prosty – albo uczelnia realizuje na poważnie misję akademicką, albo misję zawodową. Co więcej, zgodnie z projektem „Konstytucji dla nauki” to właśnie uczelnie zawodowe mają przejąć pełną odpowiedzialność za kształcenie umożliwiające uzyskanie kwalifikacji pełnej na poziomie 5. Polskiej Ramy Kwalifikacji (PRK).
Za tym enigmatycznym i niewiele mówiącym zapisem kryje się jednak fundamentalna zmiana.
Poziom 5 obejmuje tzw. krótkie cykle kształcenia, w tym całą paletę umożliwiającą kształcenie się przez całe życie, przez co uczelnie zawodowe mogą radykalnie rozszerzyć swoją ofertę edukacyjną o kursy niekoniecznie kończące się zawodowym tytułem licencjata.
Dziś uczelnie zawodowe kształcą osoby w tradycyjnej kohorcie akademickiej (19‒29 lat), natomiast wraz z przekazaniem im wyłącznych (wobec uczelni akademickich) uprawnień do kształcenia na poziomie 5, będą mogły otworzyć się szeroko na osoby w różnym wieku.
Dlaczego ta zmiana jest tak ważna? W Polsce funkcjonuje ponad 30 Państwowych Wyższych Szkół Zawodowych (PWSZ) oraz szereg uczelni prywatnych, które prowadzą kształcenie o profilu zawodowym. W dobie wyżu demograficznego wiele z nich, zachęconych widmem uniwersyteckiego prestiżu, rozpoczęło starania o „akademicki awans”. Dopóki uczelnie publiczne były w stanie zaoferować studia stacjonarne zaledwie dla 40% chętnych, model ten od strony biznesowej funkcjonował dobrze.
Niestety, choć nierzadko uczelniom zawodowym udawało się uzyskać akademicki status, gorzej było z akademicką jakością. Pojawił się jednak inny problem związany ze spadkiem liczby studiujących – w porównaniu do lat świetności z pierwszej dekady XXI wieku, dziś sale wielu publicznych i prywatnych uczelni zawodowych świecą pustkami. Mniejsza liczba chętnych do studiowania spowodowała załamanie się modelu biznesowego wyższych szkół prywatnych, choć i PWSZ zaczęły popadać w tarapaty związane ze spadającą wyraźnie liczbą godzin dydaktycznych i koniecznością racjonalizacji zatrudnienia.
Te „pustki” są o wiele bardziej widoczne, gdy weźmie się pod uwagę, że w ostatnich latach PWSZ dokonały znacznych inwestycji infrastrukturalnych, finansowanych z regionalnych programów operacyjnych.
Przekazanie publicznym i prywatnym uczelniom zawodowym poziomu 5. PRK jest zatem szansą na uratowanie wielu z nich. Zwłaszcza, że trendy globalne wyraźnie wskazują na dynamicznie rosnące zapotrzebowanie na tego rodzaju kształcenie. Co więcej, w najbardziej rozwiniętych gospodarkach świata można zaobserwować nowe zjawisko, wciąż trudno zrozumiałe z polskiej perspektywy, a mianowicie przechodzenie ze ścieżki akademickiej do zawodowej. Analizując międzynarodowe trendy nie można też nie wspomnieć o trzech innych kwestiach.
Po pierwsze, podobnie jak np. w Niemczech, uczelnie zawodowe powinny być związane z regionami i ich potrzebami. Po drugie, tak jak w państwach skandynawskich, muszą one być zakorzenione w otoczeniu biznesowym, a nawet więcej – powinny w większym stopni opierać się na finansowaniu prywatnym. Po trzecie wreszcie, jak wskazują doświadczenia brytyjskie i holenderskie, uczelnie zawodowe mogą i powinny być nie tylko miejscem kształcenia realnych umiejętności, ale także wychowywania świadomych i odpowiedzialnych obywateli.
Co to oznacza w praktyce? Współodpowiedzialność za zarządzanie szkolnictwem zawodowym, i to zarówno na poziomie średnim, jak i wyższym, powinny przejąć regiony, które dziś niestety często nie traktują uczelni zawodowych jako swoich „pereł w koronie”. Wspomniana współodpowiedzialność powinna dotyczyć przede wszystkim poziomu 5. PRK – tu władze województw powinny mieć możliwość uruchamiania w drodze konkursowej tzw. Regionalnych Centrów Umiejętności (RCU), których zadaniem byłoby nie tylko kształcenie, ale także (do pewnego stopnia) uznawanie i potwierdzania nabytych kwalifikacji. Naturalnymi operatorami Centrów są oczywiście PWSZ i prywatne uczelnie zawodowe, posiadające już niezbędną infrastrukturę dydaktyczną, choć procedura wyboru takich operatorów powinna być otwarta na konkurencję.
Województwa powinny też w pierwszym okresie wziąć na siebie finansowanie wspomnianych RCU, ale tylko i wyłącznie po to, aby dać uczelniom zawodowym kilka lat na zbudowanie realnych więzi z biznesem. Bez merytorycznego, osobowego, rzeczowego i finansowego zaangażowania podmiotów gospodarczych, w tym zwłaszcza izb branżowych i samorządu gospodarczego, nawet najdoskonalsze rozwiązania nie zdadzą egzaminu.
