Zabawa w dekomunizację źle się skończy
Dalsza instrumentalizacja najnowszej historii zakończyć może się dwojako. Pierwszy scenariusz to totalne zdezawuowanie koniecznego – w Polsce nadal spotkać możemy ulicę Dzierżyńskiego! – procesu dekomunizacji, do którego za kilka lat nikt nie będzie już podchodził poważnie. Drugi to zwycięstwo fałszywej, „wyczyszczonej z lewactwa” wizji naszej historii. Obie perspektywy budzą niepokój.
„Sejm Dzieci i Młodzieży przez aklamację przyjął uchwałę w sprawie uhonorowania działalności Ireny Sendlerowej i Referatu Dziecięcego Podziemnej Rady Pomocy Żydom Żegota w czasie II wojny światowej”. Tak było blisko 10 lat temu. Niestety to już melodia przeszłości, o czym dobitnie mogliśmy przekonać się przed dwoma tygodniami. Tegoroczna sesja SDiM pozostawiła po sobie głównie pełne żaru, pozbawione pokory, nie mające prowadzić do niczego poza manifestacją i zdobyciem poklasku dla swych poglądów, wystąpienia.
Mało budujące widowisko, którego świadkami byliśmy, to tylko zapowiedź pokłosia, jakie – przy ogromnym stopniu polaryzacji politycznej – zebrać może nieodpowiedzialna polityka historyczna. Jej elementem staje się coraz wyraźniej postulat dekomunizacji przestrzeni publicznej. Postulat równie potrzebny, co wypaczany i instrumentalizowany na użytek wewnętrznej walki politycznej. Nic więc dziwnego, że wśród „dekomunizatorskich” propozycji – zgłoszenie takowej było niezbędne, by uzyskać mandat do udziału w tegorocznych obradach – z jakimi przyjechali młodzi uczestnicy sesji, znalazły się pomysły usunięcia z przestrzeni publicznej PPS-owskiego batalionu „Gdyńskich Kosynierów” czy zniesienia nazwy ulicy „1 maja”.
Ot, nadgorliwość – pomyślimy. Znamienna dla zjawiska była jednak reakcja instytucji sprawującej patronat nad inicjatywą. „Determinacja, te (sic! – BW) słowo najadekwatniej opisuje realizację projektu. Rzeczywiście obranie ulicy 1 Maja za obiekt do zmiany jest dyskusyjne – ale nie o tym powinna być mowa” – czytamy we wstępie oceny, jakiej udzielił pomysłodawcom drugiej z propozycji Instytut Pamięci Narodowej. To absurdalne zdanie – płynące ze strony podmiotu tak przecież zasłużonego dla polskiej pamięci – najlepiej wskazuje, gdzie zmierzamy. Obraz dopełnia towarzysząca zjawisku tendencja do bezkrytycznego – często ubranego w szaty „odkłamywania” – ukazywania tradycji skrajnie nacjonalistycznej, ze względu na swój radykalny antykomunizm znakomicie wpisującej się w preferowaną wizję. Mało w tej sytuacji pociesza rozsądne zanegowanie konieczności pozbawiania ulicy Kosynierów – wrześniowych obrońców Wybrzeża.
Utrzymanie sygnalizowanego kursu zakończyć może się dwojako: albo totalnym zdezawuowaniem koniecznego – w Polsce nadal spotkać możemy ulicę Dzierżyńskiego! – procesu dekomunizacji, do którego za kilka lat nikt nie będzie już podchodził poważnie; albo zwycięstwem fałszywej, „wyczyszczonej z lewactwa” wizji naszej historii. W tym wypadku scenariusz „zdehonorowania” Ireny Sendlerowej głosami jeszcze bardziej „antykomunistycznych” i zdeterminowanych następców młodych delegatów wcale nie wydaje się nieprawdopodobny. Obie perspektywy budzą niepokój.
W beczce dekomunizacyjnego dziegciu na szczęście można jeszcze znaleźć „łyżkę miodu”. Gdy cała Polska oglądała wątpliwe popisy, których areną stała się mównica Sejmu, w Krakowie odbywał się finał prowadzonej przez Klub Jagielloński Akademii Nowoczesnego Patriotyzmu. Jego uczestnikami byli także uczniowie Zespołu Gimnazjalno-Licealnego z Wołczyna, którzy podjęli działania na rzecz przemianowania lokalnej ulicy Karola Świerczewskiego na ulicę Sybiraków. Zamiast jednak obstawać przy swojej nieomylności, uczniowie postanowili zapytać o zdanie współmieszkańców. Z konsultacji wynikło, że wołczynianie jako pożądanego patrona dekomunizowanej ulicy wskazali postać Adama Mickiewicza. Młodzi uczniowie nie tylko zaakceptowali ten głos, ale postanowili wyciągnąć z konsultacji kolejne wnioski. Zdawszy sobie sprawę, że mieszkańcy miasta często nie znają sylwetek patronów swoich ulic postanowili zainicjować akcję informacyjną mającą na celu poprawę ogólnej świadomości lokalnej wspólnoty. Biogramy anonimowych często dla mieszkańców patronów wołczyńskich ulic można było znaleźć na wystawie, ale też na plakatach i ulotkach w domach i blokach.
Od nas wszystkich zależy, jaki model wyciągania wniosków z historii przyjmiemy. Jesienią, gdy ofiarą „dekomunizacji” padał legendarny Stefan Okrzeja, wzywaliśmy, by konieczną dekomunizację poprzedzić równie niezbędną dekretynizacją. Dziś postulat ten staje się jeszcze aktualniejszy. W tak wrażliwej materii nietrudno bowiem, by edukację zastąpiła bezrefleksyjna ideologizacja. Ta prowadzić może albo do intelektualnego spustoszenia albo skutków wręcz przeciwnych od zamierzeń. Młodzi ludzie, poza cenionym przez minister Machałek „młodzieńczym radykalizmem”, przejawiają także tendencje do przekory.
Na pierwsze symptomy przekory nie trzeba było długo czekać. W kolejnej sejmowej imprezie organizowanej przez IPN wziąć udział chciała grupa uczniów z lewicowymi emblematami, których do parlamentu nie wpuszczono ze względu na rzekome zagrożenie, które tworzą ich przypinki. Niemądra decyzja z absurdalnym uzasadnieniem („Parlament – jako miejsce stanowienia prawa – nie powinien być miejscem organizowania happeningów politycznych przez osoby odwiedzające tę instytucję” – mogliśmy przeczytać w sejmowym komunikacie) to woda na młyn do eskalacji emocji, tym razem z drugiej strony politycznych sympatii. Od negacji metody, do odrzucenia celu droga jest już krótka. Tego chyba wszyscy byśmy nie chcieli.