Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Adam Kempa  28 kwietnia 2017

#2 Obyś nie żył w ciekawych czasach

Adam Kempa  28 kwietnia 2017
przeczytanie zajmie 12 min

Pekin z niepokojem przygląda się amerykańskiej aktywności w rejonie Półwyspu Koreańskiego. Lider „alt-rightowej” prawicy traci wpływy w administracji na rzecz zięcia Trumpa. W Azji może się narodzić potencjalny konkurent dla NATO. Adam Kempa przedstawia subiektywny przegląd wydarzeń międzynarodowych.

1. Chiny – USA – Korea: Trump dolewa oliwy do ognia

Sytuacja wokół Półwyspu Koreańskiego pozostaje napięta. Trwa wymiana retorycznych ciosów. Trump raz po raz podkreśla, że problem Korei Północnej musi zostać w końcu rozwiązany. W odpowiedzi Phenian składa kolejne bombastyczne oświadczenia, ostatnio deklarując gotowość zatopienia amerykańskiego lotniskowca Carl Vinson. Lotniskowiec ten, choć okrężną drogą, pojawił się w końcu na północno-zachodnim Pacyfiku, gdzie dołączyły do niego japońskie niszczyciele. Do południowokoreańskiego portu zawitał także amerykański okręt podwodny, który ma możliwość przenoszenia nawet 150 rakiet „Tomahawk”. Północna Korea zafundowała sobie natomiast okazałe ćwiczenia artyleryjskie z okazji 85-lecia powstania jej sił zbrojnych, co jednak było dość umiarkowaną manifestacją (obawiano się nowej próby rakietowej).

Niezmiennie trwają wzmożone kontakty dyplomatyczne. Trump dzwonił do Shinzo Abe i ponownie do Xi Jinpinga, wiceprezydent Mike Pence odbył tournée po kilku krajach Dalekiego Wschodu. W Tokio spotkali się dyplomaci USA, Japonii i Korei Południowej, deklarując zamiar ścisłego koordynowania działań wobec Korei Północnej.

Dziś (28 kwietnia) ma się odbyć spotkanie Rady Bezpieczeństwa ONZ. 26 kwietnia odbył się zaś w Białym Domu nietypowy briefing z udziałem wszystkich senatorów i najważniejszych przedstawicieli departamentu obrony (Mattis), sił zbrojnych (Dunford) i wywiadu (Coats). Wszystko to obserwują z niepokojem Chińczycy – wyraźnie poirytowani zachowaniem Kim Dzong Una, ale zarazem nieufni wobec Amerykanów (Xi w rozmowie telefonicznej z Trumpem ponownie wezwał go do ostrożnego postępowania wobec Korei Północnej).

Amerykanie dolewają oliwy do ognia, przyspieszając rozmieszczenie w Korei Południowej systemu przeciwrakietowego THAAD. System ten ma chronić przed rakietami wystrzeliwanymi przez Phenian, jednak jego potężny radar będzie sięgał daleko w głąb chińskiego terytorium. Swoje niezadowolenie wobec rozpoczętych prac nad instalacją wyrazili lokalni mieszkańcy. Swój sprzeciw zamanifestował również główny kandydat w zbliżających się wyborach prezydenckich, Moon Jae-in, podkreślając, że decyzja o zamontowaniu systemu nie uwzględnia głosów opinii publicznej i powinna zostać odłożona na czas po wyborach majowych (dotychczasowa prezydent Park Geun-hye została niedawno odsunięta od władzy i przebywa w areszcie). Chińczycy wyrazili poważne obawy w związku z pracami nad THAAD i wezwali USA do wycofania systemu.

2. Dlaczego Półwysep Koreański jest tak istotny?

Obserwując rosnące napięcie wokół Półwyspu Koreańskiego warto zastanowić się, na czym polega jego geopolityczne znaczenie. Z perspektywy chińskiej Korea stanowiła tradycyjnie miękkie podbrzusze, korytarz mogący potencjalnie służyć do lądowej inwazji na Państwo Środka. W istocie Japończycy dwukrotnie (w 1894 i 1931 roku) wkraczali do Chin przez Koreę, poszukując w Państwie Środka zasobów, których brakowało na ich gęsto zaludnionych, górzystych wyspach. Nauczeni doświadczeniem, Chińczycy podczas wojny koreańskiej, w reakcji na przekroczenie przez wojska amerykańskie 38 równoleżnika, zaangażowali się w konflikt po stronie Kim Ir Sena. Mao zapewnił sobie w ten sposób istnienie bufora chroniącego przed widmem inwazji lądowej z Półwyspu Koreańskiego.

