Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Piotr Kaszczyszyn  29 listopada 2016

Stuknięty Maksio

Piotr Kaszczyszyn  29 listopada 2016
przeczytanie zajmie 11 min

Ojciec Maksymilian Maria Kolbe całym swoim życiem pokazywał, że można inaczej. Inaczej niż rewolucyjny komunizm, inaczej niż zafascynowane przemocą faszystowska i hitlerowska „arystokracja okopów”. Radykalizm Kolbego opierał się na dwóch fundamentach: Matce Bożej i ubóstwie. Jego integralna, a zarazem prosta wizja pracy, polegająca na harmonijnym połączeniu wysiłku duchowego, fizycznego i intelektualnego pozostaje inspirująca do dzisiaj. Podobnie jak jego twórcza „współpraca z przypadkiem”, w istotnym stopniu wyznaczającym kolejne punkty przełomowe jego biografii. A walcząc o dusze dla Boga, przypadkiem stworzył także prawdopodobnie największe w II RP imperium prasowe.

Dzieciństwo w cieniu fabrycznych kominów

Łódź robiła wrażenie. Na przestrzeni trzech dekad (1865–1897) liczba ludności skoczyła aż o 850%! Pod koniec XIX wieku miasto-bohater Ziemi obiecanej liczyło już sobie 314 tys. mieszkańców. W tym czasie okręg łódzki wraz z warszawskim oraz sosnowieckim stanowiły lokomotywy rozwoju przemysłowego i urbanizacyjnego nie tylko w Królestwie Polskim, ale także na ziemiach dawnej I RP. Obok Łodzi w jej otoczeniu dynamicznie rozwijały się dwa inne miasta: Pabianice (skok z 5 do 27 tys. ludzi) oraz Zduńska Wola (wzrost dwukrotny, z blisko 8 do 16 tys. mieszkańców).

W takim właśnie industrialnym środowisku przyszedł na świat w roku 1894 (prawdopodobnie w Pabianicach) Rajmund Kolbe, drugi z trzech synów Juliusza Kolbe i Marianny z domu Dąbrowskiej. Oboje pochodzili ze Zduńskiej Woli, skąd kilka lat po ślubie przenieśli się do Pabianic. Ojciec Rajmunda był prostym tkaczem – pierwsze mieszkanie młodego małżeństwa składało się z jednego pokoju podzielonego parawanem na dwie części: po jednej stronie kuchnia i warsztat tkacki, po drugiej łóżka, szafy, lampka oliwna i klęcznik pod obrazem Matki Boskiej. Po przenosinach do Pabianic Juliusz kontynuował swój tkacki zawód. Udało mu się nawet zatrudnić pomocnika do pracy w warsztacie, co sugeruje, że rodzinie wiodło się jak na ówczesne standardy bytowe nie najgorzej. Wkrótce otworzyli również skromny sklepik z materiałami spożywczymi i metalowymi, który prowadziła Marianna (dorabiała sobie dodatkowo jako akuszerka), a gdzie jako sprzedawca pomagał mały Rajmund.

Religijne wychowanie, prostota i porządek rodzinnego domu, rzemieślniczo-przemysłowe środowisko Pabianic leżących kilka kilometrów od włókienniczego molocha – Łodzi. W takim „trójkącie” minęły pierwsze lata życia przyszłego ojca Maksymiliana.Ten społeczny „background” miał odegrać pewną rolę w dorosłych latach przyszłego świętego, kształtując jego spojrzenie na rolę i znaczenie pracy w ludzkim życiu.

Sens wzięty z przypadku

Czy można zaplanować sobie życie? Biografia ojca Kolbego sugeruje nam zachowanie w tym temacie daleko posuniętej pokory. Zamiast kurczowo trzymać się pedantycznych rozpisek, zagrajmy raczej w dojrzałą grę z przypadkiem, który w tak istotnym stopniu kształtuje nasz życiorys. Kluczem jest balans pomiędzy planowością a pojedynczymi wydarzeniami z życia, na których pojawienie się nie mamy wpływu, a które robią biograficzną różnicę. Taka „niekontrolowana kontrola” nie oznacza wcale eliminacji celu i sensu z porządku ludzkiej egzystencji, a pozwala jednocześnie wyzbyć się naiwnego i buńczucznego przekonania, że życie jest wyłączną własnością naszych zaplanowanych decyzji. Bo decyzje tak czy siak będziemy musieli podejmować. Rozsądniej jest więc reagować na bieżąco, i współpracując z przypadkiem, nadawać swojemu życiu określoną wartość  i sens. Przyszłe losy ojca Maksymiliana ukształtowały cztery takie przypadki.

