Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Łukasz Kołtuniak  15 lutego 2017

Schulz to mniejsze zło

Łukasz Kołtuniak  15 lutego 2017
przeczytanie zajmie 5 min

Niemiecka scena polityczna nabrała rumieńców. Dotychczas socjaldemokracja wydawała się niezdolna do zagrożenia dominującej od dwunastu lat w nadreńskiej polityce chadecji Angeli Merkel. Wystarczyła jednak wizerunkowa zmiana lidera i okazuje się, że pani kanclerz „ma z kim przegrać”.

Przed ogłoszeniem informacji, iż to Martin Schulz będzie kandydatem na urząd kanclerza, wydawało się, że w Niemczech możliwe są dwa scenariusze. Pierwszy zakładał kolejne, czwarte już wyborcze zwycięstwo z rzędu chadeków z CDU. Drugi scenariusz był za to wyczulony na ryzyko niespodziewanej erupcji sił uważanych za populistyczne i antyeuropejskie: prawicowej Alternatywy dla Niemiec, skrajnej Pegidy i postkomunistycznej Die Linke.

Schulz nie przepada za Rosją

Tymczasem Schulz zmienił oblicze SPD. Przynajmniej wizerunkowo. Po odejściu Gerharda Shrödera partia cierpiała na chroniczny kryzys przywództwa. Ani Frank-Walter Steinmeier, ani Sigmar Gabriel nie byli w stanie konkurować z obecną kanclerz. Schulz jest w Niemczech postrzegany jako kandydat, który wnosi nową energię. Uchodzi za przedstawiciela tej generacji europejskich polityków, którzy mogą Unię ocalić. Bardziej wiemy jednak jakiej chce Europy, niż jakich chce Niemiec.

Nie wydaje się jednak, aby zmiana linii SPD miała charakter inny niż tylko wizerunkowy. Partia ta ukształtowała w ostatnich latach dość spójną agendę programową. Od czasów Shrödera trwa bardziej na pozycjach ordoliberalnych niż socjalnych. Opowiada się za pogłębieniem integracji europejskiej – to jest akurat stały punkt agendy socjaldemokratów.

Jednocześnie występują w tej partii różnice w kwestii kryzysu imigracyjnego – także w SPD dają się słyszeć głosy bardzo niechętne przyjmowaniu uchodźców. Rozbieżności istnieją również w najbardziej nas chyba interesującej kwestii relacji z Rosją.

Znamy tradycje ostopolitik, zakładającej próby wciągnięcia Rosji w główny nurt europejskiej polityki. To SPD najbardziej przyczyniła się do ukształtowania niemieckiej świadomości winy wobec Wschodu i polityki „spłaty długu“. A jednak po kryzysie ukraińskim także socjaldemokracja patrzy na Wschód bardziej realistycznie. Steinmeier jako minister spraw zagranicznych co do zasady popierał politykę Angeli Merkel. Nie ma jednak, trzeba uczciwie powiedzieć, żadnych nadziei na to, aby tak CDU, jak i SPD dobrowolnie zrezygnowały z projektu Nord Stream 2. Zagrożenie zwrotem ku Rosji istniało jednak także w CDU. Lider bawarskiej odnogi tej partii, CSU Horst Seehofer pozytywnie wypowiadał się o polityce Putina. Tandem Seehofer-Orban, do jakiego wyraźnie dążył węgierski premier, stawia pytanie o to, czy naprawdę mają z Budapesztem zbieżne interesy. Tymczasem w SPD dotychczasowy lider tej partii Sigmar Gabriel zdaje się zdecydowanie bardziej przychylny Rosji niż Schulz.

Sprawy toczą się więc dla nas zasadniczo pomyślnie. Przede wszystkim coraz wyraźniejsza budowa rosyjskiej agentury wpływu w państwach zachodniej Europy sprawia, iż nie mamy już do czynienia z „prometejską“ obroną Europy Wschodniej, ale realnym zagrożeniem dla Zachodu. Na marginesie, norweski serial Okupowani dobitnie pokazuje, że rosyjskie zagrożenie przestaje uchodzić za polsko-bałtycką fanaberię.

Berlin wchodzi na globalną scenę

Natomiast w polityce europejskiej nie należy oczekiwać, by zwycięstwo SPD mogło przynieść znaczące zmiany. Schulz będzie kontynuował niemiecką politykę „Europa first”. Pytanie oczywiście, czy jest w stanie zaproponować Europie przywództwo, które będzie budziło mniej negatywnych emocji niż model proponowany przez Angelę Merkel. No i oczywiście potencjalne zwycięstwo Marine Le Pen złoży na niemieckie barki ciężar zachowania spójność Unii. Jednak obecnie, gdy można wskazać co najmniej czterech możliwych przyszłych prezydentów Francji (liderka Frontu Narodowego, kandydat prawicy, kandydat socjalistów, polityk niezależny), w żadnym z tych scenariuszy nie widać wielkich możliwości odnowy francusko-niemieckiego tandemu. Co więcej, dość prawdopodobne wydaje się zwycięstwo kompletnie nieprzewidywalnego Beppo Grillo we Włoszech. A w takiej sytuacji Niemcy podejmą zapewne próbę odnowy Unii w oparciu o kraje nordyckie, Europę Środkową, Grecję i Hiszpanię oraz państwa bałtyckie, Oczywiście za wcześnie na snucie katastroficznych dla UE scenariuszy. Zarówno od SPD, jak i CDU należy jednak oczekiwać dużej dojrzałości, gdyż nikt nie wie, jak będzie wyglądała UE z końcem 2017 roku.

Co więcej, wobec kurczących się nadziei na „Trumpa soft“ przed Berlinem wyrasta szansa odegrania roli globalnej.

Co prawda, katastroficzne scenariusze porzucenia przez nową administrację partnerów z NATO nie spełniają się, ale nowa administracja USA będzie musiała ciężko zapracować na zaufanie europejskich partnerów. Jeśli USA wybiorą izolacjonizm, wówczas Niemcy, co niedawno wydawało się niemożliwe, mogą odgrywać nawet rolę jednego z globalnych liderów. Zważywszy na to, iż ciągle mimo wszystko pamiętają o specyfice historii z pewnością byłoby to przywództwo miękkie i koncyliacyjne. Pytanie, czy nawet nie zbyt koncyliacyjne jak na tak ciężkie czasy?

Niemiecka polityka to taka gra „w której kilku kandydatów ubiega się o fotel kanclerza, a i tak zawsze wygrywa Angela Merkel”

A kto wygra te wybory? Większość analityków wskazuje, że gdy wypali się obecny efekt nowości okaże się, że niemiecka polityka to taka gra „w której kilku kandydatów ubiega się o fotel kanclerza, a i tak zawsze wygrywa Angela Merkel”. Jednak moim zdaniem mamy tu do czynienia nie tylko z efektem nowości, ale i szerszym pragnieniem zmiany w polityce.

Podobnie jak w innych krajach, gdzie w ostatnich latach odbywały się wybory, Merkel może nie tak nachalnie jak niektórzy to czynili, ale jednak przedstawia siebie „jako ostatnią zaporę przed apokalipsą”. Tymczasem Schulz zdaje się mówić „zobaczcie, pragniecie zmiany, a ja wam daje zmianę mocną, ale jednocześnie bezpieczną i przewidywalną”.

Kanclerz Merkel nie jest w Niemczech tak popularna, jak mogłoby się wydawać. Niemcy doceniają jej osiągnięcia, ale nie pogardziliby nową jakością. Tak drastyczne, sięgające nawet 20 punktów procentowych, wahania sondaży w ostatnich miesiącach pokazują, jak dużo wyborców popierało Merkel właśnie jako „zaporę przed radykalizmem“. Istnieje jednak pewne ryzyko. Praktyka „wielkich koalicji” CDU-SPD z pewnością pozytywnie świadczy o niemieckiej kulturze politycznej. Jednak pytanie, czy te partie nieco postpolitycznie za bardzo się do siebie nie zbliżyły. Tymczasem nastroje antyimigranckie czy ksenofobiczne są nad Renem dość silne. Świadczyć może o tym choćby lektura tamtejszych forów internetowych. Nie ma zatem pewności, czy w cieniu partyjnych molochów nie wyrośnie nam jakaś silna antysystemowa alternatywa. Jednak nie wydaje się, aby takie ugrupowanie mogło przekroczyć magiczne 30% głosów. A w takiej sytuacji zapewne znów powstałaby „wielka koalicja” CDU-SPD.

A czy radykałowie mogą wygrać te wybory? Wydaje się, że w Niemczech poziom frustracji nie osiągnął jeszcze takiego poziomu jak w USA albo we Francji. Jednak zaostrzenie kryzysu imigracyjnego lub duży zamach terrorystyczny mogłyby radykalnie zmienić nastroje. Pokazuje to gwałtowny wzrost poparcia AfD po ubiegłorocznych ekscesach uchodźców w Kolonii. Jednak właśnie możliwość „zmiany systemowej”, jaką daje Schulz, ogranicza moim zdaniem realność zwycięstwa sił „antysystemowych”.

Lepszy „złotousty Schulz” niż prorosyjska Le Pen

„Złotousty“ Schulz na pewno budzi zaniepokojenie obecnych polskich władz. Pamięta mu się dobrze zeszłoroczne opinie na temat polskiego sporu o Trybunał Konstytucyjny. Jednak wobec rosnącego z dnia na dzień prawdopodobieństwa zwycięstwa Marine Le Pen czy nowej polityki USA Berlin Warszawy potrzebuje. Dlatego należy oczekiwać, iż także rząd SPD pod jego kierownictwem będzie o te dobre relacje zabiegał. I naprawdę nie wydaje się, by w interesie Polski leżało odrzucenie niemieckiej oferty.

Zresztą głębsza analiza polityki z jednej strony Angeli Merkel, a z drugiej Wiktora Orbana czy Robera Fico pokazuje, iż wbrew historycznym obiekcjom to z Niemcami mamy na dziś więcej twardych interesów. Świadomość ta dojrzewa także wśród prawicy. Niemcy, które bronią Europy przed Rosją, ale też rosyjskimi wpływami, to na swój sposób spełnienie polskich marzeń.

Oczywiście istnieją granice współpracy, czego dobitnym przykładem jest Nord Stream. Ale nawet jeśli polska prawica zgadza się z niektórymi punktami krytyki UE ze strony AFD, wydaje się, że zdecydowanie lepiej dla nas, by Niemcy pozostały „systemowe”. Trzeba podkreślić, iż każda z niemieckich partii „antysystemowych” opowiada się za sojuszem niemiecko-rosyjskim. A odpowiedź na pytanie, czy lepiej oddać się pod „matczyną opieką” Angeli Merkel czy Marine Le Pen, wydaje się oczywista. Taka sama relacja zachodzi między Martinem Schulzem a Francoisem Fillonem. Zwłaszcza, jeśli matczyna opieka zaczyna zmieniać się w zalążki może nie równorzędnego, ale jednak partnerstwa.