5 lepszych pomysłów od zakazu przeceniania książek
Pomimo szeroko zakrojonej kampanii lobbingowej skierowanej do polityków i opinii publicznej, w poprzedniej kadencji udało nam się skutecznie zablokować w Sejmie RP uchwalenie zakazu przeceny książek. Od kilku tygodni trwa medialna batalia o reaktywację projektu. Dziś wiemy jedno – odporność Ministerstwa Kultury na wpływy lobbystów jest na szczęście większa niż posłów koalicji rządzącej w poprzedniej kadencji. Niemniej debata będzie trwała, więc czas wprowadzić do niej alternatywne pomysły na faktyczną poprawę stanu czytelnictwa w Polsce.
1. Odliczenie w deklaracji PIT? Pomysł lepszy, ale niedoskonały
„Rzeczpospolita” pisze o pomyśle nowej ulgi podatkowej, pozwalającej odliczyć od dochodu określoną kwotę wydaną na książki. Brzmi super. Na pewno jest to rozwiązanie lepsze – zarówno z punktu widzenia czytelnika, jak i rynku książki – od nieszczęsnego zakazu przecen.
Problem w tym, że w bardziej międzysektorowym ujęciu nie jest to już tak idealne rozwiązanie. Jak w przypadku każdej ulgi, mielibyśmy do czynienia z komplikowaniem systemu podatkowego. Ewentualny limit maksymalnej kwoty odliczenia pozwoliłby zapewne uniknąć wykorzystywania tego mechanizmu do nieuczciwych celów, ale złożoność i niestabilność przepisów podatkowych pozostaje jedną z chorób naszej rzeczywistości prawnej.
Co gorsza, wszelkie odliczenia od PIT-u mają jedną systemową wadę: nie skorzysta z niego istotna grupa Polaków, którzy bądź to nie rozliczają się podatkiem PIT, bądź osiągają zbyt niskie dochody, by płacić podatek.
Odliczenie dyskryminuje więc najuboższych, rolników czy bezrobotnych. W sytuacji, gdy poziom czytelnictwa m.in. w tych grupach jest często bardzo niski (tj. jeszcze niższy od tragicznej średniej!) mechanizm ten budzi poważne wątpliwości. Celem interwencji nie powinno być bowiem samo w sobie poprawianie kondycji rynku książki, ale wzrost poziomu czytelnictwa wśród Polaków. Z odliczenia zaś skorzystaliby bardziej zamożni (częściej czytający), a wykluczeni zostaliby ubożsi czy bezrobotni (czytający rzadziej).
Nie skreśla to pomysłu odliczenia – minusy tego rozwiązania są dużo bardziej subtelne niż fundamentalne wady wyjściowej propozycji Polskiej Izby Książki. Na pewno jednak ewentualną regulację poprzedzić powinna rzeczowa analiza skuteczności dotychczasowych odliczeń tego rodzaju.
2. 0% VAT? Najlepsze, ale trudne rozwiązanie
Część wolnorynkowych środowisk, które przeciwstawiają się wprowadzeniu zakazu przecen, podnosi postulat obniżenia podatku VAT na książki i przywrócenia obowiązującej przed kilkoma jeszcze laty stawki 0%. To postulat m.in. stowarzyszenia KoLiber czy wydawcy i księgarza Pawła Toboły-Pertkiewicza. Teoretycznie to najlepsze rozwiązanie – powszechnie zwiększyłoby dostępność książek, które powinny stać się tańsze. Warto przypomnieć, że po wprowadzeniu podatku ceny wzrosły nie o 5%, ale średnio nawet o kilkanaście procent.
Do przywrócenia stawki 0% konieczna jest jednak aktywna i skuteczna polska inicjatywa w Unii Europejskiej.
Rząd musiałby zwrócić się do Komisji z wnioskiem o tzw. środek specjalny w zakresie podatku VAT, do czego jest uprawniony na podstawie art. 395 ust. 2 Dyrektywy w sprawie wspólnego systemu podatku od wartości dodanej. Jeżeli Komisja uznałaby argumenty rządu, następnie konieczna byłaby… zgoda wszystkich państw członkowskich. Taką inicjatywę w sprawie ubranek dziecięcych Prawo i Sprawiedliwość proponowało w poprzedniej kadencji, a przypomniał go niedawno, przygotowując wzór stosownego wniosku, wicemarszałek Stanisław Tyszka z Kukiz’15.
Co zatem stoi na przeszkodzie? Dyrektywa wskazuje jasno, że zgoda na środek specjalny jest możliwa jedynie „w celu upraszczania poboru VAT lub zapobiegania niektórym formom uchylania się od opodatkowania lub unikania opodatkowania”. Czy możliwe jest zatem znalezienie odpowiedniego uzasadnienia dla obniżki VAT-u na książki? Wydaje się, że pomóc mogłaby rzeczowa analiza skali piractwa książkowego. Gdyby okazało się, że po wprowadzeniu VAT-u na książki piractwo istotnie wzrosło, wówczas rząd miałby w ręku wymierny argument w postaci wskazania, że opodatkowanie zwiększyło szarą strefę.
3. Niższy VAT na e-booki i audiobooki? Zdecyduje Unia
Dość podobnie sprawa ma się z VAT-em na książki elektroniczne. Tu również dotychczasowe interpretacje wskazują, że e-booki i audiobooki to nie „towary”, lecz „usługi” objęte 23% podatkiem. Nadzieję dają zapowiedzi zmiany dyrektywy w tym zakresie, ale to wydarzy się prawdopodobnie nie wcześniej niż w 2018 roku. Niemniej nic właściwie nie stoi na przeszkodzie, by za jednym zamachem zawnioskować do Komisji Europejskiej na środek specjalny zarówno na tradycyjne, jak i elektroniczne książki. Wykazanie istotnej skali piractwa w zakresie książek elektronicznych z pewnością będzie łatwiejsze niż w przypadku książek tradycyjnych, więc pakietowe potraktowanie tych spraw mogłoby zwiększać prawdopodobieństwo stosownej zgody. Zwłaszcza gdyby rząd podjął inicjatywę dziś, to odpowiedź otrzymalibyśmy jeszcze w tym roku! Dyrektywa precyzuje, że cała procedura musi zostać zakończona w terminie ośmiu miesięcy od otrzymania stosownego wniosku. To czas, w którym można prowadzić pogłębione analizy i ewentualne prace legislacyjne nad innymi inicjatywami zwiększającymi czytelnictwo.
4. Zakupy biblioteczne? Rozwiązanie systemowe i obywatelskie
W czasie spotkania dyskusyjnego wokół projektu zakazu przecen premier Piotr Gliński podkreślał, że w jego opinii państwo polskie stać (nie w rozumieniu symbolicznym, lecz finansowym) na ambitną politykę przeciwdziałającą spadkowi czytelnictwa. Explicite zaznaczył – co umknęło większości komentatorów i mediów – że na poważnie należy brać pod uwagę właśnie zmianę fundamentalną, czyli podatkową. Warto więc rozmawiać o opisanych wyżej pomysłach. Co więcej, należy przypomnieć, że polski rząd co do zasady zawsze traktował podniesienie podatku na książki jako zewnętrzną „konieczność”, nie zaś własną inicjatywę. Co jednak w sytuacji, gdy nie otrzymamy zgody instytucji europejskich na obniżenie podatków?
Konsekwencja każe uznać, że „niechciane” wpływy z VAT-u na książki przeznaczyć należałoby w całości na zwiększenie poziomu czytelnictwa.
W jaki sposób robić to najbardziej efektywnie i w niewykluczający sposób? Rozwiązaniem są zakupy biblioteczne. Dziś – według opublikowanego w styczniu raportu Biblioteki Narodowej na 2015 – łącznie na książki wydajemy już ponad 72 mln złotych rocznie. O ile więcej moglibyśmy wydawać, gdyby w całości wpływy z VAT-u przeznaczać na zakup nowości? Brak dziś precyzyjnej odpowiedzi. Wartość rynku książki w 2015 roku według najbardziej ostrożnych szacunków – bo po cenach, po których wydawcy sprzedają książki hurtowniom i księgarniom – to ok. 2,5 miliarda złotych. To oznacza, że całkowita wartość wpływów do budżetu z tytułu VAT – znów przyjmując dla uproszczenia tylko stawkę 5% – to minimum 125 mln złotych. Ostrożne, acz bardziej realistyczne wyliczenie kazałoby powiększyć tę kwotę o minimum 40% – rabaty dla hurtowni wynoszą bowiem ok. 50%, a dla księgarni – 35-40%. Daje nam to więc roczne wpływy do budżetu rzędu 175 mln złotych.
To oznacza, że na zakupy biblioteczne moglibyśmy wydawać dodatkowe 100 milionów złotych rocznie, łącznie ponad dwukrotnie więcej niż dziś.
To też – mimo ostrożnych założeń – ciągle więcej, niż roczne wydatki na spektakularny Narodowy Program Wspierania Czytelnictwa 2014–2020, który zakłada wydanie w ciągu sześciu lat miliarda złotych na różnorodne działania związane z promocją czytelnictwa, zakupy książek, programy dotacyjne czy rozbudowę infrastruktury bibliotecznej.
Dlaczego to zakupy biblioteczne powinny być priorytetem? Argumentów jest kilka. Po pierwsze, państwo już dziś wydaje duże pieniądze na biblioteki i nie budzi to większych kontrowersji. Utrzymujemy często nieatrakcyjne księgozbiory, opłacamy etaty, inwestujemy w infrastrukturę. Naturalnym obszarem ewentualnej głębszej interwencji państwa – a tą jest zarówno przekierowanie dochodów budżetowych, jak i regulacja rynku zakazami i nakazami – powinno być więc zwiększenie skuteczności dotychczasowych inwestycji.
