Kowal: W centrum musi być człowiek
Tablety, e-podręczniki, multimedialne tablice – współczesna polska szkoła wydaje się mieć fetysz na punkcie cyfryzacji. Tylko, że taka gonitwa za „nowoczesną edukacją” bez odpowiedzi na fundamentalne pytanie „po co?” jest drogą donikąd. Bez określenia celu i filozofii nauczania, bez postawienia w centrum relacji wychowawca-uczeń, polska edukacja będzie kręcić się w miejscu. Z doktorem Stanisławem Kowalem rozmawia Bartosz Brzyski.
„Szkoła musi iść z duchem czasu” – to stwierdzenie trąci już banałem. Jeszcze bardziej oczywiste jest przekonanie, że za tą tezą wiąże się zmiana czy też dostosowanie programu nauczania do potrzeb dzisiejszego rynku pracy. Spróbujmy więc odrzeć to zagadnienie z oczywistości i pójdźmy dalej. Czy współczesność z całym bagażem zmieniających się trendów cywilizacyjnych – sposobu pozyskiwania informacji, przetwarzania danych, technologii wkraczającej w coraz to nowe obszary naszej codzienności, zmieniając nasz sposób postrzegania rzeczywistości i funkcjonowania w świecie, nie wymusza zmiany samej filozofii szkoły jako miejsca „przysposobienia do życia”?
Jesteśmy dziś w wyjątkowej sytuacji. Często tę wyjątkowość próbuje się schować za prostym stwierdzeniem: „Nasi dziadkowie wychowywali i jakoś im się udało. Nasi rodzice wychowywali i jakoś im się udało. My też sobie poradzimy”. Takie podejście ignoruje jednak niezwykłe i dotąd niespotykane nagromadzenie różnorodnych, pozytywnych i negatywnych, elementów środowiska wychowawczego, o których Pan powiedział.
Wobec tego szkoła ma dwie drogi do wyboru. Pierwsza to proste schlebianie „nowoczesnym” trendom i technologicznym nowinkom, czyli hasło cyfryzacji szkoły, e-podręczniki, tablice multimedialne i cały ten cyfrowy pakiet. Druga droga wymaga większego wysiłku i zaangażowania. Świat pędzi, ale mądrzy ludzie mówią, że człowiek potrzebuje tradycyjnego i powolnego wychowania – trzeba rozmawiać z dzieckiem, być w relacji, tworzyć więź, opierać się na bezpośrednim kontakcie z wychowankiem. Ten proces możemy nazwać personalizacją edukacji (a może repersonalizacją). Oczywiście ta druga tendencja nie wyklucza, że będzie to szkoła, która wykorzystuje bardzo nowoczesne narzędzia. Jednak skoncentrowanie się na narzędziach nie może zastąpić tego, co podstawowe i fundamentalne w wychowaniu. Profesor Tadeusz Gadacz napisał kiedyś tekst, który nosił tytuł Wychowanie jako spotkanie osób. Bardzo mocno identyfikuję się z wizją szkoły jako przestrzeni umożliwiającej spotkanie. Można powiedzieć, że niejako przy okazji tego spotkania uczymy się historii, matematyki, fizyki i chemii. Jednak poziom relacji osobowych jest poziomem najważniejszym. Dopiero po sformułowaniu takiej wizji szkoły możemy poważnie dyskutować o sposobie odpowiedzi na gwałtowne i niepokojące zmiany wokół nas. Odpowiedzią powinna być edukacja, w centrum której jest wszechstronnie rozwijający się człowiek, a nie, jak to często powtarzają edukacyjni urzędnicy, zmieniające się potrzeby rynku pracy.
Propozycja likwidacji gimnazjów taką wizją w żadnym wypadku nie jest.
Wystąpienie minister Zalewskiej w Toruniu było interesujące, ale nie padła w nim odpowiedź na podstawowe pytanie: „po co?”. Czemu mają służyć te strukturalne przetasowania? Jaki jest ostateczny cel edukacji po reformie? Jaka antropologia inspiruje kreatorów zmiany? Jaka sylwetka absolwenta poszczególnych etapów edukacyjnych ma wyłonić się jako efekt tej zmiany? W końcu nie usłyszeliśmy wiele o tym, czy i ewentualnie jak powinien zmienić się nauczyciel polskiej szkoły, bo przecież sukces reformy zależy od postawy nauczycieli.
U nas nauczyciel kryje się zawsze w cieniu. W końcu modelu nauczyciela nie da się tak łatwo zreformować jak długości nauczania licealnego.
