Nie dajmy się wkręcić w pozarządową histerię
Potrzebną dyskusję o pożądanym kierunku rozwoju organizacji pozarządowych zastąpiła zbiorowa histeria. Wbrew temu, co czytamy w mediach tradycyjnych i społecznościowych, lakoniczna wypowiedź Beaty Szydło nie czyni z polskiej premier Władimira Putina w spódnicy, a sama zapowiedź działań w tym obszarze nie jest ani zaskoczeniem, ani niczym zdrożnym.
Po pierwsze, porównania sytuacji w Polsce do działań wobec organizacji pozarządowych w Rosji – gdzie otrzymujące środki spoza granic Federacji organizacje uznawane są niemal z automatu za zagraniczną agenturę – są zwyczajnie chybione. Na poziomie faktów: wypowiedź Beaty Szydło tyczy się uporządkowania tego jak polskie państwo (a nie zagraniczne instytucje!) finansuje organizacje. Na poziomie interpretacji – jeśli uznać powtarzaną od dłuższego czasu etykietę Putina czy Orbana za symbol ograniczenia możliwości swobodnego działania organizacji przez polityków – to także niczego takiego zapowiedź polskiej premier nie wieszczy. Wprost przeciwnie – premier zaznacza wprost, żeby „nie wylać dziecka z kąpielą”. „Po to mają działać fundacje i stowarzyszenia, żeby ludzie mogli dobrowolnie się zrzeszać. Nie może być to sterowane ani kontrolowane przez rząd czy polityków” – przekonuje w rozmowie „Tygodnikiem Solidarność” Beata Szydło.
Po drugie, słowa szefowej rządu o tym, że Prawo i Sprawiedliwość zamierza zmienić sposób zarządzania publicznymi środkami przekazywanymi organizacjom pozarządowym, nie powinny być dla nikogo zaskoczeniem. Nie dziwi też kierunek tej zmiany – powołanie nowej, centralnej instytucji pod nazwą Narodowe Centrum Społeczeństwa Obywatelskiego. Półtora roku temu nie tylko omawialiśmy opublikowane w programie PiS pomysły na rozwój społeczeństwa obywatelskiego, ale wprost krytykowaliśmy je za to, że ograniczając się do tworzenia nowych instytucji w praktyce zwiększać będą zależność NGO-sów od państwa.
Po trzecie, nie zgadzając się nawet z ideą tworzenia nowej instytucji ds. społeczeństwa obywatelskiego, trudno nie znaleźć zrozumienia dla intencji, jaka za tym pomysłem stoi. Sedno rządowej propozycji w kształcie, w jakim ją dziś znamy, to przesunięcie rozproszonych po resortach, funduszach i innych podmiotach środków pod skrzydła jednej instytucji. Czy jest coś dziwnego w tym, że państwo chce wiedzieć, jak i gdzie kieruje pieniądze? Konia z rzędem temu, kto powie ile państwowych pieniędzy trafia dziś do organizacji pozarządowych i ile kosztuje ich przyznawanie, obsługa i ewaluacja. Oczywiście, można podejrzewać, że ustanowienie nowego urzędu okaże się jedynie mieszaniem herbaty, która wcale nie stanie się od tego słodsza. Ale dostrzeganie w takim pomyśle autorytarnych zapędów jest po prostu śmieszne.
Po czwarte, ostrzeganie przed państwem, które chce położyć łapę na NGO-sowych funduszach, trąci hipokryzją. Powiedzmy sobie szczerze – mało której z organizacji programowo przeszkadza, że fundusze na „pozarządową” działalność pochodzą bądź od rządu, bądź w inny sposób z pieniędzy publicznych. Większości krytyków nie chodzi o to, że to państwo będzie kontrolować środki zasilające organizacje – bo jest tak i dziś, i było tak trzy i siedem lat temu. Zmieniły się partie, które mają wpływ na obsadę stanowisk decydujących o kierowaniu środków publicznych – i to w praktyce dzisiejszych oburzonych złości.
Po piąte, dyskusja o finansowaniu organizacji pozarządowych jest konieczna na najbardziej fundamentalnym poziomie: dotyczącym również pożądanego poziomu środków publicznych, środków zagranicznych i środków od biznesu w strukturze finansowania organizacji pozarządowych oraz roli, jakie państwo ma do odegrania w procesie osiągania oczekiwanego poziomu dywersyfikacji tych środków. Inicjatorem takiej dyskusji powinny być same organizacje pozarządowe, bo to ich działacze w pierwszej kolejności powinni sobie odpowiedzieć na pytanie, czy da się w sposób niezależny prowadzić klasycznie rozumianą działalność polityczną za pieniądze z potencjalnie oczekujących zależności źródeł. Państwo mogłoby być tej dyskusji partnerem lub wręcz adresatem postulatem – bo w praktyce to ono, będąc dziś największym budżetodawcą NGO-sów, ma w ręku zabawki, by do oczekiwanej transformacji impuls wysłać.
Co w Klubie Jagiellońskim proponujemy jako wstęp do takiej dyskusji?
1. Uznanie, że to rozproszone finansowanie społecznościowe powinno być podstawą budżetów organizacji i ten model finansowania powinien być nadrzędnym celem wszelkich działań administracyjnych i legislacyjnych dotyczących społeczeństwa obywatelskiego.
2. Opracowanie uniwersalnych mechanizmów, które uzależniałyby możliwość sięgania po środki publiczne od stopnia zdywersyfikowania budżetów organizacji.
3. Zastrzeżenie istotnej części każdego dziś istniejącego publicznego grantu na rozwój instytucjonalny grantobiorcy z priorytetem dla działań fundraisingowych nakierowanych na obywateli.
4. Zainwestowanie przez państwo części środków dziś przekazywanych do puli publicznych grantów i na jej obsługę w kampanie informacyjno-edukacyjne, które będą zachęcać obywateli do indywidualnej ofiarności.
5. Zbadanie czy mechanizm 1% podatku dochodowego w praktyce zwiększył, czy obniżył skłonność obywateli do pomocy organizacjom jako takim.
6. Wreszcie, prostszy i lepiej komunikowalny system odliczeń środków przekazanych na organizacje pozarządowe od dochodu, obejmujący także choćby udział w akcjach crowdfundingowych.
Wiele obywatelskiej energii w ostatnich tygodniach przelało się przez organizacje pozarządowe i ich sympatyków – najpierw fala oburzenia, potem odruch solidarności, wreszcie wybuch histerii. Niestety, z tej medialno-emocjonalnej huśtawki niewiele wynika. Może tymczasem właśnie dziś, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, potrzebny jest okrągły stół organizacji obywatelskich, które zaproponują systemowe rozwiązania dotyczące społeczeństwa obywatelskiego, spiszą je w formie obywatelskiej ustawy ponad podziałami i zbiorą pod nią podpisy obywateli, których najaktywniejszą awangardę przecież reprezentują?
Zapowiedziany przez premier Szydło projekt ustawy o Narodowym Centrum Społeczeństwa Obywatelskiego powinien niebawem trafić do konsultacji publicznych. Pracując nad uwagami do rządowego projektu, stwórzmy katalog rozwiązań, które, jeśli nie zostaną uwzględnione (czego niestety można się spodziewać), będą punktem wyjścia do późniejszych, obywatelskich prac. Bez podjęcia tego wysiłku trudno będzie udowodnić, że w „obronie trzeciego sektora” chodzi o coś więcej, niż utrzymanie status quo.