Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Jakub Lackorzyński  19 czerwca 2017

Klikająca demokracja. Dokąd pchają nas algorytmy?

Jakub Lackorzyński  19 czerwca 2017
przeczytanie zajmie 8 min

Algorytmy stają się naszymi najlepszymi przyjaciółmi. Ich wpływ zaczyna jednocześnie wykraczać poza życie prywatne użytkowników, w coraz większym stopniu zmieniając zasady funkcjonowania demokracji i przestrzeni publicznej. Pozostawienie biegu spraw (nie)widzialnej ręce Google’a i Facebooka może nie być do końca dobrym pomysłem.

Każdy z nas jest internetowym ekshibicjonistą

Od przeszło dziesięciu lat obserwujemy lawinowy przyrost informacji. Eksperci i komentatorzy ukuli już nawet specjalnie pojęcie na określenie niespotykanej nigdy wcześniej masy danych – Big Data. Ich zasadniczą część stanowią dane dotyczące naszego ruchu w Internecie.

W pierwszej połowie 2017 roku co sekundę wysyłaliśmy już 2,5 miliona e-maili, wyszukiwaliśmy 60 tysięcy haseł na Wikipedii i wklepywaliśmy tytuły 70 tysięcy filmików na YouTube. Każdy z nas tworzy swoją własną, imponującą historię obecności w sieci.

Wszyscy znamy i zapewne domyślamy się, jak działają pliki cookies. To dzięki nim nasza obecność w Internecie staje się uchwytna. Te małe programy śledzące nas na zlecenie swoich właścicieli były niegdyś banalnie proste. Dzisiaj są znacznie bardziej zaawansowane i nieprzerwanie acz dyskretnie towarzyszą każdemu z naszych kroków w sieci. Zgadzamy się na ich wgranie na dysk twardy naszego komputera, ponieważ w innym razie zostaniemy pozbawieni dostępu do niektórych usług. Ich właściciele gwarantują natomiast, że nie będą zbierać danych osobistych, a pozostałe i tak nie zostaną rozpowszechnione wbrew naszej woli.

Najczęściej jednak sami, z wielką przyjemnością, udostępniamy publicznie mnóstwo danych osobistych i mający do nich dostęp nieszczególnie muszą już martwić się ograniczeniami w ich wykorzystywaniu. Zdjęcia z pracy, zdjęcia z rodziną, zdjęcie bez rodziny, setki śledzonych profili: od partii politycznych po śmieszne koty, wreszcie tysiące lajków,  tysiące postów, tweetów czy zdjęć na Instagramie. Wyobraźmy sobie, jak dokładny obraz naszej osoby powstanie z połączenia historii naszych wyszukiwarek w Google i YouTube oraz naszego zachowania na Facebooku. Dodajmy do tego jeszcze znajomość zawartości ksiąg wieczystych w kraju naszego zamieszkania i historię lokalizacji naszych logowań do sieci. Te dane dotyczące każdego praktycznie obywatela znajdują się w zasięgu firm zajmujących się nową odsłoną marketingu politycznego. Nadszedł czas, aby kreatywnie i efektywnie je wykorzystać.

Algorytm zna Cię lepiej niż rodzona matka

Każdy z nas reprezentuje pewien typ osobowości, której znajomość pozwala uchwycić motywy naszych zachowań. Oczywiście jesteśmy unikalni, ale pięcioczynnikowy model osobowości oparty na tzw. wielkiej piątce (której popularny angielski akronim brzmi OCEAN), pozwala przybliżyć podłoża naszych zachowań z wielką dokładnością. Na jego podstawie określa się stopień takich cech naszej osoby, jak otwartość na doświadczenia (openness), sumienność (conscientiousness), ekstrawersję (extraversion), ugodowość (agreeableness) i stałość emocjonalną (neuroticism). Kwestionariusze psychometryczne uszczegóławia się o dodatkowe skale, np. po sześć do każdej z cech (w przypadku neurotyczności bada się takie cechy jak lęk, agresywność, depresja, impulsywność, nadwrażliwość i nieśmiałość). Tak powstaje kwestionariusz zawierający nawet do 240 pozycji. Łatwo domyślić się, jak czasochłonne było jego wypełnianie. Teraz jednak to inteligentny algorytm może wypełnić go za nas. W efekcie jego właściciel zrozumie naszą indywidualną behawiorystykę lepiej niż nasi bliscy.

Nawet psycholog robiący z nami bezpośredni wywiad nie dysponuje taką ilością, tak dokładnych danych o nas, jaką codziennie pozostawiamy w sieci. Już dziś wystarczy, by program poznał około 100 naszych lajków, a określi model naszej osobowości z dokładnością do 85%.

Podkreślmy: model osobowości jednej, konkretnej osoby. Z taką dozą prawdopodobieństwa istniejące programy mogą ustalić, jakiej jesteśmy płci, wyznania, orientacji seksualnej i jakie mamy poglądy polityczne. Ważniejsza jest jednak znajomość samego modelu naszej osobowości. Na jego podstawie można bowiem ustalić same mechanizmy naszego działania. Wiedząc, w jakim stopniu jesteśmy np. neurotyczni, a w jakim otwarci na nowe doświadczenia, można próbować zachęcać nas do zakupu lub oddania głosu bardziej za pomocą strachu lub nadziei. Stwarza to przed inżynierami opinii bezprecedensowe pole do działania.

Aplikacja do wygrania wyborów

Takiej firmie jak Cambridge Analitica pozwala to na poznanie typu naszej osobowości, poglądów politycznych, ale również naszego meldunku, faktycznego miejsca zamieszkania i codziennie pokonywanych dróg z domu do pracy, kościoła lub ulubionego baru. Dzięki współpracy z tą firmą w trakcie kampanii prezydenckiej w 2016 roku wolontariusze pracujący dla sztabu Donalda Trumpa zostali wyposażeni w bardzo pomocną aplikację. Przeznaczona do walki w kluczowych hrabstwach tzw. swing states, pozwalała określić, do którego domu warto zapukać i przy użyciu jakiego typu argumentów przekonywać jego mieszkańców do oddania głosu na miliardera. Dokładny portret każdego wyborcy znalazł odzwierciedlenie w 175 tysiącach spersonalizowanych wiadomościach wysłanych przez jego sztab do Amerykanów w dniu kluczowej debaty z Hillary Clinton. Stąd też wynikała pozorna chaotyczność kolejnych wypowiedzi Donalda Trumpa. Kandydat Republikanów po prostu personalizował przekaz, trafiającą w serca maksymalnie szerokiej grupy odbiorców. Mówił do nich z niespotykaną dotąd dokładnością to, co chcieli usłyszeć i w sposób, który mógł ich najłatwiej przekonać.

W gabinecie luster Marka Zuckerberga

W kontekście stosowania tej nowej technologii zostało ukute określenie Big Nudging – w dosłownym tłumaczeniu oznaczałoby to wielkie popychanie. Ma ono niewątpliwe zalety. W marketingu politycznym, do którego zawęzimy nasza uwagę, pozwala na sprawniejszą komunikację polityków z wyborcami.

Wyobraźmy sobie, że zamiast być bombardowani poprzez media wulgarnymi w swojej banalności przekazami dnia, mamy do wyboru rozmowę z inteligentnym i szalenie empatycznym rozmówcą, który chce nam opowiedzieć swoją wizję zmian. Mówi o sprawach, które naprawdę są dla nas ważne, językiem, którego używamy na co dzień. Czy tak nie jest lepiej?

Pomijając kontrowersje związane z prawem do naszych danych, de facto nie dochodzi tu do żadnej manipulacji, a jedynie udoskonalenia formy komunikacji. Polityczny aktor wie, z kim rozmawia, i nie musi obawiać się, czy mówi dostatecznie głośno i kwieciście, by jego przekaz został dostrzeżony. Nie jest to NLP, czyli programowanie neurolingwistyczne. Stosujący je przy użyciu różnych technik komunikacyjnych próbują zmienić nasze postrzeganie w nieuświadomiony dla nas sposób. Wielkie popychanie dzieje się na naszych oczach. Czy ta technologia sprawia, że politycy składają bardziej lub mniej wiarygodne obietnice wyborcze? Nie. Sprawia jedynie, że mówią każdemu wyborcy z osobna to, co może wzbudzić zainteresowanie – a czy jest to prawdą czy kłamstwem, pozostaje tak samo aktualną kwestią jak wcześniej.

Dirk Helbing, w przekrojowym artykule, który pojawił się na portalu Scientific American, zwraca jednak uwagę na istotne negatywne konsekwencje wielkiego popychania dla demokracji i kondycji społeczeństwa. Największym jego mankamentem jest to, że taki algorytm w rękach Google’a i Facebooka decyduje o tym, co widzimy na newsfeedzie lub w wynikach wyszukiwania, i na podstawie naszych dotychczasowych zachowań serwuje nam wyłącznie te treści, które według niego warto byśmy poznali. W Internecie zaczynamy krążyć w pokoju pełnym luster.

W wymiarze politycznym przyczynia się to do wyizolowania poszczególnych grup od siebie nawzajem, serwując im tylko te informacje, których być może pragną najbardziej. Uniemożliwiając tym samym osobistą konfrontację z odmiennymi zapatrywaniami, zaostrza się polaryzacja społeczeństwa, co niejako rozsadza wspólnotę od wewnątrz.

Różnorodność poglądów jest szalenie ważna w każdej społeczności ludzkiej, choćby z tej prostej przyczyny, że ułatwia dostosowywanie się do zmian i przechodzenie wszelakiego rodzaju kryzysów. Jak dotąd była to jedna z największych zalet demokracji. Prawica jest w niej tak samo potrzebna jak lewica i warto byśmy raz na jakiś czas mogli, jeśli nie zrozumieć, to choćby dostrzec siebie nawzajem. Tymczasem internetowe algorytmy utwierdzają nas tylko w już przyjętych poglądach.

Mogą nie tylko polaryzować społeczeństwo, tworząc w nim zwalczające się „internetowe plemiona”, ale doprowadzić do jego rozpadu na wyizolowane grupy, nieświadome istnienia grup o odmiennych zapatrywaniach politycznych, ekonomicznych i społecznych.

Więcej, wielkie popychanie programuje naszej potrzeby. W trakcie wyborów inteligentny algorytm może popchnąć niezdecydowanych do głosowania na danego kandydata lub zachęcić do udziału w wyborach tych, którzy tego nie planowali. Osoba dotąd niezainteresowana polityką po odebraniu precyzyjnie skrojonych komunikatów i przejęciu się wagą najbliższych wyborów może wziąć w nich udział. Obecność przy urnie dużej liczby nieobecnych wcześniej wyborców może sprawić nie lada niespodziankę i zachwiać dotychczasowym układem sceny politycznej. Podobnie może zachęcić tzw. elektorat labilny do gremialnego przejścia na tę czy inną stronę. Nie jest to oczywiście zagrożeniem dla demokracji. Nie od dziś każdy kandydat pragnie przekonać do siebie jak największą liczbę wyborców. Jednak w sytuacji, gdy tylko jeden z politycznych aktorów dysponuje tak potężnym instrumentem, może to już prowadzić do zasadniczego wypaczenia demokratycznego werdyktu.

Konkurencja powinna być przecież maksymalnie uczciwa. W kontekście naszych preferencji politycznych można zadać pytanie, czy tak stworzona komunikacja nie ogranicza wolności wyboru? Czy osoba niezainteresowana polityką, poddana spersonalizowanej, w oparciu o typ swojej osobowości, komunikacji ma szansę na dokonanie świadomej oceny?

Jak więc uchronić się przed zagrożeniami wynikającymi z wielkiego popychania, którego skuteczność jest nieustannie testowana na milionach nieświadomych obywateli?

Trzy pomysły na ucywilizowanie algorytmów

Pragmatyzm karze założyć, że od zmian nie ma odwrotu. Nowe technologie będą coraz bardziej wpływać na nasze codzienne życie. Big nudging, to niewątpliwie potężne narzędzie perswazji. Potrzebujemy równowagi sił w jego użyciu.

1. Jawność algorytmów. Każdy władcą własnego newsfeedu

Na rynku wyszukiwarek internetowych i w social media mamy do czynienia z najjaskrawszym przykładem braku takiej równowagi. I Google i Facebook są amerykańskimi firmami. Zarządzający nimi ludzie mają określone poglądy i są one raczej liberalne. Warto więc, by odbiorcy ich usług otrzymali silniejsze wsparcie od prawodawcy, urzędów regulujących rynek i dbających o prawa konsumenckie. Warto także, by stale sprawdzano, czy działania firm rzeczywiście ułatwiają podejmowanie optymalnych decyzji, jak jest to przez nie przedstawiane, czy nie są w rzeczywistości manipulacjami, mającymi skłonić odbiorcę ich usług do podjęcia decyzji pożądanych przez decydenta, właściciela algorytmu?

Wszelkie zasady „sortowania” informacji pojawiających się na pierwszej stronie wyszukiwania lub na newsfeedzie powinny być więc jawne. Biorąc pod uwagę skalę dominacji tylko tych dwóch firm na nasz obraz rzeczywistości, byłoby dobrze, gdybyśmy sami mogli również określać zasady według jakich jest zbudowana nasza własna filtrowana „bańka mydlana”. Jako konsumenci powinniśmy być nieustannie informowani nie tylko o stosowaniu plików cookies, ale o wynikających z tego konsekwencjach na nasze emocje i poglądy. Zanim zapalimy się do działania po obejrzeniu na newsfeedzie ważnych informacji, warto byśmy zostali uświadomieni, że zostały one tak pod nas dobrane, by uzyskać efekt np. emocjonalnego wzburzenia. W przypadku korzystania z pomocy aplikacji opartych na GPS sprawdza się to dobrze: program podaje nam kilka alternatywnych tras, spodziewany czas przejazdu każdej z nich, a dopiero po dokonaniu przez nas wyboru, prowadzi nas wybraną drogą. Obecnie wielkie popychanie pełni rolę naszego emocjonalno-uczuciowego przewodnika po trasach zwiedzania cyfrowego świata, a my nawet nie wiemy, kiedy to robi i w jaką stronę prowadzi.

W praktyce oznacza to konieczność nie tyle ujawnienia przez internetowych gigantów, w pierwszej kolejności Facebooka, i zasad budowy algorytmów hierarchizujących wyświetlane treści, co może raczej stworzenie narzędzia, które pozwoli każdemu użytkownikowi serwisu stworzenie w oparciu o własny model osobowości indywidualnego mechanizmu sortowania treści, samodzielnego doboru określonych czynników decydujących, jakie treści i od kogo mają znaleźć się w naszym newsfeedzie.

Takie narzędzie jest stosowane wobec nas więc powinniśmy zostać uświadomieni, jak działa, by móc korzystać z niego na swój własny użytek. Jeśli jestem neurotykiem, powinienem wiedzieć, że łatwiej jest mnie zastraszyć i unikać nadmiaru fatalistycznych przesłań wyborczych, które wypaczają mój ogląd rzeczywistości.

2. Personalizowanie przekazu dla każdej partii i NGO

W życiu politycznym negatywnych skutków wielkiego popychania można uniknąć, dbając choćby o jego dostępność dla wszystkich kandydatów czy partii. Gdy dotrą do nas spersonalizowane przekazy z wielu sztabów wyborczych jednocześnie, automatycznie siła ich perswazji zniesie się nawzajem, a nasza ostateczna decyzja jako wyborcy będzie bardziej świadoma. Warto również, by takimi narzędziami dysponowały ośrodki pozarządowe i pozapartyjne, nie biorące udziału w bezpośredniej walce politycznej. Środowiska te stawiają przed sobą zwykle dalsze cele niż wygrana w aktualnym starciu. Tym samym, docierając do wyborców ze swoim przekazem na równi z innymi aktorami życia publicznego, mogą przyczynić się do obniżenia negatywnego wpływu pozamerytorycznych argumentów, partyjnych i personalnych walk oraz podnieść świadomość realnych problemów, z jakimi boryka się dane społeczeństwo. Warto, by ten układ, charakterystyczny dla dojrzałych demokracji, nie został nagle zachwiany przez graczy gwałtownie zyskujących na sile wraz z postępującą rewolucją informacyjną. W demokracji takie zachwianie mogłoby skutkować przejęciem władzy przez populistów lub, co gorsza, jej długotrwałym utrwaleniem w rękach jednego obozu.

3. Obowiązkowe programowanie i edukacja medialna w szkołach

Nie tylko system prawny, ale i system edukacji ma dziś do spełnienia nowe zadania. Programowanie powinno stać się tak powszechnie nauczane w Polsce, jak jest np. język angielski. Samo filtrowanie informacji jest dziś nieodzowne. Dlatego niezbędne jest wprowadzenie do szkół edukacji medialnej, która wyszłaby naprzeciw wyzwaniom przeładowanego informacjami świata, wypracowując w uczniach nawyki podejrzliwości i nieustannej weryfikacji źródeł pozyskiwanej wiedzy. Tylko tak wyedukowani przyszli absolwenci mogą uniknąć uwięzienia w filtrowanej bańce stworzonej przez algorytmy.

***

Klikanie ma konsekwencje. Facebook i Google robi wszystko, aby nasze lajki i wyszukiwania zamieniać na pieniądze dla reklamodawców. Dzieje się to jednak ze szkodą dla mechanizmów debaty publicznej. Pytanie tylko, czy rządy i społeczeństwo obywatelskie będą w stanie coś z tym zrobić.