Bez inwestycji w kształcenie i realne doskonalenie zawodowe nauczycieli zmiany będą miały charakter pozorny i fasadowy. Wykształcenie nauczycieli powinno opierać się na trzech filarach. Po pierwsze, bardzo dobre wykształcenie ogólne z mocnym akcentem na antropologię filozoficzną i etykę – wydaje się, że tego bardzo brakuje w naszych uczelniach przygotowujących nauczycieli. Pierwszy filar to oczywiście także przygotowanie merytoryczne, kierunkowe. Bez tego trudno wyobrazić sobie nauczyciela – profesjonalistę. Ostatnie wyniki badań kompetencji matematycznych nauczycieli nauczania początkowego muszą wobec tego poważnie niepokoić. Rzecz druga, przygotowanie psychologiczno-pedagogiczne, czyli wiedza o procesach rozwojowych, poznawanie metod pracy dydaktycznej i wychowawczej. Element ostatni – kompetencje miękkie. Jesteś doskonałym matematykiem, ale nie umiesz rozmawiać z uczniami? Idź do Polskiej Akademii Nauk nie do szkoły. Zdecydowanie ten aspekt przygotowania nauczycieli musi zostać zauważony i doceniony. Moi studenci mają wiedzę, zdają pedagogikę na piątkę, ale bardzo często nie potrafią zadbać o dyscyplinę w klasie, mają problemy z pracą w grupie i z kreowaniem współpracy, a nawet po prostu nie potrafią rozmawiać z dziećmi.
Do szkoły idą ci, dla których zabrakło miejsca w PAN-ie.
Patrząc systemowo, jeżeli nie pojawi się pozytywna selekcja do zawodu ani nie zmieni się sposób kształcenia nauczycieli czy system awansu oraz doskonalenia zawodowego nauczycieli, to zapomnijmy o udanej reformie. Wszystkie systemy edukacyjne na świecie, które odniosły sukces, w takich krajach jak Nowa Zelandia, Australia, Finlandia postawiły na mocnego, autonomicznego nauczyciela. Poza tym w Polsce mamy do czynienia ze zbyt dużą liczbą podmiotów kształcących nauczycieli. Praktycznie każdy może zajmować się przygotowywaniem nauczycieli do zawodu. Są uczelnie techniczne, które przygotowują nauczycieli, są szkoły rolnicze, promocji zdrowia itd. Nie może tak być. Bezwzględnie trzeba ograniczyć liczbę uczelni przygotowujących nauczycieli do kilkunastu akredytowanych ośrodków, które mają odpowiednią kadrę i potencjał naukowy.
I jak rozumiem w ramach wspólnej filozofii?
Musimy wiedzieć, co chcemy osiągnąć i do czego dążymy. Tu pojawia się pytanie zasadnicze, czy my w ogóle wiemy, jakich nauczycieli chcemy mieć w naszych szkołach. Bo z wypowiedzi ministerialnych urzędników to nie wynika.
Przywołując wspomnienia ze szkoły, widzę twarz kolejnych pań wychowawczyń. Czy feminizacja oświaty w Polsce nie stanowi problemu?
Rzeczywiście w tym zakresie niewiele zmieniło się w ostatnich dziesięcioleciach. Współczesna szkoła jest sfeminizowana. Jej kultura funkcjonowania, promowana przez nauczycielki, sprawia, że to właśnie dziewczynki czują się w niej lepiej, osiągając lepsze wyniki edukacyjne. A chłopcy? Chłopcy pozbawieni są męskich wzorców. Po ukończeniu szkoły mężczyźni niechętnie studiują specjalności nauczycielskie, bo przecież to zawód dla kobiet. W ten sposób krąg się zamyka. Bardzo inspirująco o edukacyjnych problemach chłopców w Stanach Zjednoczonych pisała Christina Hoff Sommers w książce The War Against Boys. W wielu krajach, także w naszym, funkcjonują szkoły dla chłopców. Konsekwencje? Oczywiście są bardzo różne, ale o dziwo chłopcy świetnie odnajdują się w teatrze, poezji, plastyce, muzyce. Nagle okazuje się, że rzekomo „niemęskie” przedmioty nie stanowią już problemu.
Czyli w szkole koedukacyjnej dążymy do podkreślenia swojej odrębności płciowej?
Przede wszystkim wzmacniane są stereotypy związane z płcią i edukacją. Natomiast w niekoedukacyjnej nowoczesnej szkole nie ma stereotypowego patrzenia na role kobiece i męskie. Więc, o dziwo, takie szkoły zwalczają błędne stereotypy płci. Dziewczęta już nie muszą być lepsze w literaturze, a chłopcy w informatyce i fizyce. Podczas wizyty w szkole dla dziewcząt w Barcelonie widziałem dziewczęta, które w niezwykłym skupieniu analizowały wnętrze komputera. Pytanie, czy w klasie koedukacyjnej też by tak reagowały, obserwując płytę główną i procesor? Przecież komputery są raczej domeną chłopców. W Wielkiej Brytanii 6/10 najlepszych szkół to szkoły niekoedukacyjne. Warto temu poświęcić odrobinę namysłu.
