Niech to będzie dopiero początek. Nie chodzi przecież o „Adriana”, ale o państwo
„Żegnaj Adrianie, witaj Andrzeju” – mówią komentatorzy. Oczywiście z punktu widzenia dynamiki sceny politycznej długo wyczekiwany widoczny znak prezydenckiej samodzielności może być game-changerem. Najważniejszy jednak jest nie sam fakt zaskakującego postawienia parlamentarnej większości przed swoistym ultimatum, ale treść prezydenckiej propozycji. To postulat wprowadzenia do polskiego systemu politycznego mechanizmu podejmowania ważnych decyzji większością kwalifikowaną, dotąd właściwie nieobecnego. To zaś może mieć – pozwólmy sobie na moment optymizmu – długofalowy skutek w postaci impulsu ku ozdrowieniu partyjniackiej i antypaństwowej kultury politycznej.
„Zgłosiłem dzisiaj (…) ustawę zmieniającą ustawę o Krajowej Radzie Sądownictwa. Bardzo krótką: składającą się z dwóch przepisów, gdzie jest jasno i wyraźnie powiedziane, że członków nowej KRS Sejm będzie wybierał większością 3/5 głosów. (…) Ten projekt ma zapobiec w efekcie jednemu: twierdzeniom o tym, że KRS jest upartyjniona tylko poprzez jedno ugrupowanie. Że działa pod dyktatem politycznym. Nie może być takiego wrażenia w polskim społeczeństwie. (…) Nigdy jeszcze nie było takiej sytuacji, żeby jedno ugrupowanie w polskim Sejmie miało samodzielnie 3/5 i przyznam szczerze, że nie sądzę, by taka sytuacja się zdarzyła. Wydaje się, że ta większość jest wystarczająca, by zapewnić, że nie tylko jeden obóz polityczny będzie decydował o składzie KRS. Chcę powiedzieć wszystkim liderom politycznym przede wszystkim, szanownym państwu posłom i moim rodakom: otóż nie podpiszę ustawy o Sądzie Najwyższym, nawet jeżeli takowa zostanie uchwalona, jeżeli ta ustawa złożona wcześniej jako prezydencki projekt nie trafi na moje biurko uchwalona przez polski parlament i nie stanie się w efekcie mojego podpisu częścią polskiego systemu prawnego” – powiedział dziś na konferencji prasowej Andrzej Duda.
Nie chodzi o wojnę Pałacu z Nowogrodzką
Oczywiście dla politycznych komentatorów najciekawsze są kulisy i konsekwencje ruchu prezydenta w ich najbardziej prymitywnym ujęciu. Czy Jarosław Kaczyński pobłogosławił tę zaskakującą „woltę”? Czy prezydent próbuje ustawić się jako negocjator między PiS a innymi formacjami, domyślnie Kukiz’15 i PSL-em? Ilu „szabel” brakuje dziś PiS do większości 3/5? Czy możemy spodziewać się narastającego konfliktu między „Pałacem” a „Nowogrodzką”?
Z perspektywy państwa to kwestie wtórne.
Kluczowe jest, że do wyrażenia swojej podmiotowości Andrzej Duda wybrał potrzebny mechanizm, który ekstrapolowany w przyszłości na inne kluczowe decyzje, może dużo głębiej zmienić polską politykę i państwo, niż bieżące relacje między ośrodkami władzy.
Przypomnijmy – postulat podejmowania kluczowych decyzji, zwłaszcza personalnych, większością kwalifikowaną nie jest nowy. Sami jako Klub Jagielloński wprowadziliśmy go – w postaci postulatu wyboru sędziów większością 2/3 głosów – do debaty o Trybunale Konstytucyjnym już w grudniu 2015 roku, a pomysł został błyskawicznie podchwycony przez klub Kukiz’15 (i chwała mu za to!). Następnie postulat publicznie poparł m.in. wicepremier Jarosław Gowin i część posłów Prawa i Sprawiedliwości z jednej, inicjatorzy obywatelskiego projektu ws. TK związani z Komitetem Obrony Demokracji z drugiej, a z trzeciej wreszcie strony: Komisja Wenecka w swoich rekomendacjach dla Polski. Nieoficjalnie wiemy, że możliwość poparcia dla mechanizmu większości kwalifikowanej w sprawie wyboru sędziów TK był sondowany również przez obóz prezydencki, ale wówczas ponoć przywódcy obu stron konfliktu partyjnego wyrazili swoje désintéressement.
Przeciw synekurom, na rzecz kompromisów
Dlaczego większość kwalifikowana może dać polskiej polityce rewolucyjny impuls ku prawdziwej „dobrej zmianie”? Najważniejszy wymiar wskazał dziś prezydent: uwolni instytucje państwa polskiego od zarzutów i wątpliwości co do ich zawłaszczenia. To rzecz absolutnie kluczowa, również w kontekście kolejnych kadencji: zdezaktualizować powszechne poczucie, że kluczowe instytucje państwa tworzone są bądź to w drodze kastowej kooptacji (jak było dotąd z KRS) bądź stają się zwyczajnym łupem w politycznej wojnie czy wręcz partyjną synekurą.
