Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Katarzyna Nowicka  11 sierpnia 2017

Krajobraz po bitwie. O Muzeum II Wojny Światowej [JAGIELLOŃSKI24 POLECA]

Katarzyna Nowicka  11 sierpnia 2017
przeczytanie zajmie 6 min

Jeśli polityka historyczna polega na stawianiu akcentów, to narracja Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku osiągnęła w tej dziedzinie wzorową równowagę. Wystawa przygotowana przez zespół profesora Pawła Machcewicza jest jednym z najlepszych polskich przykładów zintegrowanej sztuki muzealnej, łączącej prawdę historyczną (a więc uczciwie dobrane wydarzenia) z artystycznym wrażeniem.

Na początku kwietnia w Muzeum II Wojny Światowej doszło ostatecznie do kadrowych zmian – decyzją ministra kultury i dziedzictwa narodowego, Piotra Glińskiego placówka została połączona z Muzeum Westerplatte, tworząc jedną instytucję zarządzaną już nie przez prof. Pawła Machcewicza, ale doktora Karola Nawrockiego, dotąd pracownika IPN zajmującego się edukacją, skupionego na tematyce elbląskiej „Solidarności”. Niedawno odeszli również pracownicy Działu Naukowego współtworzący pierwotny wygląd ekspozycji.

Trudno jednak (przynajmniej dotychczas) zauważyć rękę „dobrej zmiany” w kształcie wystawy głównej. W pierwszych dniach sierpniach Muzeum II Wojny można z pełnym przekonaniem polecić jako dopracowane i przemyślane miejsce pamięci, któremu należą się oklaski za rozmach w całościowym i wieloaspektowym podejściu do tematu. Narracja jest oczywiście skupiona na polskich doświadczeniach i cierpieniach – przy czym nie pomija wydarzeń, których „dumna” wersja polityki historycznej wolałaby nie uwzględniać – ale nie dominuje ono opowieści o tragedii wojny. Wystawa obejmuje na przykład swoim zasięgiem zarówno historię Japonii, jak i „wojnę zimową” z bohaterską postawą Finów.

Właśnie dzięki tej równowadze między światem a Polską, za sprawą „rozrzedzenia uwagi” polska tragedia może mocno wybrzmieć. Dopiero kontekst światowy, w zależności od perspektywy będący bądź tłem, bądź przedmiotem głównej narracji, pozwala na porównanie i dostrzeżenie proporcji zniszczenia kraju i wymordowania ludności w perspektywie doświadczeń innych państw.

To niebagatelna rzecz. O ile łatwiej zagranicznym zwiedzającym (których przecież niemało przychodzi do Muzeum) zrozumieć polską wojenną tragedię z kampanią wrześniową, krwawą niemiecką okupacją i cywilnym oporem, rozbiorem kraju, powstaniem warszawskim, sowieckim najazdem, gdy uwzględni się historię znaną z zagranicznych podręczników: obejmującą Hiszpanię Franco, francuskie doświadczenia okupacyjne, czy amerykański wkład militarny. Liczby i fakty potrzebują kontrastu, tylko wtedy zrobią wrażenie i zostaną w głowie zwiedzających. Ta prosta zasada została tu świetnie wygrana. Warto też powiedzieć wprost: wystawa przez cały czas utrzymuje polską perspektywę genezy i przebiegu II wojny światowej. Jest to zaakcentowane między innymi w architekturze wystawy i przedstawieniu materialnych konsekwencji wojny na przykładzie polskiej uliczki pokazanej przed ‘39 i po ‘45 roku.

Na osobne zachwyty zasługuje zintegrowanie multimediów, architektury i tradycyjnych eksponatów z przekazywaną treścią. Nowoczesne elementy wystawy (czyli ekrany ze zdjęciami i filmami, swoisty must-have, ale niestety często też zupełny zbytek w wielu muzeach) są wtopione w narrację. Raczej pozwalają jej „płynąć” niż ją tworzą. Sama architektura budynku jest dość dramatyczna – wystawa znajduje się 14 metrów pod ziemią (przez co amerykański czołg Sherman musiał zostać wpuszczony w głąb jeszcze w trakcie budowy), a na powierzchni stoi jedynie wierzchołek przypominający górę lodową. Już tu można dostrzec grę symboliką, która jest intensywnie kontynuowana na dalszych etapach wystawy: żeby poznać historię, należy zejść w głąb, wykonać wysiłek, także ten najbardziej oczywisty- fizyczny.

