Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Marcin Kędzierski  4 sierpnia 2017

Zaprośmy Timmermansa do Krynicy

Marcin Kędzierski  4 sierpnia 2017
przeczytanie zajmie 6 min
Zaprośmy Timmermansa do Krynicy www.flickr.com/photos/premierrp/

Każdy rząd powinien prowadzić niezależną politykę, idącą naprzeciw oczekiwaniom wyborców oraz interesowi narodowemu. Chodzi o to, aby tę politykę skutecznie komunikować europejskim partnerom i przekonywać ich do swoich racji. W ostatnich dniach ze strony Brukseli i Warszawy padło wiele niepotrzebnych słów. Na szczęście mamy trochę czasu, by ostudzić politycznie rozgrzane głowy. Weźmy konkretny przykład z Viktora Orbana, który pomimo wprowadzania na Węgrzech o wiele bardziej kontrowersyjnych zmian niż te w Polsce utrzymuje bliską relację z przewodniczącym Komisji Jean-Claudem Junckerem. Jak to zrobić? Warto choćby uczynić z tegorocznego Forum Ekonomicznego w Krynicy miejsce dialogu i zaprosić na nie m.in. Fransa Timmermansa.

W polityce powinien rozpocząć się sezon ogórkowy. Nawet jeśli w tym roku w Polsce go nie doczekamy, na pewno nie ominie on Brukseli. Unijni urzędnicy nie mają bowiem żadnego powodu, żeby rezygnować z sierpniowej przerwy, która de facto potrwa do niemieckich wyborów parlamentarnych, planowanych na 24 września. Te siedem tygodni to dobry czas, żeby ostudzić rozgrzane, polityczne głowy i przygotować dobry grunt do jesiennych rozmów o przyszłości Unii.

Pozytywny efekt wizerunkowy wizyty Donalda Trumpa i warszawskiego szczytu Inicjatywy Trójmorza niestety nie trwał zbyt długo. Plac Krasińskich, będący świadkiem wymownego przemówienia prezydenta USA, po upływie zaledwie dwóch tygodni za sprawą protestów przeciw ustawie o Sądzie Najwyższym po raz kolejny zagościł na ekranach telewizji z całego świata. Z perspektywy wizerunku Polski na arenie międzynarodowej nie ma większego znaczenia, kto w sporze o reformę sądownictwa ma rację (albo więcej racji). Zarówno rządzący (ekspresowe tempo prac legislacyjnych), jak i opozycja (rozbuchana do granic absurdu retoryka) dostarczyły wystarczająco dużo argumentów, aby móc pokazać nasz kraj w negatywnym świetle. Prawdopodobne koszty tych działań będziemy ponosić wszyscy.

Jakie to koszty? Po pierwsze, trudniej będzie przekonać partnerów regionalnych, że inicjatywa Trójmorza jest projektem zakorzenionym w UE, skoro w niecały miesiąc po szczycie Warszawa wchodzi na kolizyjny kurs z Brukselą.

Sytuacja ta jest sporym ciosem dla retoryki Andrzeja Dudy, któremu udało się przekonać inne państwa regionu do zaangażowania się w Trójmorze właśnie argumentem o prounijnym charakterze tej inicjatywy. Niestety, dla takich państw jak Czechy, Słowacja czy Rumunia ostatnie wydarzenia mogą być pretekstem, aby jednak tego Trójmorza z nami nie robić.

Po drugie, tak jak zmniejszenie szans powodzenia projektu Trójmorza jest osłabieniem potencjału Polski w dłuższym okresie, tak wejście w konflikt z Komisją Europejską może dla nas nieść o wiele bardziej dotkliwe skutki w krótkiej perspektywie. Uruchomienie publicznego sporu z Komisją w przededniu negocjacji kształtu nowego unijnego budżetu na lata 2021‒2027, którego wstępny projekt ta sama Komisja ma przygotować, nie wydaje się najbardziej racjonalnym rozwiązaniem. Jeśli dodamy do tego trwający obecnie przegląd obecnej Wieloletniej Perspektywy Finansowej na lata 2014‒2020, tak jawne otwieranie konfliktu jest jeszcze trudniejsze do zrozumienia. Nawet jeśli zarzuty Komisji, formułowane przez wiceprzewodniczącego Fransa Timmermansa, są nieuzasadnione (a nawet na gruncie prawa wspólnotowego budzą uzasadnione wątpliwości), to z perspektywy wizerunku Polski, a co za tym idzie i naszej pozycji w negocjacjach nad kwestiami budżetowymi, nie ma to większego znaczenia.