Rzekomy podział na „męskie” i „żeńskie” przedmioty to jedno. A jak wygląda kwestia sposobów uczenia się i przyswajania wiedzy? Czy chłopcy i dziewczęta różnią się w tym względzie?
Wiemy, że w wieku 6, 7 lat dziewczęta, jeśli chodzi o małą motorykę, czyli sprawność związaną z pisaniem, rysowaniem, precyzją, wyprzedzają chłopców o rok, a nawet więcej. I teraz proszę sobie wyobrazić taką sytuację w klasie – mamy Jasia i Małgosię, którzy siedzą w jednej ławce. Pani zadaje zadanie, które polega na precyzji odwzorowania. Pani podchodzi do Małgosi i mówi, że pięknie, wspaniale, Jasiowi mówi, żeby popatrzył, jak Małgosia się postarała i brał z niej przykład. Ostatecznie i Jaś i Małgosia na tym tracą. Takich strat jest oczywiście więcej w trakcie całego procesu edukacji. Można powiedzieć, że szkoły ignorują różnice, zamiast wykorzystywać wiedzę o nich w celu pełnego rozwinięcia potencjału dziewcząt i chłopców.
W USA pojawiały się klasy niekoedukacyjne – nie wszystkie zajęcia, ale niektóre, przeznaczone są osobno dla dziewcząt i dla chłopców. Wprowadzenie takich zmian nie stanowi rewolucji, nie wymaga wielkich zasobów. To zmiana na wyciągnięcie ręki, a może przynieść wiele pozytywnych konsekwencji.
„Szkoła abdykowała z wychowania uczniów” – wszyscy znamy to twierdzenie. A może właśnie to dobrze? Czy współczesna szkoła powinna w ogóle wychowywać? Jeśli jednak tak, to na ile piłka jest po stronie nauczycieli, na ile rodziców, a w jakim stopniu jest to wypadkowa wzorców kulturowych „bombardujących” nas z zewnątrz?
Podejdźmy do sprawy w sposób poważny. Wychowanie to bardzo złożony proces, który wymaga współpracy i zaangażowania wielu podmiotów. Bez zrozumienia tej złożoności i konieczności współuczestnictwa sukces będzie niemożliwy. Rozbijanie świata dziecka na oddzielone od siebie strefy, rządzące się swoimi zasadami, to prosta droga do wychowawczej dezintegracji. Zatem bez intensywnej współpracy rodziny i szkoły nie będzie możliwe dobre wychowanie. Jeśli zadajemy pytania o wychowanie w szkole, to konieczne jest przede wszystkim uświadomienie sobie, jak kształtują się relacje pomiędzy tymi dwoma podstawowymi dla dziecka środowiskami. Tu także konieczna jest personalizacja. Spotkanie i dialog nauczyciela z rodzicami wymaga odpowiedniego przygotowania i umiejętności. Czy nauczyciele potrafią rozmawiać z rodzicami? Czy rodzice chętnie spotykają się i rozmawiają z nauczycielami? Czy nauczyciele i rodzice doceniają wagę takich spotkań? Czy nie nazbyt często relacje te naznaczone są brakiem zaufania i niechęcią? Co zrobić, aby poprawić te relacje?
Jeśli szkoła i rodzice zrezygnują z zaangażowania w wychowanie, zrzucając brzemię odpowiedzialności, obciążając drugą stronę odpowiedzialnością, to z całą pewnością w tym opuszczonym miejscu pojawi się ktoś albo coś, co będzie kształtowało i zmieniało postawy dzieci. Niestety ten proces trwa już od dawna. Zasadne jest wobec tego pytanie: kto wychowuje nasze dzieci?
To jest ten moment, kiedy trzeba powiedzieć „oskarżam”, a winny jest system. Nie dziwmy się nauczycielom, że nawet godzinę wychowawczą poświęcają na „papierologię” lub nadrobienie materiału. To właśnie z niego są przecież później rozliczani. Spotkania i dialogu z uczniem w rubryczki już tak łatwo nie wpiszemy.