Na dnie budynku znajduje się właściwa wystawa, konstrukcyjnie podzielona na trzy części: (1) „Droga do wojny”, czyli okres przedwojenny z wyjaśnieniem przyczyn wybuchu II wojny światowej, zawiązaniem się koalicji światowych i dojrzewaniem totalitaryzmów; (2) „Groza wojny”, czyli okres wojenny z opowieścią (z uwypuklonym polskim wątkiem) o śmierci cywilów, żołnierzy i jeńców, bez względu na narodowość; (3) i powojenny „Długi cień wojny” z przesiedleniami, polską partyzantką, sowieckimi wpływami i murem berlińskim. Towarzyszy temu wstęp zaprojektowanym dla dzieci, który również jest podzielony w podobny sposób. To samo kamieniczne, przedwojenne mieszkanie ukazane zostało w trzech różnych momentach wojny: ze zniszczeniami i pustką na ostatnim etapie, co buduje atmosferę przestrogi i zadumy.

Trzy główne części tworzą osobne całości, a po przejściu każdej z nich ląduje się w długim korytarzu ze świetlikiem, w którym można przystanąć, ale nie wypocząć. Także w tym dość wąskim pasażu ciągnie się lekcja historii opowiedziana przez „zwykłe” przedmioty codziennego użytku. Znajdziemy tam na przykład kartki na żywność, rower, dokumenty osób prywatnych żyjących pod okupacją, pochodzące ze wszystkich krajów ogarniętych wojną. Spośród ponad 37 tysięcy zgromadzonych przez Muzeum przedmiotów na wystawie znajduje się ich około 2 tysięcy, a wszystkie wydają się być na swoim miejscu i w pierwszym wrażeniu nie brakuje tu niczego. Można znaleźć oryginalną „Enigmę”, wagon kolejowy należący do PKP przed 1939 r., a następnie służący do wywozów ludności do obozów koncentracyjnych, dzwon okrętowy z „Gustloffa”, wreszcie ubranie przeciwgazowe dla niemowlęcia. Nie ma wrażenia przesytu, a różnorodność tych elementów oraz ich wielonarodowe pochodzenie dodaje im symbolicznego znaczenia, buduje metonimie. Eksponatów nie ma wiele, ale mówią one za liczne życia, tworzą opowieść o losie człowieka. Tragedia Jedwabnego, której nie zabrakło na tej wystawie, również została wyrażona językiem przedmiotów – wystawa pokazuje klucze należące do Żydów, które zostały znalezione w spalonej stodole.

Ogromną rolę odgrywa aspekt wizualny i przestrzenny. Opowieść o trzech międzywojennych totalitaryzmach – faszyzmie, nazizmie i komunizmie – została przedstawiona przez zderzenie oficjalnej propagandy na plakatach i w muzyce z filmami i architekturą pokazującymi realizację ideologii w rzeczywistości. I tak, sala przedstawiająca Niemcy w latach 30. to buzujące propagandą nazistowską pudło, w sosie muzyki Wagnera („dźwięki zorganizowane, a raczej zmechanizowane”, siejące dzieło zniszczenia, jak pisał Frobenius) z „wkładką” w postaci filmów Leni Riefenstahl.

Gdy wyjdzie się z trzeciej sali doświadcza się jednego z bardziej dojmujących uczuć na tej wystawie: z wagnerowsko-hitlerowskiej dżungli propagandy wchodzi się w pustą i cichą polską uliczkę handlową (w witrynach na sprzedaż czekolada Wedla). Słabo oświetlona, wręcz sina, tylko z dźwiękami dochodzącymi z kina „Wanda” usytuowanego gdzieś na uboczu (a grali tam miłość, młodość i idyllę polskiego międzywojnia).

Znowu – doświadczenie oparte na kontraście, ale jak bardzo wrzynające się w pamięć, przez całościowe, bo fizyczne i emocjonalne angażowanie zwiedzającego. Pod koniec wystawy ta sama ulica zostaje pokazana już po wojnie, z gruzami i stojącym z boku sowieckim czołgiem T-34/85.

