Creepypasty. Boimy się, ale tak na 50%
W skrócie
Creepypasty to ciemny rewers nostalgii i retromanii. Duchologia per se. Dziwny lęk przed kulturowym śmietnikiem, na którym pozostawione kreskówki, zabawki, reklamy, gry, tamagotchi, parki rozrywki i stare teleturnieje zaczynają żyć własnym, niezależnym od nas życiem. Zwykle mówimy, że idee żyją dłużej niż przedmioty. A jednak jest coś szczególnie niepokojącego w przedmiotach, które nie przynależą już do żadnej aktualnej narracji kulturowej. Niosą w sobie tylko dziwne powidoki. Przynoszą na chwile ulotne wspomnienie dawnych snów. Dlaczego nie miałyby przynosić także koszmarów?
Mojemu koledze przytrafiła się ostatnio dziwna historia
Zacznijmy od tego, że nie jest zbyt wysoki. Właściwie jest raczej niski, jeśli weźmiemy pod uwagę przesunięcie skali, jakie dokonało się w ciągu ostatniej dekady. Na Facebooku zauważył reklamę artykułu dotyczącego hipokryzji kobiet, które zapytane wprost twierdzą, że chętnie umówiłyby się z niskim mężczyzną, ale kiedy przychodzi co do czego, zawsze wybierają wysokich. Kolega nigdy nie pisał o swoim wzroście na Facebooku, nie wpisywał w Google zapytań, jak podrywać dziewczyny, będąc niskim. Niesamowite, jak teraz działają te algorytmy. Po kilku dniach zapomniał o sprawie.
Sprawdzając skrzynkę mailową, znalazł zaproszenie na forum internetowe (kto jeszcze czyta fora?) zrzeszające – uwaga – mężczyzn cierpiących na karłowatość oraz kobiety zainteresowanie zapoznaniem takich mężczyzn. Mail nosił tytuł „MOŻE TU SIĘ UDA J”. Nadawca: WeKnOWyourDrEAMs. Wpadł w furię. Po pierwsze 168 cm wzrostu to nie powód, by rejestrować się na forach dla karłów, a po drugie wszystko to zaczynało wyglądać na niesmaczny żart. Mimo wszystko kliknął w zamieszczony w wiadomości link. Trafił prosto na swój profil. Profil, którego nigdy nie zakładał. Razem ze zdjęciem, szczegółowo wypełnionymi kolumnami „o mnie” (prawdziwe dane) i „zainteresowania” (sam mógłby napisać identyczny test) oraz wiadomością w skrzynce nadawczej forum. Zaniepokojony i wściekły zabrał się do usuwania konta, ale na fali ciekawości i w przeświadczeniu, że może mu to pomóc w planowanym „śledztwie internetowym” postanowił przeczytać wiadomość: „Będziemy u ciebie za 20 minut, kochany karzełku”.
Boicie się? Ja też nie. Rzecz w tym, że powyższa historia nie jest całkowicie zmyślona. Zmyślać zacząłem w trakcie. Do pewnego momentu jest zupełnie prawdziwa. Gdybym miał nieco lepszy pomysł na dalszy ciąg i nie użył sytuacji dla przykładu, mógłbym pokusić się o stworzenie całkiem niezłej creepypasty i zamieszczenie jej w Internecie, by zaczęła żyć.
Rzeczy, które wypełzają z internetowych sztolni
Creepypasty zrodziły się z copypast. Mamy nasze koślawe słowo na to zjawisko: kopiujwklejki. To internetowe teksty, które zostają powielane przez kolejnych i kolejnych użytkowników, zwykle dlatego, że są zabawne. Autorzy copypast są anonimami, dla których jedyną cichą nagrodą jest chwila, w której ich dzieło stanie się prawdziwą własnością Internetu, kultowym memem, źródłem zrozumiałych natychmiast nawiązań i kolejnych parafraz. Mój stary to fanatyk copypast. Wpiszcie w wyszukiwarkę „mój stary to” i zapoznajcie się z wybitną polską kopiujwklejką, która już doczekała się kinowej adaptacji – film Fanatyk. Sprawdźcie. Copypasta to już gatunek literacki.
