Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Krzysztof Izdebski  14 lipca 2017

Skoro przywracają sądy Polakom, to dlaczego boją się ich opinii?

Krzysztof Izdebski  14 lipca 2017
przeczytanie zajmie 4 min

O pakiecie ustaw dotyczących wymiaru sprawiedliwości powiedziano już bardzo wiele. Poza wątpliwościami „co” chce zmienić obóz rządzący poważne wątpliwości budzi też to, jak to robi. Hasło „przywracania sądów Polaków” brzmi niepoważnie, gdy projekty ustaw proceduje się z pominięciem możliwości ich zaopiniowania przez obywateli. Niestety, ograniczeń w społecznej kontroli nad procesem legislacyjnym broniły również… sądy.

Od kilku dni politycy rządzącej koalicji jak mantrę powtarzają, że proponowane zmiany w ustawach o Krajowej Radzie Sądownictwa, Prawie o ustroju sądów powszechnych i o Sądzie Najwyższym „przywrócą sądy Polakom” i są przejawem demokratyzacji sądownictwa. To nieprawda. I nie tylko ze względu na treść samych przepisów, które w sposób oczywisty zawłaszczają sądy dla opcji rządzącej, a właściwie dla jednego jej reprezentanta występującego w podwójnej roli Ministra Sprawiedliwości i Prokuratora Generalnego. Argumentów dotyczących wpływu przepisów na utratę niezawisłości sądownictwa w Polsce jest już nadto. Warto zwrócić jednak uwagę na rzecz do której rządzący – niestety również poprzednich kadencji, choć nie na taką skalę – już nas przyzwyczaili, ale która dobrze obrazuje ich hipokryzję.

Otóż politycy ci z pełną świadomością pominęli w przypadku dwóch ze wspomnianych ustaw etap rządowy procesu legislacyjnego. Jest według mnie oczywiste, że wszystkie projekty zostały przygotowane przez Ministerstwo Sprawiedliwości. Chociaż Ministerstwo zaprzeczyło odpowiadając na wnioski o udostepnienie informacji publicznej o swojej roli w tworzeniu tekstów, to sami jego przedstawiciele w debacie parlamentarnej i mediach mówią o nich jako „nasze projekty”. Niby to szczegół, ale niezwykle istotny.

Pominięcie rządowego procesu legislacyjnego likwiduje w zasadzie jakąkolwiek możliwość zabrania głosu przez obywateli na temat proponowanych przepisów.

Projekt poselski – a tak procedowane są zmiany – nie przewiduje etapu konsultacji publicznych. Projekt zmian prawa nie zostanie więc rozesłany do organizacji pozarządowych zajmujących się sądownictwem w Polsce, a obywatele i obywatelki nie będą mogli się w tej kwestii wypowiedzieć.

Warto przypomnieć, że przy procedowaniu ustaw przygotowanych przez resorty, każdy i każda z zainteresowanych może projekt skomentować, a ten komentarz musi być odnotowany w raporcie z konsultacji. Także przedstawione opinie od podmiotów pozarządowych muszą być w takim raporcie przedstawione i skomentowane. Tym razem niestety tak nie będzie. Hasło o „oddaniu sądów obywatelom” już na wstępie jest zatem fałszywe. Osobną i karygodną sprawą jest to, że proces procedowania tych zmian dzieje się w niespotykanie szybkim tempie.

14 lipca, dwa dni po pracach w Sejmie, praca nad zmianami w ustroju sądów toczy się już w Senacie, zatem nawet senatorowie nie mają kiedy i jak zapoznać się z jakością tak stanowionego prawa.

Jak zatem można twierdzić, że ideą przyświecającą „reformie” jest demokratyzacja sądownictwa, skoro rządzący nie dbają o podstawowe mechanizmy demokratyzacji władzy wykonawczej i ustawodawczej? To żywy dowód na to, że słowo „demokratyzacja” jest pustym hasłem, a nie jakąkolwiek wartością. Jak mamy zaufać, że Minister Sprawiedliwości będzie dbał o uczciwość sądów, skoro nie jest w stanie zadbać o uczciwość w stanowieniu prawa? Pamiętajmy, że to prawo ma wpływ na wszystkich, a nie tylko na mityczną „kastę”. Skąd przekonanie władzy, że takich zmian oczekują Polacy, skoro nie dali im nawet szansy się wypowiedzieć?

