Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Krzysztof Rek  6 sierpnia 2017

Wojna skończona, Hitler dostał w czapę!

Krzysztof Rek  6 sierpnia 2017
przeczytanie zajmie 5 min

1 sierpnia 1944 r., tuż przed godziną „W”, gdy w Warszawie rozpoczyna się akcja, której kryptonim jest taki sam jak konspiracyjny pseudonim Stanisława Bąka, on stoi wraz z kolegami na rogu Długosza i Karolkowej i oczekuje na koncentrację w rejonie cmentarza ewangelicko – augsburskiego. Panuje atmosfera radosnego uniesienia. „Burza”, w przeciwieństwie do wielu powstańców jest w dobrej sytuacji: posiada swoją własną broń i jest ostrzelany. On i jego koledzy z oddziału 993/W szybko się przekonają, że otwarte starcie z wrogiem i walki uliczne to coś zupełnie innego niż zazwyczaj starannie planowane akcje likwidacyjne.

Bardzo lubię zdjęcie ilustrujące ten krótki wspominkowy tekst. Gdyby nie powstańcza opaska na ramieniu to kpr. ppor. Stanisław Bąk, „Burza” w długim, jasnym prochowcu i kapeluszu wyglądałby jak bohater westernów, żywcem wyjęty z filmów Sergio Leone. Ale to zdjęcie nie jest kadrem z planu filmowego, zostało wykonane przez Stefana Bałuka, „Kubusia”, na warszawskiej Woli, przy wylocie ulicy Długosza na ulicę Karolkową, 1 sierpnia 1944 r., tuż przed godziną „W”.

Gdy zna się historię bardzo zwykłego chłopaka z Mazowsza, jakim był Stanisław Bąk to zdjęcie staje się symbolem, okamgnieniem, kulminacyjną chwilą, bramą, w której zbiegają się przeszłość i przyszłość, i w której jak w soczewce widać całą chwalebną i tragiczną historię Armii Krajowej, i powstania sierpniowego, które przeszło do historii pod nazwą powstania warszawskiego.

Stanisław Bąk (rocznik 1920) był najmłodszym z czwórki wywodzących się z Góry Kalwarii braci Bąków. Z zawodu sadownik. W konspiracji od 1939 r., latem 1942 r. zostaje wraz z braćmi wprowadzony do referatu 993/W („Wapiennik”, „Wykonawczy”), doborowego oddziału bojowego, pozostającego w dyspozycji kontrwywiadu Komendy Głównej Armii Krajowej, zajmującego się przede wszystkim likwidacją osób skazanych wyrokami sądów podziemnych. Jako bezpośredni wykonawca lub członek ubezpieczenia Stanisław Bąk uczestniczył w wielu akcji bojowych oddziału 993/W, w tym także tych najbardziej znanych („Europejska”, „Za Kotarą”, Komitet Ukraiński, Leitgeber, Dürrfeld).

Podczas tej ostatniej akcji to właśnie Stanisław Bąk strzelał do Ernsta Dürrfelda (jak potem się okazało Dürrfeld, mimo czterech strzałów w plecy oddanych przez „Burzę” przeżył), nadzorcy wszystkich podstawowych przedsiębiorstw komunalnych, jednej z najbardziej ponurych postaci niemieckiego aparatu ucisku. Strzelał, mimo iż to nie on był wyznaczony na głównego wykonawcę, lecz w toku akcji to właśnie „Burza” znalazł się najbliżej „obiektu” i wykazał się przytomnością umysłu oraz zdecydowaniem. Mimo, iż podczas kanonady, jaka wywiązała się w trakcie akcji, „Burza”, ostrzeliwany z kilku stron znalazł się w samym oku cyklonu, to nie zapomniał o podniesieniu z podłogi pistoletu, który wypadł Dürrfeldowi, czeskiej zbrojovki kalibru 9 mm. Chwilę po tym Bąk został ranny, otrzymując strzał w prawą rękę. „Burza” ryzykował, bo dobrze wiedział, jak bardzo deficytowym towarem była wówczas dobra broń. On sam, inaczej niż jego koledzy z oddziału, nie narzekał co prawda na jakość swojego prywatnego visa, ale reklamował często zawodność amunicji.

O tym, że Stanisław Bąk był zwykłym chłopakiem, dla którego wojna i robota, polegająca na wykonywaniu wyroków śmierci były czymś z gruntu obcym niech świadczy historia, która zdarzyła się podczas likwidacji Michaila Pohotowki, szefa kolaborującego z Niemcami Komitetu Ukraińskiego.

W chwilę po zastrzeleniu Pohotowki, w siedzibie komitetu przy ulicy Kopernika 13, „Burza” nie może się powstrzymać i oddaje wystrzał w wielki portret Hitlera, stojący na podłodze gabinetu Pohotowki, oznajmiając jednocześnie kolegom: „Chłopaki, idziemy do domu, wojna skończona, Hitler dostał w czapę!”

73 lata temu, 1 sierpnia 1944 r., tuż przed godziną „W”, gdy w Warszawie rozpoczyna się akcja, której kryptonim jest taki sam jak konspiracyjny pseudonim Stanisław Bąk – „Burza”, najmłodszy z braci Bąków stoi wraz z kolegami na rogu Długosza i Karolkowej i oczekuje na koncentrację w rejonie cmentarza ewangelicko – augsburskiego. Panuje atmosfera radosnego uniesienia. „Burza”, w przeciwieństwie do wielu powstańców jest w dobrej sytuacji, posiada swoją własną broń i jest ostrzelany. On i jego koledzy z oddziału 993/W szybko się przekonają, że otwarte starcie z wrogiem i walki uliczne to coś zupełnie innego niż zazwyczaj starannie planowane akcje likwidacyjne.

Przed wybuchem powstania oddział 993/W zostaje przeformowany w trójplutonową kompanię i wcielony do nowo powstałego batalionu „Pięść”, wchodzącego w skład Zgrupowania „Radosław”. Podczas dwu i pół letnich zmagań z niemieckim okupantem z około stu pięćdziesięciu żołnierzy, którzy przewinęli się w tym czasie przez oddział 993/W w bezpośrednim boju ginie jedynie trzech. Samego tylko 1 sierpnia 1944 r., jeszcze przed godziną „W” życie tracą: najstarszy brat Stanisława, Leon Bąk „Doktur” (pisane z błędem – celowo: „przez ó piszę się taki, który leczy, a ja nie tylko nie leczę, lecz przeciwnie…”), poległy podczas strzelaniny przy placu Mirowskim, a także łączniczka Lucyna Kabulska „Lucynka” i kpr. pchor. Jerzy Szaniawski, „Słoń”, polegli na ulicy Elektoralnej. Już po godzinie „W”, podczas wypadu po broń z unieruchomionych na ulicy Okopowej niemieckiej ciężarówek śmiertelnie postrzelony zostaje Tadeusz Towarnicki („De Vran”, „Naprawa”), zastępca dowódcy oddziału 993/W, jedna z najbarwniejszych postaci akowskiego podziemia. W efekcie tych strat kompania przyjmuję nazwę „Zemsta”.

Stanisław Bąk uczestniczy w walkach kompanii „Zemsta” na Woli i Starym Mieście. Ranny po raz pierwszy podczas próby przebicia na Żoliborz, zaś 25 sierpnia 1944 r., podczas zaciekłych walk o szpital Jana Bożego, w wyniku wybuchu granatu ciężko raniony, z dwudziestoma odłamkami w obu nogach po dwudziestu pięciu dniach kończy swoją walkę w powstaniu. Przetransportowany do szpitala na Długiej 7, niemal w ostatnich godzinach przed kapitulacją Starówki zostaje zabrany do kanałów i tą drogą przeniesiony do Śródmieścia.

Nie wszyscy jego koledzy z oddziału mieli takie szczęście. Stan czterech z nich uniemożliwiał ich transport kanałami i 2 września zostali oni zamordowani podczas pamiętnej masakry. „Burza”, po przybyciu na Śródmieście zostaje umieszczony w szpitaliku sióstr urszulanek na Tamce, a po upadku Powiśla wywieziony przez siostry do Ursusa. Jego koledzy z „Zemsty”, po upadku Starego Miasta podzielili się na dwie grupy, pierwsza z nich przeszła cały szlak bojowy zgrupowania „Radosław”, zaś druga przedostała się na Żoliborz, a następnie do Kampinosu.

2 października 1944 r. Stanisław Bąk zostaje odznaczony Virtuti Militari i awansowany do stopnia podporucznika. Po wojnie prześladowany i więziony, aresztowany w maju 1950 r. przez UB, zostaje skazany przez sąd wojskowy na dziesięć lat więzienia, uwolniony w 1956 r. Pracował następnie jako kierownik sklepu i sadownik. Umiera 23 lutego 2000 r., pochowany na cmentarzu w rodzinnej Górze Kalwarii.

Patrzę jeszcze raz na zdjęcie. Widzę długie cienie, jakie „Burza” i jego koledzy rzucają na kocie łby, którymi wybrukowana była wówczas ulica Długosza. Za chwilę dobiorą się Szkopom do tyłków w otwartej walce, na co wielu z nich czekało przez pięć lat wyniszczającej okupacji. Zapiszą kolejną chwalebną kartę w historii polskiego oręża, ale ich marzenie się nie spełni. Warszawa nie będzie wolna, zamieni się w morze ruin, a jej mieszkańcy przeżyją – przywołując tytuł słynnej książki Stanisława Podlewskiego – przemarsz przez piekło. Stanisław Bąk, wówczas dwudziestoczteroletni chłopak, jeden z tysięcy takich jak on, młodych, pełnych zapału żołnierzy jeszcze o tym wszystkim nie wie. Stoi wyprostowany, z pistoletem w kieszeni, śmiało spogląda w obiektyw aparatu „Kubusia” i czeka na rozkazy.