Creepypasta to oczywiście copypasta, która ma straszyć. Znamy jej matkę. Liczni ojcowie to: literacki i filmowy horror, miejskie legendy i duchologia. Ciemny rewers naszych pastelowych wspomnień. Creepypasta to najbardziej adekwatna dla naszych czasów pigułka na złe sny. Czytana w nocy, koniecznie z ekranu laptopa, kiedy wszyscy w domu poszli już spać.
Czym i jak straszą creepypasty? Forma jest równie ważna jak treść. Samo medium bardzo często bywa wehikułem lęku. Creepypasty wypełzają z internetowych sztolni, a im mniej wiemy o ich genezie, im mniej przypominają klasyczne opowiadanie grozy (napisane przez kogoś podpisanego imieniem i nazwiskiem i ręczącego nimi za fikcyjność swoich pomysłów) tym straszniej. Pełna literówek, powtórzeń i kolokwializmów relacja kogoś, kto postanowił na forum podzielić się historią o swoim nawiedzonym telefonie komórkowym, spełni swoją rolę o wiele lepiej niż wycyzelowana proza. Internet nieustannie oswaja nas z dziwnymi rzeczami, a oswojenie podobno koi lęki. To jednak ma swoją ciemną stronę – wiedząc jak dziwaczne i niepokojące rzeczy można znaleźć w Internecie, jaki znamy, łatwiej jest uwierzyć w grozę czającą się gdzieś głębiej. Creepypasta kusi bezpieczeństwem fikcji, która jednak cały czas, nieustannie kwestionuje swoją fikcyjność, by móc wypełnić zadanie.
Przeklejona z forum NetNostlagia dyskusja na temat animowanej bajki dla dzieci emitowanej we wczesnych latach 90. na jednym z lokalnych kanałów telewizyjnych – oto Candle Cove, jedna z najlepszych creepypast, jakie możecie znaleźć w internecie. Skutecznie przypomina, że grzebiąc w nostalgicznej rekwizytorni naszego technikolorowego dzieciństwa, możemy natrafić na wspomnienia, które powinny pozostać wyparte.
Annie96 is typing
To creepypasta w formie rozmowy na WhatsAppie. Wciskając enter, odsłaniamy kolejny „dymek” rozmowy. Lęk, że nasz rozmówca nie jest tym, kim się wydaje w Internecie, rozkwita i stanowi pożywkę dla niezliczonych opowieści niesamowitych. Jednak to właśnie forma symulująca śledzenie rozmowy „na żywo”, podczas której zaczyna dziać się coś niepokojącego, przyprawia o dreszcze.
Jest coś wiarygodnego w rozpaczliwym apelu bezradnego i przerażonego człowieka, który wrzuca do Internetu apel o pomoc. Albo po prostu musi z siebie zrzucić to, co mu się przytrafiło, a nie ma odwagi przyznać się rodzinie i znajomym, by nie zostać uznanym za szaleńca. Ukryci w cieniu twórcy doskonale o tym wiedzą, więc takie quasi-lovecraftowskie wstępy można zawsze znaleźć w creepypastach. „Moja martwa dziewczyna ciągle wysyła mi wiadomości na Facebooku”. Cała nasza odciskana pieczołowicie w Internecie tożsamość nie zniknie w chwili śmierci. Pozostanie jak duch albo skorupa, w którą może niepostrzeżenie wpełznąć ktoś inny.
Tropy stare jak opowieści przy ogniskach przybierają nowe kształty. Dziwna, krążąca w sieci grafika sprowadza na każdego, kto ją, zobaczy klątwę. Jedyny sposób, by się jej pozbyć, to pokazać tę grafikę komuś innemu. Warto poznać historię niesławnego smile.jpg.
Nikt już nie szuka yeti czy potwora z Loch Ness. W 2009 r. na forum SomethingAwful pojawiło się pierwsze zdjęcie Slendermana. Na kolejne relacje, raporty z prowadzonych śledztw i dziwaczne zdjęcia nie trzeba było długo czekać.
Dziś Slenderman to chyba najsłynniejsza creepypasta, która rozwinęła się w prawdziwe intertekstualne zjawisko, przelała do szerszej popkultury i stała prawdziwą miejską legendą o zasięgu globalnym. Slenderman ma ponad trzy metry wzrostu i czarny garnitur. Nie ma za to twarzy. Pojawia się zwykle w mglistych lasach i porywa nieostrożne dzieci.
