Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Konrad Pędziwiatr  15 kwietnia 2017

Turecka demokracja na rozdrożu

Konrad Pędziwiatr  15 kwietnia 2017
przeczytanie zajmie 5 min

Czy demokracja może zlikwidować samą siebie za pomocą demokratycznych narzędzi? Jutrzejsze tureckie referendum może pozytywnie zweryfikować tę hipotezę. Gra toczy się o najwyższą stawkę – jeśli Turcy zaakceptują nowelizacje konstytucyjne, to Erdogan ostatecznie przejmie pełnię władzy w państwie, z perspektywą legalnego pełnienia urzędu aż do 2029 roku.

Turecka diaspora wyborczym języczkiem u wagi

Walka o każdego głosującego toczyła się w ostatnich miesiącach nie tylko w kraju, ale również za granicą i stosowano w niej wszelkie metody łącznie z emocjonalnymi oskarżeniami o  nazizm i nienawiść kierowanymi pod adresem rządów w Berlinie i Amsterdamie. Rządząca Partia Sprawiedliwości i Postępu (AKP) wysunęła takie oskarżenia, gdy władze w Niemczech i Holandii zakazały wieców referendalnych z udziałem polityków tureckiej partii. Nie zawahała się również użyć odwołań do rosnących nastrojów niechęci wobec islamu i muzułmanów w Europie jako oręża walki politycznej, okazując tym samym brak empatii dla osób, które jej doświadczają, a których głosy częściowo stara się zdobyć. Na jednym z wieców referendalnych w Stambule Recep Tayyip Erdogan grzmiał: „To, z czym mamy do czynienia to przejawy islamofobii. Myślałem, że Zachód ma już nazizm za sobą, ale byłem w błędzie. On wciąż jest żywy”.

Paradoksalnie, prezydent Turcji i jego partia zbliżyli się tym samym do sił skrajnie prawicowych w Europie, które również instrumentalizują obawy wobec islamu i muzułmanów na potrzeby zbijania kapitału politycznego.

Z rozbrajającą szczerością przyznał się do tego podczas niedawnego spotkania z Rzecznikiem Praw Obywatelskich Janusz Korwin-Mikke, mówiąc: „Żeby wygrać wybory, muszę robić seanse nienawiści wobec uchodźców. Winna jest demokracja jako ustrój”. Jedni podsycają więc nastroje anty-muzułmańskie, żeby zdobyć wyborców europejskich, a inni – jak pokazał to przykład znad Bosforu – powołują się na te nastroje, żeby wzbudzić niechęć do Europy i zdobyć głosy Turków.

Walka o głosy diaspory tureckiej stała się możliwa dzięki zmianie prawa wyborczego z 2012 roku, która wprowadzała możliwość głosowania dla osób mieszkających poza granicami kraju. W samych tylko Niemczech liczbę wyborców szacuje się na blisko 1,5 miliona. Liczne społeczności tureckie w Holandii, Belgii, Austrii, Francji, Szwajcarii i Danii mogą dostarczyć dalszych setek tysięcy głosów.

Wcześniejsze wybory pokazują, że w diasporze aktualny prezydent ma spore poparcie i im wyższy wskaźnik partycji wyborczej za granicą, tym lepsze jego notowania.

Jak pokazują sondaże, zwolenników zmian jest prawie tyle samo co przeciwników i w nadchodzących referendum każdy głos może być dla Erdogana na wagę złota, stąd też tak zintensyfikowane działania, aby je pozyskać.

Cała władza w ręce prezydenta

O co konkretnie toczy się walka? Najważniejszym jej elementem jest odejście od demokracji parlamentarno-gabinetowej w kierunku modelu prezydenckiego, który zdaniem Erdogana ma zapewnić krajowi stabilizację w czasach, gdy terytoria sąsiadujące z Turcją stały się teatrami walki zbrojnej oraz zapobiec powstawaniu kruchych rządów koalicyjnych. Dzięki poparciu skrajnej prawicy z MHP (Partii Ruchu Narodowego) AKP udało się zgromadzić wymagane 330 głosów w parlamencie do ogłoszenia referendum ogólnonarodowego. Referendum ma na celu zatwierdzenie zmian w konstytucji przegłosowanych przez parlament turecki głosami AKP i MHP w styczniu tego roku.

Nowelizacja ustawy zasadniczej poddana głosowaniu w referendum przewiduje między innymi zniesienie stanowiska premiera i przekazanie jego kompetencji prezydentowi, który według nowej konstytucji ma stanąć na czele władzy wykonawczej.

Prezydent będzie wyznaczał jednego lub więcej wiceprezydentów, dysponujących identycznymi uprawnieniami na okres 45 dni w przypadku, gdyby nie mógł wypełniać swych obowiązków osobiście. Ponadto, prezydent będzie miał prawo pozostać przywódcą partii politycznej, z której się wywodzi oraz wybierać ministrów. Ci ostatni będą mogli pochodzić spoza parlamentu, niepoddawani procesom weryfikacyjnym, zwolnieni z odpowiedzialności politycznej przed opinią publiczną.