Pierwszy wydarzył się za sprawą… bury ze strony matki. We wczesnym dzieciństwie Rajmund był dzieckiem dosyć kłótliwym, o cholerycznym usposobieniu. Po kolejnym z głupstw Marianna udzieliła mu reprymendy, kończąc ją słowami: „Mundziu, nie wiem co z ciebie będzie”. Mimo swojej choleryczności, Rajmund był jednocześnie chłopcem wrażliwym. Przejmując się reprymendą, zaczął częściej modlić się pod domowym obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej. Wkrótce Marianna zauważyła zmianę zachowania swojego drugiego syna – Rajmund stał się mniej ruchliwy, spokojniejszy, jego modlitwie nieraz towarzyszyły łzy. W końcu matka nie wytrzymała i zapytała: „Mundek, co ci? Czemu płaczesz jak dziewczyna?”. Wówczas przyszły święty zwierzył się, że objawiła mu się Matka Boska, stawiając przed nim dwie korony: białą, symbol czystości oraz czerwoną, symbol męczeństwa. Rajmund wybrał… obie. Przyszłość miała potwierdzić to niezwykłe widzenie.

Drugie z wydarzeń, nie wiemy czy chronologicznie wcześniejsze czy późniejsze od nadprzyrodzonego widzenia, miało już bardziej prozaiczny charakter. Pewnego dnia matka wysłała Rajmunda do pabianickiego aptekarza, pana Kontowskiego, po kozieradkę, niezbędny składnik do przygotowywania okładów na potrzeby jej akuszerskiej pracy. Przyszły zakonnik, wtedy prawdopodobnie dziewięciolatek, pewnym głosem wymówił łacińską nazwę rzeczonej kozieradki. Zrobił to tak duże wrażenie na panu Kontowskim, że zaproponował chłopcu darmowe korepetycje. Następnie zakupił dla niego niezbędne podręczniki oraz pokrył koszty opłat egzaminacyjnych, dzięki czemu Rajmund mógł trafić do miejscowej szkoły handlowej. Zdobyte wówczas matematyczne umiejętności miały okazać się niezwykle przydatne podczas późniejszych administracyjno-finansowo-redakcyjnych prac przy wydawaniu „Rycerza Niepokalanej”.

Przypadek trzeci znów miał charakter religijny. Na Wielkanoc roku 1907 do Pabianic zawitała „misja” głoszona przez braci mniejszych konwentualnych. Z ambony ojciec Peregryn Haczela zapraszał młodych chłopców gotowych poświęcić się życiu zakonnemu do kolegium franciszkańskiego we Lwowie. W październiku tego samego roku Rajmund wraz ze starszym bratem Franciszkiem, prawdopodobnie po nie do końca legalnym przekroczeniu granicy zaboru austro-węgierskiego, znaleźli się we Lwowie, aby rozpocząć naukę w trzyletnim gimnazjum franciszkańskim, stanowiącym pierwszy, „przesiewowy” etap wejścia do zakonu. Droga ku dwóm koronom została rozpoczęta.

Mogła się jednak zakończyć bardzo szybko, bo już w roku 1910. Rajmund, absolwent gimnazjum, gryzł się bowiem sam ze sobą. Jak najlepiej służyć Niepokalanej? Czy franciszkański habit to na pewno właściwe rozwiązanie? Przyszły święty, który otrzymał od ojca solidną patriotyczną formację, wahał się, czy nie powinien wybrać raczej żołnierskiego munduru. W końcu poświęcenie się sprawie niepodległości Polski mogło oznaczać jednoczesne złożenie samego siebie w ofierze Bogu. Miłość Boża i miłość do ojczyzny były czymś komplementarnym. Młody Rajmund znajdował się już od krok od rezygnacji z zakonnego habitu. Wówczas jednak odwiedziła go we Lwowie matka z niezwykłymi wieściami. Najmłodszy jego brat, Józef również zdecydował się wstąpić do franciszkanów. W tych okolicznościach Marianna mogła w końcu spełnić swoje młodzieńcze marzenie i… zostać zakonnicą. Także sam Juliusz Kolbe zdecydował się na wybór zakonnej drogi. Te słowa ostatecznie odwiodły Rajmunda od wojskowych planów. Wieczorem 4 września 1910 r. Rajmund Kolbe stał się bratem Maksymilianem.

