Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Strategia to nie magiczna różdżka

przeczytanie zajmie 17 min

Lubimy upraszczać rzeczywistość na wiele sposobów. Jednym z nich jest przypisywanie jednostkom zbyt dużej odpowiedzialności za bieg wydarzeń. Nie ma boskich demiurgów – nawet Jarosław Kaczyński, mówiąc językiem współczesnej młodzieży, nie jest w stanie ogarnąć całości. Strategia na Rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju jest obrazem intelektualnego potencjału nas wszystkich – od polityków i urzędników w ministerstwach poczynając, przez akademików, ekspertów, dziennikarzy, na przedsiębiorcach i pracownikach kończąc. Jedną z inspiracji wicepremiera Morawieckiego jest koncepcja „przedsiębiorczego państwa” Mariany Mazzucato. Potrzebujemy także „uczącego się państwa”, które potrafi umiejętnie korzystać z potencjału intelektualnego swoich obywateli. Z dr Marcinem Kędzierskim, jednym z autorów raportu ewaluacyjnego „Plan Morawieckiego” rozmawia Piotr Kaszczyszyn.

Czym tak naprawdę jest Strategia na Rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju?

Dokumentem urzędniczym spełniającym wymagania nakładane na rząd w związku z realizacją ustawy o zasadach prowadzenia polityki rozwoju. Konkretniej, SOR jest aktualizacją Średniookresowej Strategii Rozwoju Kraju z 2012 roku, a jako aktualizacja powiela nawet te same trzy cele szczegółowe, które w dużym skrócie można określić jako konkurencyjna gospodarka, aktywne społeczeństwo i sprawne państwo. Z tą różnicą, że większy nacisk w SOR kładzie się na rozwój zrównoważony terytorialnie.

Czyli tak jak wszystkie rządowe strategie czeka ją ten sam los – zamknięcie w głębokiej szufladzie?

Przygotowując w Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego raport ewaluacyjny „Planu Morawieckiego” nie udało nam się znaleźć jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Nie wiemy, na ile Strategia pokrywa się z właściwym „Planem Morawieckiego”, czyli wizją rozwoju kraju, jaką ma w głowie sam wicepremier i jego zespół. Trudno dzisiaj ostatecznie wyrokować, na ile Strategia jest tylko urzędniczą „nakładką”, a na ile faktyczną „mapą drogową” aktywności rządu. Tym bardziej, że część działań w niej opisanych (np. Konstytucja dla Biznesu, konsolidacja instytutów badawczych) zostało podjętych jeszcze przed wtorkowym przyjęciem Strategii na Radzie Ministrów.

Intrygujący jest wątek tych trzech celów. Czy to oznacza, że wbrew medialnej retoryce w sferze strategicznej mamy do czynienia z ciągłością? Wówczas z naszą polityczną dojrzałością nie byłoby tak tragicznie.

Przygotowując wnioski końcowe ewaluacji stwierdziłem, że w Strategii występuje logika zerwania i logika ciągłości. Pierwsza dotyczy części gospodarczej, pisanej stricte przez Morawieckiego i ludzi, których przyciągnął ze sobą do Ministerstwa, takich jak Jan Filip Staniłko. W jej przypadku nacisk położono na krytyczne przedstawienie obecnego modelu rozwoju zależnego oraz propozycję wizji alternatywnej, opartej w dużym uproszczeniu na selektywnym wsparciu wybranych sektorów gospodarki przez państwo i promowaniu krajowych firm z największym potencjałem eksportowym, tzw. narodowych czempionów. I to są rzeczy, których w strategii PO-PSL nie było.

Logika ciągłości dotyczy natomiast dwóch pozostałych obszarów, przygotowywanych w dużej mierze przez urzędników pracujących w administracji rządowej jeszcze za poprzedniej ekipy. W SOR-ze znajdziemy także sporo przekopiowanych fragmentów z innych strategii sektorowych, np. Strategii Rozwoju Transportu.

Mimo rewolucyjnych zapowiedzi „czystek” w służbie cywilnej, ostali się w niej ludzie poprzedniej ekipy, w dodatku odpowiedzialni za tak kluczowe sprawy jak flagowa strategia rządu?

Nie potrafię udzielić kompleksowej odpowiedzi na to pytanie – nie wiem, jak sytuacja wygląda w innych ministerstwach i urzędach publicznych. Ale w przypadku Departamentu Strategii Rozwoju, odpowiedzialnego za przygotowanie SOR, faktycznie trudno dostrzec „dobrą zmianę” w rozumieniu rewolucji personalnej. Nie ma w tym jednak nic złego – państwo musi działać na zasadzie ciągłości, którą zapewniają ludzie. W moim przekonaniu problemem administracji nie jest jednak słabość kadr urzędniczych, bo te w ostatniej dekadzie bardzo się sprofesjonalizowały, ale brak umiejętności decydentów politycznych w zakresie wykorzystania tego coraz sprawniej działającego aparatu.

A wracając do kwestii „kopiowania” z poprzednich strategii – to nie jest do końca wina „starych” urzędników. Nie możemy zapominać, że wszyscy oczekiwali, iż Strategia powstanie w kilka miesięcy. A takie dokumenty powinno się tworzyć co najmniej dwa lata. Trudno się zatem dziwić, że niektóre fragmenty zostały przekopiowane – wprowadzanie nowych zapisów skutkowałoby koniecznością negocjowania ich z innymi resortami.

Poza częścią gospodarczą oraz fragmentami przygotowanymi przez Ministerstwo Cyfryzacji miałem silne wrażenie, że czytam rzeczy wrzucone metodą „kopiuj-wklej”. „Plan Morawieckiego” to dzieło „Polski resortowej”.

Od samego początku Strategii towarzyszyły zarzuty o patchworkowość. Jeśli traktować ją jako rzeczywisty „plan rządzenia”, to taka wewnętrzna niespójność byłaby oczywiście mocno szkodliwa i utrudniałaby pracę nad wdrażaniem całego Planu przez Ministerstwo Rozwoju. Choć trzeba uczciwie przyznać, że przez ostatnie pięć miesięcy tekst Strategii nabrał większej spójności, także dzięki naszej pracy jako ewaluatorów.

Rozpatrując natomiast SOR w kategoriach „nakładki” czy pewnej „ściągi”, ta patchworkowość staje się zaletą. Pamiętajmy, że wicepremier Morawiecki realnie wciągnął w przygotowanie Strategii szerokie grono partnerów: pozostałe resorty, samorząd, marszałków województw, związki zawodowe, firmy, środowisko eksperckie. W sumie w tworzenie SOR zaangażowane było grubo ponad 100 osób. W ten sposób zyskujemy większą legitymizację całego projektu, dajemy szerokiemu gronu zaangażowanych poczucie sprawczości.

I tak najwięcej do powiedzenia miało z pewnością Ministerstwo Rozwoju.

Kluczowa rola przy koordynacji prac na SOR przypadła dr. Piotrowi Żuberowi, który stoi na czele wspomnianego już Departamentu Strategii Rozwoju. Żuber pracuje w administracji rządowej od lat, był bezpośrednio zaangażowany w przygotowywanie strategii rządowych także za czasów Platformy i PSL-u. Moim zdaniem trudno znaleźć w Polsce lepszego człowieka od programowania rozwoju, który rozumie złożoność i kompleksowość stojących przed nami problemów. Trzeba jednak pamiętać, że ostateczny kształt dokumentu jest wypadkową decyzji politycznych, których efektem jest wspomniana „patchworkowość”.

Z tym programowaniem to wciąż nie idzie nam najlepiej i nie sądzę, żeby „Plan Morawieckiego” miał to zmienić. Instytucje państwowe zostały wrzucone na koniec, po gospodarce i spójności społeczno-terytorialnej. Nie ma prawie nic o potrzebie stworzenia „centrum rządu” z prawdziwego zdarzenia, wyposażenia premiera w narzędzia faktycznego programowania rozwoju, zamiast zarządzania chaosem „konfederacji ministerstw”.

Możemy mieć najlepiej napisaną strategię rozwoju na świecie, ale jeśli nie jesteśmy w stanie przekuć jej w konkretne działania, to i tak nadaje się ona tylko do kosza. Dlatego konieczność wzmocnienia instytucjonalno-proceduralnych kompetencji rządu, stworzenia „mózgu państwa”, jest jedną z głównych rekomendacji raportu ewaluacyjnego, gdyż rzeczywiście teraz brakuje tych wątków w Planie.

 „Centrum rządu” to pierwszy krok. Pytanie, czy poważne potraktowanie SOR-u nie wiązałoby się z koniecznością całościowej modyfikacji struktury ministerstw i dopasowania ich składu do celów zawartych w „Planie Morawieckiego”.

To jest jeszcze szersze wyzwanie dotyczące sposobu działania administracji państwowej. Dzisiaj instytucje publiczne coraz bardziej przypominają korporacje. Ich głównym celem jest zarządzanie i tworzenie wiedzy. Korporacje, realizując podobne zadania, funkcjonują w modelu projektowym, nie departamentowym.

Obecnie do trybu projektowego adaptuje się po części Ministerstwo Rozwoju, działając w oparciu o realizację konkretnych celów cząstkowych, jednocześnie „podbierając” kompetencje innych resortów. Za przykład może tutaj posłużyć spółka BGK Nieruchomości, podległa Mateuszowi Morawieckiemu jako ministrowi finansów, która odpowiada za operacyjne wdrażanie programu „Mieszkanie Plus”, flagowego przecież projektu ministra Adamczyka.

Ta zmiana postrzegania roli administracji jako organizacji tworzącej wiedzę i działającej w trybie projektowym skutkuje jednak koniecznością przemyślenia całkiem od nowa roli państwa. Sprawny rząd i sprawna administracja są niezwykle istotnymi elementami sprawnego państwa. Pamiętajmy jednak, że to nie wystarczy. Wraz z rewolucją informacyjną zmienia się relacja pomiędzy aparatem państwowym a społeczeństwem, które – jako podmiot tworzący wiedzę – powinno być włączone do ekosystemu zarządzania państwem, w którym dziś funkcjonują wyłącznie podmioty publiczne i prywatne.  To ogromne wyzwanie, które, jak się wydaje, wicepremier Morawiecki rozumie, a które niestety wciąż jest bardzo słabo obecne w debacie publicznej. W tym sensie tkwimy wciąż bardzo mocno w XX, jeśli nie XIX wieku. Pewnie trudno oczekiwać od urzędniczej Strategii, aby na takie wyzwania odpowiadała szczegółowo, ale nie można przejść obok tego problemy obojętnie.

W zeszłym tygodniu na wystąpieniu w trakcie konferencji w Toruniu Jarosław Kaczyński wskazał dwie idee regulatywne, którymi według niego powinniśmy się kierować w polskim życiu gospodarczym: szybkim rozwojem i sprawiedliwością społeczną. Słowo „rozwój” pojawia się także w nazwie Strategii. W całym Planie nie ma jednak żadnej definicji pojęcia rozwoju. Czym ma być rozwój według ministra Morawieckiego?

To bardzo trudne pytanie. Celem SOR-u jest wzrost jakości życia Polaków, rozumiany jako wzrost ich dochodów. Jednocześnie chodzi o to, aby z tego gospodarczego wzrostu korzystali wszyscy w miarę równomiernie.

Zatem rozwój to gospodarka. Wszystko zostało podporządkowane ekonomii.

Pytanie, czy Strategia jest właściwym miejscem na bardziej rozbudowane definiowanie rozwoju i dywagacje rodem z kwartalnika idei.

Ja bym odwrócił to myślenie i zadał pytanie, czy taki dokument jak Strategia na Rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju może sobie pozwolić na dosyć nonszalanckie potraktowanie tak fundamentalnego zagadnienia.

Już teraz Plan spotyka się z zarzutami o daleko posuniętą „gospodarczą nieortodoksyjność”. Wrzucenie do niego zagadnień dotyczących definicji integralnego rozwoju, wykraczające poza gospodarcze statystyki, tylko by te sprawę pogorszyło. Natomiast oczywiście zgadzam się, że Strategia traktuje choćby kwestie szeroko rozumianej kultury w sposób marginalny. W ogóle wątki dotyczące kapitału ludzkiego, w tym problematyki edukacji, oraz kapitału społecznego, nie stanowią głównego przedmiotu zainteresowania SOR. Ale chciałbym jeszcze raz podkreślić, że prace nad Strategią były prowadzone w ekspresowym tempie. Kiedy musisz walczyć z innymi resortami, czy wpisać wskaźnik w postaci liczby białych i czarnych bocianów, to dywagacje o kulturze siłą rzeczy muszą zejść na dalszy plan. Zgadzam się, że to błąd, ale w życiu wybieramy pomiędzy dostępnymi, a nie wymarzonymi wariantami. Dlatego równolegle do prac nad Strategią, środowiska akademickie i eksperckie powinny podjąć trud odpowiedzi na pytanie o optymalny (z perspektywy roku 2017) model rozwoju, integrujący wymiar gospodarczy, społeczny, instytucjonalny, kulturowy, etc. Musimy znaleźć nowy język, by m.in. nie wpadać w te niezręczne klisze językowe w postaci kapitału ludzkiego i kapitału społecznego, które de facto wykluczają wiele elementów polskiej rzeczywistości. Bo jak tu mówić o parafiach czy OSP jako o kapitale społecznym. Trochę obciach (śmiech).

Kapitał ludzki i społeczny. Znów ekonomizacja.

Wrócę do początku naszej rozmowy. Plan to przede wszystkim dokument urzędniczy, sporządzony hermetycznym językiem. Jest skierowany w pierwszej kolejności do administracji państwowej, nie szerokiego grona odbiorców. W ewaluacji wskazywaliśmy jednak na potrzebę stworzenia „preambuły” do Planu, gdzie na kilku stronach minister Morawiecki zwięźle i w prostych słowach wyjaśniłby swoją filozofię rozwoju, stojącą za Strategią.

Spróbujmy więc ocenić filozofię stojącą za „Planem Morawieckiego”. Wizja ministra rozwoju opiera się o koncepcję aktywnego i selektywnego wsparcia rozwoju przez państwo, gdzie skupiamy się na identyfikacji i wzmacnianiu przewag komparatywnych oraz inspirowaniu nowych gałęzi gospodarki. Następnie w ramach Krajowych i Regionalnych Inteligentnych Specjalizacji mają się wyłonić krajowi czempioni, eksportowe motory polskiej gospodarki, wspierane przez państwo na różne sposoby: podatkowo, regulacyjnie, przez sprawne sądy, korzystanie z państwowych instytutów badawczych, publiczne kredytowanie i gwarancje finansowe, pomoc przy wejściu na zagraniczne rynki. Czy taka wizja ma ręce i nogi?

Doświadczenia azjatyckie i europejskie z ostatnich kilkudziesięciu lat wskazują, że nie ma lepszej strategii gospodarczego rozwoju dla krajów na tym poziomie rozwoju, co Polska dzisiaj. Intensywniejsze zaangażowanie państwa i koncentracja zasobów w wybranych sektorach to narzędzia mające umożliwić zniwelowanie przewagi, jaką w ostatnich dekadach uzyskały ponadnarodowe korporacje, przejmując najbardziej zyskowne fragmenty globalnego łańcucha wartości produkcji. Wobec braku regulatora na skalę globalną, czyli rządu światowego, trzeba szukać innych rozwiązań, które pozwolą państwom rozwijającym się jak Polska skutecznie konkurować na globalnym rynku.

Pytanie tylko, czy nasze państwo dysponuje niezbędnymi zasobami do realizacji tak ambitnych i złożonych celów. Ktoś mógłby powiedzieć, że jedyne co nam się uda, to zmarnować środki publiczne zebrane od obywateli w podatkach.

Polska nie dysponuje kapitałem społecznym znanym z krajów azjatyckich, nie mamy też kapitału instytucjonalnego porównywalnego z państwami Europy Zachodniej czy USA. Polskie otoczenie kulturowe czy instytucjonalne gra raczej na naszą niekorzyść, to prawda. Ale nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że istnieje jakiś polski antyrozwojowy gen, który sprawił, że jesteśmy dziś na takim, a nie innym poziomie rozwoju. Tyle że właściwe i fundamentalne pytanie brzmi inaczej: czy mamy inną alternatywę niż spróbować?

Rozumiem, że Twoja odpowiedź będzie negatywna.

Istnieje coraz powszechniejsza zgoda, zwłaszcza w młodszym pokoleniu ekonomistów, że model rozwoju Polski oparty o inwestycje zagraniczne i niskie koszty pracy wyczerpuje się, grożąc nam gospodarczą stagnacją. Możemy nazwać to pułapką średniego rozwoju, choć pojęcie to rodzi uzasadnione kontrowersje wśród ekonomistów, możemy nazwać inaczej.

Na przykład ugrzęźnięciem na średnim poziomie globalnego łańcucha wartości.

To tylko semantyka. Konsekwencje są takie same. Tymczasem wszystkie międzynarodowe doświadczenia sugerują, że na naszym etapie rozwoju nie ma innej drogi niż koncepcja selektywnego wsparcia zaadoptowana na polski grunt przez ministra Morawieckiego i przedstawiona zwięźle w haśle nowej polityki przemysłowej.

Czy zidentyfikowane w Strategii dziedziny, w których mają się z czasem wyłonić krajowi czempioni, dobrze rokują na przyszłość?

Według ekspertów zespołu ewaluacyjnego, nie dało się tej selekcji przeprowadzić lepiej. Wskazano nie branże, tylko szerzej rozumiane sektory, ambicje dostosowano do istniejących realiów, identyfikując te sektory, gdzie już działają dobrze rokujące na przyszłość przedsiębiorstwa.

Krajowi czempioni mają grać o pełną stawkę i monopolizację całości łańcucha wartości w swoim zakresie: od produkcji, przez marketing, po kreowanie wizerunku, czyli rzeczy przynoszące najwyższe marże?

Nie ma tutaj jednej uniwersalnej odpowiedzi – to będzie uzależnione od konkretnego sektora, a nawet pojedynczej firmy. Kluczem jest stworzenie warunków do stopniowego pięcia się w górę łańcucha wartości. W jednych sektorach uda nam się wskoczyć wyżej, w innych zgarniemy mniejszą pulę. Jeśli uda się nam stworzyć choć jedną firmę o globalnym zasięgu,  będzie to już ogromny sukces. Ale pamiętajmy, że dyskutujemy tutaj o wieloletniej perspektywie. W gospodarce magiczne różdżki nie działają.

Magiczne różdżki nie działają, ale odniosłem wrażenie, że w Strategii pojęcie innowacyjności jest odmieniane niczym jakieś zaklęcie. Kosztem małych i średnich przedsiębiorstw.

Z polskim sektorem MŚP mamy jeden zasadniczy problem: jest ich wiele, generują dużą część polskiego PKB i sporo miejsc pracy, czasem tworzą też innowacje. Problem w tym, że tych innowacji jest wciąż zdecydowanie za mało, co nie wynika tylko z braku pieniędzy, a raczej braku konieczności, gdyż nasz rynek wewnętrzny wciąż pozwala polskim firmom jako tako przetrwać i nie wymusza na nich poważniejszych zmian.

Chciałbym doprecyzować jedną kwestię. Same innowacje możemy podzielić na dwie podstawowe kategorie: produktowe i biznesowe. Produktowe wymagają ogromnych nakładów na badania i rozwój i wydają się zarezerwowane dla największych graczy. Natomiast innowacje biznesowe nie wymagają dużej liczby zer na koncie. Moim zdaniem to właśnie innowacje, pozwalające lepiej wykorzystać już istniejące zasoby pracy i kapitału, są drogą dla polskiej gospodarki, o czym dobrze w ostatnim wywiadzie dla „Pressji” mówił Wojciech Przybylski. Wymyślenie Facebooka nie kosztuje. Co oczywiście nie oznacza, że powinniśmy zarzucić innowacje produktowe. Ale do tego potrzebujemy dużych firm, które mają wystarczającą skalę, by zaryzykować kosztowne inwestycje w badania i rozwój.

Kluczowe sprawy rozgrywają się jednak w głowie. Niestety, w Strategii brakuje refleksji nad mentalnymi blokadami polskich przedsiębiorców, którzy nie są w stanie choćby pomyśleć, że mogliby być więksi, że mogliby wyjść poza granice Polski, na rynek regionalny, nie mówiąc już o globalnym. Dlatego nawet w rozmowach z wicepremierem Morawieckim proponowałem stworzenie kursów MBA dla przedsiębiorców, aby zmienić ich myślenie, uświadomić, że wchodząc na zagraniczne rynki stają się oni de facto ambasadorami polskiej marki.

Mój największy zarzut dotyczący „Planu Morawieckiego” odnosi się jednak do czegoś innego: to dokument o przedsiębiorstwach i instytucjach publicznych. Ludzi tam prawie nie ma.

Jedną z największych słabości Strategii jest moim zdaniem sposób, w jaki potraktowano w niej edukację. A w zasadzie nie potraktowano, bo problematyka edukacji jest w Strategii bardzo mało obecna, co ma się nijak zarówno do zdiagnozowanych w SOR-ze wyzwań, ale także zmian, jakim podlega obecnie edukacja, takich jak cyfryzacja, globalizacja czy deskolaryzacja, czyli wychodzenia kształcenia poza mury szkolne, co jest związane z modelem nauki przez całe życie. Pojęcia „uczenia się przez całe życie”, a zwłaszcza „uczenia się w każdym  momencie życia”, wprowadzone pod koniec ubiegłego wieku, dzisiaj są już rzeczywistością. Tymczasem według Ministerstwa Edukacji Narodowej nauczanie wciąż pozostaje ściśle związane ze zinstytucjonalizowaną szkołą. To anachronizm.

