Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Paweł Ryczko  16 sierpnia 2017

Lekarstwo może być gorsze niż choroba, czyli dlaczego sądy pokoju to zły pomysł [POLEMIKA]

Paweł Ryczko  16 sierpnia 2017
przeczytanie zajmie 7 min

Konstytucja RP wyłącza możliwość sprawowania wymiaru sprawiedliwości przez podmioty niesądowe, dlatego w 2001 szczęśliwie zlikwidowaliśmy kolegia do spraw wykroczeń. Propozycja „sądów pokoju” niewiele się od nich różni. Każdy kto tęskni za małymi sądami powinien pamiętać jak wyglądała sprawa sądowa w kolegiach. Na papierze wszystko wyglądało wspaniale. Członkowie kolegiów byli wybierani przez radę gminy w ich miejscu zamieszkania, więc teoretycznie powinni troszczyć się o los wspólnoty, która im zaufała. Praktyka pozostawała jednak wiele do życzenia.

Nie może być wątpliwości, że autor artykułu Niech sędziów wybiorą Polacy. Nasza alternatywa dla reform PiS zna się na rzeczy. Trafne jest stwierdzenie, że wszelkie reformy polskiego sądownictwa dokonywane w ostatnich latach miały charakter cząstkowy. Zazwyczaj były to tylko „łaty” naklejane na bieżąco diagnozowane słabości. Na całościową refleksję systemową czasu już jakoś brakowało. Tymczasem pełen obraz sądownictwa skłaniał do głębokiego namysłu: wie o tym każdy, kto do sądu trafił.

Biurokratyzacja w wydaniu skrajnym, przewlekłość postępowania czy obojętny – a często wręcz niechętny – stosunek zarówno pracowników administracji sądowej, jak i samych sędziów, do stron postępowania był i wciąż jest chlebem codziennym polskiego wymiaru sprawiedliwości.

Czy taka diagnoza uzasadnia rewolucję wymiaru sprawiedliwości, jakim byłoby wprowadzenie „mikrosądów”, „sądów pokoju” lub innego organu quasi-sądowego istniejącego zamiast – albo co gorsza – obok sądu powszechnego? Moim zdaniem nie uzasadnia.

Proteza wymiaru sprawiedliwości

Każdy kto tęskni za małymi sądami powinien pamiętać jak wyglądała sprawa sądowa w kolegiach do spraw wykroczeń, które funkcjonowały od 1951 do 2001 roku, kiedy to szczęśliwie zostały zlikwidowane na skutek postanowienia art. 175 ust. 1 Konstytucji RP. Przypomnijmy: ustawa zasadnicza wyłącza możliwość sprawowania wymiaru sprawiedliwości przez wszelkiej maści podmioty niesądowe, w tym właśnie kolegia do spraw wykroczeń.

Przecież na papierze (w ustawie) wszystko wyglądało wspaniale. Członkowie kolegiów byli wybierani przez radę gminy w ich miejscu zamieszkania, więc zgodnie z założeniami dr Sokołowskiego powinni troszczyć się o los wspólnoty, która im zaufała. Co więcej, powinni też podlegać skrupulatnej kontroli ze strony „wyborców”. Tymczasem były to organy, w których znajomość powszechnie obowiązującego prawa była na poziomie, eufemistycznie ujmując, mocno umiarkowanym. Orzecznictwo było absurdalnie niejednolite, co sprawiało, że takie same wykroczenia oceniano bardzo różnie już na poziomie wykładni przepisów prawa materialnego, nie wspominając o licznych naruszeniach procedury wpływających na ostateczny kształt orzeczeń kończących postępowanie.

Wycofanie się państwa z tego rozwiązania było w znacznej części związane z przekonaniem, że lepiej wydać orzeczenie poprawne pod względem merytorycznym, nawet na skutek dłuższego postępowania, niż pozwolić na dezynwolturę uprawianą w kolegiach do spraw wykroczeń. W szczególności, jeżeli kara wiązałaby się z pozbawieniem obywatela wolności.