Nic jednak nie stoi w miejscu. Obecnie ryzyko ewentualnego konfliktu lądowego wydaje się nieznaczne – jeżeli na Dalekim Wschodzie wybuchnie wielka wojna, to najprawdopodobniej będzie miała charakter powietrzno-morski.

Mając to na względzie, wydaje się, że dla Chińczyków większym zagrożeniem od ewentualnego zajęcia Korei Północnej przez Amerykanów, jest np. zainstalowanie u jej „południowej siostry” wspomnianego systemu przeciwrakietowego THAAD.

Dlaczego zatem Korea Północna pozostaje ważna? Kluczowe znaczenie mają nie twarde zasoby geopolityczne, lecz raczej kwestia wizerunku Chin i Stanów Zjednoczonych. Globalni rywale wydają się bardzo przejęci swoją reputacją. Amerykanie obawiają się, że utrata wiary w ich potęgę (dostrzegalny trend) zachwieje lokalnymi sojusznikami, skłaniając ich do przeskoczenia do chińskiego obozu. Pokusa jest tym większa, że Chiny są dla swoich sąsiadów głównym partnerem handlowym i ci, utrzymując zarazem ścisłe relacje sojusznicze z USA, muszą stać w niewygodnym rozkroku. Znakomitym przykładem są Filipiny – prezydent Duterte, niezadowolony z ustępliwej polityki USA na Morzu Południowochińskim, kilkakrotnie sygnalizował możliwość związania się z Pekinem, co dla Amerykanów byłoby geostrategiczną katastrofą.

Chińczycy z kolei, dość wyczuleni na ryzyko „utraty twarzy”, nie mogą sobie pozwolić na upokorzenie, jakim byłaby jednostronna interwencja USA w sprawy ich najbliższego sąsiada, będącego, bardzo kłopotliwym, ale jednak sojusznikiem. Pekin, aspirujący do rewizji światowego systemu, również musi się troszczyć o dobrą reputację – wycofanie się z podkulonym ogonem wobec amerykańskiej ofensywy (na razie dyplomatycznej) mogłoby zadziałać jak kubeł zimnej wody na aliantów USA, którzy być może rozważają udział w realizacji „Chińskiego Marzenia” Xi Jinpinga.

3. Ekspansja potencjalnego konkurenta NATO – Szanghajskiej Organizacji Współpracy

21 kwietnia w Astanie miało miejsce spotkanie ministrów spraw zagranicznych Szanghajskiej Organizacji Współpracy (SzOW). Siergiej Ławrow oświadczył, że na spotkaniu tym przygotowano dokumenty finalizujące proces akcesji do SzOW Pakistanu i Indii. Pozostaje ich zatwierdzenie przez głowy państwa. W ocenie Ławrowa przystąpienie Pakistanu i Indii do SzOW będzie „historycznym wydarzeniem, które zwiększy globalne wpływy tej organizacji”. Rosyjski dyplomata podkreślił, że po przystąpieniu tych państw do SzOW organizacja ta obejmie „aż 43% światowej populacji, podczas gdy kraje członkowskie będą odpowiadać za 24% światowego PKB”. Możliwe, że akcesja Indii i Pakistanu zostanie dokonana na spotkaniu organizacji planowanym w Astanie na początku czerwca. Ławrow wyraził również nadzieję, że czerwcowe spotkanie przyniesie także formalne rozpoczęcie procedury akcesyjnej Iranu.

Szanghajską Organizację Współpracy powołało w 2001roku sześć państw – Rosja, Chiny, Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan i Uzbekistan. Afganistan, Białoruś, Indie, Pakistan, Iran i Mongolia posiadają obecnie status obserwatorów, a Sri Lanka, Turcja, Azerbejdżan, Armenia, Kambodża i Nepal są partnerami dialogu. Organizacja, której celem jest promowanie współpracy gospodarczej i militarnej, jest niekiedy określana jako „przeciwwaga dla zdominowanych przez Zachód międzynarodowych instytucji, które wiodą prym od końca II wojny światowej”. SzOW może w przyszłości stać się rywalem USA i jej sojuszników. Amerykanie biorą zapewne taką możliwość całkiem poważnie. Jak pisał bowiem Zbigniew Brzeziński: „Od kiedy kontynenty zaczęły na siebie oddziaływać politycznie, jakieś pięćset lat temu, Eurazja była centrum światowej potęgi”.

