Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
dr Michał Kuź  25 sierpnia 2017

Trump mocniejszy niż się wydaje

dr Michał Kuź  25 sierpnia 2017
przeczytanie zajmie 5 min

Stany Zjednoczone pogrążone są w wojnie medialnej i ostrym konflikcie politycznym. Deklarowane poparcie dla Trumpa jest bardzo niskie. Jednak urzędujący prezydent nie powinien się obecnie obawiać impeachmentu. Co więcej, zagrożenie ze strony północnokoreańskiego reżimu może być dla prezydentury Trumpa zbawienne.

Na pierwszej płaszczyźnie sporu w USA należy wyróżnić media. Z jednej strony zaangażowane w konflikt są media tradycyjne i nowe. Ponadto w konflikt zaangażowane są globalistyczne media wspierające partię demokratyczną (np. Huffington Post) a po przeciwnej stronie stoją tak zwane media prorepublikańskie i lokalistyczne (np. Breitbart). Silnie spolaryzowane są także rozmaite grupy społeczne i ruchy popierające główne partie. W tym przypadku główną oś sporu tworzy waszyngtoński establishment, a w kontrze jest populistyczny prezydent wraz ze swoim otoczeniem. Walka staje się tak ostra, że utrudnia to pracę analitykom, również autorowi tego komentarza, i sprawia, że w warunkach ogólnej histerii trudno jest budować sprawdzające się analizy polityczne. Często też trzeba pewne obiegowe sądy weryfikować. Podejmując wysiłek i nakładając rozmaite filtry poznawcze należy jednak stwierdzić obiektywnie, że pozycja obecnego prezydenta USA jest silniejsza niż mogłoby się zdawać. Co więcej, opieranie polskiej polityki zagranicznej na założeniu, że Trump dotrwa do końca kadencji, a nawet ma szansę na kolejną, jest jak najbardziej racjonalne.

Zacznijmy od źródeł sceptycyzmu wobec mediów amerykańskich. Według niedawnych badań dla YouGov około 70% Amerykanów uważa, że media z zasady nie są obiektywne i mają partyjną agendę. Widać przy tym wyraźnie polityczny rozdźwięk, bo sądzi tak aż 85% republikanów i stosunkowo mało, bo tylko 52%, demokratów. Republikanie mają jednak prawo do większej podejrzliwości. Shorenstein Center na Uniwersytecie Harvarda ocenia, że podczas pierwszych 100 dni prezydentury Trumpa 80% medialnych doniesień na jego temat miało wydźwięk jednoznacznie negatywny. Równocześnie badania przeprowadzone przez profesorów dziennikarstwa z Indiana University, Davida Weavera i Larsa Willnata, sugerują, że tylko 7% dziennikarzy prywatnie popiera republikanów.

Przyjrzyjmy się teraz wybranym badaniom, które wyjaśniają, dlaczego pomimo stosunkowo niskiej deklaratywnej popularności pozycja Trumpa jest na razie niezagrożona. Średnie poparcie dla Donalda Trumpa wynosi obecne około 38% (za Real Clear Politics) i jest to jeden z najniższych w historii USA wskaźników poparcia dla prezydenta w tym okresie prezydentury. Trump może jednak czuć się silny nieco na zasadzie porzekadła głoszącego, że w krainie ślepców jednooki jest królem. Według czerwcowego sondażu PBS/NPR zaufanie, jakim wyborcy darzą media jest znacznie niższe niż to, którym darzą prezydenta (30% do 37%). Aż 52% wyborców uważa też, że Partia Demokratyczna nie ma żadnego programu poza atakowaniem Trumpa (ABC/Washington Post). Najpopularniejszym politykiem demokratycznym jest zaś niezmiennie Bernie Sanders, którego ze względu na radykalnie socjalny program nie akceptuje silnie globalistyczny establishment demokratów.

Na koniec przeanalizujmy fakty dotyczące potencjalnych zagrożeń dla prezydentury Trumpa. Mająca zbadać rosyjską ingerencję w amerykańskie wybory komisja Muellera nadal nie odkryła nic, co bezpośrednio obciążałoby prezydenta. Nawet jej początkowi zwolennicy zaczynają zaś dostrzegać, że szuka  „haków” na siłę, by nie powiedzieć, że na polityczne zlecenie. Co więcej, ewentualny impeachment nie leży w kompetencjach komisji. Jest on decyzją polityczną, którą musiałaby poprzeć cześć republikanów. Wola przeciwstawienia się własnemu prezydentowi powinna zaś być już od dawna zasygnalizowana, aby uniknąć katastrofy przed wyborami do kongresu w 2018 roku. Ponadto zupełnie nie widać tzw. negatywnego efektu Trumpa, a fakty sugerują coś wręcz przeciwnego. Od czasu wyborów prezydenckich w trzech stanach odbyły się tzw. wybory specjalne (pozaterminowe do Izby Reprezentantów, w Kansas, w Georgii i w Montanie). We wszystkich z nich kandydaci republikańscy (których otwarcie poparł Trump) wygrali i to pomimo niesprzyjających sondaży oraz pokaźnych funduszy kampanijnych, którymi dysponowali ich demokratyczni adwersarze.