Po trzecie, choć możemy z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że nie uda się uruchomić przeciwko Polsce art. 7 Traktatu o Unii Europejskiej (TUE), którego skutkiem mogłoby być odebranie nam głosu w Radzie UE, to rośnie prawdopodobieństwo nakładania na Polskę kar na mocy art. 258 Traktatu o Funkcjonowaniu UE (TFUE). Zgodnie z nim, Komisja może kierować do Trybunału Sprawiedliwości UE (TSUE) skargi na państwo członkowskie za nieprzestrzeganie prawa wspólnotowego. Przykładu nie trzeba daleko szukać – dopiero co TSUE nakazał wstrzymanie do czasu wyroku wycinki Puszczy Białowieskiej. Mając na uwadze fakt, że wśród urzędników europejskich rośnie przekonanie, że uruchomienie procedury wynikającej z art. 7 TUE nie wyklucza jednoczesnej możliwości skarżenia Polski na podstawie art. 258 TFUE, w najbliższej przyszłości możemy spodziewać się kolejnych skarg, wyroków i kar finansowych. Zwłaszcza, że przedstawiciele korporacji sędziowskiej w TSUE niekoniecznie będą skłonni do uznania argumentacji polskiego rządu uderzającego w tę korporację. Kwestią czasu wydaje się zatem negatywna dla Polski ocena nowej ustawy o ustroju sądów powszechnych (znowu – niezależnie od tego, czy wspomniana ustawa jest zasadna, czy nie). Co więcej, na horyzoncie widnieją kolejne możliwe skargi, dotyczące m.in. polityki energetycznej (np. w sprawie „socjalizacji” kosztów terminala LNG w Świnoujściu).

Warto w tym miejscu podkreślić, że dotychczas ważnym wsparciem dla Polski był głos innych państw członkowskich, które niechętnie popierały wprowadzanie kar przez TSUE: choć Trybunał jest niezależny, to w swoim orzecznictwie uwzględnia stanowiska poszczególnych krajów. Niestety, może się okazać, że w takich sprawach jak wspomniana ustawa o ustroju sądów, która jest w sensie wizerunkowym otoczona „autorytarną aurą”, inne, dotychczas przychylne nam europejskie stolice, nie będą chciały umierać za Warszawę. Możemy co prawda, tak jak w przypadku Puszczy Białowieskiej, odmawiać wykonania wyroku, ale kary nie unikniemy – Bruksela skrupulatnie wyegzekwuje ją z przysługujących Polsce środków z tytułu polityki spójności czy też Wspólnej Polityki Rolnej (WPR).

Po czwarte wreszcie, choć zmniejszenie wysokości funduszy europejskich w obecnej i przyszłej perspektywie finansowej oraz kary nakładane przez TSUE będą zapewne bolesne, o wiele bardziej bolesne może okazać się de facto samowykluczenie się z debaty o przyszłości UE, która ruszy zaraz po wrześniowych wyborach do Bundestagu.

Co prawda kanclerz Niemiec Angela Merkel, która powinna utrzymać władzę, ze względu na interes gospodarczy Berlina raczej nie zgodzi się na realizację niekorzystnych także z polskiej perspektywy pomysłów prezydenta Francji Emmanuela Macrona, takich jak choćby oddzielny budżet strefy euro.

Trudno jednak oczekiwać, aby w rozmowach o przyszłości UE prezentowała ona polski punkt widzenia w innych sprawach. Zwłaszcza, jeśli rozpoczniemy na poważnie publiczną debatę o niemieckich reparacjach wojennych. Osłabienie się wizerunku Polski na wspólnotowym forum, co w obliczu działań Komisji trudno kwestionować, może nam bardzo utrudnić wpływanie na kształt procesu integracji i osiągnięcie pożądanych przez nas zmian, takich jak choćby zwiększenie uprawnień państw narodowych. Warto w tym miejscu podkreślić, że w wielu tych postulatach możemy liczyć na wsparcie kilkunastu europejskich stolic, także spoza naszego regionu (np. w kwestii rynku wewnętrznego na Hiszpanię, a budżetu strefy euro – na Szwecję).

Niestety, dopóki będzie nad nami spoczywać odium art. 7 TUE, trudno będzie nam budować szeroką koalicję dla poparcia naszych pomysłów. Cóż bowiem z tego, że po cichu będą nas wspierać, jeśli w momencie głosowania wyjdzie po raz kolejny 27:1?