Po drugie, inwestowanie w zakupy biblioteczne jest racjonalnym i sprawiedliwym mechanizmem z punktu widzenia „powszechności” efektów interwencji i inwestycji. Z bibliotek mogą korzystać osoby zamożne i niezamożne, mieszkańcy dużych miast i mniejszych ośrodków.
To przewaga zarówno nad omawianym odliczeniem podatkowym, jak i np. dotacjami dla wydawnictw, których książki czy czasopisma i tak, pomimo wsparcia państwa, są dziś niedostępne dla mniej zamożnych. Po trzecie, wokół zakupów dla bibliotek – których sieć jest jednym z „najbliższych” obywatelowi „przyczółków” państwa – zorganizować można partycypacyjny sposób wyłaniania pożądanych przez obywateli tytułów na wzór budżetów obywatelskich. Po czwarte, można wyobrazić sobie mechanizmy, które w ramach takich partycypacyjnych zakupów premiowałyby oferty przygotowane przez mniejsze wydawnictwa i lokalne księgarnie. Jednocześnie ostateczna decyzja nie byłaby stricte mechanizmem urzędniczym, ale miałaby w sobie pierwiastek demokratyczno-konkurencyjny.
5. Lokalne księgarnie? Trzeba budować czytelniczy „ekosystem”
Minister Magdalena Gawin zwróciła uwagę – nie przesądzając o ewentualnej skuteczności zakazu przecen w tym obszarze – że z perspektywy Ministerstwa Kultury kluczowym wyzwaniem jest istnienie prowincjonalnych księgarń. Księgarze mają rację, gdy widzą problem w dramatycznie spadającej liczbie księgarń. Co więcej, w coraz większym stopniu koncentrują się one w największych miastach, a znikają z mniejszych ośrodków. Trudno zrozumieć jednak, dlaczego miałby pomóc im zakaz przecen, który w praktyce raczej pozwoli na przejęcie kolejnych części rynku przez największe sieci. Można jednak wyobrazić sobie lepsze narzędzia ewentualnej interwencji.
Najoczywistszym i praktykowanym w niektórych samorządach jest oferowanie księgarniom czynszów w lokalach miejskich po preferencyjnych stawkach.
W mniejszych miastach straszą przecież opustoszałe witryny, gdy większość sklepów odzieżowych i usług wyniosło się do centrów handlowych. Na bardziej korzystne stawki liczyć mogą zaś z jednej strony na przykład organizacje pozarządowe, z drugiej – przykładowo biura poselskie. Warto zastanowić się, co mogłoby zachęcić samorządy do przedstawiania tego rodzaju ofert. Na początek wystarczyłyby opracowane choćby przez Ministerstwo Kultury „manuale” prezentujące argumenty na rzecz takiego rozwiązania.
Co więcej – wskazane wydaje się udostępnianie takich lokali w bezpośredniej bliskości bibliotek. Tak jak dla osamotnionej restauracji otwarta w bezpośrednim sąsiedztwie kolejna knajpa jest bardziej wsparciem niż konkurencją (bo okolica staje się bardziej atrakcyjna dla osób korzystających z usług gastronomicznych), tak moglibyśmy analogiczny sposób tworzyć swoisty czytelniczy ekosystem. Tu też łatwo wskazać oczywiste argumenty dla interesu samorządów. Jak wspomnieliśmy, osoby czytające są dziś zwykle lepiej sytuowane i wykształcone od nieczytających. Tworzenie takich czytelniczych „enklaw” mogłoby pozytywnie wpłynąć na atrakcyjność określonych okolic miasta.
Wreszcie – choć to pewnie pomysł najbardziej kontrowersyjny – należałoby zbadać możliwość wykorzystania do analogicznego celu miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego. Wydaje się, że nic nie stoi na przeszkodzie, by część takich czytelniczych kompleksów obejmujących księgarnię i bibliotekę umiejscawiać na przykład w najbardziej przecież obleganych miejscach spotkań lokalnych społeczności, czyli centrach handlowych. Mądra polityka samorządowa mogłaby wymóc w ten sposób pewne ucywilizowanie komercyjnych molochów niszczących tkankę wielu polskich miast.
Pierwszy krok zróbmy w dobrą stronę
Tadeusz Zysk, twórca znakomitego i zasłużonego wydawnictwa Zysk i S-ka, popiera wprowadzenie zakazu przecen. Swoje rozważania podsumowuje trafnym stwierdzeniem, że „nawet najdłuższa podróż zaczyna się od małego pierwszego kroku”. Warto jednak pamiętać, byśmy zrobili ten krok w dobrym kierunku. Jeśli celem ma być realny wzrost czytelnictwa Polaków i zwiększenie różnorodności na rynku książki, to każda z przedstawionych powyżej propozycji będzie lepsza od nieszczęsnej „jednolitej ceny”. Oczywiście, każda z nich ma też swoje wady, wymaga pogłębionych analiz i poważnych konsultacji. Poważne, ale i zachowawcze, podejście Ministerstwa Kultury do problemu daje na to na szczęście nadzieję.