Przy formułowaniu recept na dolegliwości wymiaru sprawiedliwości należy pamiętać, że pewna część społeczeństwa (nie boję się stwierdzenia, że większość) z sądami i trybunałami nie będzie miała bezpośredniej styczności bądź też będzie miało to charakter jednorazowy. Ten sporadyczny kontakt z emanacją władzy państwowej, jakim jest sprawowanie wymiaru sprawiedliwości, powinien mieć nie tylko odpowiednią treść, ale także i formę. Stąd pożądane jest, aby sprawa sądowa odbywała się w budynku sądu, a nie w siedzibie jednej ze stron lub gdzieś w biurze udostępnionym przez lokalny samorząd. Aby sędziowie i profesjonalni pełnomocnicy byli należycie „przebrani”, aby cała teatralizacja tego wymiaru życia społecznego została zachowana. Obywatel powinien wykształcić w sobie przekonanie, że uczestniczy w czymś ważnym i podniosłym, co przekłada się na respektowanie rezultatu postępowania. Praktyka potwierdza, że brak szacunku do litery prawa, a także jego stosowania, w znaczącej mierze utrudnia jego egzekwowanie.. Dlatego też każdy kontakt obywatela z sądem powinien odbywać się w formie oficjalnej, przy asyście swoistego teatrum, jakim jest rozprawa sądowa. Podkoszulek, krótkie spodenki i „luźna” rozmowa u sędziego powinna być moim zdaniem wykluczona.

„Mikrosądy” obsadzane przez prawników, którzy mieliby z jakiegokolwiek powodu nie pasować do powszechnego sądownictwa, jest prostą drogą do dalszego spadku zaufania do pracy sądów i kwalifikacji sędziów.

Konia z rzędem temu, kto powie, że odda swoją sprawę konfliktu z sąsiadem lub niezwróconej pożyczki w kwocie tysiąca złotych początkującemu sędziemu tylko dlatego, że popiera obywatelską kontrolę nad wyborem sędziów orzekających w sądach pokoju. Każdy oczekuje od państwa profesjonalizmu i każdy ma prawo taki profesjonalizm otrzymać. Nie powinniśmy zatem wspierać rozwiązań, które z definicji stanowią ich protezę.

Sędzia wzmocniony ustrojowo i odciążony administracyjnie

Absolutnie zgadzam się z mec. Sokołowskim, że sędziowie są w zbyt dużym stopniu ograniczeni w swojej władzy sędziowskiej przez nieraz skrajnie formalistyczne podejście do procedury. Ta, zamiast stanowić gwarancję prawidłowego procesu dla wszystkich stron, zdegenerowała się w pewnych częściach do instrumentu mającego na celu wyłącznie efektywnie ograniczać stronom prawo do sądu. O zastrzeżeniach do protokołu i problemach z doręczeniami przelano już morze atramentu, więc tylko je wzmiankuję.

Uważam, że pierwszą i podstawową zmianą powinno być wzmocnienie pozycji ustrojowej sędziego. Należy „uwolnić” sędziego w prowadzeniu postępowania: tak, aby mógł się wypowiadać o przebiegu, argumentach i wynikach prowadzonego postępowania dowodowego jeszcze w trakcie rozprawy i aby nie stanowiło to podstawy do jego wyłączenia. Taka możliwość dawałaby stronom większą gwarancję, że sędzia orzekający w sprawie rozumie, czego ona dotyczy. Byłaby znakiem, że sąd zna i rozważa argumenty stron oraz analizuje na bieżąco efekty postępowania dowodowego, wskazując stronom ewentualną potrzebę jego uzupełnienia dowodowego. Stanowiłoby to sensowną alternatywę dla stanu obecnego, w którym sędzia (zazwyczaj) z pokerową miną czeka na moment wydania wyroku, aby po raz pierwszy i zarazem ostatni wypowiedzieć się w sprawie. Sprawni sędziowie potrafią prowadzić ze stronami dialog nawet pod „rządami” obecnych przepisów procedury cywilnej i karnej. Nie mam jednak wątpliwości, że są to chlubne wyjątki od milczącej reguły.

Co więcej, sędziów koniecznie trzeba uwolnić od części administracyjnych zadań. Jak to zrobić? Po prostu zatrudniając większą liczbę asystentów. Obecna sytuacja, kiedy w niektórych wydziałach sądów nie ma ani jednego asystenta, jest nie do utrzymania. Stały wzrost liczby asystentów należy ocenić pozytywnie. Przydałby się jednak także stały wzrost ich wynagrodzenia.

Podzielam także wszystkie uwagi co do obowiązkowego posiedzenia organizacyjnego poprzedzającego przeprowadzenie rozprawy oraz wprowadzenia rozpoznawania spraw w systemie trial. Prawdą jest, że i sędziowie i strony wraz z pełnomocnikami po rocznej przerwie między rozprawami zapominają nie tylko jaki był dotychczasowy przebieg sprawy, ale także czego w ogóle sprawa dotyczy. Ponowna lektura akt sprawy, o ile zdarza się uczestnikom procesu, jest praco- i czasochłonna. Ocena dowodów, a w szczególności zeznań świadków, zostaje sprowadzona wyłącznie do lektury protokołów lub ewentualnie protokołów skróconych sporządzonych w sytuacji, gdy rozprawa jest nagrywana (ze świecą szukać tego, kto ogląda wszystkie filmy z rozpraw). Przez niewłaściwą organizację pracy sądów jedna z najważniejszych zasad procesu karnego i cywilnego – zasada bezpośredniości nakazująca sądowi osobiste zetknięcie się z dowodem –  w znacznej mierze pozostaje martwym przepisem.

Niedostrzeżony problem- list polecony o gabarycie A

Aby wprowadzić możliwość rozpoznawania sprawy w systemie „dzień po dniu” wszystko musi być przygotowane i dopięte na przysłowiowy ostatni guzik. Wszystkie strony postępowania, świadkowie, biegli oraz inne osoby wezwane muszą być prawidłowo zawiadomione o rozprawie z odpowiednim wyprzedzeniem. Jak powszechnie wiadomo podstawowym sposobem doręczenia, mimo istnienia nowoczesnych środków masowej komunikacja, nadal pozostaje list polecony o gabarycie A.

To ustawowe przerzucenie obowiązku dokonania czynności procesowej, jaką jest doręczenie przesyłki sądowej, na publicznego operatora pocztowego i związane z tym niepowodzenia są częstą przyczyną odraczania spraw na kolejne miesiące. Wszak listonosz ma bardzo ograniczone instrumentarium do ustalania faktycznego pobytu osób wezwanych i w sumie obojętne mu jest czy doręczy świadkowi list czy też go awizuje, a może napisze na liście, że „adresat wyprowadził się”.

Sprawność tego elementu postępowania musi być gwarantowana przez profesjonalny podmiot, który podejmie się doręczeń korespondencji sądowej nie tylko w miejscu zamieszkania wezwanego, ale – tak jak wskazał ustawodawca w przepisach procedury cywilnej – tam, gdzie się adresata zastanie. Taka usługa wymaga rozbudowanej wiedzy, gromadzenia i przetwarzania informacji o miejscach pobytu osób wezwanych, ale przede wszystkim zaangażowania i rozliczania w zależności od osiągniętych efektów. Pomocne może być poszukiwanie wzorów w systemach common law, gdzie dopuszcza się wszelkie, w tym prywatne, dowody na doręczenia pism procesowych (słynne served and witnessed).

Bez dostrzeżenia istotności zagadnienia doręczeń pism procesowych, mamy co wciąż – trzymając się metafory Jacka Sokołowskiego –  „nieszczęsną siódemkę” zamiast przyzwoitej autostrady.

Próby zastąpienia dotychczasowych rozwiązań powinny być przemyślane od podstaw. Przejściowa zmiana podmiotu dostarczającego przesyłki, z którą mieliśmy do czynienia w ostatnich latach, znacząco pogorszyła sytuację w zakresie doręczeń, co objawiało się kuriozalnymi sytuacjami ustalania punktów odbioru listów w sklepie mięsnym, bądź jak w przypadku przywołanym przez Sokołowskiego, w budynkach, gdzie mieściły się kluby go-go.

Za wzmocnieniem instytucji prawidłowego doręczenia powinno iść także zwiększenie kar dla opornych świadków lub biegłych, których niestawiennictwo jest kolejnym częstym powodem „spadania” rozpraw. Obowiązki obywatelskie względem trzeciej władzy powinny być obostrzone, co z całą pewnością na początku spotka się z falą niezadowolenia osób ukaranych. Po pewnym czasie musi to jednak wpłynąć na zmianę postaw społecznych w zakresie podejścia do obowiązków procesowych osób wezwanych. Wszak sąd to sąd. „Rewolucja która zaczyna się w głowach”, którą postuluje Sokołowski, powinna sprawić, że nareszcie podstawami do uniknięcia stawiennictwa w sądzie przestaną być choroba, która nie ma charakteru ciężkiego lub obłożnego, wyjazd na urlop, ważne czynności zawodowe czy konieczność zapewnienia opieki nad dzieckiem.

Sędziowie do oceny

Last but not least, niezbędne jest utrzymanie i dalsze rozwijanie mechanizmu oceny pracy sędziów, także w zakresie objętym konstytucyjną ochroną niezależności i niezawisłości. Obecne rozwiązania (od których nota bene obecna władza chciałaby odejść) są oceniane, jako zbyt mało efektywne. Trudno się z tym nie zgodzić, niemniej w mojej ocenie już samo istnienie procedury oceny pracy sędziego jest dziś mechanizmem, który mobilizuje sędziów do lepszej pracy. Zmiany powinny obejmować wprowadzanie sankcji przy kolejnych ocenach negatywnych lub powtarzających się zastrzeżeniach co do pracy sędziego. Obecny model bezsankcyjny – oparty o lex imperfecta – w naszej kulturze prawnej prowadzi do zmniejszenia autorytetu prawa, nawet u sędziów. Bezdyskusyjne jest też, że ocena pracy każdego sędziego powinna być jawna i publikowana na stronach internetowych sądu.

Lekarstwa gorsze od choroby

Nawet wprowadzenie najlepszych przepisów przez najświatlejszych przedstawicieli władzy ustawodawczej nie sprawi, że poprawa funkcjonowania ogromnego aparatu sprawiedliwości  będzie następować w błyskawicznym tempie, „na oczach” oczekujących jej obywateli. Etap przejściowy związany ze zmianą nawyków osób sprawujących wymiar sprawiedliwości i kultury pracy w sądzie wymaga odpowiedniej ilości czasu i środków. Tego nie ominiemy.

Gwałtowne zmiany organizacyjne oraz personalne, za którymi idzie rewolucyjna zmiana przepisów postępowania jest wkraczaniem na terra incognita dlaprawa w działaniu.

„Jakobini” dnia dzisiejszego powinni wiedzieć, że wbrew sygnałom płynącym od obecnie rządzących może być gorzej. Realizacja założeń opartych o powierzchowną analizę całego systemu sprawiedliwości w Polsce naraża obywateli uczestniczących w eksperymentach ustawodawcy na uszczerbek, a istotny element władzy państwowej na kompletną anarchię.

Wydaje się zatem, że proponowane przez Jacka Sokołowskiego leczenie prawidłowo zdiagnozowanych dolegliwości niesie za sobą ryzyko skutków ubocznych gorszych od choroby.