Wreszcie proste spojrzenie na mapę USA pokazuje pewną prawidłowość, która powinna bardzo zaniepokoić demokratów. Otóż republikanie, czyli nominalnie partia Trumpa, mają w tej chwili więcej gubernatorów niż kiedykolwiek w historii (34 na 50). Aż w 26 stanach republikanie mają zarówno fotel gubernatora, jak i większość w stanowej legislatywie. Demokraci w podobnej sytuacji są tylko w sześciu stanach. Należy przy tym pamiętać, że w USA prerogatywy gubernatora oraz legislatywy są naprawdę szerokie i dotyczą m. in. prawa do ustalania granic okręgów wyborczych, również tych w wyborach prezydenckich i kongresowych.

W ostatnich dniach czymś, co – zdaniem mediów – obciąża konto amerykańskiej prawicy, a więc przede wszystkim urzędującego prezydenta, jest atak terrorystyczny białego rasisty w Charlottesville. Znaczenie tego wydarzenia Trump zdaje się bagatelizować wywołując tym samym wściekłość politycznych oponentów. Należy jednak pamiętać, że w ostatnich miesiącach miało miejsce również wiele zamachów bojówek lewackich, o których nasze media donosiły znacznie skromniej. Podczas demonstracji na czołowych uniwersytetach dochodziło do ciężkich okaleczeń zwolenników Trumpa, a w czerwcu zwolennik Berniego Sandersa postrzelił i ciężko ranił lidera republikańskiej większości Steve’a Scalise. Społeczny odbiór sprawy z Charlottesville będzie więc raczej niejednoznaczny.

Co ciekawe, niedawne zawirowania wokół Korei Północnej raczej służą niż szkodzą prezydenturze Trumpa. Po pierwsze, fakt, że Kim Dzong Un posiada tak wiele głowic (według niektórych szacunków nawet 60) obciąża w dużej mierze konto administracji Obamy i świadczy o jej bierności. Mówią o tym otwarcie nawet analitycy nieprzychylni Trumpowi. Po drugie, ostra retoryka prezydenta zdaje się przynosić pożądane efekty. Na Pjongjang coraz większą presję wywiera nawet sprzyjający mu dotąd Pekin. Sam lider Korei Północnej po pogróżkach Trumpa odstąpił zaś od planów wystrzelenia rakiety w kierunku zależnej od Waszyngtonu wyspy Guam. Po trzecie, nawet ewentualne zaognienie konfliktu do poziomu faktycznych działań militarnych powinno wzmocnić prezydenta,  bowiem zjednoczy, przynajmniej początkowo elektorat i polityków wokół głowy państwa. Dotąd ta prawidłowość sprawdzała się nawet w przypadku bardzo niepopularnych prezydentów i niejasnych przyczyn działań wojennych (Irak, Wietnam).

Wnioski dla Polski z powyższej analizy w znacznym stopniu potwierdzają słuszność naszych dotychczasowych działań wobec nowej amerykańskiej administracji. Wydaje się, że Donald Trump istotnie dostał mandat do przeprowadzania zmian w amerykańskiej polityce zewnętrznej i nie utraci urzędu, a wręcz może zawalczyć o drugą kadencję. Zdaje się, że tak do sprawy podchodzi również Paryż i Londyn, nie wspominając o Pekinie. Niemiecka polityka wobec Trumpa sugerująca wyraźnie, że Berlin postrzega go jako pariasa, lub swoisty tymczasowy wypadek przy pracy, wydaje się natomiast chybiona. Mocno ryzykowna jest też propozycja odwrócenia się w polityce zbrojeniowej i obronnej od USA i postawienie na współpracę europejską oraz Europejski Fundusz Obrony (co na łamach Nowej Konfederacji sugeruje Ludwik Dorn). Europejskie inicjatywy wojskowe mają długą historię niepowodzeń, co może się uwydatnić zwłaszcza w dobie kryzysu UE i niepewnej sytuacji Niemiec na arenie międzynarodowej. Co więcej, antyamerykańska emancypacja Berlina jest mocno przedwczesna. Przynajmniej do czasu kiedy pokaźna część niemieckich rezerw złota wciąż znajduje się w Nowym Jorku, a znacząca liczba amerykańskich żołnierzy w Europie stacjonuje właśnie w Niemczech.

Materiał został pierwotnie opublikowany na stronie Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego.