Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Dawid Salamądry  16 sierpnia 2016

Business Fiction z górnictwem w tle

Dawid Salamądry  16 sierpnia 2016
przeczytanie zajmie 7 min

„Jesteś lekiem na całe zło i nadzieją na lepszy los” polskiego górnictwa, zdają się śpiewać o prywatyzacji tego sektora niektórzy komentatorzy. Okresowo pogrążająca się w chaosie różnych — nie zawsze zbieżnych — interesów branża co jakiś czas musi szukać możliwości wyjścia na prostą, a czasem tylko złapania na chwilę głębszego oddechu. Co rusz pojawiają się nowe lub powracają stare pomysły na uzdrowienie sytuacji, takie jak większa konsolidacja kopalń w ramach dużych grup kapitałowych czy łączenie z energetyką. Prywatyzacja jako „gwiazda w ciemności” przedstawiana jest w tym wszystkim jako rozwiązanie najprostsze, ale czy Ockhamowska brzytwa byłaby w stanie odciąć górnictwo od wszystkich problemów?

Przy wysokich obecnie kosztach, jakie ponosi państwo w ramach restrukturyzacji całego sektora, pytanie, czy nie lepszym rozwiązaniem mogłoby być sprywatyzowanie w swoim czasie poszczególnych spółek i holdingów górniczych, jest właściwsze niż kiedykolwiek wcześniej. Wysokie wpływy do budżetu z tytułu podatków (ok. 6-7 mld zł rocznie) pozostają niezależne od struktury właścicielskiej kopalń, podczas gdy przychody (całej branży) wyniosły w ostatniej dekadzie niespełna 2,2 mld zł (6,7 mld w latach 2007-12 i 4,5 mld straty w latach 2013-2015; zyski prywatnych kopalń to nie więcej niż jedna dziesiąta tej sumy). Przy blisko 5 mld zł pomocy udzielonej przez państwo w tym samym okresie, uzasadnionym wydaje się być stwierdzenie, że kopalnie powinny były już dawno zmienić właściciela na prywatnego.

Pozytywnych przykładów prywatyzacji kopalń w Polsce nie brakuje. Przywoływana przy każdej okazji kopalnia Silesia była 6 lat temu przeznaczona do zamknięcia, kiedy nagle znalazł się prywatny inwestor. I chociaż wciąż nie generuje zysków, to jednak imponuje wysoką wydajnością, sprawną organizacją pracy i elastycznością produkcji. Jeszcze wcześniej, w 2002 roku inną zamykaną kopalnię – KWK Pstrowski – przejął jej były dyrektor Jan Chojnacki. Mała kopalnia nie może się wprawdzie pochwalić osiągami produkcyjnymi (ok. 200 tys. ton rocznie) czy przychodami na poziomie innych kopalń w regionie, ale nie przynosi strat
(1 mln zł zysku w 2015), a na lokalnym rynku ciepłowniczym ma niezagrożoną pozycję. Jest jeszcze zrenacjonalizowana w ubiegłym roku LW Bogdanka, znacznie większa od wymienionych wcześniej, udowadniająca w swoim czasie jak skutecznie prywatny producent węgla jest w stanie konkurować z dużymi grupami górniczymi (w ubiegłym roku jako jedyna z największych spółek górniczych miała po pierwszych 3 kwartałach – jeszcze przed przejęciem przez państwową Eneę – dodatni wynik finansowy).

Z drugiej strony, przykład płynący zza południowej granicy pokazuje, że wcale nie musi być tak różowo. Sytuacja w czeskim OKD niewiele różni się od tego, co przeżywało jeszcze rok temu śląskie górnictwo, no, może jest już kilka kroków dalej. Pomimo bycia podmiotem całkowicie prywatnym, zależnym od zarejestrowanej w Holandii spółki NWR, tak samo jak spółki katowickie, OKD wyciąga od kilku lat ręce po państwową pomoc. Argumenty czeskich związkowców niewiele różnią się od tych przedstawianych na Śląsku: bankructwo OKD pociągnie za sobą stratę 13 tys. miejsc pracy oraz kolejne 10 tys. w okołogórniczych spółkach usługowych. Brak możliwości porozumienia na linii zarząd–związki zawodowe wciąga rząd w Pradze w problemy, które, mogłoby się zdawać, wcale bezpośrednio go nie dotyczą.

Wycofanie się z NWR jej wieloletniego współwłaściciela Zdenka Bakali obnażyło niebezpieczeństwa związane z prywatyzacją sektora uznawanego za strategiczny z punktu widzenia państwa. Bakala wszedł w górniczy biznes w Czechach, inwestując ze swoim wspólnikiem Peterem Kadasem w OKD ok. 1 mld koron, a wycofał się po wydrenowaniu z niego dziesiątków miliardów; ok. 20 mld koron przyniosła mu sprzedaż spółki zarządzającej górniczymi mieszkaniami, kolejne 3 mld uzyskał dzięki sprzedaży kolejowej spółki spedycyjnej. Forbes oszacował, że w całym majątku Bakali aż 60 mld koron przyniosło mu samo tylko zaangażowanie się w czeską produkcję węgla, którą teraz pozostawił na lodzie. Nowy współwłaściciel NWR (grupa trzech brytyjskich spółek inwestycyjnych specjalizujących się w przejmowaniu upadających firm) od początku zapowiadał, że nie zamierza wcale odcinać się od państwowej pomocy i że proces restrukturyzacji będzie prowadzony w oparciu o współpracę z władzami w Pradze. Pomimo długich zapewnień o nieangażowaniu się czeskiego rządu w sprawy górnictwa, Praga ogłosiła w czwartek 28 lipca, że wesprze OKD kwotą 700 mln koron.

Spróbujmy prześledzić, jak mogłyby wyglądać efekty prywatyzacji największego producenta węgla kamiennego w UE, gdyby rządy Prawa i Sprawiedliwości lub Platformy Obywatelskiej zdecydowały się na taki ruch 9 lat temu.

Przypomnijmy, jest rok 2007, Polska produkuje blisko 90 mln ton węgla, importerzy dopiero zaczynają eksplorować nasz rynek (sprowadzili niecałe 6 mln ton), podczas gdy eksport, choć dużo mniejszy niż przed wstąpieniem Polski do UE, wciąż wynosi ok. 12 mln ton. Od Skarbu Państwa Kompanię Węglową przejmuje prywatny inwestor, spółka będąca holdingiem polskich i zagranicznych inwestorów, z jednym dominującym krajowym podmiotem. Wprawdzie ceny węgla energetycznego — bo taki produkuje właśnie KW — są na dość niskim poziomie, bo wynoszą jedynie 170 zł/t, to jednak inwestorzy wierzą w prognozy szybkiego wzrostu cen, a będąca na wyciągnięcie ręki możliwość zwiększenia przychodów z 87 mln w roku bieżącym do ponad 700 mln w następnym bez większych zmian organizacyjnych w kopalniach powoduje, że dosłownie zacierają ręce.

I faktycznie, prywatnej już Kompanii udaje się osiągnąć całkiem niezłe wyniki już w następnych dwóch latach. Wprawdzie warunki wydobycia są z roku na rok coraz trudniejsze, ale jednak dzięki rozsądnej polityce udaje się zatrzymać nagły wzrost kosztów na poziomie 200 zł/t i 241 zł/t (zamiast 223 i 262 zł/t, jak miało to miejsce w rzeczywistości w latach 2008 i 2009), a cała branża przeżywa pierwszą falę wzrostu cen, które najpierw osiągają poziom 214 zł/t, a następnie szybują do 265 zł/t. Dalsze cięcie kosztów nie podoba się związkowcom, ale prywatny właściciel jest mniej sentymentalny w rozmowach z nimi i mając przed sobą perspektywę inwestycyjną, a nie wyborczą, ogranicza uzwiązkowienie do minimum (przedtem wynosiło nawet 150% — górnicy zapisywali się do kilku związków naraz). Jednocześnie stara się w porozumieniu ze stroną społeczną jak najradykalniej obniżyć zatrudnienie i zwiększyć tym samym jednostkową wydajność kopalń. Początkowo zapowiadane protesty szybko się kończą, kiedy zasilona zwiększonymi przychodami spółka (prawie miliard złotych zysku w 2008 zamiast 711 mln w rzeczywistości) obiecuje wysokie odprawy, a górnikom oferuje wysokie podwyżki. Jednocześnie, po załagodzeniu sprawy z pracownikami dołowymi, prywatna Kompania Węglowa bierze się za pracowników administracji, znacznie uszczuplając jej pensje, przywileje i stan osobowy.

Dzięki oszczędnościom udaje się nieco łatwiej przejść krótki zastój w 2009. Po znacznym spadku przychodów (140 mln zysku, w rzeczywistości jedynie 7,9 mln) KW planuje zamknięcie części kopalń, ale nieoczekiwanie w 2010 następuje olbrzymi światowy boom na węgiel. Nie przejmując się rosnącymi kosztami, spółka fedruje jak najwięcej, licząc na zbyt za granicą. Wprawdzie idzie całkiem nieźle, ale nagle pod koniec 2012 roku pojawiają się pierwsze symptomy zahamowania dobrej passy. Rekordowe zyski w latach 2010-12 (w rzeczywistości łącznie prawie 6 mln zł) pozwalają spółce na dokonanie niezbędnych inwestycji nawet w tych zakładach, które jeszcze niedawno spółka planowała zamknąć. Jednocześnie, wraz z jedną z państwowych spółek energetycznych, pojawiają się plany budowy elektrowni – KW będzie miała własny, duży rynek zbytu. Nie ogranicza inwestycji także w nowe kopalnie: występuje o koncesje rozpoznawcze na Lubelszczyźnie, gdzie z powodzeniem fedruje Bogdanka, a niektórym złożom przyglądają się firmy zagraniczne.

