Dajmy już spokój z tym San Escobar
Jednym z priorytetów polskiej dyplomacji na rok 2017 jest uzyskanie rotacyjnego miejsca w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Należy przypomnieć, iż obecna władza kontynuuje w tym względzie starania podjęte jeszcze przez administrację prezydenta Bronisława Komorowskiego. Pytanie tylko, czy gra warta jest świeczki?
W przeciwieństwie do Zgromadzenia Ogólnego, które jest raczej miejscem wygłaszania politycznych deklaracji, Rada do niedawna uchodziła w ONZ za instrument realpolitik. Liczy ona 15 członków: 10 rotacyjnych, 5 stałych (USA, Rosja, Wielka Brytania, Francja, Chiny), wyposażonych dodatkowo w prawo weta. W takim składzie i na takich warunkach Rada zajmuje się utrzymaniem światowego pokoju. W tym celu dysponuje szeregiem instrumentów, takich jak embargo gospodarcze, a nawet prawo podjęcia decyzji o interwencji zbrojnej.
Wszystko jednak rozbija się o prawo weta. Przy dzisiejszych stosunkach między mocarstwami-stałymi członkami trudno o faktyczny kompromis. W konsekwencji z założenia najbardziej efektywna i sprawcza instytucja ONZ znajduje się w permanentnym paraliżu.
W tej sytuacji oba zimnowojenne mocarstwa, USA i Rosja, podejmują działania na własną rękę. Jednocześnie wprowadzenie sankcji przeciw działającemu z pogwałceniem norm ONZ mocarstwu jest niemożliwe ze względu na przysługujące temuż mocarstwu prawo weta. Z tego względu prestiż ONZ jest obecnie dramatycznie niski.
Wydaje się, że docelowo dążenie do wzmocnienia ONZ jest zamierzeniem wartym realizacji. Paradoksalnie, jednostronne działania Rosji w Syrii mogą dać do myślenia także władzom USA. Okazuje się bowiem, że w sytuacji, gdy nie tylko Waszyngton, ale także Rosja, a niedługo zapewne też Chiny próbują na własną rękę odgrywać rolę „światowego żandarma”, wzmocnienie ONZ może być jedyną szansą na przywrócenie względnie zrównoważonego światowego ładu. Już działania Rosji na Ukrainie prowadzą do konkluzji, że interwencje jednostronne mogą do tego stopnia naruszyć interesy innych mocarstw, że konsekwencją może być nawet globalny konflikt.
A gdzie w tym wszystkim znajduje się Polska? Nasza dyplomacja deklaruje, iż jako niestały członek Rady Bezpieczeństwa będziemy dążyć do wzmocnienia tej organizacji, rozwiązywania konfliktów zbrojnych oraz – przede wszystkim – powstrzymywania agresywnej polityki Rosji.
Wydaje się, że gdyby dziś szukać jakiegoś podziału w gronie ponad 200 państw organizacji, byłby to podział z pogranicza geopolityki i szeroko pojętej aksjologii. Zdaje się, że państwa dzielą się obecnie takie, którym zależy na utrzymaniu szeroko pojętego Pax Americana i prymatu tzw. zachodnich wartości oraz takie, które lepiej czułyby się w innym, bardziej pluralistycznym porządku międzynarodowym – tak w sensie ilości dominujących mocarstw, jak i wyznawanych wartości. Polska – bez względu na polityczne rozdanie – deklarująca przynależność do świata zachodniego, mogłaby dzięki członkostwu w RB zmienić rozkład sił na korzyść szeroko pojętego Zachodu.
Jednak dopóki w Radzie Bezpieczeństwa działa prawo weta, nie wydaje się, by organizacja ta mogła odzyskać znaczenie i faktyczną sprawczość. Prawo weta choć chroni niewątpliwie ONZ przed rozpadem, uniemożliwia jednocześnie jej skuteczne funkcjonowanie. No i mamy błędne koło. Tym bardziej, jeśli sprawę postawiamy na ostrzu noża – owszem, prawo weta to artefakt starego porządku, jeszcze z czasów zimnej wojny. Tyle że myśląc o reformach, musimy pamiętać, że coraz większa liczba państw Afryki, Bliskiego Wschodu czy Azji Centralnej zwraca się, i może zwrócić, w niedalekiej przyszłości w stronę alternatywnego modelu międzynarodowego, bliższego wizji chińskiej i rosyjskiej.
W tych okolicznościach pojawia się zasadnicza wątpliwość.
Oczywiście starania Polski o członkostwo w Radzie są w pełni zasadne. Jednak niepokoi mnie zbyt wysoka, moim zdaniem, pozycja tych starań na liście politycznych priorytetów na 2017 rok. Prawdziwa polityka rozgrywać się bowiem będzie w ramach UE i NATO. Brexit, niepewna sytuacja polityczna we Francji, trudności wewnętrzne w Unii – te wszystkie czynniki mogą grać na naszą korzyść w perspektywie starań o pełnienie istotniejszej roli w kształtowaniu UE w najbliższych miesiącach.
I to właśnie w tym obszarze powinniśmy koncentrować nasze główne wysiłki.
Jednocześnie warto dążyć do otwarcia na nowe kierunki. ONZ może być w tym względzie pomocne, ale ze świadomością, że dziś globalne gry dzieją się tak naprawdę obok tej organizacji. Reformować ONZ jednak warto. Bo gdy wydaje się, że świat coraz żwawiej kroczy w stronę nowej zimnej wojny, także postzimnowojenne organizacje mogą odzyskać swoje dawne znaczenie. A Polska, ceniona nawet w tzw. Trzecim Świecie za zasługi w rozwiązywaniu konfliktów zbrojnych i utrzymaniu pokoju, miałaby szansę w nowym ładzie międzynarodowym odgrywać istotną rolę na miarę swoich możliwości. Wobec wzrostu znaczenia Trzeciego Świata, brak tradycji kolonialnych z pewnością jest naszym atutem. To jednak zadanie długofalowe, które nie może być realizowane kosztem bieżących wyzwań.