Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Mateusz Mazur  26 sierpnia 2016

Giełda według PiS

Mateusz Mazur  26 sierpnia 2016
przeczytanie zajmie 8 min

W obozie rządzącym wydaje się dominować przekonanie, że giełda, podobnie zresztą jak inne instytucje rynku finansowego, to jakiś potężny, nieujarzmiony twór, funkcjonujący niejako „obok” realnej gospodarki i zarządzany z wysokości szklanych biurowców przez bezdusznych, technokratycznych banksterów. W konsekwencji rynek kapitałowy w strategiach rządowych uwzględniany jest w sposób marginalny.

Co trzeci poseł Prawa i Sprawiedliwości zadeklarował, co prawda, w swoim oświadczeniu majątkowym za poprzedni rok, że posiada papiery wartościowe (co ciekawe, pod tym względem posłowie PiS-u ustępują tylko przedstawicielom .Nowoczesnej, spośród których posiadanie papierów deklaruje blisko 40% posłów). W zdecydowanej większości jednak są to papiery pasywne: udziały w funduszach inwestycyjnych bądź polisy ubezpieczeniowe. Do posiadania akcji spółek notowanych na giełdzie przyznaje się zaledwie 14 posłów partii rządzącej (co stanowi tylko 6% reprezentacji PiS-u w Sejmie). Ich portfele inwestycyjne są bardzo niewielkie – często składają się z akcji jednej bądź dwóch spółek, w zdecydowanej większości są to zresztą spółki państwowe. Posłowie wydają się więc albo giełdzie nie ufać – albo jej nie rozumieć. Być może w ten właśnie sposób tłumaczyć można fakt, że partii Jarosława Kaczyńskiego nie jest za bardzo z giełdą po drodze.

Przewidywalność jest dla frajerów

O braku znajomości stopnia powiązania polityki, gospodarki i stanowiącej barometr jej kondycji – giełdy świadczą kolejne tymczasowe gospodarcze pomysły (vide: ciągle zmieniane wersje podatku handlowego albo pomysł wprowadzenia podatku od transakcji finansowych), rzucane przez polityków PiS-u bez świadomości, że natychmiastowo odbijają się one na giełdowych indeksach, wycenach krajowych firm i stosunku zagranicznych inwestorów do Polski. A przecież dobrym przykładem tego, jak silnie giełda powiązana jest z polityką i jak mocno reaguje na płynące z niej doniesienia jest analiza samego tylko indeksu WIG20.Tworzą go w dużej mierze banki i ubezpieczyciele obciążeni od niedawna podatkiem bankowym, a także – zapoznawane z kolejnymi projektami pomocy frankowiczom – spółki energetyczne, które mają być łączone z nierentownymi kopalniami oraz prywatne giganty handlowe, cierpiące w wyniku tolerowanej przez NBP deflacji – czy KGHM, którego notowania przeżywają huśtawkę w zależności od tego, czy rząd obiecuje właśnie zniesienie bądź też utrzymanie podatku od kopalin. Nie bez znaczenia dla kondycji warszawskiego parkietu był także huragan, który przetoczył się przez zarządy spółek z udziałem Skarbu Państwa („Rzeczpospolita” donosiła, że żaden wcześniejszy rząd w ciągu pierwszego półrocza u władzy nie wymienił tylu prezesów państwowych firm). W przypadku kontrolowanych przez państwo spółek, niezbędne dla ich harmonijnego rozwoju zaufanie akcjonariuszy do działań zarządu musi w obecnej sytuacji równać się zatem zaufaniu do polityki gospodarczej państwa. A że ostatnią cechą, jaką można przypisać polityce gospodarczej rządu jest przewidywalność – to zaufania tego dramatycznie brakuje. Nic może więc dziwić, że inwestorzy się dystansują, a WIG20 od październikowego wyborczego zwycięstwa PiS spadł o prawie 13%.

Nie wszystko co złe, to PiS

Rzecz jasna, nieuczciwe byłoby – śladem części komentujących – twierdzić, że wynik ten jest prostą pochodną rządów Prawa i Sprawiedliwości. W dzisiejszej zglobalizowanej gospodarce rynki kapitałowe powiązane są ze sobą tak dalece, że niemożliwym jest, by na lokalnej, warszawskiej giełdzie nie odbijały się czkawką, trwające od dłuższego czasu, zawirowania na najpotężniejszych światowych rynkach. Faktem jest jednak, że w analogicznym okresie ogólny indeks warszawskiej giełdy, WIG, obejmujący wszystkie spółki notowane na rynku głównym (nie tylko więc narodowe czempiony, z których w dużej mierze składa się WIG20) stracił dwukrotnie mniej: jedynie nieco ponad 6%. Nie odbiegał on tym samym jakoś przesadnie od wyników innych giełd regionu (w tym samym okresie wiedeński ATX spadł o blisko 9%, zaś niemiecki DAX o 3,3%). Duże wzrosty notują takie segmenty gospodarki, jak nowoczesne technologie (choćby CD Projekt) czy przemysłowi eksporterzy (np. Kęty). Są to sektory zdominowane przez własność prywatną.

Ogólnego klimatu nieufności wobec rynków finansowych, panującego w szeregach Prawa i Sprawiedliwości, nie zmienia nawet obecność na prominentnych stanowiskach osób z bogatym rynkowym doświadczeniem (by wymienić choćby ministra rozwoju, Mateusza Morawieckiego – byłego prezesa BZ WBK, prezesa PZU Michała Krupińskiego – dawnego dyrektora w Merrill Lynch czy szefa Polskiego Funduszu Rozwoju, Pawła Borysa – przez wiele lat pracującego nad inwestycjami na rynku private equity). Skupieni na spekulacyjnej, inwestorskiej stronie rynku kapitałowego, politycy PiS zdają się zapominać o dwóch podstawowych korzyściach, jakie z punktu widzenia państwa giełda niesie dla gospodarki.

Dwie rzeczy, do których przydaje się giełda

Po pierwsze, giełda jest zdolna dostarczyć przedsiębiorstwom kapitału, w tym także na sfinansowanie ryzykownych, innowacyjnych przedsięwzięć – w stopniu o wiele wyższym, niż są w stanie zrobić to banki, żądające dla zabezpieczenia kredytu kosztownych poręczeń. Bez rynku kapitałowego wiele niewielkich firm o garażowej proweniencji nie przekształciłoby się nigdy w światowych gigantów. Po drugie, spółki giełdowe dają państwu wszystko to, o co w firmach prywatnych walczyć nieraz muszą całe zastępy inspektorów skarbówki, sędziów i organizacji pracowniczych. Wygórowane prawne obowiązki informacyjne, jakie muszą spełniać spółki giełdowe i stałe patrzenie im na ręce przez akcjonariuszy powodują, że podmioty te starają się – na ile to możliwe – dbać o reputację, zachowywać standardy ładu korporacyjnego, unikać skandali i osiągać zyski, by mieć z czego wypłacać dywidendę – a to oznacza także, że płacą również podatki dochodowe. Jakkolwiek nie powinno być w interesie państwa, aby wszystkie krajowe firmy trafiały na giełdę (nie jest to zresztą możliwe, nie wszystkie bowiem firmy są w stanie spełnić wymogi związane z funkcjonowaniem w przestrzeni giełdy) – tak w jego materii powinna być troska o to, aby spółki, które się na to zdecydowały, nie traciły z powodu nieodpowiedzialnej polityki państwowej.

Polak giełdy nie lubi

W pełnym niezrozumienia podejściu do giełdy polskich polityków jak w soczewce odbija się postawa całego społeczeństwa, które politycy reprezentują. Także jemu brakuje bowiem świadomości tego, czym jest giełda, w jaki sposób działa i jaką ma rolę w gospodarce. Każdy Polak zna kogoś, kto kiedyś sparzył się inwestując na giełdzie – osobną kwestią pozostaje fakt, czy inwestowanie to było jakkolwiek oparte o wiedzę ekonomiczną. Zaufania obywateli do rynku kapitałowego nie zbudowały też działania poprzedniej władzy, która usprawiedliwienia swojej decyzji o tzw. rozbiorze OFE szukała w narracji o uwolnieniu Polaków spod jarzma nieefektywnych spekulantów na rzecz bezpiecznej przystani państwowego ZUS-u. W efekcie na koniec pierwszego kwartału tego roku zaledwie 3,6% z ponad bilionowych oszczędności gospodarstw domowych ulokowana była w akcjach spółek notowanych na GPW. Polacy, nawet mimo rekordowo niskich stóp procentowych, wolą trzymać swoje oszczędności w bankowych depozytach – ich wartość pod koniec marca sięgnęła 679,4 mld, co stanowiło 57% wszystkich oszczędności (aż 354 mld zł z tej kwoty znajdowały się na rachunkach bieżących i oszczędnościowo-rozliczeniowych!).

Tymczasem giełda aż dusi się z braku kapitału – oferując jednocześnie najbezpieczniejszy, obok skarbowych instrumentów sposób jego pomnażania przez inwestorów: przy długoterminowym inwestowaniu w wiarygodne, duże, stabilne spółki nie mają znaczenia wahania kursu akcji, liczy się zaś wypłacana przez nie dywidenda – ta zaś jest znacznie wyższa niż niemalże zerowe w obecnych warunkach zyski z bankowych lokat. Osobną kwestią pozostaje fakt, że młode, posttransformacyjne polskie społeczeństwo nie przywykło do oszczędzania – bądź po prostu nie ma jeszcze z czego oszczędzać. Według Eurostatu spośród wszystkich zbadanych 21 krajów UE tylko dwa mają niższą stopę oszczędności gospodarstw domowych niż Polska, w której tylko 1,94% rocznych dochodów rozporządzalnych jest przez nie odkładanych. Do unijnej średniej, wynoszącej 10,27%, ciągle nam daleko. Zachęcenie Polaków do oszczędzania – i przetransferowanie tych oszczędności do gospodarki – pozostaje jednym z większych wyzwań kolejnych rządów.

OFE – wersja 2.0

Z wyzwaniem tym mierzy się także ogłoszona niedawno „Strategia na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju”, który zakłada finansowanie rozwoju kraju właśnie z długoterminowych oszczędności Polaków. Wydawać by się mogło, że naturalnym kanałem takiego finansowania jest rynek kapitałowy, skupiający kapitał inwestorów i transferujący go do szukających możliwości rozwoju emitentów. Plan nic jednak o rynku kapitałowym nie wspomina. Z kolei ogłoszony przez Ministerstwo Rozwoju 4 lipca Program Budowy Kapitału tylko częściowo daje odpowiedź na to, co dalej z polską giełdą.

Według stanu z 31 maja łączne aktywa OFE wynosiły 138,6 mld zł – z czego 75% tworzyły akcje spółek notowanych na GPW (odpowiadając tym samym za 1/5 kapitalizacji krajowych spółek). Pozostałe 25% składa się zaś z gotówki, obligacji i akcji zagranicznych. W myśl propozycji Ministerstwa Rozwoju to właśnie te 25% aktywów, czyli mniej więcej 35 mld zł, trafić ma do Funduszu Rezerwy Demograficznej i zabezpieczać przyszłe wypłaty emerytur obecnych członków OFE (choć dotychczasowe doświadczenia każą powątpiewać, że rządzący nie pokuszą się o finansowanie z FRD bieżących potrzeb budżetowych). Pozostałe zaś aktywa należące dzisiaj do 16,5 mln uczestników OFE mają z początkiem 2018 roku trafić na indywidualne konta emerytalne – a tym samym dotrzeć pod zarząd powstałych z przekształcenia OFE otwartych funduszy inwestycyjnych polskich akcji.

To dobre rozwiązanie z punktu widzenia funduszy – wciąż będą mogły inwestować na giełdzie, rozwiązany zostanie także problem tzw. suwaka bezpieczeństwa, czyli konieczności stopniowego przekazywania w ciągu ostatnich 10 lat przed osiągnięciem wieku emerytalnego środków zgromadzonych na indywidualnym koncie w OFE na subkonto ubezpieczonego w ZUS. GPW może także cieszyć fakt, że twórcy projektu, ważąc na szali dwie konkurencyjne wartości – wysokość przyszłej emerytury oszczędzającego i perspektywy polskiej giełdy – wybrali giełdę, tworząc zapis o zakazie inwestowania przez te fundusze na rynkach zagranicznych, mimo tego, że możliwość taka pozwoliłaby przecież osiągać funduszom wyższe zyski.