Rok 2013 zaczyna się dużą zadyszką. Ceny zaczynają spadać, a koszty rosną niezależnie od podjętych oszczędności (280 zł/t, w rzeczywistości już powyżej 300 zł/t). Spółka jako prywatna nie może liczyć na pomoc rządu (do tej pory średnio 500 mln zł rocznie) i pojawia się przed nią widmo zakończenia roku ze stratą. Planowane przed rokiem wejście na warszawską giełdę, celem pozyskania kapitału do projektów lubelskiej kopalni i śląskiej elektrowni, musi zaczekać. Jedyne możliwe oszczędności można pozyskać, likwidując znaczną część górniczych przywilejów, o czym nikt nie myślał podczas trzyletniej prosperity. Górnicy ubożsi o część związków nie mają już takiej siły przebicia jak wcześniej, ale kilka protestów wstrzymuje produkcję i stawia pod znakiem zapytania bezpieczeństwo dostaw do krajowych i zagranicznych odbiorców, co bardzo nadwyręża wiarygodność firmy. Ostatecznie, po mediacjach z udziałem rządu, udaje się wypracować kompromis i uszczuplić nieco worek górniczych przywilejów, a rząd zobowiązuje się przyjąć do Spółki Restrukturyzacji Kopalń kilka zakładów, w których skończył się węgiel (tym razem pracownicy nie protestują, zmęczeni poprzednim sporem i zachęceni odprawami obiecanymi przez SRK).

Kompania przygotowuje się na trudne lata 2014 i 2015, kiedy według prognoz ceny węgla mają spaść prawie o połowę. I chociaż zamyka oba okresy rozliczeniowe ze stratą, to wciąż kondycja spółki jest całkiem przyzwoita, a odbicie się cen w drugiej połowie 2016 roku zwiastuje powrót stabilności.

ALTERNATYWNA HISTORIA ALTERNATYWNA: śladem Zdenka Bakali, dominujący inwestor w Kompanii wyzbywa się najcenniejszych aktywów, głównie nieruchomości. Będąc zbyt zajęta sprzedażą własnego majątku, firma korzysta ze względnie stabilnej sytuacji na rynku i nie czyni żadnych inwestycji. Boom popytowo-cenowy w latach 2010-12 pomaga przykryć problem dynamicznie rosnących kosztów i bierność właściciela. Kiedy hossa na węgiel się kończy, spółka okazuje się być kolosem na glinianych nogach. Zaniepokojeni pracownicy wszczynają protesty, domagając się reakcji właściciela, który zapewnia, że pieniądze na wypłaty się znajdą, ale nie mówi, że będą pochodzić głównie z dalszej wyprzedaży aktywów. Kiedy sytuacja robi się niebezpieczna, główny inwestor wycofuje się ze spółki. Jawny audyt, złożony z pozostałych inwestorów, strony związkowej, przedstawicieli zaalarmowanego rządu i niezależnej firmy audytorskiej, ujawnia nieprawidłowości i niegospodarność Kompanii, która nie tylko wyzbyła się za bezcen swojego majątku, ale jeszcze w żaden sposób nie zabezpieczyła się przed kryzysem.

Na szali stoi prawie 50 tys. miejsc pracy, więc rząd decyduje się interweniować. Olbrzymie nakłady środków pomagają uspokoić sytuację, ale do gry wkracza w tym momencie Komisja Europejska, która powołując się na art. 107 TFUE, nakazuje zwrot pomocy publicznej, uznanej za niedozwoloną. Kompania bankrutuje, razem z nią dwie firmy, które zdecydowały się zainwestować w 2007. 10 tys. pracowników udaje się ulokować w SRK, gdzie mają jeszcze szanse otrzymać odprawy, ale 40 tys. ląduje na bruku, a razem z nimi ok 200 tys. osób zatrudnionych w branżach okołogórniczych, gdy padają ich firmy — wierzyciele KW. Na rynku pojawia się nagle luka w postaci potrzebnych 30 mln ton węgla rocznie. Ponieważ inni polscy producenci nie maja takich mocy produkcyjnych, luka szybko zostaje zapełniona przez spółki zagraniczne, głównie rosyjskie, które wykorzystują zamieszanie i przejmują blisko połowę krajowego rynku. W kolejnych latach, dzięki swojej pozycji strategicznego dostawcy węgla do polskiej energetyki, wciąż opartej w znakomitej większości na tym surowcu, wielokrotnie wykorzystują ten fakt w negocjacjach politycznych.

Jak widać, brzytwa Ockhama mogłaby również skaleczyć, nie tylko górnictwo, ale także energetykę, bezpieczeństwo państwa i pozycję negocjacyjną Polski w rozmowach z największym sąsiadem. Może to jednak dobrze, że nikt w 2007 roku nie zaryzykował prywatyzacji sektora? Przekonamy się już za pół roku, kiedy Komisja Europejska wyda swoją decyzję w sprawie planu powstania na zgliszczach KW Polskiej Grupy Górniczej, a ta z kolei przedstawi wyniki za pierwsze 7 miesięcy funkcjonowania oraz swoje prognozy na kolejny rok.