Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Barbara Nałęcz-Nieniewska  12 marca 2017

W cieniu wielkiej siostry

Barbara Nałęcz-Nieniewska  12 marca 2017
przeczytanie zajmie 7 min

Nowy film o Marii Skłodowskiej-Curie, który niedawno wszedł do polskich kin, przypomniał o istnieniu jej niezwykłej siostry – Bronisławy Dłuskiej, pozostającej dotychczas poza nawiasem świadomości społecznej. A prawdopodobnie gdyby nie miłość sióstr Skłodowskich, naukowa kariera Marii mogłaby się nie spełnić. Bronisława żyła jak prawdziwa pozytywistka, choć los nie szczędził jej osobistych tragedii. Od zbudowania pierwszego w Polsce sanatorium przeciwgruźliczego, przez Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe po założenie ośrodka dla osieroconych dzieci.

Bronisława i Maria Skłodowskie urodziły się kolejno w latach 1865 i 1867 jako córki Władysława – nauczyciela matematyki i fizyki oraz dyrektora gimnazjów męskich. Pochodziły z rodziny szlacheckiej o tradycjach nauczycielskich. Ich dziad był także pedagogiem, a matka prowadziła warszawską pensję dla dziewcząt. Niestety wcześnie zmarła, a represje powstania styczniowego dopadły ojca rodziny, pozbawiając go dyrektorskiej posady. Z pensją zmniejszoną o połowę musiał zająć się wychowaniem czwórki dzieci. Mimo trudności, od zawsze starał się kształtować w potomstwie zamiłowanie do nauki.

Siostry Bronia i Maria przyrzekły sobie, że skończą studia i będą sobie w tym pomagać finansowo. Bronisława, jako starsza, pierwsza wyjechała na studia medyczne do Francji, na Sorbonę. Wtedy Maria podjęła pracę jako guwernantka u podkrakowskiej rodziny ziemiańskiej.

Zarówno ona, jak i ojciec pomagali w utrzymaniu młodej studentki. Przez te lata siostry prowadziły ożywioną korespondencję. Maria przeżyła nieszczęśliwą miłość do syna ziemianina Żórawskiego, u którego pracowała. Miłość, choć odwzajemniona, nie mogła zakończyć się ślubem, gdyż uboga guwernantka nie była dobrą partią dla Kazimierza, który nota bene został później poważanym matematykiem.

Pozytywiści jak jedni z wielu

Bronisława natomiast znalazła w tym czasie szczęśliwą miłość. Podczas studiów udzielała się w politycznych spotkaniach Polonii. Pewnego razu wybrała się na odczyt Kazimierza Dłuskiego, polskiego socjalisty, wydalonego z kraju, a dokładnie z zaboru rosyjskiego, za działalność w organizacji planującej zamach na cara. Była zachwycona jego przemową o potrzebie walki z niesprawiedliwością społeczną, jaką generuje kapitalizm. Podzielała jego przekonania, co stało się podwaliną głębokiej przyjaźni, a potem miłości.

Dłuscy po ślubie zamieszkali razem, a Bronisława ukończywszy studia, podjęła praktykę lekarską. Teraz już mogła ściągnąć młodszą siostrę do siebie, by wspierać ją w czasie studiów na wydziale fizyki. W 1892 r. przyszła na świat córka Dłuskich – Helena, a pięć lat później chłopiec – Kazimierz, zwany pieszczotliwie Zezio. Dłuscy bardzo tęsknili za ojczyzną, jednak powrót był niemożliwy ze względu na represje, na które mógłby narazić się Kazimierz z powodu swojej politycznej przeszłości. Zorganizowali więc w Paryżu salon, na który zapraszali rodaków zajmujących się różnymi dziedzinami: od nauki po sztukę. Bywali u nich nawet Henryk Sienkiewicz i Ignacy Jan Paderewski.

Z Paryża do Zakopanego

Na jednym z takich spotkań zrodził się pomysł zbudowania w Polsce pierwszego sanatorium przeciwgruźliczego, wzorowanego na podobnych ośrodkach w Szwajcarii. Wielką potrzebą Dłuskich, nastawionych bardzo patriotycznie i prospołecznie, było zapewnienie rodakom dobrej jakości życia, a przede wszystkim życia zdrowego i długiego.

Była to także ich misja jako lekarzy. Tworzyli parę, która patrzyła w jednym kierunku i pragnęła zmieniać świat. Tęsknota za ojczyzną sprawiła, iż w 1897 roku wrócili do kraju, lecz tym razem osiedlili się w zaborze austriackim, a dokładnie w Zakopanem, gdzie warunki klimatyczne były doskonałe dla otwarcia sanatorium. Wcześniej Kazimierz, dzięki swoim znajomościom, zdobył fundusze od Polaków przebywających za granicą na zrealizowanie tej wspaniałej wizji.

W tych czasach Zakopane było letniskiem i zimowiskiem dla polskiej inteligencji wszystkich trzech zaborów. Na stałe osiedliło się tam wielu artystów. Dłuscy dołączyli do tej wyjątkowej grupy, zakochując się Tatrach i urokach miasteczka, z jego wspaniałą góralską kulturą na czele. A największą miłośniczką nowego miejsca zamieszkania okazała się ich córka Helena – dziewczyna o wyjątkowej inteligencji, silnego charakteru i wielka indywidualistka. Rodzice, pochłonięci bez reszty pracą przy budowie nowoczesnego ośrodka, zostawili dziewczynkę „samopas”. Ta wychowywała się z góralskimi dziećmi przejmując ich gwarę (nie wyzbywając się jednak nigdy francuskiego „r”), biegała po górach, a wraz z kolejnymi latami zdobywała coraz trudniejsze szczyty. Tym sposobem zasłużyła sobie na miano pionierki polskiego taternictwa kobiecego. Z wielkim trudem zakończono budowę wspaniałego ośrodka, który był niezwykle nowoczesny jak na owe czasy: posiadał cztery piętra, sto pokoi, łazienki, toalety, bieżącą wodę, kanalizację, sale operacyjne, windy, aptekę, system dezynfekcji pościeli, oczyszczalnię ścieków i własną elektrownię. 

Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe w cieniu tragedii

Sylwester inaugurujący wiek XX był obchodzony w Zakopanem bardzo hucznie. Dłuscy i ich znajomi artyści – mieszkańcy Zakopanego – w noworocznych toastach życzyli sobie, by nowo otwarte sanatorium działało długo dla dobra narodu, a przede wszystkim, by naród odzyskał w końcu swoje państwo. Zabawa odbywała się w pięknym domu doktorostwa w Kościelisku, wybudowanym w stylu zakopiańskim (projektu Stanisława Witkiewicza), z widokiem na sanatorium z jednej strony, a na Giewont z drugiej.

Radosną i pełną nadziei atmosferę początku nowego stulecia przerwała straszna tragedia. Pięcioletni synek Dłuskich – Zezio zmarł na zapalenie mózgu. Jedynym sposobem dla rodziców na przetrwanie w tym trudnym okresie było rzucenie się w wir pracy z jeszcze większą, niż dotychczas siłą. Helena natomiast uciekała na coraz bardziej niebezpieczne górskie wyprawy.

Dłuscy starali się o wprowadzenie do ośrodka nowoczesnych urządzeń do realizacji zdjęć promieniami Rentgena. Kazimierz był głównym lekarzem, a Bronisława wzięła na siebie organizacyjno-administracyjną część pracy. Pewnego letniego dnia 1909 r. do tych tytanów pracy, pochłoniętych całkowicie służbą dla innych, dotarła niespodziewana, przerażająca wiadomość. W Dolinie Strążyskiej, u stóp trzech strzelistych skał zwanych kominami, znaleziono ich siedemnastoletnią córkę Helenę, dramatycznie poturbowaną. Wybrała się samotnie na zdobycie środkowego komina, popełniła błąd podczas wspinaczki, odpadła od ściany i stoczyła się po zboczu, przemierzywszy w ten sposób dystans ok. 60 m. Roztrzęsieni rodzice pobiegli natychmiast z pomocą, z noszami i apteczką.

Córka była w strasznym stanie: powyrywane włosy, poraniona głowa, żwir i ziemia wbite pod skórę głowy, pęknięta podstawa czaszki, krwotok, otwarte złamanie nogi, liczne rany na ciele. W ręce miała zaciśniętą karteczkę z napisem „Helena Dłuska. Sama” – chciała pozostawić ją na szczycie. Stan był bardzo ciężki, przez kilka pierwszych dni nie było wiadomo, czy dziewczyna z tego wyjdzie. Bronisława i Kazimierz Dłuscy po raz kolejny stanęli w obliczu możliwości utraty dziecka. Robili co mogli, by ją ratować. Na szczęście po kilku dniach gorączka Heleny spadła, organizm uspokajał się, a rany poczęły się goić. Kolejne lata mijały na rehabilitacji córki, która, z powodu poważnego złamania nogi, na zawsze straciła możliwość wspinania się. Od tej pory mogła uprawiać w górach już tylko turystykę. Zaczęła przez to popadać w depresję. 

Bronisława Dłuska, mimo ogromu czasu, który poświęcała swojej pracy oraz po przebytych tragediach, starała się tworzyć w Kościelisku ciepły dom, który wciąż wypełniali goście. Często wakacje spędzała u nich jej słynna siostra Maria (już wtedy noblistka) wraz z mężem Piotrem Curie oraz córkami Ewą i Ireną. Bywali i przemieszkiwali u nich artyści oraz intelektualna elita Krakowa i Lwowa. Częstokroć traktowali dom Dłuskich, tzw. „dyrektorówkę”, jako bazę do wypadów w góry.

Jednak pionierski czas wspinaczki począł zbierać coraz częstsze mordercze żniwo. Po kolejnym śmiertelnym wypadku przyjaciela rodziny, Dłuscy zdecydowali się założyć Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe (w skrócie TOPR), którego Kazimierz został pierwszym dyrektorem.

Służba społeczeństwu do samego końca

Rok 1918 przyniósł rodzinie Dłuskich, jak i wszystkim Polakom, wielką radość. Nadszedł w końcu wymarzony czas odzyskania przez Polskę niepodległości. Bronisława i jej mąż po raz kolejny dostali wiatr w żagle. Był to czas ożywionej pracy organicznej, większość narodu czuła wówczas, że praca na rzecz odbudowy zniszczonego państwa jest teraz sprawą priorytetową. To ożywiło także osowiałą od pewnego czasu córkę Dłuskich, Helenę. Podjęła ona studia geologiczne w Krakowie i zaangażowała się w działania PPS-u. Gdy zbliżał się konflikt z bolszewicką Rosją, państwo Dłuscy, obawiając się o stan emocjonalny córki, zdecydowali odesłać ją z kraju na czas wojny. Wyjechała wówczas do Stanów Zjednoczonych, gdzie z zapałem zajmowała się odczytami wśród Polonii amerykańskiej.

W 1921 r. na Bronisławę i Kazimierza, jak grom z jasnego nieba, spadła najtragiczniejsza wiadomość. Ich córka Helena popełniła samobójstwo. Los doświadczył to małżeństwo najgorzej jak mógł, odbierając im oboje dzieci. Sami nie mogli jednak przestać żyć, gdyż spoczywał na nich obowiązek prowadzenia ośrodka dla chorych na gruźlicę, którego funkcjonowanie ratowało tysiące żywotów. W następnym roku Dłuscy przekazali majątek ziemski w Międzylesiu pod Warszawą jednostce działającej przy PPS-ie, zajmującej się osieroconymi dziećmi działaczy partii, którzy walczyli „o niepodległość i wyzwolenie proletariatu”. Chcieli w ten sposób upamiętnić swoją zmarłą córkę. Ośrodek funkcjonuje do dziś. Aktualnie służy dzieciom niepełnosprawnym i nosi nazwę po swojej patronce – „Helenów”.

Ostatecznie Bronisława została sama. Jej ukochany mąż i towarzysz wszelkiej niedoli zmarł w 1930 r. Jednak ta silna kobieta nie miała zamiaru się poddać i jeszcze jako 65-latka oddała się jednej ze swoich największych zawodowych misji. Już kilka lat wcześniej wkopano kamień węgielny pod budowę Instytutu Radowego w Warszawie, który powstał z inicjatywy Marii Skłodowskiej-Curie na wzór podobnego Instytutu we Francji. W placówce tej miały odbywać się badania nad promieniotwórczym radem i jego zastosowaniem w leczeniu raka – radioterapii.

Bronisława Dłuska została członkiem Towarzystwa Instytutu Radowego i spiritus movens jego powstawania. Sprowadziła się do Warszawy, aby sprawować pieczę nad budową, a potem funkcjonowaniem Instytutu.

Dzięki niezwykłej propaństwowej atmosferze tamtych czasów, społeczeństwu udało się zebrać ok. 2 miliony złotych na budowę ośrodka, a Maria Skłodowska podarowała na rzecz jego rozwoju niezwykle kosztowny gram radu. Po II wojnie światowej Instytut stał się nie tylko placówką naukową, ale także szpitalem zajmującym się leczeniem raka. Po dziś dzień Centrum Onkologii – Instytut im. Marii Skłodowskiej-Curie uważany jest za najważniejszy szpital onkologiczny w Polsce.

***

Bronisława Dłuska zmarła w kwietniu 1939 r., przeżywszy swą młodszą siostrę o pięć lat. Idealistyczne podejście do życia, poświęcenie dla innych i dla kraju oraz zamiłowanie do ciężkiej pracy, pozwoliły Dłuskiej przetrwać liczne tragedie osobiste, których los jej nie szczędził. Zadziwiające i smutne jest to, że historia tak bardzo o niej zapomniała. Bo historia lubi pamiętać czyny wyraziste, jak konkretne odkrycia naukowe, stworzenie popularnych dzieł czy wygranie wielkiej bitwy, a zapomina o tych jednostkach, które skromnie, wytężoną pracą, całe swoje życie walczyły o rozwój małego wycinka rzeczywistości, co w konsekwencji miało niebagatelne znaczenie dla poprawy ludzkiego bytu w ogóle.