Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Piotr Kaszczyszyn  23 sierpnia 2016

Polska oglądana z Łazienkowskiej

Piotr Kaszczyszyn  23 sierpnia 2016
przeczytanie zajmie 3 min

Mamy to. Po dwudziestu latach polski klub zagra w Lidze Mistrzów. Tylko, że prawdziwe wyzwanie dopiero przed nami. I nie ogranicza się ono tylko do samej Legii ani perspektywy sześciu meczów fazy grupowej.

Zestawmy ze sobą reprezentację narodową i Legię Warszawę, bo takie porównanie może dostarczyć nam sugestywnej symboliki.

Ćwierćfinał Euro 2016 był tylko radosnym zwieńczeniem, „kropką nad i” pewnego etapu w historii naszej piłkarskiej kadry. Etap ten celnie opisał w artykule Europo – wracamy do gry! Krzysztof Mazur. Polscy piłkarze – życiowi poobijani, z trudnymi historiami osobistymi, szeregiem niesportowych wyzwań, jakim musieli sprostać. Z polskich blokowisk i małych miasteczek, doświadczonych także przez transformację ustrojową i jej społeczno-gospodarcze skutki, trafili na Zachód. Bo tutaj nie było wielkich perspektyw, tam za to czekała walka z negatywną opinią na temat naszych piłkarzy. Lewandowski, Błaszczykowski, Glik, Krychowiak – swoje historie, umiejętności, pozycje zbudowali własną pracą. Byli emigrantami za piłkarskim chlebem, żadnymi gwiazdami rozchwytywanymi za miliony euro.

Najpierw klub, później kadra. Innej kolejności być nie może. Dlatego właśnie bić się z najlepszymi jak równy z równym na mistrzowskiej imprezie mogliśmy dopiero w tym roku. Do piłkarzy dołączył trener. Według Krzysztofa Mazura Adam Nawałka „wyrwał nas z chocholego tańca między postkomunizmem a postkolonializmem”, przełamał „ten absurdalny dylemat „albo Polak, albo profesjonalista”. Na koniec zasadnicza teza tekstu – losy naszej reprezentacji na Euro, a także cała ich wcześniejsza historia może posłużyć jako celna analogia Polski ostatecznie wychodzącej z transformacji ustrojowej, Polski, która ma ambicje i cele i jest w stanie rywalizować z najlepszymi. I to nie tylko na piłkarskiej murawie.

A teraz spójrzmy na Legię Warszawę. Skąd warszawski klub wziął się w Lidzie Mistrzów? Legioniści powinni podziękować po pierwsze Michelowi Platiniemu, bez którego reformy eliminacji LE nie byłoby żadnej rozmowy. Po drugie, podziękujmy Dundalk, drużynie, która najpierw wyeliminowała BATE Borysów, a później grała słabiej od Legii biegającej po boisku w dziesiątkę. Awans jest więc czymś wobec mistrza Polski ZEWNĘTRZNYM. Legia Ligi Mistrzów nie wywalczyła, ona tylko, trzymając się piłkarskiego żargonu, wjechała z piłką do pustej bramki, nie trafiając przypadkiem w słupek.

I tutaj pierwsza szersza analogia – owa zewnętrzność okoliczności, bierność i słabość Legii przypominają Polskę początku lat 90., Polskę w okresie transformacji ustrojowej, Polskę, która nie podejmuje podmiotowej, ambitnej rywalizacji z Europą, lecz wchodzi w rolę ubogiego krewnego, który z pokorą przyjmuje łaskawe prezenty od innych.

10 grudnia 2002 r. Schalke – Wisła 1-4. W wyjściowym składzie mistrza Polski dziewięciu Polaków, Kalu Uche i bramkarz Angelo Hugues. Dzisiaj z Dundalk Legia wyszła na boisko z sześcioma Polakami w pierwszej jedenastce. Nasza Ekstraklasa lubi zagranicznych piłkarzy. Szkoda tylko, że to gracze najczęściej „znikąd”, bez renomy, bez poziomu, bez piłkarskiego CV. Nie „robią różnicy”, nie podnoszą naszej ligi na wyższy poziom. Zabierają za to miejsce w składzie młodym polskim chłopakom. To ja już wolę jedną bramkę mniej i jednego babola więcej ze strony 17-letniego juniora, który dostanie szansę wybiec w pierwszej jedenastce, niż kolejną „gwiazdkę” z Bałkanów czy trzeciej ligi brazylijskiej.

Brak strategicznego myślenia w dłuższej perspektywie, prostackie zachłystywanie się tym, co zagraniczne. Na początku lat 90. polska gospodarka miała duży problem z kapitałem więc z neofickim wręcz zapałem ściągaliśmy do siebie zachodnie firmy, faworyzując je kosztem rodzimych przedsiębiorstw. Polska piłka klubowa praktykuje takie neokolonialne myślenie do dzisiaj. Tyle że nie mamy już ku temu powodów – z kapitałem nie jest najgorzej, infrastruktura na europejskim poziomie. „Technicznie” doszlusowaliśmy do upragnionej Europy, teraz „tylko” musimy zmienić nasze pełne kompleksów myślenie.

Polska reprezentacja narodowa poszła do przodu, przekroczyła optykę transformacyjną, potrafiła skorzystać z możliwości, jakie nasz kraj otrzymał po „powrocie do Europy”. Na poziomie klubowym zapłaciliśmy za to „drenażem nóg” naszych młodych piłkarzy, odkuliśmy się za to na szczeblu reprezentacji – wykorzystaliśmy do pewnego stopnia niekorzystne okoliczności na naszą narodową korzyść. Na tym polega dojrzałość. Tej dojrzałości wciąż brakuje naszej piłce klubowej, która nadal operuje w logice lat 90., zamknięta w postkolonialnych schematach myślenia.

Upragniony awans do Ligi Mistrzów to dopiero pierwszy krok na tej drodze. A same miliony wcale nie gwarantują sukcesu. Mogą tylko Legię rozleniwić i utrwalić patologiczne w dłuższej perspektywie wzorce zachowania. A przy okazji stworzyć z warszawskiego klubu prawdziwego hegemona na naszym podwórku. Ze szkodą dla całej Ekstraklasy.

15 września 1976 r. klub z mojego rodzinnego miasta, Stal Mielec przegrał w ówczesnej Lidze Mistrzów z Realem Madryt 1-2, a jedną z bramek strzelił Vincente del Bosque. Ciekawe ile goli Legii na Łazienkowskiej wbiliby/wbiją Ronaldo i Bale.