Rząd zachęca do oszczędzania

Prywatny filar kapitałowy ma ponadto zostać wzmocniony Pracowniczymi i Indywidualnymi Planami Kapitałowymi, dokąd z kieszeni pracowników i pracodawców trafiać mają składki o wysokości od 4 do 7% wynagrodzenia. Ludzie zapisywani mają być automatycznie, z zachowaniem przez trzy miesiące możliwości rezygnacji z udziału w planie. Przez pierwsze dwa lata ich pieniędzmi zarządzać ma Polski Fundusz Rozwoju, dopiero potem oszczędzający będą mogli zdecydować się na usługi któregoś z prywatnych funduszy inwestycyjnych. Do oszczędzania mają skusić Polaków zachęty fiskalne, w tym – postulowana od lat obniżka podatku od zysków kapitałowych (tzw. podatku Belki): do 10% (z 19%) dla inwestycji trwających dłużej niż 12 miesięcy. Jednocześnie wciąż funkcjonować będą istniejące w ramach dotychczasowego III filara dobrowolne programy emerytalne, czyli IKE, IKZE i PPE (zaangażowanych w nie jest jedynie 1,8 mln Polaków, aktywnie oszczędza w ten sposób jeszcze mniej z nich). W najbardziej optymistycznych wariantach szacuje się, że rocznie na giełdę może dzięki temu trafić nawet do 12 mld zł, co będzie zauważalnym zastrzykiem kapitału. Polski rynek kapitałowy wzbogaci się ponadto o nowe instrumenty alokacji oszczędności – w tym przede wszystkim Publiczne Fundusze Nieruchomości, czyli odpowiedniki tzw. REIT-ów. Mają to być notowane na giełdzie fundusze dywidendowe inwestujące w nieruchomości – a tym samym stymulujące inwestycje infrastrukturalne.

Silny rynek kapitałowy = silna gospodarka

Plan Budowy Kapitału jest na razie jedynie projektem, na propozycje szczegółowych rozwiązań prawnych trzeba będzie jeszcze trochę poczekać – i dobrze, bo czas ten będzie można poświęcić na dopracowanie jego niektórych bardziej kontrowersyjnych postulatów (np. obowiązkowego – na początku – zarządu aktywami przez państwowy fundusz czy automatycznego włączania pracowników do planu), żeby nie powtórzyły się błędy popełnione przy poprzednich próbach usprawniania polskiego systemu emerytalnego. Grunt, że rząd dostrzegł w ogóle palącą konieczność zmobilizowania krajowych oszczędności dla finansowania wzrostu gospodarczego – i że wybrał na miejsce ich mobilizacji rynek kapitałowy. Rynki finansowe zareagowały na propozycje MR z ulgą – wcześniej, gdy długo pozostawały one niewiadomą, spekulowano, że rząd, chcąc sfinansować swoje wyborcze obietnice, pokusi się o dokończenie rozbioru OFE.

Teraz, aby plan ten się powiódł, potrzeba cierpliwości i stabilizacji – bo tylko tak buduje się zaufanie. Emitenci muszą na nowo zaufać, że GPW jest miejscem, gdzie mogą korzystnie pozyskać kapitał. Inwestorzy muszą zaufać, że państwowy właściciel wielu spółek prowadzić będzie stabilną politykę gospodarczą. Polacy muszą zaufać, że giełda nie jest pralnią brudnych pieniędzy dla skorumpowanych miliarderów, tylko jednym z wielu dostępnych współcześnie kanałów pomnażania oszczędności, co więcej, kanałem łączącym finansową strefę gospodarki ze strefą realną (muszą więc uświadomić sobie, że ich oszczędności mogą służyć wspieraniu tych marek, których towarom i usługom ufają w codziennym życiu). Politycy muszą zaufać, że giełda może być równorzędnym partnerem przy budowie silnej krajowej gospodarki. Przyszli emeryci zaś muszą zaufać, że odgradzany właśnie od publicznego – prywatny filar emerytur kapitałowych pozostanie rzeczywiście prywatny – i państwo nie zdecyduje się go przejąć.

Zaufanie buduje się stopniowo – i tylko wtedy, gdy w jego budowę zaangażowane są wszystkie tworzące daną strukturę strony. Warto, by zrobiły to teraz, gdyż polska giełda potrzebuje go, jak nigdy wcześniej . A bez zaufania silnego rynku kapitałowego – a tym samym silniejszej gospodarki – nie będzie.