Przykład: kształcenie dualne w szkolnictwie zawodowym. Pomysłowi minister Zalewskiej należałoby przyklasnąć, ale w latach 80. Dzisiaj kluczowe jest tworzenie „portfeli kompetencji” – elastyczność, interdyscyplinarność. Należałoby raczej postawić na krótkie, maksymalnie szerokie kursy. Dualne kształcenie to odpowiedź na wyzwania sprzed 40 lat, a jego „produktem” będzie pracownik do Fordowskiego modelu gospodarki. Co nie zmienia faktu, że to wciąż lepsze rozwiązanie niż dzisiejsze status quo. Tylko chyba nie takie są nasze aspiracje.

Nie ma też praktycznie nic o rynku pracy, nic o walce z wyzwaniami demograficznymi.

Fragmenty dotyczące demografii, a także tak ważnej dla przyszłości naszego rynku pracy migracji, na szczęście zostały częściowe uzupełnione, także w wyniku naszych rekomendacji.

Rozmawialiśmy o celu gospodarczym, rozmawialiśmy o celu instytucjonalno-państwowym. Pozostaje zagadnienie spójności społeczno-terytorialnej. W raporcie ewaluacyjnym stawiacie bardzo mocną tezę: tak naprawdę nie wiemy, czy w Polsce w zakresie regionalno-samorządowym mamy do czynienia z rozwojem zrównoważonym czy modelem polaryzacyjno-dyfuzyjnym.

W trakcie prowadzenia prac ewaluacyjnych przedstawiciele Ministerstwa Rozwoju przyznawali, że zdają sobie sprawę z tego fundamentalnego problemu. Tyle że odpowiedź na obecną chwilę jest brutalna: nikt dotychczas w Polsce nie zajmował się rzetelną, pogłębioną i kompleksową analizą funkcjonującego modelu terytorialnego rozwoju naszego państwa w kontekście gospodarczym, instytucjonalnym, społecznym, czy kulturowym. To jest biała plama. Stąd nie wiemy, czy deklarowany jeszcze przez ministra Boniego, a krytykowany przez PiS model polaryzacyjno-dyfuzyjny, w ogóle jest w Polsce wdrażany.

Tymczasem w Strategii, która dużo miejsca poświęca konsolidacji istniejących i tworzeniu nowych instytucji, nie ma ani słowa o powołaniu do życia Narodowego Instytutu Terytorialnego. Biała plama zostanie. Dalej będziemy robić wszystko „na czuja”.

Istnieje Narodowy Instytut Samorządu Terytorialnego w Łodzi.

A robi coś poza istnieniem?

No nie bardzo (śmiech). W Polsce systemowa refleksja nad rozwojem terytorialnym zamarła wraz ze śmiercią Grażyny Gęsickiej w katastrofie smoleńskiej. Nikt po niej tego tematu już nie pociągnął. Chciałbym, aby przez najbliższe półtora roku Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego spróbowało w jakimś stopniu podjąć się tego zadania i na stulecie niepodległości Polski zaproponowało wizję zrównoważonego rozwoju kraju.

Jednak wcześniej odpowiadając na pytanie, czy jest on w ogóle możliwy.

A jeszcze wcześniej definiując, czy dotychczasowemu modelowi bliżej jest do koncepcji rozwoju „wyspowego” czy zrównoważonego.

Finansowanie. Modele rozwoju opartego o państwo, wdrażane na świecie po II wojnie światowej i opisane choćby w pracy dr Adama Leszczyńskiego Skok w nowoczesność. Polityka wzrostu w krajach peryferyjnych 1943-1980, zakładały silne „zaciskanie pasa” i ograniczanie konsumpcji kosztem inwestycji. Wydaje się, że „Plan Morawieckiego” poszukiwania balansu w tym względzie również nie ominie. Tym bardziej, że dzisiaj na mobilizację zasobów i tak łatwe przesuwanie środków finansowych w budżecie państwa, jak za czasów forsownej industrializacji rodem ze stalinowskich pięciolatek, już nie można sobie pozwolić.

Nie można administracyjnym przymusem zmuszać ludzi do długookresowego oszczędzania. Pozostają tylko różne bodźce i instrumenty ku temu służące, takie jak np. indywidualne konta emerytalne czy kasy mieszkaniowe. Jeśli chcemy zastąpić inwestycje zagraniczne krajowymi, to musimy oprzeć je o oszczędności Polaków, które niestety pozostają wciąż na niskim poziomie, na co minister Morawiecki zwraca uwagę. Problem polega na tym, że wielu nie ma z czego oszczędzać, a ci, których na to stać, niekoniecznie zainwestują swoje oszczędności w Polsce. Dlatego wspomniane programy emerytalne, zapowiedziane w lipcu 2016 roku, czy kasy mieszkaniowe, będąc elementem polityki państwa, mogą stanowić skuteczne narzędzie gromadzenia długookresowych oszczędności, z których moglibyśmy finansować rozwój. Warto podkreślić, że środki z programu 500+ w jakiejś części mogłyby zasilić te instrumenty, dlatego należy jak najszybciej obudować go dodatkowymi możliwościami. Ten przykład doskonale pokazuje, jak ważna jest koordynacja pomiędzy różnymi resortami.

W Strategii zwraca się także uwagę na problem niechęci części przedsiębiorców do inwestowania wolnych środków.

Pytanie jest poważniejsze i ekonomia nie ma na nie jednoznacznej odpowiedzi. Jak inwestować w kapitał, w ludzi, w technologie, a może w instrumenty finansowe? Albo jak zmniejszyć poczucie niepewności? Cóż, niestety nie żyjemy w najspokojniejszych czasach.

Źródło numer trzy to kredytowanie. Odniosłem wrażenie, że nacisk położony jest na kredytowanie publiczne: Bank Gospodarstwa Krajowego, zaś w wymiarze zewnętrznym i wsparcia eksportu – pojawia się Korporacja Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych.

Prawdopodobnie pójdziemy także w stronę tworzenia publicznych funduszy venture capital, jak stało się to w przeszłości w Izraelu. Co ciekawe, choć sam wicepremier Morawiecki wywodzi się z sektora bankowego, SOR w małym stopniu identyfikuje problem niskiego poziom kredytowania firm przez banki prywatne.

Pojawia się zarzut, że kredyty idą głównie na nieruchomości i konsumpcję.

No tak, tylko że nie ma już nic o konkretnych rozwiązaniach, które miałyby przekonać repolonizowany od czasów PO sektor bankowy do udzielania kredytów polskim przedsiębiorcom. Dużo przeczytamy o funduszach publicznych, o rezerwach na kontach firm, mowa jest o środkach unijnych i pieniądzach z Europejskiego Banku Inwestycyjnego. Brakuje jednak banków, które mając na uwadze poziom akcji kredytowej w innych państwach, mają jeszcze spore pole manewru. To jest istotna słabość Planu.

Pojawiają się także ogromne liczby, idące w dziesiątki miliardów złotych, które mamy pozyskać w związku z uszczelnieniem dziurawego systemu ściągania podatków. Czy to nie jest myślenie życzeniowe?

Wiemy, że luka w ściąganiu podatku VAT jest ogromna i liczy kilkadziesiąt miliardów złotych rocznie.

Coś w tym musi być skoro już nawet „Słowik” z Pruszkowa robi przekręty na VAT-owskich karuzelach.

Wzmożone kontrole podatkowe niestety nie przełożyły się w ubiegłym roku na zakładane wyniki – zamiast 130 miliardów złotych, udało się zebrać 126 miliardów. Wynikło to z trzech czynników. Po pierwsze, PiS mimo szumnych deklaracji walki z oszustami podatkowymi niewiele w prawie w tym względzie zmienił, a pewien wzrost ściągalności był konsekwencją zmian legislacyjnych wprowadzonych jeszcze przez poprzedni rząd. Możliwe, że zmianę wprowadzi dopiero planowane radykalne zaostrzenie kar za przestępstwa skarbowe. Po drugie, nie udało się nadal stworzyć administracji skarbowej z prawdziwego zdarzenia, która potrafiłaby naprawdę skutecznie walczyć z tymi wyłudzeniami – co prawda skuteczność kontroli w 2016 roku była większa, ale to wciąż nie jest ta skala, o jakiej chcielibyśmy mówić. Po trzecie, „największe misie” działają wciąż bezkarnie. Mówimy tu o przestępcach odpowiedzialnych za wyłudzenia, szantaże, kupowanie sobie polityków, opłacanie prokuratorów. Administracja skarbowa działa coraz sprawniej, kontrole są coraz lepiej skalibrowane, ale mam wrażenie, choć twardych dowodów na to nie mam, że nadal istnieje pewien krąg przestępczych graczy, których kontrole nie dotykają i nie dotkną. Polskie państwo wciąż jest za słabe, aby ich zamknąć. Bo układ jest zamknięty.

Na końcu pojawia się pytanie o perspektywę. Większość zadań czy projektów do realizacji zostało rozpisanych do 2020 roku. Czy taki horyzont Strategii jest odpowiedni?

Jest przede wszystkim odpowiedzialny i realistyczny. Nie możemy się usztywnić, nie możemy ograniczyć naszych możliwości wąskimi zapisami. Rzeczywistość zawsze będzie bardziej dynamiczna, zmienna i elastyczna niż nawet najlepiej skonstruowany dokument. W moim przekonaniu takie strategie rządowe jak „Plan Morawieckiego” mają pełnić funkcję ramową, mają za zadanie dostarczać państwu kryteriów oceny i weryfikacji priorytetów, umożliwiać efektywną ocenę nadarzających się okazji i dostarczać narzędzi do podejmowania decyzji. Być może za 10 lat będziemy musieli zrezygnować z pomysłu polskiego transportu elektrycznego i wielofunkcyjnych dronów. Rzeczywistość jest zawsze szybsza od papieru.

Przez całą rozmowę, nawet jeśli dostrzegasz słabości Strategii, to zasadniczo ją bronisz. Czy rzeczywiście jest ona najlepszym dokumentem, jaki mógł powstać w obecnych warunkach?

We wnioskach końcowych raportu końcowego z ewaluacji ex-ante napisałem, że dokument ten jest dobrze napisany, i w pełni się z sobą zgadzam (śmiech). Pozwól na zakończenie na jedną szerszą refleksję. Lubimy upraszczać sobie rzeczywistość na wiele sposobów. Jednym z nich jest przypisywanie jednostkom zbyt dużej odpowiedzialności za bieg wydarzeń. Podobnie jest ze Strategią, za którą w oczach opinii publicznej odpowiedzialność ponosi wyłącznie Mateusz Morawiecki, który zdaniem jednych jest zbawcą polskiej gospodarki, a zdaniem innych – ekonomicznym hochsztaplerem.

Świat tak jednak nie działa. Żyjemy w bardzo złożonej rzeczywistości, gdzie setki czynników wzajemnie się przenika. Nie ma boskich demiurgów – nawet Jarosław Kaczyński, mówiąc językiem współczesnej młodzieży, nie jest w stanie ogarnąć całości. Dotyczy to także takich przedsięwzięć jak SOR, które nie powstają w społecznej próżni. Strategia na Rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju jest obrazem intelektualnego potencjału nas wszystkich – od polityków i urzędników w ministerstwach poczynając, przez akademików, ekspertów, dziennikarzy, na przedsiębiorcach i pracownikach kończąc. Jeśli za pięć lat będziemy chcieli stworzyć jeszcze lepszy dokument strategiczny, to już dziś musimy tworzyć do tego odpowiednie, prorozwojowe środowisko. Nie jest żadnym odkryciem, że dziś takiego klimatu do wzajemnego uczenia się i wspólnego podejmowania wyzwań po prostu nie ma.

Jak go stworzyć? Przedsiębiorcy muszą przestać zadowalać się „małą stabilizacją” kosztem swych pracowników i odważyć się wyjść ze swoimi produktami na globalne rynki; dziennikarze i publicyści ‒ przestać mielić medialną „bieżączkę” i zacząć prowadzić dojrzałą debatę o realnych wyzwaniach; eksperci ‒ skończyć z myśleniem wyłącznie o krótkookresowych zleceniach, a akademicy ‒ tylko o punktach do dorobku naukowego, przez co często nie poruszają naprawdę kluczowych dla naszego kraju problemów. Wreszcie politycy muszą wyrwać się z pułapki mediokracji i zacząć pracować nad poważnymi wizjami państwa. Tylko z takiego otoczenia może wyrosnąć jeszcze bardziej pogłębiona wizja rozwoju, która w pełni odpowie na nasze ambicje.

Dlatego środowiska reformatorów powinny porzucić naiwną wiarę w istnienie oświeconego księcia, który – jak za pomocą magicznej różdżki – zreformuje za nas państwo. Jedną z inspiracji wicepremiera Morawieckiego jest koncepcja „przedsiębiorczego państwa” Mariany Mazzucato. Potrzebujemy także „uczącego się państwa”, które potrafi umiejętnie korzystać z potencjału intelektualnego swoich obywateli.

Rozmowa została zainspirowana raportem ewaluacyjnym „Planu Morawieckiego” autorstwa Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego, IBC GROUP Central Europe Holding SA, Fundacji Rozwoju Badań Społecznych oraz Centrum Rozwoju Społeczno-Gospodarczego. Zachęcamy do lektury całości raportu

Anglojęzyczna wersja materiału do przeczytania na łamach serwisu Visegrad Plus. Wejdź, przeczytaj i wyślij swoim znajomym z innych krajów!