Władza dała dowód, że nie zasługuje na to by jej w tym sporze ufać. Tu nie chodzi o demokratyzację. Tu chodzi o zawłaszczenie pełni władzy. Tak jak zdanie obywateli nie liczyło i nie liczy się w procesie legislacyjnym, tak nie będzie liczyć mieć znaczenia w procesie kontroli sądów.

Brak przejrzystości procesu legislacyjnego i uniemożliwienie obywatelom kontroli społecznej, obecnie posunięte do ekstremum, znalazło niestety częściowe uzasadnienie w orzeczeniach samych sądów. Warto zacytować fragment wyroku Naczelnego Sądu Administracyjnego z 21 czerwca 2012 r. (I OSK 666/12), wydanego z udziałem, w charakterze sprawozdawcy, sędzi Ireny Kamińskiej. Sąd zgadzając się z ówczesnym Premierem w zakresie odmowy dostępu do maili funkcjonariuszy publicznych pracujących nad (przynajmniej) rządowym projektem jednej z ustaw stwierdził, że: „Procesowi podejmowania decyzji nie jest konieczna społeczna kontrola na każdym jego etapie. Zasadne wręcz jest twierdzenie, że kontrola taka mogłaby zakłócić jego przebieg, ponieważ każda ze zgłoszonych propozycji podlegałaby społecznemu i przedwczesnemu osądowi. Tymczasem podjęcie w procesie tworzenia projektu ustawy decyzji właściwej co do jego treści wymaga wyeliminowania, w atmosferze rozwagi i spokoju, rozwiązań nietrafnych, zagrażających chronionym konstytucyjnie dobrom, czy też niefunkcjonalnych. Nietrafny jest przy tym zarzut, że przyjęcie takiego poglądu za trafny, wyklucza społeczny nadzór nad tworzeniem projektu aktu prawnego. W momencie, kiedy projekt taki zyskuje walor oficjalności, zostaje przedstawiony opinii publicznej przez organ, który go stworzył, podlega społecznym konsultacjom i społeczeństwo może mieć wpływ na jego treść.”

Już wtedy sygnalizowano, że konsekwencje zgody na praktykę nieprzejrzystego procesu stanowienia prawa mogą być opłakane, a wbrew optymizmowi sądów projekt nie zawsze bywa przedstawiony przez organ, który go stworzył i nie zawsze też podlega społecznych konsultacjom. Wiarę w to, że społeczeństwo może mieć wpływ na jego treść podziela już niewiele osób.

Nie przedstawiam tego przykładu z orzecznictwa jako dowód na złą rolę sędziów oraz żeby traktować je jako uzasadnienie dla „reformy” sądownictwa, szczególnie w lansowanym dziś przed partię rządzącą kształcie. Pokazuję go dlatego, że widzę duży problem z przejrzystością życia publicznego i w konsekwencji oszukiwaniem obywateli przez polityków. Z jednej strony mamy lub mieliśmy bowiem do czynienia z życzeniowym myśleniem niektórych sędziów, z drugiej zaś obserwujemy radykalne przykłady, że na takie zaufanie politycy nie zasługują. Sędziowie są ich ofiarami, ale mogli też lepiej przewidywać potrzebę rzeczywistej, a nie tylko hipotetycznej kontroli społecznej. Rządzący konsekwentnie bowiem udowadniają, że najczęściej na takie zaufanie nie zasługują. Życzę jednak z całego serca, aby niezależne sądy miały okazję do rewizji swoich poglądów. Koniec końców wolę niemądry wyrok niezawisłego sądu, niż niemądry wyrok sądu znajdującego się pod pełną kontrolą tych, którzy powinni sami być kontrolowani.