Konstytucja’97? Najwyższy czas na egzekucję!
Czas wziąć na sztandar Konstytucję RP i zgodnie z jej literą i duchem obalić dzisiejszą republikę: antykonstytucyjne państwo, w którym nawet najwyższe prawo nie było nigdy traktowane poważnie! – pisaliśmy w przededniu „Dobrej Zmiany”. Przed dojściem do władzy Prawa i Sprawiedliwości szukający realnego wpływu Obywatele, dążąc do egzekucji konstytucyjnych praw, uczynili ze swoich postulatów kluczowe tematy debaty publicznej. Czy nasza diagnoza i zaproponowane recepty pozostały aktualne? Oceńcie sami.
Ruch na rzecz JOW, inicjatywa rodziców skupionych wokół akcji „Ratuj Maluchy” i przeciwnicy podniesienia wieku emerytalnego do wyborów parlamentarnych 2014 roku nie odnosili politycznych sukcesów. Referendum ws. zmiany ordynacji zakończyło się frekwencyjną klapą, a parlamenty poprzednich kadencji konsekwentnie mieliły te inicjatywy. Mimo to powinniśmy na poważnie przeanalizować wspólny mianownik tamtych oczekiwań. Najistotniejsze bowiem, że wszyscy liderzy przywołanych ruchów obywatelskich poważnie potraktowali i spróbowali wyegzekwować swoje prawa politycznych zawarte w Konstytucji RP. Wszyscy też solidarnie przyprawiali o zawrót głowy establishment III RP. To jego przedstawiciele z ustawy zasadniczej próbowali uczynić święcką biblię, niespecjalnie chyba zdając sobie sprawę z jej treści.
Wszyscy też solidarnie przyprawiali o zawrót głowy establishment III RP. To jego przedstawiciele z ustawy zasadniczej próbowali uczynić świecką biblię, niespecjalnie chyba zdając sobie sprawę z jej treści.
Fałszywa lekcja Orbana
„Musimy zmienić Konstytucję!” – powtarzają od lat jak mantrę kolejne (zwykle efemeryczne) nowe partie polityczne, środowiska eksperckie i media aspirujące do miana poważnych ośrodków debaty o państwie. Paradoks polega na tym, że choć ustawa zasadnicza z 1997 r. jest rzeczywiście konstytucją politycznego kompromisu i można wskazywać na jej wady, to trudno sobie wyobrazić, że moglibyśmy dziś w Polsce stworzyć znacząco lepszą. Zwłaszcza, gdy chodzi o ustrój społeczno-gospodarczy, gwarantowane nią prawa polityczne, wreszcie kwestie światopoglądowe czy relacje państwa i związków religijnych. Choć chętnie koncentrujemy się na tym, co w Konstytucji złe, to największą słabością republikańskich ruchów III RP jest to, że nie potrafiliśmy przez dwadzieścia lat wyegzekwować tego, co w ustawie zasadniczej dobre. Zamiast z Konstytucji uczynić oręż egzekucji praw, które mogłyby gwarantować w Polsce ustrój prawdziwie republikański, pozwoliliśmy podnieść tę broń innym środowiskom: zarówno potencjalnym sojusznikom w dziele sanacji państwa, jak i niestety przeciwnikom podmiotowości Polaków, którzy wobec powszechnej ignorancji swobodnie manipulują treścią Konstytucji.
Dobrym zobrazowaniem powierzchowności debaty na ten temat jest często przywoływany przekład węgierski. „Skoro Orban konstytucję zmienił, to i my możemy i powinniśmy!” – słychać często po nieliberalnej stronie sceny politycznej. Wyczekujący „Budapesztu w Warszawie” w dokonanej przez Viktora Orbana na Węgrzech zmianie ustawy zasadniczej widzą najwyższy dowód wewnętrznej podmiotowości jego polityki. W oporze wobec paneuropejskiej krytyki tej zmiany – koronny argument na rzecz tezy, że Węgry pod rządami Orbana stały się podmiotowe w wymiarze zewnętrznym, co do wściekłości doprowadziło demoliberalne, zachodnie elity.