Drugi, równie ważny efekt wprowadzenia mechanizmu większości kwalifikowanej to fundamentalna zmiana kultury politycznej. Mechanizm ten zwyczajnie wymusza współpracę ponad partyjnymi podziałami i tworzy przestrzeń do trudnych kompromisów.
Dziś każde niestandardowe zachowanie staje się pretekstem do „biczowania” przez „ultrasów” obu dominujących plemion. Najlepszym przykładem są ataki na Kukiz’15: przeciwnicy PiS widzą w nim posłuszną przystawkę partii rządzącej, a zwolennicy rządzącego ugrupowania- głosujących ręką w rękę z „opozycją totalną” przeciwników sanacji państwa. Systemowe wprowadzenie mechanizmu podejmowania decyzji większością kwalifikowaną takie zarzuty unieważnia, bowiem umiejętność budowania ponadpartyjnych sojuszy w konkretnej sprawie staje się warunkiem koniecznym skutecznej polityki.
Gra dopiero się zaczyna
Co w tej sytuacji jest zatem kluczowe? To, by dzisiejszy ruch był początkiem długotrwałego kursu na kierowanie polskiej polityki na bardziej propaństwowe tory. By był pierwszym krokiem w stronę wymuszenia na polskich elitach partyjnych zwrotu ku systemowym mechanizmom premiującym politykę konsensu.
Musimy mieć świadomość, że prezydenckie ultimatum jest doraźnym mechanizmem, a nie systemowym rozwiązaniem. Nawet jeżeli Andrzej Duda wymusi groźbą tego czy innego weta na większości parlamentarnej zmianę sposobu wybierania sędziów do Krajowej Rady Sądownictwa większością 3/5, to zmianę tę będzie mogła – oczywiście po zmianie prezydenta lub rezygnacji przez Andrzeja Dudę ze „straszenia wetem” – cofnąć już zwykła większość parlamentarna. Dlatego modelowo podejmowanie decyzji większością kwalifikowaną, by było skuteczne, musi być wpisane do konstytucji.
Być może zatem właśnie wprowadzenie mechanizmu większości kwalifikowanej na stałe do polskiego systemu politycznego powinno stać się osią referendalnej inicjatywy konstytucyjnej Andrzeja Dudy. W nowej konstytucji mógłby stać się powszechną zasadą w realizowaniu kreacyjnej funkcji Sejmu. W ten sposób być może powinni być wybierani nie tylko członkowie KRS czy sędziowie Trybunału Konstytucyjnego, ale też choćby sędziowie Trybunału Stanu, Prezes Najwyższej Izby Kontroli, Rzecznik Praw Obywatelskich czy wybierani przez posłów członkowie Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji czy Rady Polityki Pieniężnej.
Co więcej: mechanizm większości kwalifikowanej ma też zastosowanie w tworzeniu ustaw organicznych, tj. aktów wyższego rzędu, istotniejszych niż zwykła ustawa. Takie ustawy, gdy przewidziane są w konstytucyjnej hierarchii aktów prawnych, dotyczyć mogą kluczowych dla funkcjonowania państwa i polityki obszarów. Doświadczenia ostatnich lat wskazują, że warto rozważyć, czy takiego charakteru w polskim systemie prawnym nie powinny zyskać ustawy dotyczące wymiaru sprawiedliwości, ordynacja wyborcza czy właśnie ustawy o TK, SN czy KRS.
To nie zmiana, a szansa na zmianę
Oczywiście trudno dziś rozstrzygać, czy za jednorazowym posunięciem prezydenta kryje się pomysł na długofalowy kurs. Nie sposób pominąć faktu, że inicjatywa referendum konstytucyjnego na dziś wydaje się niewystarczająco poważna, by mogła zyskać ponadpartyjną legitymizację Polaków i stworzyć moment konstytucyjny, który tak fundamentalnie zmieni polską politykę. Trzeba mieć wreszcie świadomość, że nawet przy konsekwentnym „wzięciu na sztandary” przez głowę państwa większości kwalifikowanej jako pożądanej zasady polskiej polityki sabotować ten kierunek będą najpewniej szefowie dwóch największych partii. Droga do systemowej zmiany będzie wyboista, ale ważne, że dziś chociaż możemy o niej na powrót myśleć.
Inicjatywa Andrzeja Dudy przywraca bowiem sens tego rodzaju dywagacjom nad możliwym ozdrowieniem partyjniackiej i antypaństwowej kultury politycznej – i tym choćby prezydent już zasłużył na szacunek.
Słowa uznania należą się też politykom Kukiz’15, którzy promując mechanizm większości kwalifikowanej i spotykając się wczoraj – w chwili największego zacietrzewienia plemiennych liderów – z prezydentem najpewniej przyczynili się do tej zmiany.
Pytanie, czy wokół tych dwóch ośrodków – Pałacu Prezydenckiego i chaotycznego klubu skupionego wokół Pawła Kukiza – może powstać wystarczająco dużo dobrej energii, by wyzwolił się w Polsce propaństwowy moment konstytucyjny, którego legitymizacji nie będzie podważała żadna istotna część opinii publicznej. Dziś bardzo trudno nam to sobie wyobrazić. Tak jak dwa i pół roku temu trudno nam było wyobrazić sobie sukcesy Andrzeja Dudy i Pawła Kukiza, które odnieśli w maju 2015 roku.