Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Karol Wałachowski  17 września 2016

„Jasne, że Częstochowa”

Karol Wałachowski  17 września 2016
przeczytanie zajmie 7 min

Za problemy danego miasta w pierwszej kolejności odpowiada brak wizji. „Walcząc z wiatrakami”, tj. promując konieczność odzyskania statusu miasta wojewódzkiego, przez 27 lat od transformacji ustrojowej nie wymyślono i nie zrealizowano żadnego pomysłu na Częstochowę. Dzisiaj „wojewódzkie zaklęcia” służą jako wygodne alibi, proteza zastępująca faktyczne wysiłki na rzecz wypracowania spójnej wizji rozwoju miasta, walki z „komunikacyjnym wykluczeniem”, próby tworzenia w mieście atrakcyjnych miejsc pracy, nieograniczonych do różnych półproduktów. Lobbujemy za pewnym symbolem, fantomem, zamiast grać o konkrety.

27 sierpnia 2016 roku, główne wydarzenie dwudziestego czwartego święta miasta, Dni Częstochowy, odbywa się pod hasłem „Jasne, że województwo częstochowskie”. Na scenie dwa pokolenia artystów wywodzących się z Częstochowy: estradowe dinozaury (T-Love, Formacja Nieżywych Schabuff, Habakuk, Shamboo) i młode pokolenie (Sarius, Agata Dziarmagowska). Młodzi startują z kilkudziesięcioma osobami na widowni, z czasem frekwencja wzrasta do kilku tysięcy. Konferansjer, częstochowianin Irek Bieleninik, znany z prowadzenia zawodów StrongMan i reklamy środka chemicznego, do znudzenia żartuje z mieszkańców pobliskiego Kłobucka i innych „wieśniaków”. Brakuje (jak zwykle przy takich imprezach) celebracji sukcesów i snucia wielkich planów. Diagnoza obecnej sytuacji jest bardzo prosta. Przerobione hasło promocyjne miasta „Jasne, że Częstochowa”, na „Jasne, że województwo częstochowskie” jednoznacznie wskazuje na przyczynę wszystkich problemów i ich rozwiązanie. Początkowo nieprzekonani mieszkańcy, pod koniec imprezy wykrzykują zaintonowane przez prezydenta miasta hasło „Jasne, że Częstochowa”, a następnie podpisują petycję do rządu o utworzenie województwa, które się w końcu Częstochowie należy. Znając już wroga i przyczynę problemów, ze spokojem można wrócić do domu. Reforma samorządowa i pozbawienie Częstochowy statusu miasta wojewódzkiego winne jest wszelkim kłopotom.

Dynamika zmian w ciągu ostatnich 10 lat jest bardzo duża.

Częstochowa poszukuje swojej tożsamości i pomysłu na wyrwanie się ze stagnacji; z miasta industrialnego, w którym działały jedne z największych zakładów włókienniczych w kraju przez centrum turystyki religijnej po oblicze, które dziś nie jest jeszcze zdefiniowane.

Niezależnie jednak którą z szat przybierze, musi wcześniej uporać się z trzema zasadniczymi problemami.

Nie trzeba rezerwować stolika

Na pierwszy plan wysuwa się demografia. Trudno bowiem budować przyszłość miasta bez mieszkańców. Z mojej 35-osobowej klasy w szkole średniej w Częstochowie pozostało zaledwie kilka osób. Z opowiadań znajomych wiem, że nie jest to odosobniona sytuacja. Rokrocznie z uczniów częstochowskich liceów, gdzie prowadzimy jako Klub Jagielloński zajęcia w ramach projektu edukacyjnego Akademia Nowoczesnego Patriotyzmu, wolę pozostania w mieście deklaruje zaledwie kilka osób, najczęściej tych, których rodzice posiadają dobrze prosperujące przedsiębiorstwa i sukcesja wewnątrz rodzinnej firmy to sposób na dalsze życie. Inni, nie mający takich perspektyw, nawet nie łudzą się znalezieniem dla siebie miejsca i wybierają emigrację do innego miasta lub kraju. Stopniowy odpływ młodych ludzi można zobaczyć wyraźnie w Alejach, na centralnym deptaku miasta – zwłaszcza w weekendy. Jeszcze pięć lat temu wychodząc „na miasto” lepiej było rezerwować stolik w ulubionym miejscu z odpowiednim wyprzedzeniem, dziś trudno znaleźć choćby wypełniony w połowie lokal.

Te rozważania znajdują potwierdzenie w statystykach. Od rekordowego 1993 roku miasto skurczyło się o ponad 30 tysięcy mieszkańców do poziomu ok. 230 tys. osób. Według nieoficjalnych szacunków, uwzględniających faktyczny odpływ głównie młodych mieszkańców, którzy ciągle zameldowani są w Częstochowie, ta liczba może zmniejszyć się nawet do 200 tysięcy. Niewidzialna dla oficjalnych statystyk, pełzająca depopulacja miasta.

Kultura? Nie

Z pewnością młodzi ludzie nie przerzucili się z „knajpianych rozrywek” na czytanie książek i poszukiwanie starych lektur. Odwiedziłem wszystkie znane mi pięć antykwariatów z licealnych czasów. Próbę czasu przetrwał tylko jeden, żaden nowy nie powstał. Promowane i wspierane przez miasto instytucje kultury również nie sprawdzają się w działaniu. Ośrodki takie jak Gaude Mater czy Filharmonia Częstochowska nie mogą pochwalić się pełnymi salami. Sytuacji nie ratuje nawet Klub Krytyki Politycznej, prowadzony przez autorkę memów, Martę Frej. Pozostałe instytucje kultury, jak choćby Regionalny Ośrodek Kultury, również nie mogą pochwalić się ciekawą ofertą: królują w nich wystawy fotografii z wypraw do egzotycznych krajów.

Dokręcamy śrubki zagranicznym korporacjom

Na podstawie losów Częstochowy po 1989 roku można by było napisać niemal modelową historię przegranych polskiej transformacji ustrojowej i stworzenia podziału na „Polskę dwóch prędkości”.

Nagłe zwijanie się państwa podczas neoliberalnej terapii szokowej firmowanej nazwiskiem Leszka Balcerowicza poskutkowało upadkiem dwóch branż, na których opierała się gospodarka Świętego Miasta: branży włókienniczej i stalowej. Takie firmy jak Wełnopol, Elanex, Ceba czy, wciąż funkcjonująca w bardzo okrojonej formie, Huta Częstochowa niekoniecznie wyszły obronną ręką z procesów prywatyzacji, a później rynkowej weryfikacji ich działań. Częstochową niespecjalnie interesowały się także firmy zagraniczne. Prawdziwy biznes dzieje się w Warszawie, Wrocławiu czy Poznaniu. Częstochowie został podrzędny status „dokręcaczy śrubek”, proste i słabo płatne prace na samym początku łańcucha tworzenia półproduktów. Horyzont zawęża się co najwyżej do kadr średniego szczebla, dla poważniejszej kariery trzeba już z miasta wyjechać. Firmy zagraniczne wolały po transformacji wybierać na miejsce inwestycji większe ośrodki takie jak Warszawa czy Poznań, a naszemu miasta pozostały proste prace na początku łańcucha tworzeniu półproduktów, które tworzyły oferty pracy najwyżej dla kadr średniego poziomu.

Nadzieją dla miasta pozostaje branża wózków i artykułów dziecięcych – Częstochowa stanowi jedyne w Polsce zagłębie tego rodzaju biznesu. W 2014 roku wygenerowała ona ponad 500 mln wartości samego eksportu. Jej przyszłość stoi jednak pod znakiem zapytania. Branża narzeka m.in. na brak wykwalifikowanych pracowników – spawaczy i szwaczek. Próby współpracy grupy przedsiębiorców z samorządowcami do tej pory kończyły się niepowodzeniem. Nic nie wyszło także z prób stworzenia klas partnerskich współpracujących z firmami z branży – powodem był brak wykwalifikowanej kadry nauczycielskiej.

Peryferyjny status miasta utrzymuje także swoiste „komunikacyjne wykluczenie”. Lotnisko w Rudnikach jest obecnie atrakcją turystyczną, a autostrad jak nie było, tak nie ma.

Przestańmy myśleć o czarodziejskich różdżkach

Mieszkańcy, czas wolny, życie zawodowe. Demografia, kultura, rynek pracy. Większość samorządowców i mieszkańców uczestniczących w Dniach Częstochowy zgodziłaby się z tak zarysowanymi płaszczyznami kluczowych wyzwań jakie stoją dziś przed miastem. Pytanie jednak: jak doszło do takiej sytuacji?

