Dalej musimy pójść sami
Została ich już tylko garstka. Z każdym tygodniem napływają kolejne przykre, choć przecież niemożliwe do uniknięcia wiadomości. Odchodzą świadkowie wielkiej historii, ludzie niezwykłego doświadczenia – doświadczenia epoki totalitaryzmów. Ci, którzy przeciwstawili się zbrodniczym systemom i w przeciwieństwie do tysięcy swoich rówieśników mieli szczęście przeżyć. Przez lata to oni tłumaczyli nam świat, oni budowali naszą tożsamość, ich stawialiśmy za wzór. Dziś dokonuje się to, co dokonać musiało – dalej pójść musimy sami.
Nie tak dawno byliśmy świadkami wzruszającej uroczystości. W trakcie trwającej w Pałacu Prezydenckim ceremonii, na środek wyjeżdża wózek inwalidzki ze skromnym, siwym człowiekiem w mundurze Wojska Polskiego. Prezydent podchodzi, klęka i z namaszczeniem nadaje mu Krzyż Wielki Orderu Odrodzenia Polski. Odznaczony to Janusz Brochwicz-Lewiński „Gryf“ – ten sam, który podczas tragicznych sierpniowych dni z częścią swojego plutonu podjął się obrony Pałacyku Michla, za co jeszcze podczas Powstania otrzymał Virtuti Militari. Widok ten napawał dumą i wzruszeniem, ale nasunął także smutną refleksję, że to chyba ostatnie takie chwile.
Minione tygodnie przyniosły serię bolesnych wieści. Na wieczną wartę odszedł nie tylko dowódca obrony Pałacyku Michla, ale także żołnierz Kedywu AK Lucjan Wiśniewski, przewodniczący Związku Żołnierzy NSZ Bohdan Szucki oraz jeden z ostatnich lotników Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie – Ludwik Krempa.
Robi się jeszcze bardziej przygnębiająco, gdy spojrzymy na ostatnią dekadę. Sendlerowa, Heda, Edelman, Chrzanowski, Bałuk, a nie tak dawno – Bartoszewski. Czas jest nieubłagany.
Nieprawdą i idealizacją przeszłości, zwłaszcza w kontekście ostatnich lat, byłoby stwierdzenie, że w sposób znaczący i pozytywny oddziaływali oni na przebieg (a choćby nawet tylko styl) polskiego życia publicznego. Jeżeli nawet do pewnego momentu tak było, w połowie minionej dekady stopień polaryzacji sprawił, że w zasadzie jako społeczeństwo pozbawieni zostaliśmy wpływu ich autorytetu. Wielu dawniej zaangażowanych wygaszało swoją aktywność publiczną z racji wieku. Inni nie uważali za słuszne łagodzenia toczących kraj sporów, niekiedy wręcz – do czego oczywiście mieli prawo – angażowali się w nie. Bywało i tak, że ich osobami starali się grać rozmaici polityczni macherzy. Najliczniejsza grupa pozostawała z boku, ograniczając się do dawania świadectwa.
Ciągle jednak byli – i świadomość tej obecności sprawiała, że czuliśmy się pewniej, bezpieczniej. Nic dziwnego. Dane nam było żyć obok bohaterów najbardziej chyba symbolicznego wydarzenia naszej historii – Powstania Warszawskiego; uczestników gehenny i tragicznego zrywu warszawskiego getta; ludzi tworzących aparat jedynego w okupowanej Europie demokratycznego Państwa Podziemnego; Sprawiedliwych, którzy sprzeciwili się złu, ratując przed eksterminacją bliźnich pochodzenia żydowskiego; niezłomnych, którzy nie potrafili pogodzić się z narzuconym Polsce po wojnie systemem, za co płacili ogromną cenę; wreszcie – obok tych, którzy zdecydowali się wyjść z podziemia i mimo licznych szykan odbudowywali Polskę, „jaka by ona nie była“.
Szansa, którą otrzymaliśmy, mogąc chłonąć ich bezpośrednie relacje oraz płynącą z tragicznego doświadczenia życiową mądrość, dobiega końca. Czy udźwigniemy odpowiedzialność za to, co wynieśli z okrutnego wieku XX? Czy też – a tego jak na razie jesteśmy znacznie bliżej – uczynimy z poszczególnych postaci kolejne totemy zwalczających się plemion? Jedni z nas rytualnie, dwa razy do roku wykrzyczą coś o czci i chwale; drudzy „ukradną“ wizerunek dla większej efektowności kolejnej demonstracji.
Patrząc na nich, pracujmy. Pracujmy, od siebie zaczynając budowę takiej Polski, o jaką walczyli – Polski silnej, sprawiedliwej, otwartej, mądrej. Utopia? Oczywiście. Nie większa niż wtedy, w sierpniu 1944 roku.
Jednak, jak mawiał nestor KOR-u, prof. Edward Lipiński: „Bez utopii nie można żyć. Trzeba sobie stwarzać utopijne cele, historia zawsze coś niecoś z nich zrealizuje“.
A gdy zabraknie także tych ostatnich, których mamy szczęście mieć jeszcze obok siebie, wtedy szczególnie doceńmy wysiłek, jaki w ostatnich latach podejmowały, instytucje takie jak Muzeum Powstania Warszawskiego czy Ośrodek „Karta“, często nadrabiając ogromne zaniedbania dekad powojennych i pierwszych lat III RP. To dzięki ich staraniom doświadczenia pokolenia, które właśnie odchodzi, zostały w istotnej części uwiecznione i będą mogły służyć kolejnym generacjom Polaków.
Szacunek do odchodzących wielkich to jeden z niewielu elementów naszej tożsamości, który ciągle jeszcze łączy całe polskie społeczeństwo. Naszym podstawowym zadaniem jest sprawić, by niezależnie od różnych pokus, jakie będą się pojawiać, taki stan rzeczy utrzymać.