Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Katarzyna Nowicka  26 listopada 2016

Pustka zjada tych ludzi

Katarzyna Nowicka  26 listopada 2016
przeczytanie zajmie 4 min

Wygląda na to, że duża część krytyków zadziwiająco łatwo wpada w pułapkę odczytania Wszystkich nieprzespanych nocy wyłącznie przez pryzmat treści, robiąc to dodatkowo ze śmiertelną powagą, średnio pasującą do obrazu Michała Marczaka. Dotyczy to zarówno tych, którzy popadają w kiczowaty sentymentalizm i mówią, że tak właśnie „bawią się młodzi”, jak i tej strony, która spogląda na film konserwatywnie i żąda spójności fabuły oraz prowadzenia na ekranie mniej lub bardziej inteligentnych konwersacji. Tymczasem warto na film spojrzeć od strony jego formy, a krytykę wyprowadzić z odmiennych pozycji.

Domaganie się od Wszystkich nieprzespanych nocy spójności fabuły i zarzucanie dziur w scenariuszu jest zupełnie nietrafione, jeśli uwzględni się moment opowiadania i charakter przedstawianych wydarzeń. Film jest retrospektywą właściwie wyłącznie jednego z bohaterów, Krzyśka, przez co uwzględnia tylko jedną – i to należy podkreślić – indywidualną perspektywę. Skoro taki jest kontekst, to jak lepiej przedstawić subiektywne wspomnienia sprzed kilku już dobrych lat, jeśli nie właśnie poprzez nie do końca powiązane ze sobą sceny imprez, które siłą rzeczy pamięta się wyrywkowo, identyfikując tylko pojedyncze miejsca, osoby czy konkretne rozmowy? Film zyskuje, kiedy nie rozpatruje się go jako nieudaną próbę linearnego opisu kilku lat życia, lecz próbę zrekonstruowania naszej ułomnej, wyrywkowej pamięci, rejestrującej tylko wybrane, nie zawsze najistotniejsze wątki z naszego życia.

Ten „szarpany” charakter zapamiętywania jest podkreślony przez ostre cięcia w montażu, które czasami przerywają sceny w nierozwiniętych jeszcze sytuacjach albo w niedokończonych gestach. Zabieg jest tym bardziej na miejscu ze względu na alkohol, który zalewa każdą scenę – bohaterowie albo piją, albo są już zrobieni, albo właśnie leczą kaca; nic więc dziwnego, że film się im w pewnym momencie urywa. Na tym poziomie forma i treść świetnie się uzupełniają, ale zaraz pada chyba najpoważniejszy zarzut wobec tego filmu – przedstawia on tylko „nocne” doświadczenie młodych ludzi, oderwane od codziennego znoju pracy i studiowania. Zarzut w konsekwencji sprowadza się do tego, że film oszukańczo został okrzyknięty pokoleniowym, bo dotyczy tylko garstki warszawskich hipsterów, mogących sobie pozwolić na komfort beztroskiego imprezowania.

Zgódźmy się w jednym – to nie jest i nie może być film o pokoleniu. Fakt, że Michał Marczak nie odżegnuje się od tej kategorii wiele mówi tylko o jego ambicjach, a może zbyt rozbuchanym ego.

Wszystkie nieprzespane noce opowiadają o całej tej grupie ludzi przed trzydziestką, którzy albo pochodzą z Warszawy, albo przyjechali tu dopiero na studia i oddają się pracy w zawodach kreatywnych – są zatrudnieni w modnych agencjach PR, są fotografami, początkującymi artystami, prowadzą warsztaty z układania roślin; słowem – nie są typowymi przedstawicielami pokolenia generacji Y. Takie zatrudnienie nie może rodzić troski o byt. Skoro ich zawodowa aktywność nie została uwzględniona w zrekonstruowanych wspomnieniach, to znaczy, że nie jest dla nich ani najważniejsza, ani nie przynosi im takiej satysfakcji jak nocne życie.

Jeden z bohaterów, początkowo sceptyczny wobec ciągłego imprezowania, mówi pod koniec filmu: „Życie poznajemy przez zabawę” – to w trakcie tej aktywności realizują się najważniejsze dla bohaterów sprawy, w tym przyjaźń i relacje damsko-męskie.

Na tym poziomie film jest autokreacyjną opowieścią o warszawskiej klasie kreatywnej, pozbawionej przeciętnych trudów przeciętnych ludzi i przeciętnych celów w życiu.

Nic dziwnego, że na seansach w stołecznych kinach sale komentowały co drugą kwestię bohaterów: „O stary, pamiętasz, ty też tak zrobiłeś!”. Film już w odbiorze zdecydowanie przeciwstawia sobie tych, którzy są „fajni” (i będą się identyfikować z sytuacjami filmowymi) i tych, którzy tak nie żyją i muszą nocą odsypiać, żeby potem nad ranem odbijać kartę w korpo. Warto też zauważyć, że jedynym miastem poza Warszawą, które pojawia się w filmie, są Katowice – jako miejsce z którego uciekła jedna z imprezowiczek ze strachu przed nudą.

Wszystkie nieprzespane noce są dziełem skierowanym przeciwko „niefajnym, nieinteligentnym, nieładnym”. Reguły, którymi posługują się bohaterowie, są proste – trzeba być ironicznym i nie traktować wszystkiego na serio, wrzucić na niekończący się luz. Zasadę stosują wszyscy bohaterowie, chociaż tym męskim wychodzi to lepiej – dziewczyny sportretowane w filmie zachowują się jak głupie pijane gąski, które nie mają nic do zaoferowania poza swoim ciałem. Tyle tylko, że postawa zdystansowanego pozera, który nie rozmawia o „poważnych” sprawach, skrywa pustkę motywacji i wartości. Krzysiek zrywa ze swoją dziewczyną po 5 latach, przeżywa rozstanie, które „zapija” na imprezach. Potem nagle zjawia się tajemnicza Ewa (była jego przyjaciela), jest z nią przez jakiś czas, a potem bez powodu z nią zrywa. Nie wiadomo, czym się kieruje i czego chce albo oczekuje, wiadomo tylko, co odrzuca. Ważna też jest scena, w której Krzysiek przeciska się między samochodami stojącymi na Marszałkowskiej 1 sierpnia – bohaterowie nie tylko odcinają się od tych niefajnych pracujących rówieśników, ale również od wspólnoty politycznej. Nie ma tu rozmów prowadzonych „na poważnie”, a gest odcięcia się od minuty ciszy w godzinę „W” jest rozumiany sam przez się: nie jesteśmy tego częścią, to nie nasze. Jakie więc są te wartości, dzięki którym bohaterowie kontrolują swoje zachowanie?

Wydaje się, że Michał Marczak, być może niechcący, zrobił film o pustce zjadającej ludzi przed trzydziestką, odciętych najpierw od społeczeństwa, a potem od swojego pokolenia.

To być może po prostu smutny portret młodych warszawiaków, którzy pracują w zawodach kreatywnych i którzy nie potrafią nadać sensu swojemu życiu, udając przed sobą, że towarzystwo, impreza albo podróż będą mogły wytworzyć jakąś wartość. To film, który bardziej niż złość czy sentyment wzbudza współczucie.