Radykalizm z cudownym medalikiem w dłoni

Gdyby zamknąć polityczny nastrój epoki międzywojennej w jednym geście, to mógłby być to obraz zaciśniętej pięści. Trauma po bezsensownej hekatombie wojny pozycyjnej, poczucie ostatecznego bankructwa porządku liberalno-monarchicznego, poszukiwanie alternatywy dla kapitalizmu, konstruowanie wizji „nowego człowieka” – to wszystko składało się na wspólny mianownik faszyzmu i nazizmu. Fascynacja siłą, przemocą, fizycznością stanowiły nieodłączny składnik nowych ustrojów budowanych przez niedawnych żołnierzy i kombatantów I wojny światowej, jak nazwał to niemiecki historyk Jan-Werner Müller – „arystokracji okopów”.

W tych okolicznościach zmierzchu starego świata i świtu nowego, nieokreślonego porządku, swoją wizję radykalizmu miał zaproponować ojciec Maksymilian.

Najpierw jednak przyszły święty, niedługo po święceniach, znalazł się w gronie kilku szczęśliwców, którzy zostali wybrani do studiowania w Rzymie, konkretnie na słynnym dzisiaj Uniwersytecie Gregoriańskim. Co ciekawe, ojciec Maksymilian miał wątpliwości czy powinien jechać, gdyż słyszał, że Włoszki mają zwyczaj… zaczepiania młodych zakonników na ulicach. A w końcu swojej cnoty i powołania trzeba strzec. Ostatecznie jednak pomysłodawca „Rycerza Niepokalanej” do Wiecznego Miasta wyjechał (plotki o nachalnych Włoszkach okazały się tylko plotkami) i tam spędził okres I wojny światowej. Swoje bardziej praktyczne, matematyczne umiejętności uzupełnił klasycznym wykształceniem: najpierw skończył filozofię (1915), później uzyskał doktorat z teologii (1919).

Okres studiów ojca Maksymiliana to także renesans popularności figury rycerza w środowiskach katolickich. We Francji, nie tylko wśród wierzących, szerzył ją wykładowca słynnej Ѐcole des Chartes – Lèon Gautier; rycerską atmosferą przesiąkało katolickie harcerstwo; z inicjatywy papiestwa w nowej formie reaktywowano stare zakony rycerskie, np. bożogrobowców. Dlaczego o tym piszę? 16 października 1917 r. z inicjatywy Maksymiliana Kolbego, razem z sześciorgiem innych zakonników, powołał on do życia Militia Immaculatae – Milicję Niepokalanej albo jak sam ją też nazywał: rycerstwo Niepokalanej.

W ten sposób przyszły święty chciał podjąć walkę ze światem o nawrócenie ludzi do Boga za pośrednictwem Matki Bożej. Radykalizm Maksymiliana miał opierać się na dwóch zasadniczych elementach. Po pierwsze, miał charakter i horyzont duchowy oraz transcendentny, w przeciwieństwie do ściśle ziemskiej perspektywy faszyzmu z jego statolatrią. Po drugie, całkowicie odrzucał przemoc na rzecz gorącej modlitwy i umiejętności intelektualnej perswazji w celu nawracania niewierzących. Jedyne „pociski”, jakie Milicja Niepokalanej miała „wystrzeliwać”, to cudowne medaliki z wizerunkiem Niepokalanej, odwołujące się do dogmatu, a wcześniej objawień, dotyczących Niepokalanego Poczęcia oraz roli Maryi jako pośredniczki Bożych łask na drodze do świętości każdego człowieka.

