Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Jacek Sokołowski  16 marca 2017

Rewolucja nie taka znów radykalna

Jacek Sokołowski  16 marca 2017
przeczytanie zajmie 4 min

Krajowa Rada Sądownictwa w kształcie, w jakim funkcjonowała do tej pory, odejdzie w przeszłość i zostanie zastąpiona całkiem nową instytucją, choć pod niezmienioną nazwą. Może się jednak okazać, że efekt tej reformy sprowadzi się zaledwie do kilku wypadków, w których „polityczna” izba nowej Rady zablokuje jakiegoś kandydata, a w większości przypadków, podobnie jak do tej pory, KRS będzie jedynie zatwierdzać decyzje podjęte wcześniej przez prezesów sądów i ich kolegia.

Na ostatnim posiedzeniu Rada Ministrów przyjęła projekt ustawy nadającej nowy kształt Krajowej Radzie Sądownictwa (KRS). Podobnie jak w przypadku poprzedniej wersji ustawy, przedstawionej pod koniec stycznia, również ten projekt oceniony został przez sędziów negatywnie. Ministerstwo, jak i środowisko sędziowskie, zgadzają się tylko co do jednego: zmiany są rewolucyjne. KRS w kształcie, w jakim funkcjonował do tej pory, odejdzie w przeszłość i zostanie zastąpiony całkiem nową instytucją, choć pod niezmienioną nazwą. Abstrahując od zarzutów o niekonstytucyjność, w pierwszym rzędzie należy zapytać, jaki cel ma ta zmiana i czy rzeczywiście środki przewidziane w ustawie nadają się do jego realizacji.

Krajowa Rada Sądownictwa powstała w konsekwencji ustaleń Okrągłego Stołu, a jej historia doskonale nadaje się do zilustrowania koncepcji tzw. path dependency. Zgodnie z nią, kształt instytucji prawnych jest pochodną uwarunkowań istniejących w momencie ich powstania i utrzymuje się długo po tym, jak uwarunkowania te znikną.

Wiosną 1989 roku jednym z celów opozycji zasiadającej do rozmów ze „stroną rządową” było wmontowanie w przyszły system polityczny mechanizmów ograniczających swobodę partii komunistycznej. Zakładano bowiem, że będzie ona rządzić do 1993 roku dzięki zagwarantowanej większości parlamentarnej oraz prezydenturze Wojciecha Jaruzelskiego. „Solidarność” akceptowała ten scenariusz (zaczęła od niego odchodzić dopiero po wyborach czerwcowych, obnażających słabość PZPR), starając się jedynie ‒ oprócz uzyskania legalizacji i reprezentacji w Sejmie – zawęzić zakres władzy komunistów, między innymi poprzez uniezależnienie sądownictwa. Racjonalnym środkiem do osiągnięcia tego celu wydawało się być powołanie instytucji autonomicznej wobec pozostałych ośrodków władzy. Stała się nią KRS, będąca owocem prac podzespołu do spraw reformy prawa i sądów (w którym nota bene zasiadali Jan Olszewski, Zbigniew Romaszewski i… Jarosław Kaczyński). To właśnie tam narodziła się koncepcja Rady jako zinstytucjonalizowanej reprezentacji środowiska sędziowskiego, a zarazem organu kontrolującego proces obsady stanowisk w wymiarze sprawiedliwości.

Już w pierwszej ustawie o KRS z grudnia 1989 roku przyjęto utrzymany do dzisiaj model jej funkcjonowania. Polega on po pierwsze na całkowitej dominacji przedstawicieli sądownictwa w Radzie (aktualnie 17 wobec 8 powoływanych przez organy polityczne), a po drugie – na przyjęciu skomplikowanego i wieloszczeblowego procesu nominacji sędziów, zwieńczonego decyzją samej KRS.

Decyzja ta ‒ zgodnie z dominującą interpretacją art. 179 Konstytucji – jest przejawem samodzielnej i wyłącznej kompetencji Rady, wobec której Prezydent powołujący sędziego pełni w istocie rolę tylko wykonawczą. W samym procesie nominacyjnym decydującą rolę odgrywają prezes sądu nadrzędnego nad sądem, w którym występuje wakat (zleca on ocenę kwalifikacji kandydata), oraz kolegium i zgromadzenie ogólne sędziów sądu nadrzędnego (opiniujące kandydaturę). Zważywszy, że członkowie KRS będący sędziami wybierani są wyłącznie przez sędziów sądów poszczególnych szczebli (za pośrednictwem przedstawicieli zgromadzeń ogólnych tych sądów, czyli poprzez swoistych elektorów), tworzy się hermetyczny system kooptacji: sędziowie wybierają członków KRS, zaś KRS akceptuje kandydatów na sędziów „przefiltrowanych” przez kolegia i zgromadzenia ogólne sądów.