Nie mogę zgodzić się z tezą, że za wszystkim stała demoniczna decyzja o pozbawieniu Częstochowy statusu miasta wojewódzkiego. Takie postawienie sprawy na pewno posiada duży potencjał populistyczny – upatruje przyczyn upadku w czynnikach niezależnych od mieszkańców/polityków lokalnych/miejscowych elit i gigantycznie upraszcza wyjątkowo złożoną rzeczywistość społeczno-gospodarczą. To nieprawda, że gdyby Częstochowa nadal była miastem o statusie wojewódzkim, to nagle pojawiłyby się bogate firmy, oferujące dobrze płatne miejsca pracy, podatki do lokalnego skarbca zaczęły płynąć wartkim strumieniem, a eksplozja przedsiębiorczości oraz kreatywności mieszkańców i urzędników sprawiłaby, że Częstochowa stałaby się najlepszym miejscem do życia. Zatrudnienie około 1000 urzędników przez Urząd Marszałkowski i zmniejszenie dystansu do wojewódzkich decydentów nie zmieniłoby kierunku rozwoju miasta o 180 stopni. Czarodziejskie różdżki są w bajkach.

Siła stolicy województwa tkwi jednak w pewnej symbolice związanej ze statusem miasta. Nic tak bardzo nie boli, jak widziana długoletnia degradacja z dziesiątki największych miast w Polsce, dodatkowo wzmocniona poprzez administracyjny status odpowiadający Łomży czy Świętochłowic (a stąd już bardzo blisko do obśmiewanego Kłobucka). Tym bardziej, że Częstochowa została najbardziej dotknięta reformą administracyjną z 1999 roku w najmocniejszym, symbolicznym stopniu.

Zgadzam się jednak z tym, że utrata statusu jest jednym z czynników pogarszającej się sytuacji. Miało to znaczenie głównie podczas podziału unijnych środków z Funduszu Spójności. Pomimo tego, że przy tworzeniu programów operacyjnych kluczowe znaczenie ma decyzja Rady Europejskiej o podziale środków i wnioski poszczególnych jednostek samorządu terytorialnego, to według badań przeprowadzanych dla województwa małopolskiego istnieje dość silna korelacja pomiędzy miastem pochodzenia poszczególnych członków zarządu województwa, a wydawanymi środkami. W województwie śląskim Częstochowa przez ostatnie 15 lat nie miała nigdy silnej pozycji, traktowana była jako peryferie, nielubiany adoptowany brat z północy.

No nie mamy pomysłu

Za problemy danego miasta w pierwszej kolejności odpowiada brak wizji. „Walcząc z wiatrakami”, tj. promując konieczność odzyskania statusu miasta wojewódzkiego, przez 27 lat od transformacji ustrojowej nie wymyślono i nie zrealizowano żadnego pomysłu na Częstochowę. Nie zadano sobie trudu zdefiniowania jego nowej tożsamości.

Obecnie analogia do przedsiębiorstw sektora prywatnego staje się coraz bardziej adekwatna. Miasta konkurują ze sobą o inwestycje, turystów, wysoko wykwalifikowanych mieszkańców. Częstochowa, oprócz Jasnej Góry, która dla jednych jest atutem miasta (w końcu przyjeżdżają do nas turyści), dla innych przeszkodą w rozwoju (bo zwykle przychodzą i blokują drogi, a po mszy wracają do swoich domów nie jedząc „u nas” i nie śpiąc „w naszych” hotelach), nie ma pomysłu na swoją przyszłość. Samo sanktuarium to zbyt mało. Miasto o funkcji stricte sakralnej może być tylko bardzo małe, jeśli ma funkcjonować na przyzwoitym poziomie. Tu przykładami mogą być francuski Lourdes (15 tys. mieszkańców) czy portugalska Fatima (11,5 tys. mieszkańców). Nikt w Krakowie czy Rzymie nie wygłupiałby się z projektowaniem rozwoju miasta wyłącznie w oparciu o Łagiewniki czy Plac Świętego Piotra.

Częstochowa słaba jest także słabością lokalnych elit. To właśnie im należy zarzucić bierność ws. „wojewódzkości” miasta. Przecież w jednym z wariantów projektowanej reformy administracyjnej Częstochowa mogła pozostać miastem o statusie wojewódzkim. Przykłady Kielc czy Gorzowa Wlkp. i Zielonej Góry pokazują, że wola polityczna mogła wygrać z niedostatkami natury demograficznej czy potencjału gospodarczego.

Dzisiaj „wojewódzkie zaklęcia” służą jako wygodne alibi, proteza zastępująca faktyczne wysiłki na rzecz wypracowania spójnej wizji rozwoju miasta, walki z „komunikacyjnym wykluczeniem”, próby tworzenia w mieście atrakcyjnych miejsc pracy, nieograniczonych do różnych półproduktów. Lobbujemy za pewnym symbolem, fantomem, zamiast grać o konkrety.