Twórcy wystawy, tak wielką wagę przywiązując do aspektu propagandowego i wizualnego, starali się nie narzucać żadnego dominującego sposobu odczytania wydarzeń wojennych. Zwiedzający zderza się z czystymi faktami, dokumentami, zdjęciami, z suchym kronikarskim komentarzem. Niekiedy tylko forma prezentowanych dzieł jest zakamuflowaną opinią: w sali pokazującej film dokumentalny o jeńcach sowieckich, w ponad 3 milionach zagłodzonych przez Niemców, jedna ze ścian została wyklejona tekstem konwencji dotyczącej traktowania jeńców wojennych. Niby drobiazg, a podkreśla stosunek oprawców do zasad prawa międzynarodowego. Swoje miejsce mają też metodyczne zbrodnie niemieckie i sowieckie na Polakach, z Palmirami i Katyniem włącznie. Emblematy oprawców i ofiar nie są tu stosowane: liczą się indywidualne losy, co jest podkreślone przez liczne fotografie, w tym mieszkańców Warszawy, „żałosnych bohaterów” wedle słów fotografującego ich amerykańskiego korespondenta Juliena Bryana czy przezroczyste słupy ze zdjęciami Żydów zamordowanych w obozach (fotografie nie są tymi obozowymi, tylko pochodzą z życia zwykłego cywila). To tylko jeden z przykładów grania formą i symbolami, które zwiedzający może sam odkryć w Muzeum.

Wypada jeszcze odnieść się do krytycznych komentarzy, podniesionych między innymi przez profesora Jana Żaryna i Martę Kaczyńską. Ich głównym zarzutem jest brak konkretnych postaci (związanych z katolicyzmem) lub umiejscowienie polskich bohaterów w „ciemnym kącie” lub darowanie im tylko „krótkiej wzmianki”. Zarzut jest o tyle nietrafiony, że w wielu salach na osobnych ekranach wyświetlane są życiorysy generałów, opisane są losy polskich dywizji wojskowych oraz w różny sposób pokazane możliwe represje na Polakach za pomoc Żydom.

Zarzut nieuczciwości historycznej czy „niedoszacowania polskości” na prezentowanej wystawie może być wystawiony tylko wtedy, jeśli jest się z gruntu niechętnym do personalnej odpowiedzialności profesora Machcewicza.

Cieszy jednak opinia profesora Żaryna, który przyznał, że nowi włodarze „nie powinni zbyt pochopnie zmieniać wszystkiego tylko dlatego, że nie oni to zrobili”, ponieważ „jest w niej na tyle dużo dobrych rozwiązań, że można śmiało zachęcić do jej obejrzenia”. Trudno się z tą rekomendacją nie zgodzić.

Wystawa niepokoi. Nie wypuszcza zwiedzającego w przekonaniu o dużej odległości czasowej od przedstawionych tragedii. Kolaż filmowy znajdujący się tuż przed wyjściem ma pokazać ciągłość konsekwencji wojny, wciąż rzucających cień na kształt świata. Film jest podzielony na dwie sekcje wyświetlane równocześnie, przedzielone murem z zasiekami, któremu towarzyszy piosenka House of the Rising Sun. Każda z sekcji prezentuje problemy, z którymi mierzyła się dana strona żelaznej kurtyny (pojawiają się przemówienia zarówno Gomułki, jak i Thatcher), i z którymi mierzą się obecnie Zachód i Wschód: czy to wojna na Ukrainie, czy to wojna w Syrii.

Wszystko to sprawia, że narracja poprowadzona w Muzeum jest głęboko humanistyczna, opowiedziana raczej z perspektywy zwykłego człowieka. Pozostaje mieć nadzieję, że mimo zmian personalnych kształt tej wystawy pozostanie zachowany. W dzisiejszej formie daje bowiem prawdziwą szansę na zrozumienie tragedii Polski przez zagranicznych zwiedzających, którzy z historią naszego kraju i perspektywą inną niż ta z Paryża, Londynu, czy Nowego Jorku nie są zaznajomieni.