System ten – jak podkreśla Ministerstwo Sprawiedliwości – pozbawia procedurę obsadzania stanowisk sędziowskich demokratycznej kontroli i nie przewiduje uprawnień dla władzy wykonawczej (które w wielu państwach europejskich – takich jak Niemcy czy Dania – odgrywają w procesie nominacji rolę decydującą).

Przyjęty przez Radę Ministrów projekt reformy KRS nakierowany jest przede wszystkim na rozbicie opisanego powyżej „modelu kooptacyjnego”. Ma to jednak nastąpić nie poprzez zmiany w procedurze opiniowania i weryfikacji kandydatury na poziomie sądów, lecz wyłącznie poprzez zmianę w sposobie powoływania samej KRS, a dokładnie – poprzez wprowadzenie zasady, że jej członków-sędziów powołuje Sejm spośród kandydatów przedstawionych przez Marszałka Sejmu. Ten z kolei ma ich wyłonić na podstawie propozycji zgłaszanych przez grupę 50 posłów. Co ciekawe, z przyjętego przez Radę Ministrów projektu zniknął wcześniejszy zapis, obligujący KRS do przedstawienia Prezydentowi dwóch kandydatur do wyboru.

Zamiast tego, KRS podzielony został na dwa odrębnie obradujące ciała, nazywane przez ustawę zgromadzeniami. W pierwszym przeważa czynnik polityczny, składa się ono bowiem – oprócz Pierwszego Prezesa SN i Prezesa NSA ‒ z ministra sprawiedliwości, przedstawiciela Prezydenta i członków wybranych przez parlament (łącznie 10 osób, w tym tylko 2 sędziów). Druga „izba” składać się ma wyłącznie z sędziów w liczbie 15. Zaakceptowanie nominacji sędziowskiej wymaga zgody obu zgromadzeń, wyrażonej bezwzględną większością głosów. W przypadku rozbieżności stanowisk, obydwa zgromadzenia mogą głosować nad kandydaturą razem, jednakże w takim wypadku „wydanie przez Radę pozytywnej oceny o kandydacie wymaga uzyskania 17 głosów członków Rady”, czyli tych będących sędziami. Oznacza to, że „polityczna izba” KRS otrzyma de facto ograniczone prawo weta wobec kandydatów popieranych przez sędziów.

Czy rzeczywiście nowa KRS zmieni zasadniczo sposób powoływania sędziów w Polsce? Można mieć wątpliwości. Istotne rozstrzygnięcia w procesie nominacyjnym rzadko zapadają w samej KRS. Ogromny wpływ na decyzje dotyczące wyboru preferowanego kandydata na wakujące stanowisko sędziowskie mają dziś kolegia sądów okręgowych i apelacyjnych, wydające opinię o nim. W stosunku do trybu ich funkcjonowania prawdziwy jest zarzut o wątpliwej transparentności procedury nominacyjnej, bowiem relacje pomiędzy prezesem sądu odpowiedzialnym za „rekrutację”, kolegium tegoż sądu (wydającym opinię) a prezesem sądu w którym występuje wakat (a więc tym, który chce obsadzić określoną osobę na stanowisku sędziego) są nieprzejrzyste i sprzyjają budowaniu nieformalnych zależności. Z drugiej strony, wyśrubowane kryteria merytoryczne obowiązujące kandydatów i drobiazgowo określony w przepisach tryb przeprowadzania oceny kwalifikacji stanowią skuteczną zaporę przed – częstym w administracji publicznej – zatrudnianiem słabych kandydatów „po znajomości”. Jednak w ten skomplikowany proces nominacyjny ministerialny projekt nie ingeruje w ogóle.

Może się więc okazać, że cały efekt nowelizacji sprowadzi się do kilku wypadków, w których „polityczna” izba zablokuje kandydata.

W większości przypadków natomiast – podobnie jak do tej pory – KRS okazać się może ciałem zatwierdzającym jedynie decyzje podjęte wcześniej przez prezesów sądów i ich kolegia. Zarówno obawy, jak i nadzieje związane z tą reformą, mogą okazać się znacznie przesadzone.

Materiał został pierwotnie opublikowany na stronie Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego.