Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Patriotyzm w czasach postprawdy

przeczytanie zajmie 10 min

Kiedy ośmieszano i rugowano patriotyzm jako groźny relikt minionego czasu, postulując szerszy patriotyzm europejski i wspólnotę globalną, w wielu krajach poczęły zyskiwać popularność ruchy narodowe. I mamy dziś w Europie typowy efekt wahadła: po odchyleniu go w stronę abstrakcyjnej, ponadnarodowościowej tożsamości, wahadło przesuwa się teraz w stronę ugrupowań nacjonalistycznych i mody na ostentacyjne demonstrowanie swojego patriotyzmu. Stąd mamy dziś w Polsce „patriotyczne” zapalniczki, „patriotyczne” telefony komórkowe,  „patriotyczne” czapki bejsbolówki, a nawet kije bejsbolowe z symbolem Polski Walczącej. O niezbędności dojrzałego patriotyzmu i symfonicznej prawdzie, do której wiedzie wiele dróg z dominikaninem o. Maciejem Ziębą rozmawia Jakub Pruś.

Czy można mówić dziś w Polsce o kryzysie patriotyzmu?

Nie użyłbym słowa kryzys. Mamy raczej problem, a nawet kilka problemów. I jako Polacy, i jako Europejczycy. Bo kiedy spojrzymy na powojenną historię Zachodu, zobaczymy, że Europa przez dziesiątki lat odcinała się od takich słów jak patriotyzm, naród, tożsamość narodowa. W Polsce po 1989 roku też się pojawiła taka tendencja. I dziś – w reakcji na to zjawisko – pojawia się niekiedy źle rozumiany i źle przeżywany patriotyzm. Tak źle i tak niedobrze.

Ale czy potrzebujemy dziś patriotyzmu? Mamy przecież wspólnotę europejską, integrujemy się z innymi narodami, podlegamy procesowi globalizacji.

Jestem przekonany, że patriotyzm sprzyja rozwojowi osoby, a na pewno jest konieczny dla istnienia wolnego społeczeństwa. Patriotyzm buduje poczucie wspólnoty, tworzy wspólne „my”, a dzięki temu pojęcia tak ważne jak dobro wspólne, solidarność, a także społeczeństwo obywatelskie nabierają konkretnego kształtu. Bez wewnętrznej więzi jaką jest miłość ojczyzny ludzi łączą ze sobą kontrakty i przepisy prawne, ale społeczeństwo spajane jedynie przez kalkulację i obawę przed karą nie może przetrwać.

Niestety, w III RP najczęściej mówiło się o patriotyzmie jako o bezmyślnej gloryfikacji klęsk, o polskim, masochistycznym umiłowaniu martyrologii, o pokrewieństwach patriotyzmu z faszyzmem, o podzwonnym dla państwa narodowego, czy niebezpiecznym anachronizmie myślenia w kategoriach narodu. Patriotyzm kojarzono jednoznacznie z megalomanią, ksenofobią i nacjonalizmem.

Ta jednostronność wywołała naturalną, ale często jednostronną reakcję. Kiedy bowiem ośmieszano i rugowano patriotyzm jako groźny relikt minionego czasu, postulując szerszy patriotyzm europejski i wspólnotę globalną, w wielu krajach poczęły zyskiwać popularność ruchy narodowe. I mamy dziś w Europie typowy efekt wahadła: tzn. po odchyleniu go w stronę abstrakcyjnej, ponadnarodowościowej tożsamości wahadło wychyla się teraz w stronę ugrupowań nacjonalistycznych i mody na ostentacyjne demonstrowanie swojego patriotyzmu. Stąd mamy dziś w Polsce „patriotyczne” zapalniczki, „patriotyczne” telefony komórkowe,  „patriotyczne” czapki bejsbolówki, a nawet kije bejsbolowe z symbolem Polski Walczącej, czy bieliznę w narodowych barwach.

Jest to więc reakcja na próby wyzbycia się patriotyzmu. Czy zatem nie dowodzi ona, że w człowieku istnieje pragnienie, głębsza potrzeba miłości ojczyzny?

Owszem, to pokazuje, że patriotyzm jest naturalną więzią dla człowieka i sztuczne jego eliminowanie jest przeciwskuteczne. Jesteśmy wolnymi osobami, których tożsamość nie jest zdeterminowana przez fakt urodzenia się w konkretnym kraju. Ale zarazem zostaliśmy, czy nam się to podoba czy nie, zanurzeni w sieć relacji społecznych, których sami nie wybieramy: jesteśmy częścią swojej rodziny, swojego narodu i jego kultury. I to nie są racjonalnie zawarte kontrakty, lecz realne więzi, które nas kształtują od narodzin, dają poczucie zakorzenienia w zbiorowości, budują naszą tożsamość. Zauważmy jak wiele języków, także polski, wiąże słowa „naród”, „ojczyzna”, „patriotyzm” z podstawowymi doświadczeniami egzystencjalnymi: narodzin, ojcostwa i macierzyństwa. Te wszystkie patria, nation, rodina, a także mother tongue czy muttersprache (a po polsku powiedzielibyśmy język ojczysty) mówią nam, że od samego początku swego istnienia jestem kształtowany przez miłość rodziców (lub jej brak), przez język, który poznaję już jako niemowlę, kulturę, którą nawet nieświadomie zaczynam oddychać, edukację, którą otrzymuję od najmłodszych lat. Potem mogę tę rzeczywistość próbować odrzucić, ale zawsze mnie ona głęboko kształtuje.

Jednym słowem, zakorzenienie we wspólnocie posiadanie głębokich relacji, zanurzenie w konkretnej kulturze i posiadanie konkretnejhistorii jest głęboko wpisane w nasze człowieczeństwo. I jest to potrzebne zarówno mnie samemu, jak i mojej wspólnocie, a także dla nawiązania dialogu z innymi narodami i kulturami. Bowiem nawet dekonstruując i polemizując ze swoją kulturą narodową nieuchronnie używam jej języka. Walczący z polskością Gombrowicz był w swojej walce arcypolski, więcej – owej polskości służył. I był w pełni świadomy tej antynomii.

Czyli człowiek z natury potrzebuje tożsamości narodowej i nie można jej zastąpić np. tożsamością europejską?

Może będzie to możliwe za 300-500 lat, gdy polskość będziemy przeżywali jak dzisiaj śląskość czy kaszubskość? Zresztą w jakiejś mierze byłby to nawrót do średniowiecza – wspólnej Christianitas, którą zamieszkiwały różne nacje. Nie obawiałbym się, gdyby do tego kiedyś doszło. To, czego się boję to konstruktywistyczne, progresywne myślenie o człowieku, z którym związała się liberalna lewica. Jest to myślenie które sądzi, że można i powinno się naprawić świat przez stworzenie „nowego człowieka”. I w tym celu w „starym człowieku” trzeba wymazać płciowość, sprywatyzować i osłabić religię, skasować jego narodowość, zmontować mu ulepszoną, polimorficzną rodzinę, wymusić na nim „pantolerancję” i zachęcić go do „pophedonizmu”. Wiara, że poprzez taką inżynierię społeczną otrzymamy poprawioną wersję wyzwolonego homo sapiens dominowała w ostatnim półwieczu w kulturze Zachodu.

Tyle, że to jest po prostu nieprawda. To jest ideologia i jak wszystkie ideologie jest zbudowana na fałszu. Nie da się po prostu „wygumkować” tożsamości, żeby wpisać odmienną i nie ma sensu traktować jej jako ograniczenie, z którego należy się wyzwolić. Moja tożsamość jest pewnym faktem i składa się na nią wiele „podtożsamości”, które się w nas krzyżują i przenikają: jestem zarówno mężczyzną jak i Polakiem, dominikaninem i podatnikiem, obywatelem świata i Europejczykiem, a także poszukiwaczem Pana Boga, promotorem myśli Jana Pawła II, miłośnikiem Purcella i Deep Purple. Problemem zatem nie jest wyzwolenie z ograniczeń posiadanej tożsamości, ale jak ową tożsamość pogłębić, wzbogacić i skierować ku dobru. Próba eliminowania tożsamości narodowej też skończyła się efektem wahadła. Święta księga komunizmu Manifest komunistyczny twierdziła, że robotnicy nie mają ojczyzny, ale to właśnie wśród robotników zrodziła się „Solidarność”, a tam gdzie internacjonalistyczna indoktrynacja była ongiś wszechobecna, dziś bezkarnie hulają nacjonalizmy. Lewicowy internacjonalizm zaprzecza rzeczywistości, a patriotyzm – będę to mocno podkreślał – zawsze opiera się na prawdzie.

Jeśli jednak przyjrzymy się historii, to widzimy, że patriotyzm nieraz przeradzał się w ideologie, które z narodem na ustach mordowały innych ludzi.

Wszystko, co ludzkie może być dobrze albo źle użyte. To dotyczy również patriotyzmu. Możemy mieć problem zarówno z jego nadmiarem, jak i niedomiarem. „Nadmiar” patriotyzmu to nacjonalizm. Miłość ojczyzny zostaje wtedy zastąpiona przez egoizm narodowy. To niedobre zjawisko i bardzo niebezpieczne. Nie jest to jednak powód, by się całkiem patriotyzmu wyzbywać. Porównajmy do relacji w rodzinie. To, że istnieją rodziny patologiczne, w których obecny jest alkoholizm i przemoc, nie jest argumentem za uznaniem instytucji rodziny za twór ze swojej natury patogenny. A taka jest diagnoza konstruktywistyczno lewicowa. Tymczasem odpowiednią reakcją na realne patologie nie jest dążenie do osłabienia instytucji rodziny, lecz delikatne i pośrednie, ale konsekwentne wspieranie przez kulturę, edukację, Kościół, związki wyznaniowe oraz państwo, rodzin dobrych – ze zdrowymi, partnerskimi relacjami rodziców, z ich wzajemną miłością, rodzin stabilnych, gdzie dzieci będą mogły się rozwijać i czuć bezpieczne.

Trudno jednak nie zauważyć korelacji pomiędzy niosącymi transparenty „Bóg – Honor – Ojczyzna”, a ludźmi krzyczącymi „Polska dla Polaków”. Nierzadko są to te same osoby. Czy patriotyzm nie stwarza podłoża sprzyjającego ksenofobii i megalomanii?

Nie. Patriotyzm nie prowadzi do takich postaw, a nawet im przeciwdziała. Znowu porównamy to do rodziny: to, że kocham swoją rodzinę, że wspieram ją w pierwszej kolejności i cenię najbardziej, nie znaczy wcale, że sądzę, iż inne rodziny są gorsze, głupsze i nieuczciwe. Jeżeli miłość do moich najbliższych jest zdrowa i mądra, to jestem również otwarty na inne rodziny, na współpracę, solidarność i przyjaźń. Patriotyzm uzdalnia do dobrego postrzegania innych narodów i otwiera na solidarność ogólnoludzką, poszerza perspektywę. Doskonale ujął to Henryk Sienkiewicz: „Obowiązkiem prawdziwego patrioty jest czuwać nad tym, by idea jego ojczyzny nie stanęła w przeciwieństwie do szczęścia ludzkości… Innymi słowy – hasłem wszystkich patriotów powinno być: przez ojczyznę do ludzkości, nie zaś: dla ojczyzny przeciw ludzkości”. To z egoizmu narodowego, a nie z patriotyzmu, biorą się megalomania i ksenofobia. Zaś pomiędzy egoizmem narodowym a jego zaprzeczeniem – brakiem miłości do narodu, istnieje obszerna przestrzeń dla patriotyzmu. To jest to, co w nauczaniu Kościoła nazywamy ordo caritatis – ład, porządek miłości: najpierw moi najbliżsi, potem krąg przyjaciół i sąsiadów, następnie rodacy, krąg kulturowy do którego należę, wreszcie cała rodzina ludzka. Obowiązek solidarności mam najpierw w stosunku do żony i dzieci dopiero potem do sąsiada, a jeszcze później do rodaka z innej części Polski.

Można jednak zauważyć, że my, Polacy, często odczuwamy kompleks niższości wobec innych narodów. Widać to zwłaszcza zagranicą. A potem zbiorowe przeżywanie uroczystości państwowych traktujemy jako lekarstwo – budujemy tzw. dumę narodową.

To poważny problem. Jeśli nasze manifestowanie miłości do Ojczyzny bierze się z kompleksu niższości, to skutki mogą być katastrofalne. Łatwo to dostrzec, gdy popatrzymy na indywidualnych ludzi: osoby, które na zewnątrz się pysznią, przechwalają i pragną pokazać, że są lepsze od innych, w samotności czują się słabe, niepewne i gorsze w porównaniu z innymi. Pozorowaną siłą i realną agresją próbują tuszować swoje lęki. Takie wahania mogą też przeżywać narody: megalomania narodowa, choć jest przeciwnością poczucia niższości narodowej, jest z nią silnie sprzężona. Boimy się swojej niższości i uciekamy przed tym lękiem w pyszałkowatość.

Jedynym na to remedium jest zgoda na stanięcie w prawdzie. W swojej kulturze oraz historii dostrzegam piękne i niezwykłe wartości, ale widzę również jej słabości. Z tym trzeba się pogodzić i się do tego przyznać. Natomiast pokrzykiwanie: „Wielka Polska” i wznoszenie obraźliwych haseł wobec innych oraz ostentacyjne manifestowanie swojej siły, to są często próby ucieczki przed uznaniem swych braków i słabości. To jest ucieczka od prawdy, by przez chwilę poczuć się kimś lepszymi, wybitnymi. Slogan „Silni! Zwarci! Gotowi!” był piękny, umacniał polski patriotyzm, wierzyły weń miliony, ale 1 września 1939 roku pękł jak bańka mydlana – okazało się, że maskował militarną słabość.

Czy jeśli mi się marzy „Wielka Polska”, to zakrawa to na nacjonalizm?

A co pan rozumie przez „Wielką Polskę”?

Rozwiniętą potęgę ekonomiczną, ośrodek wielkich idei naukowych, stolicę kulturową, narodowy dobrobyt materialny i moralny.

Znów porównajmy to pragnienie z pragnieniem zbudowania pięknej i dobrej rodziny. Jeśli chcę współtworzyć taką rodzinę, to czy nie będę budował jej przez ciężką pracę, codzienną ofiarność, przekraczanie rodzinnych podziałów, pogłębianie wzajemnych relacji i troskę o rozwój wszystkich jej członków? Czy też będę się starał to osiągnąć przez wykrzykiwanie, że moja rodzina jest wielka, silna oraz zwarta i krążył po ulicach z transparentem „Nasza rodzina jest najlepsza!”? Mój mądry współbrat, Jacek Woroniecki, jeszcze przed II wojną światową, w erze nacjonalizmów, trafnie nazwał taką ostentację „fanfaronadą” i  podkreślał, że „w wychowaniu patriotyzmu trzeba zawsze tępić wszelką fanfaronadę, wszelkie popisywanie się nim w sprawach drugorzędnych i błahych i żądać rzetelnych owoców pracy dla ojczyzny w życiu codziennym”.

Cieszyłem się, gdy prezydent Kaczyński przywrócił defiladę Wojska Polskiego w rocznicę „cudu nad Wisłą”. W życiu zbiorowym potrzebujemy symboli. Ale symbolami nie można zastąpić codziennego życia. Czy comiesięczna albo cotygodniowa parada wojskowa byłaby wzmocnieniem polskiego patriotyzmu, czy jego niebezpieczną karykaturą? Jeśli patriotyzm nie jest oparty na codziennej rzetelnej pracy dla dobra wspólnego, na codziennej solidarności, zwłaszcza z tymi obywatelami naszego państwa, którzy żyją w gorszych warunkach, to taki patriotyzm jest kłamstwem.

Patriotyzm to stawanie w prawdzie?

Tak, bo patriotyzm jest formą miłości. A nie ma miłości bez prawdy, ani prawdy bez miłości. Tak samo rzecz ma się  z wolnością. Triada wolność-prawda-miłość jest nieseparowalna. Deformowanie jednego z jej członów powoduje deformację pozostałych.Tożsamość narodu musi być budowana na prawdzie, a działania wynikające z patriotyzmu  zawsze muszą wynikać z wewnętrznej wolności i szanować wolność innych.

Oznacza to, że musimy patrzeć również na bolesne, niedobre rzeczy w naszej historii i akceptować je jako fakty. Trzeba zgłębiać historię poszukując prawdy, a nie tworzyć mitologię narodową, która będzie nas zapewniać o tym, jacy jesteśmy wspaniali, zarazem karmiąc nas fałszem. Nie zaprzeczajmy złym rzeczom, lecz uczmy się na nich. Jan Paweł II z miłości do Kościoła przy okazji Wielkiego Jubileuszu zalecił powszechny rachunek sumienia, przestudiowanie ciemnych i bolesnych  kart historii Kościoła, bo – jak pisał – „bolesne doświadczenia przeszłości stają się lekcją na przyszłość”. Zgłębianie historii jest bardzo ważne – odkrywa prawdę, uczy, daje poczucie ciągłości i tożsamości. Dlatego możemy też być dumni z naszych osiągnięć. Poprzednie generacje stworzyły polskie państwo podziemne, wspaniałą, unikalną strukturę w historii świata. Niedawno na naszej ziemi powstał piękny i najważniejszy ruch społeczny w dziejach świata – „Solidarność”. Mamy prawo być z tego dumni. Także dziś, gdy Kamil Stoch zdobywa złoto i biało-czerwona flaga powiewa nad podium – to jest piękna rzecz i nie jest to ani antynorweskie, ani antyniemieckie. Tak jak radość z tego, że polska poezja jest ceniona w świecie nie ma nic wspólnego z pogardą dla poezji amerykańskiej, francuskiej, czy rosyjskiej. Jest dokładnie odwrotnie. Dopiero kochając polską poezję mogę pokochać wiersze Brodskiego, czy Dickinson.

Polska bardzo – szczególnie dziś w czasie narastającego zamętu – potrzebuje mądrego patriotyzmu zbudowanego na prawdzie i wolności, nie na poczuciu niższości i fanfaronadzie.

Marsze i defilady patriotyczne są więc potrzebne, ale nie najważniejsze?

Ważne jako odświętna manifestacja wspólnoty, uroczystości umacniająca nasz wspólny patriotyzm. Istotne są tu jednak trzy czynniki. Po pierwsze, odświętność, wyjątkowość – codzienne marsze to symbol totalitaryzmów, które usiłują zagłuszyć swoje kłamstwo stukotem podkutych butów i okrzykami sławiącymi przywódców. Po drugie, wspólnota – takie manifestacje mają łączyć ludzi. Nie mogą być skierowane przeciw komuś, uczyć agresji. Po trzecie, ważne jest także na jakim fundamencie te wydarzenia budują wspólnotę. Jeśli jest nim przeświadczenie, że jesteśmy członkami „najlepszego narodu, który zawsze wszystkim pomagał, zawsze wygrywał i nigdy nie popełniał błędów”, to taka tożsamość i taki patriotyzm są fałszywe. Człowiek, który tak myśli, jest zamknięty, nie poszukuje prawdy, nie jest człowiekiem skłonnym do dialogu z innymi, a patriota powinien nim być. Bo polskość może być wzbogacona przez białorusińskość, holenderskość, czy hiszpańskość. I często tak bywało w polskiej historii. Choćby nasz narodowy kompozytor, którego ojcem był Nicolas Chopin, spolonizowany Francuz, a mistrzem i wychowawcą spolonizowany Prusak, Joseph Elsner. To jest właśnie twórczy dialog, gdzie kultury narodów się przenikają i wzbogacają wzajemnie.

To jak to jest? Papież w Pamięci i tożsamości raz mówi o potrzebie tożsamości narodowej, a parę kartek dalej czytamy: „polskość to w gruncie rzeczy wielość i pluralizm, a nie ciasnota i zamknięcie. Wydaje się jednak, że ten jagielloński wymiar polskości przestał być niestety w naszych oczach czymś oczywistym”.

Papież był kimś, kto unikał uproszczających rozwiązań obecnych po lewej i po prawej stronie ideowej oraz politycznej sceny. Jego celem było poszukiwanie prawdy o człowieku. Dlatego z jednej strony pisze, że człowiek ma niezbywalną potrzebę przynależności do narodu, który wspiera budowanie jego tożsamości, a zarazem stwierdza, że polskość to nie ciasnota i zamknięcie, lecz otwartość i kulturowy pluralizm. Pokazuje, że zarówno nacjonalizm jak i kosmopolityzm zawierają w sobie nieco racji, ale oba – jako podejścia całościowe – są niesłuszne. Daje nam także bardzo ważną wskazówkę: patriotyzm domaga się otwarcia na innych oraz dialogu. Poprzez doświadczenie kultury niemieckiej, rosyjskiej lub amerykańskiej, mogę lepiej odczytać kulturę polską. Trzeba więc to podkreślić: miara otwartości jest ważną miarą patriotyzmu. Myśl patriotyczna musi być gotowa do dialogu z innymi. Jest to – zdaniem Jana Pawła II – warunek konieczny dla rozwoju narodowej kultury, a więc dla istnienia patriotyzmu. „Jeśli jakaś kultura zamyka się w sobie i przejawia tendencję do utrwalania przestarzałych obyczajów, odrzucając jakąkolwiek wymianę i konfrontację dotyczącą prawdy o człowieku – pisze Jan Paweł II w Centesimus annus – to grozi jej jałowość i upadek”.

Dlatego Papież określił patriotyzm jako uporządkowaną miłość społeczną?

To jest właśnie ów ordo caritatis – miłość to nie tylko więź między dwiema osobami, ale również miłość społeczna, zasada życia społecznego bez której nie istnieje żadna wspólnota. Społeczeństwo, kierujące się wyłącznie sprawiedliwością, byłoby społeczeństwem nieludzkim. Summum ius summa iniuria – Cyceron cytuje stare rzymskie przysłowie. Miłość społeczna musi przenikać wszystkie poziomy życia społecznego. Patriota, nawet gdy go to osobiście nie dotyczy, interesuję się losem ubogich dzieci, które nie mają dostępu do edukacji i przejmuje się problemami osób starszych, które nie mogą korzystać ze służby zdrowia. To jest właśnie miłość społeczna, która wyrasta z poczucia wspólnoty. To dzięki temu jesteśmy w stanie poświęcić swój czas, pieniądze i kreatywność, żeby pomagać tym, którym się gorzej powodzi i to jest również motorem tego, że chcemy rozwijać polską kulturę, naukę, czy gospodarkę.

A więc patriotyzm szanuje wolność i winien być otwarty na dialog w poszukiwaniu prawdy. Ale czy powinien również stawiać granice?

Komu lub czemu?

Na przykład nazywaniu niemieckich obozów koncentracyjnych polskimi obozami.

Tutaj znów chodzi o prawdę. To prawda wyznacza granice – nie troska o pozytywny wizerunek, czy psychiczny komfort Polaków. Prawdą jest, że były niemieckie obozy koncentracyjne. Jest historycznym faktem, że w latach 30. i 40. minionego stulecia istniał precyzyjnie zorganizowany przez niemieckie państwo i wspierany przez miliony Niemców „przemysł śmierci”. Jest też prawdą, że to Polacy zamordowali Żydów w Jedwabnem, w Kielcach i paru innych miejscach, a także prawdą jest heroizm wielu naszych rodaków oddających swe życie za ratowanie Żydów.

W polskim ogródku jest jeszcze jeden problem ściśle związany z patriotyzmem. Powiązanie między katolicyzmem i patriotyzmem. „Polak-katolik” to stereotyp, który wprowadza sporo semantycznego zamieszania.

Ten stereotyp powstał przez taką, a nie inną historię Polski. Zaistniała u nas bowiem korelacja, lecz nie ścisły związek, pomiędzy patriotyzmem i katolicyzmem. Pod zaborami, gdy mieliśmy protestanckie Prusy i prawosławną Rosję walczące i z polskością i katolicyzmem, a potem PRL, kiedy rządzili komuniści walczący z polskim patriotyzmem i Kościołem, wykształciło się naturalne przymierze pomiędzy religią katolicką oraz polskością. Rozumiejąc ten fenomen, zawsze jednak trzeba pamiętać o prawosławnych i protestanckich Polakach, o żydowskich polskich patriotach i o Tatarach, Niemcach, czy Ormianach, a także o agnostykach i ateistach współtworzących polską kulturę i polskie dzieje. Powtórzę, iż niezwykle ważnym wydarzeniem w skali świata, które dziś – z małostkowych lub cynicznych względów – się deprecjonuje, była „Solidarność”. Ten wielki ruch społeczny był ze swego rdzenia chrześcijański i katolicki, ale zarazem był całkowicie otwarty na ludzi innych religii i przekonań. W pełni więc uczestniczyli w nim i protestanci i prawosławni i niewierzący i Żydzi. To, co wówczas wszystkich jednoczyło, to było dążenie do dobra wspólnego i solidarność ze słabszymi.

Można więc być patriotą nie będąc katolikiem. A czy można być katolikiem i nie być patriotą?

Szczerze mówiąc: nie sądzę. Żyjący wśród Tuaregów Charles de Foucauld nadal był francuskim patriotą, o. Beyzym był polskim patriotą także pracując w leprozorium na Madagaskarze, a Jan Paweł II mieszkając w Watykanie. Nawet wieloletnie życie na emigracji nie zrywa więzi pomiędzy wiarą a umiłowaniem ojczyzny.

W myśli katolickiej często podkreśla się, że dziedzictwo narodowe jest nam – w pewien sposób – zadane przez Boga. Jasno o tym mówi, w czasach dominacji narodowego darwinizmu, papież Pius X: „Patriotyzm nie jest nienawiścią do innych narodów, lecz miłością, która zapewnia w naszym sercu pierwsze miejsce naszemu krajowi i naszym rodakom, taki jest bowiem porządek ustalony przez Opatrzność Bożą”. Patriotyzm więc jest niejako wpisany w katolickość, lecz nie na odwrót. I to właśnie mówi Jan Paweł II, kiedy wspomina jagielloński wymiar polskości, a nie katolicki. Dla katolika patriotyzm to jakby rozwinięcie miłości do rodziców, miłość do Matki-Ojczyzny, która wynika z czwartego przykazania. Uczy o tym choćby św. Tomasz w swej Summie Teologii. Z wiary więc winien wypływać mądry i ofiarny patriotyzm oparty na triadzie miłość-wolność-prawda.

Problemy z patriotyzmem biorą się stąd, że zapominamy o prawdzie?

Dotyczy to obu biegunów myślenia o patriotyzmie. Nacjonalizm bierze się z tego, że jest całkowicie pewien, iż posiadł prawdę, że naród jest absolutem, posiada wymiar sakralny. Dlatego etyka jego wyznawców jest, jak to nazywają – etyką narodową. Ale to fałsz. Żadna ludzka wspólnota nie ma charakteru sakralnego, a jedynym źródłem etyki jest Bóg. Etyka narodowa jest kłamstwem i to śmiertelnie – w dosłownym tego słowa znaczeniu – niebezpiecznym. Z drugiej strony, ów lewicowy konstruktywizm – choć werbalnie jest łagodny i otwarty – to jednak w imię tolerancji bywa bardzo nietolerancyjny. Po rewolucji ’68 wiele krajów Zachodu zdominował arbitralny pogląd o równości wszystkich kultur i religii oraz że każdy człowiek, każda grupa posiada swoją prawdę. W ten sposób Europa ustanowiła – jak to określił Benedykt XVI – „dyktaturę relatywizmu” utrzymującą, że każdy naród, płeć, religia, rasa, kultura czy generacja posiada własną prawdę. Ale jeśli każdy ma swoją prawdę, to nie ma już prawdy.

I znowu, pomiędzy absolutną prawdą narodowców a dyktaturą relatywizmu, znajduje się rozległa przestrzeń w której mieści się katolicki stosunek do prawdy. Wierzymy, że pełnią Prawdy jest Bóg, lecz jest On – jak przypomina Katechizm Kościoła Katolickiego – „niewypowiedziany, niepojęty, niewidzialny i nieuchwytny”. Dlatego z jednej strony Prawda istnieje, lecz zarazem wiedzie do niej wiele dróg. „Die Wahrheit ist symphonisch” – prawda jest symfoniczna, pisał wielki teolog XX wieku Han Urs von Balthasar.

Dziś częściej się spotkamy z podejściem, zwłaszcza gdy chodzi o wydarzenia historyczne, by pomijać niewygodne fakty na rzecz dyplomacji.

To jest tchórzostwo intelektualne i moralne, zwłaszcza, że zamiatanie pod dywan jest przeciwskuteczne i sprawia, że problemy wybuchają potem z większą siłą. Karl Popper, wybitny austriacko-angielski liberał pochodzenia żydowskiego, jasno twierdził, że jeśli nie ma prawa prawdy, to istnieje prawo pięści. Ma rację. Jeśli odrzucamy ponadpersonalną prawdę, wtedy tryumfuje prawda bogatszych i silniejszych, bardziej przebiegłych i bardziej cynicznych. Dzisiaj na taką rosnącą we wpływy prawdę ludzi silnych i cynicznych znaleźliśmy nowe słowo  „postprawda”. Natura nie znosi próżni. Gdy prawda śpi, budzą się postprawdy. Innymi słowy, nasze życie zaczyna ogarniać kłamstwo.

Ale nawet eksperci mają problem z prawdą. Porozumienie historyków na temat Powstania Warszawskiego wydaje się przecież niemożliwe.

To jest właśnie królowanie postprawdy – ponieważ jedni mówią to, a inni tamto, więc prawda nie istnieje. Mamy jedynie prawdę takiego czy innego historyka, prawdę niemiecką, polską, czy sowiecką. Każdy ma swoją prawdę. Nie wiadomo nawet, czy w ogóle było takie powstanie, bo niektórzy w to powątpiewają. To są niepoważne argumenty.

Mamy ogromny materiał historyczny, setki tysięcy świadectw, fotografii, dokumentów rozproszonych po wielu instytucjach w wielu krajach. Możemy je tylko wzbogacać przez kolejne naukowe odkrycia i otwieranie archiwów. Możemy coraz pełniej i precyzyjniej rekonstruować okoliczności prowadzące do wybuchu powstania, jego przebieg oraz jego skutki. W ten sposób przybliżamy się do prawdy historycznej o powstaniu warszawskim. Na tę warstwę nakładają się interpretacje – te mogą się różnić, ale nie mogą być oderwane od rzeczywistości, muszą uwzględniać poznane już fakty. Na argument przeciw powstaniu, ponieważ spowodowało ono śmierć wielu tysięcy cywili (co poświadczają dokumenty), można starać się racjonalnie odpowiedzieć, że taką reakcję Stalina i Hitlera trudno było przewidzieć, ale należy to racjonalnie uargumentować, że heroizm powstańców zmodyfikował plany Stalina co do Polski. Trzeba jednak mieć za tą tezą konkretne argumenty z otoczenia generalissimusa, że Sowieci i tak by wywieźli i wymordowali ową młodą polską inteligencję – analizując to, co się działo po wojnie, można konstruować argumenty per analogiam. Mamy wtedy spór o interpretacje historyczne, ale w ramach racjonalnego dyskursu pragnącego przybliżyć się do prawdy. W pojęciu prawdy zawiera się bowiem wiara w rozum, który jest zdolny do jej poznawania oraz uznanie dla racjonalności jako sposobu poznawania rzeczywistości. Nie sposób tu nie przywołać frazy Francisco Goyi: Bo jeśli prawda śpi, to zasypia rozum. A gdy rozum śpi budzą się upiory. Na naszych oczach się budzą.

Jeżeli jednak uznamy, że patriotyzm to dociekanie prawdy i budowanie na niej tożsamości, to czy nie ograniczamy tego pojęcia do naukowców i myślicieli? Wszak motorniczy krakowskiego tramwaju również chciałby być patriotą, ale „historyczny dyskurs” może być poza jego zasięgiem.

To jest właśnie rola dobrej edukacji w rodzinie i szkole, mądrych mediów, czy też dobrej wychowawczej roli Kościoła, a także organizacji młodzieżowych. Wiadomo, że nie wszyscy będą głęboko zanurzeni w dociekania historyczne. Do wielu dotrze tylko generalny przekaz. I trzeba im ukazywać wzorce dobrego i pięknego postępowania. Wielka tu rola przykładu dawanego przez elity polityczne, kulturowe, gospodarcze, sportowe, czy też młodzieżowych idoli. Ale ten generalny przekaz o historii i kulturze naszego narodu musi być oparty na prawdzie. Wtedy, w naszym codziennym życiu pojęcia „dobra wspólnego”, „solidarności” i „społeczeństwa obywatelskiego” nabierają kształtu – budują dobrobyt materialny, kulturowy i moralny ojczyzny. A gdyby przyszły obce bagnety, co nie raz pokazała nam historia, to objawiają wielkie zasoby patriotyzmu i solidarności –  nawet heroizmu, i powszechną wolę obrony wspólnego domu.