To oczywiście zadanie niełatwe, żeby nie powiedzieć arcytrudne – dotychczasowe boje Ministerstwa Rozwoju o zbudowanie w Polsce samorządu gospodarczego, gotowego wziąć na siebie odpowiedzialność m.in. za edukację zawodową, na razie nie przynoszą optymistycznych rezultatów. Ale nie można tego odpuścić – choćby administracja publiczna pracowała 24/7, nie osiągniemy celów założonych przez wicepremiera Mateusza Morawieckiego bez realnego zaangażowania podmiotów gospodarczych.
W końcu, nie ulega wątpliwości, że potrzebujemy programistów, którzy naprawdę potrafią programować; chemików, którzy naprawdę potrafią przeprowadzić syntezę czy też fizjoterapeutów, którzy naprawdę potrafią przywrócić chorego do pełnej sprawności. Nie zmienia to jednak faktu, że osoby te muszą umieć czytać i pisać po polsku, muszą być świadomi swoich obywatelskich powinności, a dodatkowo powinni być wychowani w duchu cnót (character virtue development). Badania przeprowadzone wśród pracodawców wyraźnie wskazują bowiem, że umiejętności miękkie są równie ważne do osiągnięcia zawodowego sukcesu, jak umiejętności twarde.
Można oczywiście zadać pytanie, czy ratowanie rachitycznych uczelni zawodowych w Polsce w ogóle ma sens. Ma, i to głęboki. Bez regionalnego, wyższego szkolnictwa zawodowego nie sposób osiągnąć w dłuższej perspektywie celów założonych w Strategii na Rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju. Polska potrzebuje bowiem z jednej strony skoku technologicznego, który możliwy będzie nie tylko dzięki innowacyjnym badaniom (które zresztą uczelnie zawodowe też mogą prowadzić), ale także dobrze wykwalifikowanym pracownikom. Z drugiej strony nasz kraj potrzebuje terytorialnego zrównoważenia, czyli w praktyce większego rozproszenia tzw. wysp rozwoju. Regionalne Centra Umiejętności, będące istotnym elementem miejscowego ekosystemu innowacyjnej gospodarki, wydają się naturalnymi miejscami, wokół których takie wyspy rozwoju mogą powstawać.
Wracając jednak do nowej ustawy, nie sposób pominąć jednej, niezwykle istotnej jej słabości. Co się stanie z uczelniami, które nie spełnią żadnego z ustawowych warunków –nie będą mieć ani dyscyplin z kategorią co najmniej B+, ani wyłącznie studiów o profilu zawodowym? Czy takie uczelnie w 2020 roku tracą rację bytu? Niestety nie. Zostaną bowiem zakwalifikowane do uczelni zawodowych. A to oznacza, że podtrzymany zostanie negatywny stereotyp „lepszych” uczelni akademickich i „gorszych” uczelni zawodowych. Dlatego jeśli Ministerstwu Nauki i Szkolnictwa Wyższego (MNiSW) zależy na tym, aby polskie szkolnictwo wyższe było realnie zdywersyfikowane, musi w okresie przejściowym stworzyć odpowiedni system zachęt i kar dla uczelni, które nie są ani akademickie, ani zawodowe. Szczególnie istotne wydaje się stworzenie zachęt dla uczelni zawodowych (i tych, które będą chciały wejść na tę drogę) – dotychczasowa polityka, w tym i zapisane w projekcie „Konstytucji dla nauki” tzw. Inicjatywy Doskonałości, pozytywne bodźce kieruje bowiem niemal wyłącznie do uczelni akademickich. Bez gruntownej zmiany filozofii i podejścia polityków „zawodowość” nadal będzie stygmatyzować w środowisku zarówno pracowników, jak i studentów uczelni zawodowych.
Podsumowując, projekt „Konstytucji dla nauki” tworzy przestrzeń do rozwoju uczelni zawodowych w Polsce. Ponadto, wbrew głosom krytyków, stanowi on ogromną szansę dla tzw. prowincji, choć oczywiście jej wykorzystanie będzie wymagać sporej odwagi od władz uczelni regionalnych. Z drugiej strony, projekt nowej ustawy podtrzymuje negatywny wizerunek uczelni zawodowych.
Problem polega na tym, że bez zmiany wizerunku zarówno elity uczelni zawodowych, jak i ich obecni oraz przyszli studenci, mogą nie chcieć z tej przestrzeni rozwoju skorzystać. Podobny problem dotyczy samorządowców i przedsiębiorców – po co inwestować swój czas i pieniądze w coś, co jest tylko namiastką.
Dlatego jeśli MNiSW naprawdę zależy na dywersyfikacji systemu szkolnictwa wyższego w Polsce, najbliższe kilkanaście miesięcy powinno ono poświęcić na dowartościowanie w debacie publicznej „zawodowej misji” szkół wyższych oraz na wypracowanie systemu zachęt dla uczelni, które świadomie, a nie jedynie z przymusu, zechcą skupić się na kształceniu zawodowym.
Materiał został pierwotnie opublikowany na stronie Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego.