Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Marcin Pawlik  11 sierpnia 2017

Taco wychodzi ze strefy komfortu [RECENZJA]

Marcin Pawlik  11 sierpnia 2017
przeczytanie zajmie 3 min

Tam, gdzie większość recenzentów widzi spłycenie, trzeba też dostrzec odwagę. Wszyscy oczekiwali nowego „Trójkąta” czy „Umowy o dzieło” ze zmienioną okładką. Taki ruch zostałby świetnie przyjęty, a słuchacze byliby zadowoleni. Taco mógłby „wieźć się” dalej na łatce „intelektualnego” rapera dla samotnych dziewczyn mieszkających z kotem na Mokotowie jadących na następną stację, gdy za oknami deszcz na betonie. Nic z tego: wybrał drogę pod prąd, która jest jednocześnie drogą z prądem trendów.

„Znowu żonglerka po klubach jak Dele Alli, wjechałem jak Konrado, o k***a, jesteście cali? skrrrrt”. To słowa z kawałka „Dele” z nowej płyty Filipa Szcześniaka. Album niewątpliwie zaskakuje słuchacza pod każdym względem. Kto bowiem spodziewał się po Taco choćby podśpiewywania na autotune?

Zaskoczeni zostajemy już na starcie „Nostalgii”, która otwiera cały materiał, a wraz z kolejnymi kawałkami to uczucie w żadnym momencie nie mija. Nie dziwią więc komentarze, które – jak ten w portalu natemat.pl – sugerują, że : „Filip Szcześniak postanowił zmienić grupę docelową swojej muzyki i teraz podbija serca raczej nastoletnich fanów”.  

Tam, gdzie większość recenzentów widzi spłycenie, trzeba też dostrzec odwagę. Wszyscy oczekiwali nowego „Trójkąta” czy „Umowy o dzieło” ze zmienioną okładką. Taki ruch zostałby świetnie przyjęty, a słuchacze byliby zadowoleni.  Taco mógłby „wieźć się” dalej na łatce „intelektualnego” rapera dla samotnych dziewczyn mieszkających z kotem na Mokotowie jadących na następną stację, gdy za oknami deszcz na betonie. Nic z tego: wybrał drogę dla siebie pod prąd, która jest jednocześnie drogą z prądem trendów.

„Jak mam być szczery to nie podoba mi się ten Taco.. Gdzie jest stary Taco? Oddajcie go :/”

Portret pokolenia, które nie ma nic do powiedzenia, jaki Hemingway nakreślił w dotychczasowej twórczości, był intrygujący. Twórca choć kulał warsztatowo, to w warstwie tekstowej był wyjątkowo precyzyjny. Nawet jeśli ktoś nie gustuje w rozbieraniu na czynniki pierwsze życia bywalców Placu Zbawiciela, to nie mógł Taco odebrać trafności socjologicznych obserwacji podawanych w zgrabnej lirycznie formie. Patrzyliśmy na Warszawę oczami spostrzegawczego i wrażliwego chłopaka z tzw. dobrego domu. Pytanie tylko ile razy można było nagrywać tę samą płytę.

Oczywiście na „Trójkącie” i „Umowie” pojawiały się słabsze momenty i techniczne niedociągnięcia, ale było to na swój sposób autentyczne. Później był „Marmur”: mieliśmy do czynienia z dwoma głównymi bohaterami znajdującymi się gdzieś w nadmorskim kurorcie. Muzyka ubrana była w szarość, żółć i brąz, a ta aura połączona z emocjami człowieka uciekającego przed zgiełkiem Warszawy na swój sposób urzekała.

Co się zmieniło wraz z nowym albumem? Teksty, które dotąd były najmocniejszą stroną Hamingwaja, a na tej płycie już nie są. I kropka. Siłą jego wersów było skupienie na detalu, a tutaj dostajemy choćby wers „dobre maniury albo dobre maniery” – który padł w polskim rapie milion dwieście tysięcy osiemset pięćdziesiąt pięć razy. Napisałbym, że mam wrażenie- ale po wersach „ego jak Zlatan, nie Kendrick”- piszę już z całą pewnością, że to, co głównie wpłynęło na formę tekstową to skoncentrowanie na sobie i porzucenie socjologicznego pazura. Zdarzają się przebłyski – jak choćby „Saldo 07” zamykające płytę –ale całościowo mamy do czynienia z mocno przeciętnymi tekstami, położonymi na bitach, na których raper nie do końca się odnajduje. Co najlepiej widać w „Chodź”, gdzie niby wszystko się zgadza… Ale końca jednak nie do końca i pozostajemy z poczuciem gonitwy za rytmem.

Dlaczego nie jest tak źle, jeśli jest tak źle?

Mimo to uważam, że dziwne wybory Taco należy szanować. Nowy materiał to naprawdę dalekie wyjście ze strefy komfortu. Podbijanie końcówki wersów autotunem (oprócz używania go w refrenach), wstawianie klasycznego rapowego „ej” między wiersze i wreszcie bity niemal całości inne niż te do których przyzwyczaił słuchaczy – to wszystko składa się, mam nadzieję, na początek zupełnie nowej muzycznej podróży. Pierwszy krok został postawiony, słuchacze powinni nucić przy grillu „znowu robię coś tylko po to, żeby móc nie robić nic”… i czekać na dalszy rozwój wypadków.

Mimo to uczciwie trzeba przyznać, że w kategoriach hip-hopowych Taco poległ. Podobnych brzmień i do tego wykonywanych lepiej jest na rynku od groma. Jednocześnie trzeba pamiętać, że ludzi z taką charyzmą i precyzją słowa jest niewielu. Ja mimo wszystko jestem spokojny. To albo rozgrzewka albo odskocznia od dotychczasowej formy  i próba zrealizowania wizji, które wyniknęły z inspiracji rapem zza oceanu. „Myśleli, że znają Taco. Nie poznają Taco/Robię wygibasy dzisiaj, cały świat jest moją karimatą”.  A płyta jest przecież za darmo.