Czy deklaracje Ławrowa to jedynie „wishful thinking” czy też przełożą się na geopolityczną rzeczywistość? Czas pokaże. SzOW przez lata pozostawała organizacją fasadową, a Chińczycy mogą być bardziej skłonni do samodzielnego budowania sojuszy, bez wykorzystania szanghajskiej formuły. Członkostwo Indii, Iranu i Pakistanu jest już dyskutowane od lat, stając się powoli tematem dyżurnym kolejnych szczytów.

Z drugiej strony, ostatni wzrost napięć na arenie międzynarodowej wydaje się sprzyjać klarowaniu stanowisk (coraz częściej w dyplomacji pobrzmiewają deklaracje sprowadzające się do pytania: „jesteś z nami czy przeciwko nam?”).

To może pomóc Rosjanom (chyba najbardziej tym zainteresowanym) w skonsolidowaniu SzOW i nadaniu jej realnego znaczenia. Warto odnotować, że w ostatnich miesiącach zainteresowanie akcesem do SzOW sygnalizowała Turcja, wyrażając zarazem zniechęcenie trwającymi dekady rozmowami o przystąpieniu do Unii Europejskiej.

Na koniec refleksja: gdy spojrzymy na mapę państw członkowskich i stowarzyszonych w SzOW staje się jasne, że amerykańska obecność w Afganistanie (graniczącym z Chinami, Iranem, Pakistanem i postsowieckimi republikami Azji Centralnej), służy nie tylko wojowaniu z nieszczęsnymi Talibami, ale ma również niebagatelne znacznie geostrategiczne.

4. Lider „alt-rightowej” prawicy przegrywa z zięciem Trumpa

Intrygi w Białym Domu trwają w najlepsze. Od kilku tygodni media donoszą o konflikcie pomiędzy Stevem Bannonem (nazywanym „głównym strategiem” Trumpa) a Jaredem Kushnerem, 36-letnim mężem Ivanki Trump, a zarazem doradcą swojego teścia. Bannon i Kushner uosabiają dwa odmienne światy. Bannon (choć pierwsze duże pieniądze zarobił w Goldman Sachs) na starość stał się liderem „alt-rightowej” prawicy, która oczekuje zasadniczych zmian amerykańskiej polityki gospodarczej (odejście od globalizmu na rzecz interesu narodowego czy jak powiedzą inni – izolacjonizmu) oraz zagranicznej (zostawienie Assada w spokoju, możliwość zawarcia porozumienia z Rosją). Kushner z kolei to człowiek establishmentu, milioner wywodzący się z zamożnej rodziny nowojorskich Żydów. Razem z bankierami z Goldman Sachs – Garym Cohnem (głównym doradcą ekonomicznym Trumpa) i Diną Powell (zastępcą głównego doradcy ds. bezpieczeństwa) są określani jako „centryści”, którzy mają „odradykalizować” Trumpa, utrzymując jego prezydenturę w głównym nurcie amerykańskiej polityki. Co ciekawe, Cohn jest zarejestrowanym członkiem Partii Demokratycznej; był nim również Kushner (i to dość gorliwym – przekazywał znaczne donacje na rzecz demokratycznych kandydatów). Miał przejść „ideologiczne nawrócenie” około roku 2015, gdy zaczął wspierać kampanię wyborczą swojego teścia.

Wyborcy Trumpa odnoszą się do Kushnera nieufnie, podejrzewając go o podwójną lojalność. Jeden z wpływowych zwolenników Trumpa (155 tys. followerów na Twitterze) napisał: „Musimy #ZostawićBannona i #ZwolnićKushnera, głosowaliśmy za America First, nie umacnianiem państwa na Bliskim Wschodzie. Kropka”. Hashtag #FireKushner był przez chwilę jednym z najpopularniejszych na amerykańskim Twitterze. Co do powiązań Kushnera z Izraelem – być może podejrzenia amerykańskich wyborców nie są zupełnie bezpodstawne. Pomijając kwestię pochodzenia, należy pamiętać, ze rodzina Kushnera wspierała finansowo żydowskie osadnictwo na Zachodnim Brzegu Jordanu, utożsamiając się w ten sposób z najbardziej ekspansywną, szowinistyczną frakcją izraelskiej sceny politycznej.