Poza wszystkim, postulowanie traktatowego osłabienia roli Komisji w momencie, w którym toczymy z nią spór, raczej nie zwiększy wiarygodności naszych pomysłów na reformę UE.

Czy to wszystko oznacza, że Warszawa powinna się podporządkować decyzjom Brukseli czy Berlina? Absolutnie nie. Każdy rząd powinien prowadzić niezależną politykę, idącą naprzeciw oczekiwaniom wyborców oraz interesowi narodowemu. Wystarczy powiedzieć, że krajem, który najczęściej przegrywa głosowania na forum UE, nie jest Polska, a właśnie Niemcy. Nie chodzi bowiem o to, żeby zrzec się prowadzenia autonomicznej polityki wewnętrznej.

Chodzi o to, aby tę politykę skutecznie komunikować europejskim partnerom i przekonywać ich do swoich racji. W gruncie rzeczy filozofia reform przeprowadzanych przez rząd Beaty Szydło wpisuje się w oczekiwania nie tylko polskich, ale i zachodnioeuropejskich wyborców.

Wszyscy oni coraz głośniej kwestionują zasady demokracji liberalnej i rolę „apolitycznych, niezależnych instytucji”, takich jak m.in. Komisja Europejska, które mając ogromny wpływ na życie obywateli, pozostają niemal całkowicie poza demokratyczną kontrolą. Nie przez przypadek główną bolączką eurokratów jest właśnie brak legitymizacji.

W ostatnich dniach ze strony Brukseli i Warszawy padło wiele niepotrzebnych słów. Na szczęście mamy trochę czasu, by ostudzić politycznie rozgrzane głowy. Komisja ma oczywiście do ugrania swoje polityczne cele. Polski rząd może jednak spróbować zmienić zasady gry i wyjść poza stereotypową rolę antydemokratycznych pieniaczy, którą rozpisała nam Bruksela. Nie dajmy się rozgrywać przewodniczącemu Komisji. W czwartkowym wywiadzie dla portalu Politico Jean-Claude Juncker w odpowiedzi na pytanie o stosunki z Polską i Węgrami stwierdził, że współpraca z premierem Orbánem jest bardzo obiecująca. Nie wprost dał zatem do zrozumienia, że Polska jest w tej parze niegrzecznym dzieckiem. Taka strategia jest oczywiście wygodna nie tylko z perspektywy Komisji, ale także Budapesztu, który co prawda może deklarować poparcie dla Warszawy, ale po cichu kierować zainteresowanie europejskich urzędników zatroskanych o los demokracji w stronę naszego kraju.

Co zatem może, i moim zdaniem powinien zrobić polski rząd? W polityce zaskoczenie potrafi sporo zdziałać. Unijni urzędnicy wrócą z wakacji na przełomie sierpnia i września, ale do 24 września będą wyczekiwać na wyniki wyborów w Niemczech. Jednocześnie większość przedstawicieli polskiego rządu i spółek skarbu państwa tak czy inaczej pojawi się na forum w Krynicy w pierwszym tygodniu września.

Może zatem warto spróbować przedstawić tegoroczną edycję forum jako miejsce dialogu i zaprosić na nie wracającego z urlopu Fransa Timmermansa et consortes. Jeśli na dodatek do Krynicy przyjadą tradycyjnie przedstawiciele państw naszego regionu, może to być ważny sygnał podtrzymujący dobry klimat współpracy w ramach Inicjatywy Trójmorza.

Weźmy konkretny przykład z Viktora Orbána, który pomimo wprowadzania o wiele bardziej kontrowersyjnych zmian na Węgrzech utrzymuje bliską relację (caring relationship) z przewodniczącym Komisji Jean-Claudem Junckerem. Nie bądźmy w polityce zagranicznej zakładnikami złych i niepotrzebnych emocji. Przed nami ważne decyzje co do przyszłości UE. Mamy pełne prawo mieć swoje zdanie. Łatwiej będzie nam jednak je zaprezentować, a może i do niego przekonać, jeśli będziemy potrafili w otwarty i przyjazny sposób rozmawiać z naszymi europejskimi partnerami. Na razie głównymi elementami strategii naszych rozmów z Brukselą są godność i honor. Wybór przewodniczącego Rady Europejskiej pokazał, że strategia ta nie była skuteczna. Może najwyższa pora pomyśleć o jej zmianie.