Parlament nadal będzie pełnił rolę głównego ciała legislacyjnego, ale ostatnie słowo będzie należało do prezydenta. Deputowani nieznacznie powiększonego najwyższego organu władzy ustawodawczej (z 550 do 600 posłów) wciąż będą tworzyć prawo, dyskutować i głosować nad nowymi ustawami, ale te będą przekazane prezydentowi do ostatecznego zatwierdzenia.

Sam prezydent będzie dysponował dużą swobodą – jeśli zechce, to będzie mógł spokojnie pominąć drogę parlamentarną, wydając dekrety z mocą ustawy.

Ponadto będzie miał także prawo rozwiązać parlament i ogłosić nowe wybory. Wzrośnie również jego wpływ na wymiar sprawiedliwości. Zdaniem opozycji to znacząco zaburzy kluczowy dla sprawnego funkcjonowania demokracji trójpodział władzy.

Jeśli referendum zakończy się dla Erdogana pomyślnie, to będzie mógł pozostać przy władzy aż do 2029 roku. Nowelizacja zakłada bowiem, iż nadal obowiązywać będzie ograniczenie możliwości pełnienia funkcji prezydenta do dwóch kadencji, ale ich liczenie rozpocznie się na nowo od wyborów zaplanowanych na listopad 2019 roku. Tym samym licznik prezydencki zostanie dla aktualnego prezydenta wyzerowany.

Erdogan zamyka dziennikarzy

Opozycja nie bez podstaw obawia się, że potencjalna zmiana systemu politycznego oznacza nie tyle wzmocnienie potencjału państwa, ile nasilenie tendencji autorytarnych. Wszyscy znamy sekwencję zdarzeń: od 2013 roku i brutalnego zdławienia protestów przeciwko budowie centrum handlowego w Parku Gezi przy placu Taksim, przez zerwanie dwa lata później zawieszenie broni z Partią Pracujących Kurdystanu i szereg działań wymierzonych w Kurdów, po represje w konsekwencji nieudanego przewrotu z 15 lipca 2016 roku, o który oskarżeni zostali członkowie i sympatycy ruchu Gulena.

Choć władze tureckie do tej pory nie przedstawiły światu przekonujących dowodów, które jednoznacznie wskazywałyby powiązania puczystów z ruchem Gulena, nie przeszkodziło to AKP w przeprowadzeniu czystek w administracji publicznej, których ofiarami były dziesiątki tysięcy osób, czasami jedynie sympatyzujących z ideami ruchu przewodzonego przez charyzmatycznego kaznodzieję od 1999 roku przebywającego w USA.

Zamknięto między innymi wszystkie gulenowskie uniwersytety i szkoły, w których pracowało kilka tysięcy nauczycieli. Wcześniej pracę stracili akademicy, sprzeciwiający się atakom na kurdyjską ludność cywilną, którzy odważyli się podpisać petycję protestacyjną.

Jeśli przed puczem w więzieniach przebywało 30 dziennikarzy, to po 15 lipca 2016 roku ich liczba szybko wzrosła do 150. Wśród nich znalazła się również turecka pisarka Asli Erdogan, przebywająca w 2015 roku na stypendium ICORN w Krakowie. W listopadzie ubiegłego roku w ten sposób pisała z celi więziennej: „Ten list to naglące wołanie o pomoc! To drastyczna, przerażająca i ekstremalnie niepokojąca sytuacja. (…) Teraz my – pisarze, dziennikarze, Kurdowie, alawici i oczywiście kobiety – płacimy cenę za ten „kryzys demokracji”.

Dzięki naciskom międzynarodowym z końcem roku 2016 sąd uchylił zarzut „rozbijania jedności narodu” i zwolnił pisarkę z aresztu z zakazem opuszczania państwa. Jeszcze tego samego miesiąca do aresztu trafili jednak kolejni dziennikarze z zarzutami działalności terrorystycznej po zamieszczeniu tweetów o PKK.

 ***

Te i inne działania rządu AKP znacząco naruszające prawa obywatelskie i człowieka w kraju pozwalają powątpiewać w prawdziwość zapewnień Erdogana, iż nowelizacja konstytucji i referendum mają na celu jedynie wzmocnienie Republiki. Zdaniem wielu opozycjonistów oraz poddawanych wszelkiego typu naciskom przeciwników kampanii „Tak w referendum” sytuacja w kraju może się jedynie pogorszyć. Dotychczasowe „portfolio” działań rządu w celu ochrony wolności obywatelskich pozostawia bardzo wiele do życzenia. Odbiera mu tym samym prawo moralne do tego, aby wskazywać naruszenia praw obywatelskich i człowieka rządom europejskim na fali wzrostu niechęci do islamu i muzułmanów. Za każdym razem, gdy Erdogan będzie więc wykorzystywał antymuzułmańskie nastroje w krajach UE do swoich doraźnych celów politycznych, będzie tym samym wzmacniał ugrupowania instrumentalizujące islamofobię w Europie i torpedował wysiłki środowisk walczących z jej wielopłaszczyznowymi przejawami.