Wiele wskazuje, że Bannon w starciu z Kushnerem jest skazany na porażkę. Ten ostatni jako mąż ukochanej córki Donalda Trumpa (ponoć wszyscy są zastępowalni, poza „księżniczką Ivanką”) jest praktycznie nie do ruszenia. Bannon przegrywa kolejne potyczki (był przeciwnikiem ataku rakietowego w Syrii, do którego Trumpa miała ponoć ostatecznie przekonać Ivanka); został wykluczony ze składu Narodowej Rady Bezpieczeństwa. Powiedzieć natomiast o Kushnerze, że robi w Białym Domu zawrotną karierę, to jak nie powiedzieć nic.

Katalog zadań powierzonych trzydziestoparolatkowi bez doświadczenia i kwalifikacji zdumiewa swoim zakresem i ciężarem gatunkowym: od przygotowania niedawnego spotkania Trump-Xi na Florydzie po negocjowanie pokoju na Bliskim Wschodzie.

Trump darzy swojego zięcia ewidentnie znaczną estymą. Raczył nawet stwierdzić, że jeżeli Kushner nie zaprowadzi na Bliskim Wschodzie pokoju, to nie uda się to nikomu.

Bannon jednak jeszcze nie „klepnął w matę” – mimo, że groził odejściem z administracji jeśli zostanie wykluczony z Narodowej Rady Bezpieczeństwa, to pozostaje nadal doradcą Donalda Trumpa. Wydaje się jednak osamotniony i coraz mniej wpływowy.

5. Dalsze przepychanki wokół ustalenia sprawców gazowego ataku w Syrii

Trwają próby ustalenia sprawców ataku gazowego w Syrii. ONZ-owska Organizacja ds. Zakazu Broni Chemicznej (OPCW) rozpoczęła dochodzenie. Ma jednak utrudnione zadanie, ponieważ ze względów bezpieczeństwa jej inspektorzy nie mogą dostać się na miejsce zdarzenia. Jak na razie, OPCW stwierdziła, że ofiary ataku były poddane działaniu sarinu lub innej podobnej substancji. Nie wskazała jednak sprawców.

Rosjanie nie mają chyba zbyt dużego zaufania do OPCW. Wyraz niezadowoleniu dał Igor Konaszenkow, rzecznik rosyjskiego ministerstwa obrony. „Gdzie i od kogo i jak pobrano próbki? Kto konkretnie wykonał testy? Jeżeli w Chan Szejchun rzeczywiście był to sarin, to jak OPCW może wyjaśnić szarlatanów z White Helmets hasających wśród oparów sarinu bez sprzętu ochronnego? Wszyscy to widzieli” – mówił. Turecki przewodniczący OPCW, Ahmet Üzümcü, ripostował, że ma pełne zaufanie do profesjonalizmu i niezależności śledztwa, a próbki zostały pobrane od trzech śmiertelnych ofiar i siedmiu poszkodowanych, i zbadane w laboratoriach wybranych przez Organizację.

Do konfrontacji doszło na spotkaniu Organizacji w Hadze. Iran i Rosja wezwały do ponownego przeprowadzenia śledztwa, obejmującego zbadanie miejsca zdarzenia i inspekcję lotniska, gdzie miała być przechowywane chemikalia wykorzystane przez syryjskie lotnictwo. Propozycja została jednak odrzucona.

Przeciwnicy rezolucji wskazywali, że celem Rosji jest storpedowanie trwającego dochodzenia poprzez powołanie nowej komisji z udziałem przedstawicieli Rosji, którzy nie będą zainteresowani ustaleniem prawdy. Co ciekawe, poza Iranem i Rosją, za nowym śledztwem opowiedziały się również Chiny. Minister Ławrow nie krył niezadowolenia z wyniku głosowania, oskarżając Zachód o „uniemożliwianie OPCW wysłanie ekspertów na miejsce zdarzenia, jak również na lotnisko, z którego rzekomo wyleciały samoloty załadowane bronią chemiczną”.

Mimo częściowych ustaleń OPCW, Amerykanie uznają sprawę za przesądzoną i kontynuują „wymierzanie sprawiedliwości” syryjskiemu reżimowi. Waszyngton nałożył sankcje na 271 syryjskich urzędników odpowiedzialnych rzekomo za rozwijanie programu broni chemicznej. Czy Amerykanie wiedzą coś więcej niż eksperci OPCW?