Rzeczywiście, trudno przecenić doniosłość stworzenia przez Orbana nowej konstytucji. Nim jednak zaczniemy czerpać z niego wzór (co w pewnych obszarach jest wskazane, ale tym zajmiemy później), przyjrzyjmy się temu, o co tak naprawdę toczył się bój premiera Węgier z liderami opinii międzynarodowej. Najintensywniej atakowano Orbana za fakt, że powstała za jego rządów konstytucja… gwarantuje uprzywilejowany status tradycyjnie rozumianym małżeństwu i rodzinie. Czyli to, co w polskim przypadku zostało zapewnione ustawą zasadniczą Kwaśniewskiego i Cimoszewicza!
Na poziomie teoretycznym nie potrzebujemy więc Orbanowskiej rewolucji aksjologicznej w podejściu do rodziny. Nadal potrzebujemy jednak lepiej egzekwować zapisane w Konstytucji: uwzględnianie przez państwo dobra rodziny w polityce społecznej i gospodarczej (art. 71. ust. 1.), ochronę i opiekę Rzeczypospolitej nad małżeństwem zdefiniowanym jako związek kobiety i mężczyzny, rodziną, macierzyństwem i rodzicielstwem (art. 18.) oraz prawa rodziców zarówno do wychowywania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami (art. 48. ust. 1.), jak i do zapewnienia dzieciom wychowania i nauczania moralnego i religijnego zgodnego z przekonaniami rodziców (art. 53. ust. 3.). Na poziomie deklaratywnych gwarancji dla rodziny mamy więc zasadniczo całkiem obiecujące gwarancje. Brzmi to dobrze, ale przez długie lata nie działało wystarczająco, a pewnie i dziś pozostawia wiele do życzenia.
Przyjrzyjmy się zatem innym obszarom życia publicznego, których fundamentem powinna być Konstytucja. W pierwszej kolejności przeanalizujemy popularne mity dotyczące rzekomych wad naszej ustawy zasadniczej. W drugim kroku wskażemy na te ruchy i zmiany polityczne, które świadczą o nieświadomym dojrzewaniu „Ruchu Egzekucyjnego Konstytucji RP” i wskażemy na te jej wartościowe przepisy, które wymagają jedynie – i aż – praktycznej egzekucji.
Mit nr 1: Konstytucja nierepublikańska
Tak konserwatysta, jak i republikanin, zarzuci naszej ustawie zasadniczej: to Konstytucja demoliberalna i osadzona w prawnym pozytywizmie! Czy na pewno? A może jednak Konstytucja jest republikańska?
Pozytywistyczna i demoliberalna jest nie Konstytucja RP, ale taką chcą ją widzieć polscy sędziowie, którzy postanowili za najważniejszy jej artykuł uznać artykuł 2: „Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej”. To z zasady demokratycznego państwa prawnego najchętniej wyprowadzają inne zasady i wartości, które powinny być urzeczywistnianie w Rzeczypospolitej.
Przypomnijmy jednak: równie poważnie, zwłaszcza w praktyce orzeczniczej, traktować należałoby określenie państwa dobrem wspólnym wszystkich obywateli. Dobro wspólne nad demokratycznym państwem prawnym ma w Konstytucji symboliczne pierwszeństwo: pojawia się tak w preambule, jak i w postaci pleonazmu w jej pierwszym artykule. Konsekwencje tego nieuprawnionego lekceważenia analizował syntetycznie Wojciech Arndt, zaś kompleksowe opracowanie dotyczące dobra wspólnego jako pożądanego fundamentu polskiego porządku konstytucyjnego stworzył Marek Piechowiak. Drugi z autorów wykazuje, że dobro wspólne nie tylko w praktyce nie stało się fundamentem polskiego prawa, ale jest ono również opacznie interpretowane przez Trybunał Konstytucyjny: w duchu konstytucji kwietniowej z 1935 roku, gdzie „wspólne dobro” miało uzasadniać prymat dobra państwa nad wolnościami czy dobrem jednostek.
Tymczasem klasyczna tradycja republikańska obecna choćby w katolickiej nauce społecznej, ale też wyrażana w przebiegu prac nad Konstytucją 1997 roku, każe rozumieć dobro wspólne zgoła inaczej. Posługując się zaproponowaną przez Piechowiaka definicją: jako „sumę warunków życia społecznego umożliwiających i ułatwiających integralny rozwój wszystkich członków wspólnoty politycznej i tworzonych przez nich społeczności”. Trudno więc o bardziej republikański fundament ustrojowy. Brak poważnej refleksji na ten temat przez pierwszych kilkanaście lat obowiązywania ustawy zasadniczej – w wielu obszarach opublikowana w 2012 roku książka Piechowiaka jest dziełem całkowicie pionierskim! – istotnie wskazuje, że to nie litera, a deficyt woli egzekwowania ducha Konstytucji jest fundamentalnym problemem III RP.
Mit nr 2: Konstytucja laicka
Drugi z mitów, z którym powinniśmy się zmierzyć, to rozpowszechniany przez wszelkiej maści antyklerykałów i lewicowych liberałów przesąd, jakoby Konstytucja mogła być podstawą dla ich życzeniowych roszczeń: laickości lub świeckości państwa.
Co więcej, nawet często przywoływana w debacie publicznej zasada rozdziału państwa i Kościoła w Konstytucji RP została w formie expressis verbis przez ustrojodawcę odrzucona (propozycja taka istniała w projekcie ustawy zasadniczej autorstwa Unii Wolności). Wyrażona została w sposób autorski, inspirowany nauczaniem społecznym Kościoła Katolickiego i mający wyraźnie wskazywać na pożądane przyjazne relacje.
Konstytucja nie mówi bowiem o rozdziale, świeckości ani laickości, lecz tylko – i aż! – o tym, że „kościoły i inne związki wyznaniowe są równouprawnione” (art 25. ust. 1.) a „władze publiczne w Rzeczypospolitej Polskiej zachowują bezstronność w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych” doprecyzowując, że czynią to „zapewniając swobodę ich wyrażania w życiu publicznym” (art. 25. ust. 2.)! Zasada przyjaznej autonomii wyrażona jest zaś w zupełnie już przez awangardę wojującego laicyzmu ignorowanym przepisie wskazującym, że „stosunki między państwem a kościołami i innymi związkami wyznaniowymi są kształtowane na zasadach poszanowania ich autonomii oraz wzajemnej niezależności każdego w swoim zakresie” – tu znów istotnie doprecyzowanie – „jak również współdziałania dla dobra człowieka i dobra wspólnego”. Warto jeszcze przypomnieć, że ostatecznie tezy o konstytucyjnej podstawie do wycofania religii z życia publicznego falsyfikuje inny artykuł ustawy zasadniczej: „wolność religii obejmuje wolność wyznawania lub przyjmowania religii według własnego wyboru oraz uzewnętrzniania indywidualnie lub z innymi, publicznie lub prywatnie, swojej religii przez uprawianie kultu, modlitwę, uczestniczenie w obrzędach, praktykowanie i nauczanie” (art. 53. ust. 2.).
Dziwi więc, że w debatach o obecności religii w życiu publicznych tak rzadko obrońcy tradycyjnych wartości sięgają po argumenty konstytucyjne. Oczekiwanie przez ustrojodawcę współdziałania państwa i Kościoła, zapewnienie swobody wyrażania przekonań religijnych w życiu publicznym i zagwarantowanie prawa do publicznego uprawniania kultu, uczestniczenia w obrzędach i nauczania, to poważne argumenty w dyskusji z radykalnymi zwolennikami laicyzacji życia publicznego. Warto uczynić z nich oręż, który w czasach tryumfu pozytywizmu prawnego w debacie publicznej będzie dla odbiorców dużo bardziej zrozumiały, a dla interlokutorów dużo trudniejszy, niż wykorzystywane dziś przez konserwatystów argumenty odwołujące się do tradycji czy prawa naturalnego.
Mit nr 3: Konstytucja socjalistyczna
Kolejny mit nie pochodzi z erystycznego arsenału postępowej lewicy, lecz jest chętnie powtarzany przez wszelkiej maści wolnorynkowców: tak libertarian, jak i konserwatywnych liberałów. To pokutujące wśród miłośników wolności gospodarczej przekonanie, że Konstytucja ma charakter skrajnie socjalistyczny. Na fałszywy dowód tej tezy przywołują oni obecność w ustawie zasadniczej takich pojęć jak „sprawiedliwość społeczna” (art. 2.) czy „społeczna gospodarka rynkowa” (art. 20.). Tymczasem to właśnie artykuł 20. najpełniej gwarantuje „wolność działalności gospodarczej” i „własność prywatną”, a „solidarność, dialog i współpraca partnerów społecznych” (także art. 20.) jako dodatkowe filary ustroju gospodarczego bynajmniej nie naruszają istoty dwóch pierwszych, fetyszyzowanych przez ortodoksyjnych wolnorynkowców, wartości.
Jest truizmem przypomnienie, że takie określenie gospodarczego ustroju gospodarczego Rzeczypospolitej to inspiracja teorią i praktyką niemieckiego ordoliberalizmu. Rzecz w tym, że doktryna ta, choć z powodu pewnej swoistej dla polskiej debaty publicznej lat 90. germanofilii została zaimplementowana do Konstytucji, jest w Polsce niemal zupełnie nieznana i niezrozumiała. Tymczasem, jak wykazują nieliczni jej badacze z Piotrem Dardzińskim na czele, doktryna ordoliberalna kładąc nacisk na klasyczne rozumienie istoty własności prywatnej dużo lepiej radzi sobie z wyzwaniami współczesnego turbokapitalizmu, niż praktycznie implementowane dotąd w Polsce formy pseudoliberalizmu gospodarczego.
Znów więc – idealny wręcz z republikańskiego punktu widzenia ustrój gospodarczy nie został dotychczas wyegzekwowany. To w oczywisty sposób przełożyło się na kolonizację polskiej gospodarki przez pseudoprywatne podmioty: bądź to należące do ponadnarodowych, abstrakcyjnych i zdehumanizowanych struktur finansowych, bądź też realizujące w praktyce interesy innych państw.
Mit nr 4: Konstytucja respektowana
Mit czwarty to mit prawdopodobnie najbardziej rozpowszechniony. Polacy żyją w przekonaniu, że Konstytucja jest faktycznie respektowana, a ustawy z nią niezgodne tracą moc prawną. Wykazanie fałszywości tych tez jest formalnością. Dużo ciekawsze jest jednak, że wśród gwarantowanych ustawą zasadniczą praw były nawet takie, które mimo wyrażonej expressis verbis dyspozycji konstytucyjnej na swoją implementację ustawową czekały osiemnaście lat!
Dla udowodnienia, że Konstytucja bywa nierespektowana nawet na poziomie najważniejszych aktów ustawowych przywołajmy historię doświadczeń Klubu Jagiellońskiego. Gdy zaczęliśmy działać na rzecz ujawnienia informacji na temat powodów nieważności głosów w wyborach samorządowych z 2014 roku, to okazało się, że tak przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej, jak i Krajowe Biuro Wyborcze twierdzą, że zgodnie z Kodeksem Wyborczym nikt nie jest uprawniony do ujawnienia takiej informacji. Tymczasem zgodnie z orzecznictwem mieliśmy do czynienia z informacją publiczną, której przetworzenie (tj.: zbadanie i zliczenie powodów nieważności głosów) uzasadniał ważny interes publiczny. Konstytucja mówi jasno, że prawo do informacji publicznej „obejmuje dostęp do dokumentów” (art. 61. ust. 2.), jakimi z całą pewnością są anonimowe przecież karty do głosowania. Ograniczenie tego prawa „może nastąpić wyłącznie ze względu na określone w ustawach ochronę wolności i praw innych osób i podmiotów gospodarczych oraz ochronę porządku publicznego, bezpieczeństwa lub ważnego interesu gospodarczego państwa” (art. 62. ust. 3.) – z żadnym z tych wyłączeń nie mogliśmy mieć w tym przypadku do czynienia. Okazało się więc, że zastrzegając dostęp do kart wyborczych jedna z najważniejszych ustaw – bo określająca sposób przeprowadzania demokratycznych wyborów! – jest niezgodna z Konstytucją.
Pomimo złożenia przez nas formalnych wniosków w tym zakresie i prób udowodnienia, że zgodnie z obowiązującą procedurą zbadanie kart wyborczych powinno zostać dokonane przez urzędników Rzeczypospolitej i musi odbyć się w pełnej jawności dla opinii publicznej, odmówiono opinii publicznej dostępu do tych informacji. By tego było mało – kilka miesięcy później bez żadnej podstawy prawnej arbitralnie wybrana część dokumentów z wyborów została udostępniona arbitralnie wybranej grupie naukowców skupionych wokół jednej z najbardziej znanych prywatnych fundacji. Ot, szacunek dla Konstytucji w pigułce. Mogłoby to być pouczającą dykteryjką o chaosie panującym w polskich urzędach, gdyby nie dotyczyło chyba najpoważniejszego kryzysu instytucji demokratycznych w historii III RP.
Warto też zwrócić uwagę na opieszałość ustawodawcy w realizowaniu konstytucyjnych zobowiązań. Podręcznikowym przykładem jest tu organ konstytucyjny, jakim jest Rzecznik Praw Dziecka (art. 72. Ust. 4.), na którego powołanie czekaliśmy do 2000 roku. Dużo bardziej druzgocącym przykładem jest jednak gwarantowane artykułem 63 Konstytucji prawo do petycji, które na realizację delegacji ustawowej czekało… osiemnaście lat.
Awangarda Ruchu Egzekucyjnego?
Co wszystkie teoretyczne zalety polskiej Konstytucji i faktyczne wady polskiego prawa mają wspólnego z wymienionymi na wstępie ruchami społecznymi, za których symbole uznać można Pawła Kukiza (JOW), małżeństwo Elbanowskich (sześciolatki) i przewodniczącego „Solidarności” Piotra Dudę (wiek emerytalny)? Twierdzę, że bezprecedensowe poparcie obywatelskie uzyskali oni właśnie dlatego, że ich działania w mniejszym stopniu opierały się na proponowaniu ambitnego celu „wywalczenia sobie nowych praw”, lecz na dużo prostszej do komunikowania, zrozumiałej i – teoretycznie przynajmniej – bardziej realistycznej retoryce „egzekwowania praw posiadanych”.
Wspólnym mianownikiem dla wszystkich była chęć odwołanie się do powszechnej woli Obywateli. To nic innego, jak zwrócenie się do suwerena i próba wyegzekwowania konstytucyjnej zasady, że „władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu” (art. 4. ust. 1.), a „Naród sprawuje władzę przez swoich przedstawicieli lub bezpośrednio”.
Na bardziej szczegółowym poziomie w każdym z przypadków także możemy mówić o próbie egzekucji konstytucyjnych praw. Elbanowscy walczyli o realizację przywołanego już prawa rodziców do decydowania o wychowaniu i edukacji dziecka. „Solidarność” – o wyprowadzane z „demokratycznego państwa prawnego” zakaz działania prawa wstecz i ochronę praw nabytych.
Na pierwszy rzut oka wątpliwości budzić może adekwatność przykładu Kukiza i zwolenników zmiany ordynacji, którzy przecież na sztandar wzięli postulat takiej zmiany Konstytucji, która miałaby zlikwidować proporcjonalność wyborów (art. 96. ust. 2.). Jeżeli jednak wsłuchamy się w argumentację Kukiza zdamy sobie sprawę, że tak naprawdę za najpoważniejszy zarzut wobec dzisiejszej ordynacji uznaje on nie bez racji fakt, że wobec konieczności startowania w ramach ogólnopolskich komitetów wyborczych bierne prawo wyborcze do Sejmu (art. 99. ust.1. i art. 100. ust.1.) istnieje tylko teoretycznie. Urzeczywistnienie tego prawa wbrew pozorom nie wymaga wcale zmiany Konstytucji.
Amunicja w obywatelskim boju
Oczywiście wyżej wymienione ruchy to tylko przykłady najbardziej spektakularne. Gdy przyjrzeć się pomniejszym, ale często równie ważnym zjawiskom życia obywatelskiego, okaże się, że to właśnie sukcesywna walka o egzekucję konstytucyjnych praw była katalizatorem popularyzowania się istotnych form zaangażowania w życie publiczne. Tak było choćby ze wspomnianym prawem do informacji publicznej, które dziś jest realnym narzędziem w rękach tysięcy aktywistów obywatelskich: tak działających na skalę ogólnopolską, jak i lokalną.
Pomysłów na dalszą sanację życia publicznego w Polsce w oparciu o poważne potraktowanie Konstytucji mogą być dziesiątki. Pozwolę sobie przytoczyć kilka z nich by pokazać, na jak różnych poziomach realna zmiana byłaby możliwa, gdyby wziąć na sztandar obywatelskiej polityki ni mniej ni więcej, jak domaganie się przestrzegania Konstytucji przez władze.
Poważne potraktowanie zakazu zadłużania się powyżej konstytucyjnego limitu 3/5 PKB (art. 216. ust. 5.) kazałoby zlikwidować zjawisko ukrywania długu publicznego i uzdrowienia finansów publicznych tak na poziomie ogólnopolskim, jak i krajowym. Zagwarantowanie faktycznej autonomii szkół wyższych powinno w pierwszym kroku zlikwidować systemową urawniłowkę w postaci rekrutacji na studnia na podstawie wyników matur (przywrócenie egzaminów wstępnych przynajmniej na części kierunków). Byłoby to impulsem do poprawy renomy tak szkolnictwa wyższego, jak i powszechnej edukacji co najmniej na poziomie szkół średnich. Wreszcie, wzięcie na poważnie zasady pomocniczości (wyrażonej wprost w Preambule, ale też wywodzonej choćby z art. 2.) powinno stać się impulsem do upodmiotowienia samorządów i prawdziwej republikańskiej rewolucji na poziomie lokalnym…
Zmiana? Tylko z głową
Nie jest intencją tego tekstu przekonywanie, że Konstytucja RP jest pozbawiona wad i nigdy nie powinniśmy jej zmieniać. Są obszary – jak choćby kompetencyjny problem z rozproszeniem egzekutywy, pozycja Krajowej Rady Sądownictwa czy nieznajdująca uzasadnienia w dzisiejszym kształcie Konstytucji rola Senatu – które wymagają poważnego namysłu, debaty i propozycji uzdrowienia. Jednak zmiana Konstytucji powinna odbywać się z możliwie szerokim udziałem Obywateli. W tym akurat względzie doświadczenia Węgier czy Islandii, gdzie w ostatnich odbywały się ogólnokrajowe konsultacje nad kształtem nowych ustaw zasadniczych, warte są wykorzystania. Wciąż można mieć nadzieję, że zapowiadana w kampanii wyborczej przez Andrzeja Dudę inicjatywa zmiany Konstytucji, jeśli zostanie podniesiona w toku tej kadencji, będzie miała właśnie taki charakter.
Nim jednak zaczniemy Konstytucję zmieniać, to zadbajmy, by jej znajomość stała się powszechna. To wymaga poważnej, ogólnopolskiej akcji edukacyjnej prowadzonej za pośrednictwem mediów publicznych, której naturalnym inicjatorem powinien być właśnie Prezydent RP. Gdy na szerszą skalę obywatele zaczną czytać obowiązującą Konstytucję, to wówczas zrozumieją, że opowieści o III RP jako demokratycznym państwie prawnym to niestety jedynie bajki dla grzecznych dzieci. Dopiero zaś z taką świadomością powinniśmy przystępować do prac nad nową Konstytucją. Jeżeli ją uchwalimy bez tej wiedzy, to nie mamy podstaw by zakładać, że będzie egzekwowana choć trochę lepiej, niż ustawa zasadnicza przez minionych osiemnaście lat. Niemądrze jest zaś zmieniać wiele, żeby nie zmieniło się nic.
Materiał oryginalnie ukazał się na łamach pisma Klubu Jagiellońskiego „Pressje” i opublikowany został jesienią 2014 roku, przed wyborami parlamentarnymi i przejęciem władzy przez Prawo i Sprawiedliwość. Na potrzeby niniejszej publikacji został zredagowany na nowo, ale w żaden sposób nie odnosi się do nowych okoliczności, które zaistniały po październiku 2014 roku.