Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
dr Błażej Sajduk  10 sierpnia 2017

Korea Północna – czy uda się rozbroić tykającą bombę?

dr Błażej Sajduk  10 sierpnia 2017
przeczytanie zajmie 6 min

Północnokoreański reżim zagroził w ostatnich dniach atakiem na bazę wojskową Stanów Zjednoczonych, co nie pozostało bez odpowiedzi prezydenta Donalda Trumpa. Groźby ze strony rodziny Kimów to nic nowego, jednak rozwijany przez Pjongjang arsenał balistyczny staje się coraz większym zmartwieniem dla USA i ich sojuszników. Po raz pierwszy komunistyczny reżim dysponuje bronią, która może sięgnąć kontynentalnego terytorium USA. Nie mówiąc już o Korei Południowej, czy Japonii, które z niepokojem zerkają do swoich wojskowych baz i magazynów.

Prawie 11 lat temu, 9 października 2006 roku Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna (KRLD) przeprowadziła pierwszą próbę atomową. Choć już wcześniej reżim w Pjongjangu wysyłał czytelne sygnały swojej wrogości wobec zachodniego świata, to dopiero te wydarzenia spowodowały, że sytuacja polityczna z roku na rok staje się coraz bardziej nieobliczalna. To właśnie końca 2006 roku ze szczególną intensywnością zaczęła toczyć się gra pomiędzy dżuczistowskim (od nazwy doktryny politycznej stworzonej przez pierwszego przywódcę Kim Ir Sena) reżimem i Stanami Zjednoczonymi Ameryki.

Koreańsko-amerykański „dylemat kurczaków”

Relacje między oboma państwami można bowiem opisać sytuacją znaną z teorii gier, jako „dylemat kurczaków” (ang. game of chicken). Nazwa pochodzi od zakładu zawieranego między dwoma kierowcami o to, który z nich nie jest tchórzem. Swoją odwagę poddają próbie, ustawiając się naprzeciwko sobie po dwóch końcach drogi i uruchamiając silniki. Przegrywa ten, który pierwszy „stchórzy” i skręci, chcąc uniknąć kolizji. Jeśli jednak obaj kierowcy nie ruszą kierownicą, aż do końca, czeka ich śmierć w zderzeniu. W tej sytuacji opłacalna może okazać się strategia szaleńca, tzn. taka, która pozwala przekonać druga stronę, iż jest się nieobliczanym i zdolnym do wszystkiego. Tak właśnie zdawał się zachowywać Kim Zong Il i tak zachowuje się jego syn Kim Zong Un, aktualny przywódca Korei Północnej. Do tej pory jedna strona stosowała głównie strategię wojenną, a druga defensywną i raczej pokojową. Ostatnie wydarzenia pokazują, że zaczyna się to jednak zmieniać.

Niedawno odrobinę „nieobliczalności” do swojej strategii dodał również Donald Trump, jasno wskazując, iż militarna reakcja na rakietowy i atomowy program KRLD może stać się realną opcją w grze. Niestety dotychczasowa pokojowa i multilateralna strategia wobec reżimu nie przyniosła bowiem niemal żadnego pozytywnego efektu. Dość tylko wspomnieć, iż Rada Bezpieczeństwa ONZ na przestrzeni 11 lat, od 2006 do początku sierpnia 2017 roku, wydała w sumie 16 rezolucji potępiających działania KRLD wraz z nakładaniem na komunistyczny reżim kolejnych, coraz dotkliwszych sankcji.

Równocześnie pod rządami obecnie panującego Kim Dzon Una od 2011 do maja 2017 roku przeprowadzono co najmniej 80 prób rakietowych, z których znakomita większość została określona przez reżim jako sukces. Dla porównania Kim Ir Sen w latach 1984–1994 przeprowadził od 13 do 15 prób rakietowych, a Kin Dzong Il w latach 1994-2011 przeprowadził ich między 16–31.

Nie tylko liczba prób uległa zwiększeniu, ale również jakość testowanych rakiet jest zupełnie inna. Warto w tym miejscu wspomnieć styczniowe zapewnienia prezydenta Trumpa, iż Pjongjang nie wejdzie w posiadanie rakiet o międzykontynentalnym zasięgu. Niestety stało się inaczej, czego dowodem wydarzenia z lipca 2017 roku, kiedy KRLD przeprowadziła dwa testy pocisków międzykontynentalnych Hwasong-14 (w nomenklaturze amerykańskiej: KN-20) o zasięgu, według różnych ekspertów, od 6700 do ponad 10 000 km – w przyszłości zdolnych do rażenia celów na obszarze Ameryki Północnej. Z tego faktu wynikają co najmniej dwie konsekwencje.

Po pierwsze, w zasięgu ataku atomowego Korei Północnej znajdzie się obszar chroniony piątym artykułem Traktatu NATO, co może oznaczać, w odpowiedzi na ewentualną agresję Pjongjangu, włączenie się całego Sojuszu do konfliktu, a co za tym idzie również Polski.

Po drugie, gra toczona przez KRLD i USA nie może trwać wiecznie – czas jednoznacznie działa na niekorzyść Stanów Zjednoczonych. Północnokoreański reżim w końcu uzyska możliwość skutecznego atomowego rażenia celów na kontynentalnym terytorium USA. Ze względu na wcześniejsze zachowanie KRLD i prawdopodobne reakcje sąsiadów i jednocześnie sojuszników USA (Japonia, Korea Południowa) jest bardzo mało prawdopodobne, że taka sytuacja zostanie zaakceptowana przez Waszyngton (jak miało to miejsce wcześniej w przypadku programu atomowego ChRL).

Ameryka może stanąć przed tragicznym dylematem – atak prewencyjny na KRLD i w konsekwencji śmierć południowo- koreańskich cywili zabitych w ataku odwetowym, czy życie amerykańskich obywateli. Ta zerojedynkowa sytuacja osadzona jest jednak w szerszym kontekście, w którym toczy się gra.

Japonia i Korea Pd. obierają kurs na wyścig zbrojeń

Poważnym problemem dla USA jest wypracowanie wspólnego i zarazem konsekwentnego stanowiska wobec reżimu Kima, nie tylko z Chińską Republiką Ludową (ChRL) czy Federacją Rosyjską (FR), ale również z najbliższymi sojusznikami USA w regionie. W Japonii od 2001 do 2017 roku rządziło w sumie ośmiu premierów, w Korei Południowej od 2000 roku szef rządu zmieniał się aż 26 razy. Seul wciąż nie wypracował konsekwentnej polityki wobec sąsiada z północy – od 1998 roku przez dekadę kolejni prezydenci realizowali nastawioną na zbliżenie z Pjongjangiem tzw. słoneczną politykę, następnie po 2008 roku zaostrzono kurs. W maju 2017 roku, wraz z wyborem nowego prezydenta Moon Jae-in, polityka wobec KRLD ponownie uległa zmianie, do tego w tle ze skandalem politycznym związanym z byłą już prezydent Park Geun-hye. Prezydent Moon zapowiedział, że jego celem będzie podpisanie traktatu pokojowego z północnym sąsiadem do 2020 roku, co nie wydaje się szczególnie prawdopodobne patrząc na dotychczasowe relacje tych krajów.

USA są kluczowym gwarantem status quo oraz bezpieczeństwa Japonii i Korei Południowej w regionie. Oczywiście Waszyngton nie robi tego bezinteresownie, jednak jeśli sojusznicy uznają, iż ich żywotne bezpieczeństwo jest zagrożone, mogą zwiększyć wysiłki w celu zapewnienia go sobie samodzielnie. Amerykańskie bazy na Nipponie i sama Japonia, wraz z postępami technologicznymi KRLD, stają się coraz bardziej narażone na (nawet przypadkowy) atak.

Sytuacja na Półwyspie Koreańskim była jednym z powodów rekordowego powiększenia budżetu japońskich Sił Samoobrony na 2017 rok (do poziomu 43,6 mld dolarów). Państwo to posiada zasoby i niezbędne zaplecze technologiczne, by w krótkim czasie stworzyć wiarygodne zdolności odstraszania.

Oczywiście na drodze stoi japońska konstytucja z 1946 roku, gdzie w dziewiątym artykule Japonia wyrzeka się na zawsze prawa do prowadzenia wojny, groźby użycia siły oraz utrzymywania sił zbrojnych. Zdaniem obecnie rządzącej konserwatywnej Partii Liberalno-Demokratycznej sytuacja ta mocno krępuje możliwości obrony interesu narodowego Tokio, dlatego w lipcu 2014 roku rząd premiera Shinzo Abe, wobec niemożliwości zmiany samego zapisu, dokonał jego ustawowej reinterpretacji wskazując na chęć „proaktywnego wkładu Japonii w kształtowanie światowego pokoju”. Decyzja ta spotkała się z bardzo negatywną reakcją części japońskiego społeczeństwa. Z tego powodu jakiekolwiek próby budowy potencjału odstraszania wymagałyby nie tylko dalszego rozszerzania interpretacji obowiązującego prawa, ale i zmian ustrojowych połączonych z ewolucją społecznej opinii na temat remilitaryzacji kraju, co wydaje się bardzo mało prawdopodobne.

Należy również pamiętać, że Korea Południowa nie dysponuje skutecznym systemem obronnym przed artyleryjskim atakiem z Północy. Choć w prowincji Gyeonggi i w samym Seulu znajduje się łącznie około 7000 schronów (zdolnych pomieścić wszystkich mieszkańców 10 milionowej metropolii) to kraj nie posiada i nie jest obecnie chroniony przez systemy zbliżone do izraelskiej „Żelaznej Kopuły”, zdolnej do neutralizacji pocisków artyleryjskich. Jest to szczególnie istotne, ponieważ tuż za Strefą Zdemilitaryzowaną, w niewielkiej odległości od stolicy Korei Południowej, na dobrze ufortyfikowanych stanowiskach może znajdować się nawet do 8000 sztuk ciężkiej artylerii, w tym m.in. 170 milimetrowych dział samobieżnych M-1978 Koksan oraz 240- i 300-milimetrowych wyrzutni rakiet.

W wyniku ostrzału w pierwszych godzinach konfliktu, jak szacują eksperci, śmierć może ponieść nawet do 300 000 cywilów mieszkających w seulskiej metropolii.

Między innymi z tego powodu władze Korei Południowej od dłuższego czasu starają się rozwijać własny potencjał odstraszania, zdolny do zrównoważenia zagrożenia z północy. USA nie mają bowiem możliwości pełnego wsparcia swojego sojusznika w tym zakresie z powodu układu z 1987 roku (o całkowitej likwidacji pocisków rakietowych pośredniego zasięgu zawartego między ZSRR i USA), który zabrania Stanom Zjednoczonym rozmieszczania naziemnie wystrzeliwanych rakiet o zasięgu od 500 do 5500 km. Stroną traktatu nie jest jednak Korea Południowa ani Japonia. USA w obawie przed uruchomieniem wyścigu zbrojeń w regionie, powstrzymuje oba kraje przed rozwojem własnych systemów rakietowych dalekiego zasięgu. Jednakże pewien wyłom pojawił się już w 2012 roku, gdy USA zgodziły się, aby południowo- koreańskie siły zbrojne mogły posiadać rakiety (z głowicami do 500 kg) zdolne do rażenia celów oddalonych do 800 km (przez co nie stanowiące bezpośredniego zagrożenia dla Chin). Władzom w Seulu to jednak nie wystarcza i w sierpniu 2017 roku zgłosiły zainteresowanie dodatkowym wydłużeniem zasięgu rakiet. Wojska Korei Południowej dysponują co prawda już rakietami z cięższymi głowicami o wadze dwóch ton, jednak z powodu ich zasięgu (do 300 km) nie są wstanie razić nimi głównych bazy wojskowych KRLD.

Jak powstrzymać Kim Dzon Una?

Nie przeceniając wpływu Federacji Rosyjskiej, a zwłaszcza Chin na stanowisko Pjongjangu, bez realnych działań ze strony tych mocarstw, pokojowe rozładowanie napięcia na Półwyspie Koreańskim nie będzie możliwe.

Jednakże należy pamiętać, że zbyt dotkliwe sankcje też mogą wywołać niepożądane konsekwencje. „Przyciśnięty do ściany” reżim może próbować sprzedać swoje know-how do innych aktorów państwowych (takich jak np. Iran, Egipt, Pakistan, Libia, Syria, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Angola, Wietnam czy Myanmar) i co gorsze- również niepaństwowych.

Pomimo jednoznacznych deklaracji płynących z USA, w najbliższym czasie można spodziewać się dalszego ostentacyjnego nagłaśniania wszelkich inicjatyw potwierdzających sojusznicze zobowiązania USA (np. rozbudowa zdolności systemu antybalistycznego THAAD rozlokowanego w Korei Południowej czy dalsze sojusznicze loty samolotów bojowych). Ponadto Waszyngton może podjąć próby aktywnego spowalniania postępów technologicznych Pjongjangu np. poprzez neutralizację wystrzelonych rakiet znajdujących się poza przestrzenią powietrzną KRLD. Możliwe jest również dalsze wywieranie presji na Pekin m.in. poprzez nakładanie coraz dotkliwszych sankcji na chińskie podmioty prowadzące działalność gospodarczą w Korei Północnej.