Jak pisałem w poprzednim przeglądzie, Amerykanie odtajnili zaskakująco miałkie memorandum dotyczące odpowiedzialności Assada. Memorandum spotkało się z krytyką Theodore’a Postola, emerytowanego profesora na amerykańskiej MIT.  Należy odnotować, że Postolowi zdarza się gościć w Russia Today, co w oczach części opinii publicznej pewnie dyskwalifikuje go jako poważnego eksperta. W mojej ocenie, analizie tej warto się jednak przyjrzeć z uwagą; Postol ma bowiem za sobą imponującą karierę naukową, obejmującą pracę dla Pentagonu, na prestiżowych uczelniach (m.in. Stanford i MIT) i garść prestiżowych nagród.

Amerykański naukowiec opublikował analizę, w której tak odnosi się do raportu przedstawionego przez Waszyngton: „Uważnie zapoznałem się z tym dokumentem i jestem przekonany, że można wykazać, bez wątpliwości, że nie dostarcza on jakichkolwiek dowodów na to, że rząd USA ma konkretną wiedzę, że to rząd syryjski był źródłem ataku chemicznego w Chan Szejchun w Syrii między mniej więcej 6 a 7 rano, 4 kwietnia 2017. W istocie, główny dowód powołany w tym dokumencie wskazuje, że atak był dokonany przez osoby przebywające na ziemi, a nie z samolotu, rankiem 4 kwietnia”.

Jaki jest ów koronny dowód, z którego amerykański naukowiec i rząd Stanów Zjednoczonych wyciągają tak diametralnie różne wnioski? Chodzi o zdjęcia leja po eksplozji i znajdującego się w nim pękniętego pojemnika, z którego miał się rozprzestrzenić zabójczy środek. Postol podkreśla, że zdjęcie mogło być łatwo zmanipulowane, ale jeżeli Biały Dom uważa je za wiarygodny materiał, to powinien dojść do wniosku, że ataku dokonano ładunkiem odpalonym z ziemi. W ocenie naukowca zdjęcie wskazuje, że środek chemiczny był najprawdopodobniej umieszczony na ziemi w prowizorycznym pojemniku, który następnie „przykryto” ładunkiem wybuchowym.

Co ciekawe, prof. Postol w tym samym artykule zarzuca amerykańskiej administracji bezpodstawne oskarżanie reżimu Assada o atak gazowy w Damaszku w roku 2013. Twierdzi, że raport opublikowany wówczas przez Biały Dom zawierał amatorskie błędy: wskazywano w nim, że ładunki z gazem zostały wystrzelone rakietami przez artylerię rządową, mimo że miejsca uderzenia znajdowały się daleko poza jej zasięgiem, oraz twierdzono, że miejsce uderzeń potwierdzała obserwacja satelitarna w podczerwieni. Byłoby to jednak niemożliwe, biorąc pod uwagę, że uderzeniom nie towarzyszyły eksplozje.

Czy analizę przedstawioną przez emerytowanego amerykańskiego naukowca można brać za dobrą monetę – pozostawiam ocenie czytelników. Niezależnie od zarzutów Postola, pozostaje faktem, że Amerykanie nie przedstawili jak dotąd przekonujących dowodów winy Assada.

W sukurs Waszyngtonowi przychodzi jednak francuski wywiad. Francuzi nie przedstawiają wszakże żadnego koronnego dowodu, lecz pewne poszlaki. Z odtajnionego przez Paryż raportu możemy się dowiedzieć, że francuskie służby samodzielnie pobrały próbki w Chan Shejchun.

Po poddaniu ich analizie, stwierdzono, że zawierają związki chemiczne charakterystyczne dla sarinu, jaki miał produkować reżim Assada. Identyczne związki odnaleziono w innym syryjskim mieście, w którym użyto broni chemicznej (Sarakib w kwietniu 2013 r.). Fakt użycia tego samego środka w dwóch różnych miejscach, a nawet fakt, że pochodzi on z zasobów syryjskiej armii, nie wydaje się jednak rozstrzygający – należy pamiętać, że rebelianci przejęli na początku część zapasów broni chemicznej gromadzonych przez Assada, a więc grono potencjalnych podejrzanych pozostaje szerokie.

Ponad sporami o poszczególne dowody wciąż aktualne pozostaje fundamentalne pytanie – dlaczego Assad miałby dopuszczać się tego bezsensownego z perspektywy jego interesów ataku? Warto przypomnieć ciekawy wpis Witolda Jurasza, którego trudno posądzać o sympatie wobec Baszara al-Assada czy Włodzimierza Putina.

***

Na koniec geopolityczna ciekawostka, satelitarne zdjęcie półwyspu koreańskiego nocą: https://goo.gl/St2FcL