Jest trochę jak czarna wołga. Także w tym sensie, że każda próba wyjaśnienia ujmuje jej grozy.
Zaginione odcinki to kolejny podgatunek. Podobno w Internecie można gdzieś znaleźć niewyemitowany nigdy odcinek Simpsonów, w którym umiera Bart. Podczas scen żałoby i pogrzebu animacja traci swój charakterystyczny styl i dryfuje w stronę psychodeli, a potem fotorealizmu. Jest też historia o zaginionym odcinku Myszki Mickey. Przez pierwsze kilka minut Mickey po prostu idzie wzdłuż ulicy na tle jednostajnych uderzeń w klawisze fortepianu. Potem obraz zanika na kilka kolejnych minut, by znów powrócić. Podobno krąży w internecie jako suicedemouse.avi.
Nie poruszyłem nawet kwestii nawiedzonych gier komputerowych, ale wyszukiwanie creepypast samemu to część całego doświadczenia. Nie będę go psuł podawaniem linków i konkretnych stron z kompilacjami.
Na śmietniku kultury dzieją się dziwne rzeczy
Jeśli creepypasty są zwierciadłem współczesnych lęków, to co właściwie nam mówią? Angielskie słowo uncanny tłumaczy się na język polski jako niesamowitość, odsyłając nas wprost do romantyzmu lub szacownych obrazów wiktoriańskiej grozy. Tymczasem chodzi o to uczucie, gdy coś znajomego i dobrze znanego nagle nabiera cech obcości. Przez tysiąclecia najstraszniejszy był zagajnik tuż za płotem. Dziś komputery i smartfony są nieustannie otwartym portalem. Uwielbiamy uczucie, które pozwala nam sięgnąć w dowolnej chwili po to, czego potrzebujemy lub chcemy. Wolimy nie myśleć o tym, że w każdej chwili ktoś (lub coś) może sięgnąć po nas. Ale o grozie Internetu była już mowa. Chciałem wskazać jeszcze dwa inne tropy.
Slenderman nie ma twarzy, a rozliczne creepypasty są zaludnione przez impostorów wyglądających jak twoja żona. Niepewność co do tożsamości znajduje się w samym sercu pojęcia niesamowitości. Bohaterowie najlepszych creepypast zawsze są sami. Horror zaatakował ich tam, gdzie każdy chce czuć się bezpiecznie i pewnie. Groza czasów rozpadu tożsamości straszy nas kruchością nawet tych tożsamości, które jeszcze przyjmujemy za pewnik. To całkiem logiczne.
Drugi trop to ukazujący się poprzez creepypasty ciemny rewers nostalgii i retromanii. Duchologia per se. Dziwny lęk przed kulturowym śmietnikiem, na którym pozostawione kreskówki, zabawki, reklamy, gry, tamagotchi, parki rozrywki i stare teleturnieje zaczynają żyć własnym, niezależnym od nas życiem. Zwykle mówimy, że idee żyją dłużej niż przedmioty. A jednak jest coś szczególnie niepokojącego w przedmiotach, które nie przynależą już do żadnej aktualnej narracji kulturowej. Niosą w sobie tylko dziwne powidoki. Przynoszą na chwile ulotne wspomnienie dawnych snów. Dlaczego nie miałyby przynosić także koszmarów?
Przygotowując się do napisania tego tekstu, przeczytałem kilkadziesiąt creepypast. Nie miałem odwagi przetrząsać torrentów w poszukiwaniu suicedemouse.avi, ale wciągnąłem się w poszukiwanie oryginału smile.jpg, chociaż oczywiście żaden oryginał nie istnieje. Dyskusje na ten temat są tylko postmodernistyczną grą, w której użytkownicy udają, że wierzą w historię o przeklętej grafice i przerzucają się fikcyjnymi tropami do tej prawdziwej wersji. Nawet gdyby ktoś uwierzył w tę historię, skąd niby miałby wiedzieć, które zdjęcie jest tym właściwym?
Materiał pochodzi z podwójnej teki czasopisma „Pressje” pt. „Suma wszystkich strachów. Zachęcamy do kupna numeru.