Program Milicji, przygotowany osobiście przez ojca Maksymiliana, składał się z czterech elementów: przykładu, modlitwy, cierpienia i pracy. Kolejność nie była przypadkowa. Nacisk na zasady i instytucjonalizację, przekonanie, że nawet najszczytniejsze idee muszą mieć twarde i jak najbardziej praktyczne przełożenie na rzeczywistość, miało towarzyszyć ojcu Kolbemu już do końca życia. Swoją bezkompromisowością i oddaniem Maksymilian chciał przywrócić radykalnego ducha pierwszych franciszkanów. Zmieniły się czasy i narzędzia, nie zmienił się cel. A konkrety? W 1927 roku liczba członków Milicji Niepokalanej wynosiła już 100 tysięcy, w tym 50 tys. w samej Polsce.

„Musimy nawrócić to kino”

Maksymilian Kolbe, od studiów do końca życia zmagający się z gruźlicą, zakonnik bez grosza własnego dochodu stworzył prawdziwe katolickie medialne imperium, porównywalne tylko z obecną działalnością ojca Tadeusza Rydzyka.

Pomysł na miesięcznik wpadł mu do głowy w roku 1921. Pierwotnie miał być to po prostu biuletyn formacyjny dla członków krakowskiego oddziału Milicji. Ojcu Kolbemu nigdy jednak nie brakowało rozmachu i na pierwszy rzut oka szalonej ambicji, dlatego bardzo szybko skromny biuletyn zamienił się w plan dużego pisma duchowo-intelektualnego. Maksymilian zaczął więc szukać dwóch najpotrzebniejszych rzeczy: pieniędzy i drukarni. Pierwszy numer składający się z 16 stron, bez okładki, pokątnie wydrukowany, wyszedł w Krakowie w pierwszych dniach stycznia 1922 roku. Kolbe i jego współpracownicy z braku opracowanej strategii dystrybucji rozdawali „Rycerza Niepokalanej” na ulicy. A skąd wzięli środki? Z jałmużny i datków, o które nawet na ulicy prosił sam Maksymilian. Wkrótce przyszły święty został skierowany do placówki franciszkanów w Grodnie, a za nim, pociągiem, pojechała zakupiona (za pieniądze od amerykańskiego zakonnika zafascynowanego zapałem Kolbego) od zakonnic w Łagiewnikach stara maszyna drukarska, którą twórcy „Rycerza” nazwali później „Babcią”.

Nowoczesność nie jest sprzeczna z religią. Ojciec Maksymilian uważał, że naukę i najnowsze zdobycze techniki można, a nawet trzeba zaprzęgnąć do walki o ludzkie dusze. W młodzieńczych latach przyszły święty stworzył nawet projekt… samolotu odrzutowego, tzw. eteroplanu.

Prasa, kino, radio – ojciec Kolbe uważał, że wszystkie te narzędzia nowoczesności nie są złe same w sobie, pytanie tylko do czego ich użyjemy. Nie można odwracać się plecami do zmieniającej się rzeczywistości. Zamiast tego trzeba wykorzystać współczesność dla dobra i chwały Bożej.

Papież Pius XI miał swojego czasu powiedzieć, że „największym skandalem XIX wieku była utrata klasy robotniczej”. Ojciec Kolbe, sam dziecko przemysłowego świata zaboru rosyjskiego, stworzył proste pismo, skierowane do chłopstwa i robotników. Na zdjęciach, znajdujących się wewnątrz miesięcznika, zaczęli pojawiać się zakonnicy pracujący przy maszynach drukarskich. Pojawił się nowy ideał brata-robotnika. Praca i postęp miały zostać podporządkowane zbawieniu.

Przedsiębiorstwo duchowe Niepokalanów

Przełomowy dla dalszych losów miesięcznika oraz dla samego życia ojca Kolbego był rok 1927. W Grodnie redakcji „Rycerza” zaczynało być już za ciasno. W tym czasie nakład pisma osiągnął już poziom 65 tys. egzemplarzy! Na pomoc znów przyszedł przypadek (i pośrednio państwowa reforma rolna). Ojciec Kolbe dowiedział się, że książę Jan Drucki-Lubecki parceluje swój majątek w Teresinie, kilkadziesiąt kilometrów od Warszawy. Wkrótce Maksymilian dotarł do administratora książęcych dóbr, a za jego pośrednictwem do samego księcia. Ten zgodził się ostatecznie oddać działkę franciszkanom z Grodna. W ten sposób miał rozpocząć się nowy etap w historii „Rycerza Niepokalanej”.

Początki, mówiąc eufemistycznie, były mało spektakularne. Ziemia pusta, żadnych budynków, a dodatkowo prace franciszkanie rozpoczęli zimą. Prawdziwym „mężem opatrznościowym” okazał się książę Seweryn Czetwertyński, który podarował braciom dwa wagony desek. W kwestowaniu nie ustawał także brat Zenon Żubrowski. Wkrótce na pięciu morgach ziemi pojawił się pierwszy barak mieszkalny, gdzie za stół służyły walizki, oraz kaplica, przy której bracia za jakiś czas mogli odprawiać msze. Niezwykłe poświęcenie franciszkanów zjednało im także szybko pomoc okolicznych chłopów, nienawykłych do widoku tak zachowujących się zakonników.

Do poprzednio omówionego radykalizmu dołączył radykalizm ubóstwa, a ideał braci-robotników przeszedł prawdziwy chrzest bojowy. Ojciec Maksymilian wypracował wówczas swoistą integralną koncepcję pracy, zakładającą harmonijne łączenie wysiłku natury fizycznej, intelektualnej i duchowej. Nowe miejsce ojciec Kolbe nazwał Niepokalanowem, grodem Niepokalanej.

Do momentu wybuchu II wojny światowej Niepokalanów i „Rycerz Niepokalanej” przeszli niesamowitą transformację. Nakład pisma w roku 1928 – 142 tys., 1930 – 344 tys., 1934 – 730 tys., w 1938 – sięgnął miliona! Jest to wynik nieprawdopodobny na skalę całej polskiej prasy.

W 1935 roku ojciec Kolbe zdecydował się na stworzenie „katolickiego brukowca” i walkę z Ilustrowanym Kurierem Codziennym. Tak powstał „Mały Dziennik”. Z okazji 10. rocznicy powstania Niepokalanowa przyszły święty wystąpił… w Polskim Radiu. 8 grudnia 1937 r. wygłosił swoją pierwszą prelekcję radiową, mówiąc o potrzebie spokojnej wiary i poszukiwaniu prawdziwego szczęścia. Wkrótce wystąpił drugi raz, tym razem opowiadając o Milicji Niepokalanej. Jednocześnie, nie czekając na zgodę przełożonych, postawił w Niepokalanowie odpowiedni budynek pod własną rozgłośnię radiową. W grudniu 1938 roku nadano nawet dwie próbne audycje. Ostatecznie jednak na tym musiało się zakończyć. Ojcu Kolbemu została komunikacja za pośrednictwem listów, których w tamtym czasie przychodziło średnio pół miliona. W Niepokalanowie powstał nawet specjalny dział pocztowy w celu przesyłania odpowiedzi.

Niepokalanów stał się prawdziwym klasztorem-fabryką. Na jego terenie w latach 30. zaczęło działać własne seminarium, w 1936 roku przebywało tam już 300 ojców i 600 braci. Czyniąc zadość swojej organizacyjnej smykałce ojciec Kolbe w drugiej połowie lat 30. podzielił braci na sekcje tematyczne, zgodnie z ich predyspozycjami. Jedni zajmowali się sprawami administracyjno-gospodarczymi (produkcja, ekspedycja, elektrownia, dział mechaniczny, apteka), inni działali na „odcinku duchowym”: MN Niepokalanów, MN Polska, MN Świat. Klasztor mógł pochwalić się własną strażą pożarną i „flotą” samochodów i rowerów. Samo wydawnictwo utrzymywało się z jednej strony ze sprzedaży pism, z drugiej z hojności darczyńców, o którą bracia apelowali nieustannie na łamach swoich publikacji. Pierwsze zaczątki fundraisingu i społecznego utrzymywania pism to zasługa ojca Kolbego.

Inny człowiek jest możliwy

Pierwszy i ostatni numer „Rycerza Niepokalanej” w trakcie wojny wyszedł w 1940 roku, dzięki osobistemu staraniu ojca Kolbego, który jeździł w tym celu do Warszawy i Krakowa. Nakład – 100 tys. egzemplarzy. Nawet w obliczu hitlerowskiej okupacji Maksymilian nie zrezygnował ze swojego radykalizmu. Radykalizm rycerza Niepokalanej vs radykalizm nazistowskiego ideologii. Swój własny artykuł o. Kolbe zatytułował Prawda. Oddajmy mu głos: „Żadnej prawdy nie może nikt zmienić, ale może tylko prawdy poszukiwać, znaleźć ją i uznać, i do niej życie swe dostosować; pójść drogą prawdy we wszystkich sprawach, a zwłaszcza dotyczących ostatecznego celu życia”. Syna Marianny z Dąbrowskich ta droga wkrótce miała zaprowadzić prosto do Oświęcimia.

Wydaje się, że nie mogło być innego miejsca niż Auschwitz-Birkenau, gdzie rycerz Niepokalanej mógł zmierzyć się z prawdziwie demonicznym światem stworzonym przez Hitlera. Światem, stanowiącym przestrzeń anty-Wcielenia, gdzie nie ma miejsca na odkupienie, a człowiek został sprowadzony do numeru wytatuowanego na ręce.

17 lutego 1941 roku około 9 rano do Niepokalanowa wjechały wolnym tempem dwa samochody. Wysiadło z nich pięciu Niemców, część w mundurach SS. Najpierw Pawiak, później Oświęcim. Nawet tam o. Kolbe gotów był oddawać swoje ochłapy chleba, a współwięźniom głosił nauki. Rycerz Niepokalanej w każdych, nawet najbardziej nieludzkich warunkach.

Kilka dni po ostatnim takim „kazaniu” z obozu uciekł więzień. Zasady są proste – oznacza to, że 10 więźniów z jego bloku zginie za niego. Więźnia nie odnaleziono, okazało się za to, że był z bloku 14. Tego, co Maksymilian Kolbe. Po całym dniu apelu lagerführer Fristsch wybiera wreszcie dziesięciu ludzi, którzy zginą w specjalnym bunkrze głodowym. W pewnym momencie w grupie skazanych rozlega się szloch: „Biedna moja żona, biedne moje dzieci! Nigdy już was nie zobaczę! Sierżant polskiego wojska, Franciszek Gajowniczek nie wytrzymał. Wówczas wśród pozostałych więźniów zaczyna się pewne zamieszanie. Z szeregu wychodzi ojciec Kolbe i podchodzi do Fritscha. „Wyprostowany jak struna – pisał jeden ze świadków– z majestatycznym spokojem na twarzy”. Założyciel Niepokalanowa zwrócił się do zbitego z tropu SS-mana: „Chcę pójść na śmierć za jednego ze skazanych”. Fritsch zdumiony pyta się, dlaczego.

– Jestem stary i schorowany. Życie moje niepotrzebne.

– Za kogo chcesz umrzeć?

– Za tego oto. Ma żonę i dzieci.

– Ktoś ty?

– Ksiądz katolicki.

– Dobrze. Idź.

Tak, idąc za zeznaniami świadków, oddała tę scenę Maria Winowska, autorka książki Szaleniec Niepokalanej.

W drodze do bunkra Kolbe podtrzymywał jednego ze współwięźniów, czy raczej współbraci w oczach Boga. Z samego bunkra dolatywały śpiewy modlitwy, ojciec Maksymilian z innymi skazańcami odmawiał różaniec. W wigilię święta Wniebowzięcia do celi wszedł kat obozowy Bock w celu „dokończenia żywota” konających. Za długo to umieranie już trwało, a jak wiemy hitlerowcy lubili śmierć realizowaną sprawnie, efektywnie, w sposób prawdziwie przemysłowy, taka zabójcza taśma Forda. Ojciec Kolbe siedział na posadzce oparty o ścianę. Przytomnym wzrokiem patrząc na kata, podał mu rękę, aby Bock mógł wstrzyknąć kwas fenolowy.

Zwłoki założyciela Niepokalanowa wywieziono do krematorium i spalono. „Pogrzeb” ten odbył się w sam dzień  święta Wniebowzięcia. Obie korony zostały zdobyte.