W tym momencie należy docenić inicjatywę minister Zalewskiej. Pani minister obiecuje wychowawcom dodatek finansowy, nie precyzując niestety, jakie nowe zadania będą oni realizować i jaki będzie ich cel. Podstawowy błąd w myśleniu o wychowaniu w szkole wiąże się ze sztucznym oddzieleniem sfery nauczania i sfery wychowania. Nauczanie i wychowanie są ze sobą nierozdzielnie związane. Wszystko, co dydaktyczne może mieć znaczenie wychowawcze, a to, co wychowawcze wpływa na uczenie się i nauczanie. Jeśli nauczyciel języka polskiego jest uporządkowany, wymaga pracowitości i systematyczności, odrabiania lekcji na czas, ukazuje związek działania z konsekwencjami tego działania (umiejętne ocenianie), to przecież wychowuje. Kiedy nauczyciel przychodzi odpowiednio ubrany do szkoły, używa sformułowań grzecznościowych w rozmowach z uczniami, to bez wątpienia wychowuje. To jest esencja wychowania. Wychowanie jest zanurzone w szkolnej codzienności. Celebrowanie tej codzienności, dbałość o bardzo małe rzeczy, o szczegóły, o wzajemny szacunek, drobne kroki – na tym polega wychowanie. Uczniowie w ten sposób codziennie poddawani są bardzo naturalnym wpływom wychowawczym. To jest owocne wychowawczo spotkanie osób. Według mnie, to jedyny skuteczny sposób wychowania. Nauczyciel zachowuje się tak, jak chciałby, aby zachowywali się jego uczniowie. To wielkie wyzwanie.
Dyskutując o efekcie końcowym procesu edukacyjnego w Polsce dojdziemy w końcu do testów. Minister Zalewska zapowiedziała likwidację egzaminu kończącego szkołę podstawową. Czy to krok we właściwym kierunku?
Testy mogą zostać, tylko we właściwych proporcjach. One coś nam mówią o szkole, o tym, jak się w niej pracuje. Na pewno nie powinniśmy przechodzić z jednej skrajności w drugą. Teraz mamy testomanię, wszystko jest testowane i to nas prowadzi do sytuacji, w której zapominamy o prawdziwym celu edukacji szkolnej. Celem jest wszechstronny rozwój człowieka, a nie zdanie kolejnego testu. Egzaminy są ważne, ale pytanie, jakie one mają mieć znaczenie i dla kogo – dla dziecka, dla szkoły? Chcielibyśmy, aby absolwenci to były osoby, które potrafią współpracować, które żyją w społeczeństwie, które mają jakieś odniesienie do swoich korzeni. Matura nie może być jedynym i głównym celem. W moim życiu najlepszym edukacyjnym okresem był czas licealny, oczywiście w czteroletnim liceum. Był czas na spotkania, wycieczki, rozmowy, na naukę i kółko filozoficzne, a potem także na zdanie matury.
Kółko filozoficzne odsyła nas do miejsca wartości w edukacji. Coraz mniej rodziców chce posyłać dzieci na religię, młodzież też daje do zrozumienia, że traktuje to jako czas stracony. Ministerstwo nie ma odwagi, żeby wprowadzić lekcje etyki z prawdziwego zdarzenia.
Nie znam wyników badań, które potwierdzałyby tezę, że coraz mniej rodziców chce posyłać dzieci na religię. Opinie młodzieży na temat lekcji religii związane są zwykle nie z samym przedmiotem, ale z metodami nauczania i z kompetencjami nauczycieli. Znam gimnazjalistów i licealistów, którzy są zafascynowani tematyką poruszaną podczas świetnych lekcji religii.
Natomiast z wartościami w wychowaniu trzeba obchodzić się bardzo ostrożnie. Wartości nie da się nauczać. Oczywiście można o nich mówić i to w interesujący sposób, ale jakie będą tego efekty i czy zmienią się potem postawy uczniów? Myślę, że tylko w wyjątkowych przypadkach możemy się tego spodziewać.
Naszym celem nie powinien być nawet najlepszy wykład o patriotyzmie, lecz wycieczka do Muzeum Powstania Warszawskiego i stworzenie okazji do przeżycia, doświadczenia czegoś, co może młodego człowieka „skierować na wartości”. Potraktujmy wartości radykalnie poważnie, dajmy młodym przeżycie, z którym będą musieli zmierzyć się realnie, które spowoduje refleksję. Dajmy okazję do praktykowania wartości, włączając w ten proces także choćby organizacje pozarządowe. Organizacją, którą zawsze wychwalam jest harcerstwo. Kiedy jechałem na obóz na Mazury, to nikt nie prawił mi kazań o solidności, pracowitości, uczciwości, lojalności. Jeśli jednak niesolidnie rozbiłem namiot, to w nocy spałem pod gołym niebem.
Dzisiaj dużo się mówi o tym że szkoła ma być zindywidualizowana. Tymczasem akademiccy wykładowcy często narzekają, że młodzi ludzie nie potrafią budować relacji, nie potrafią współpracować. Gdzie w takim razie przebiega granica między zindywidualizowaniem a spersonalizowaniem?
Personalizacja zakłada pewną wizję osoby. Celem personalizacji jest wieloaspektowy rozwój człowieka, ale konieczne jest spojrzenie całościowe, czyli wszystkie elementy powiązane są ze sobą, każdy ma znaczenie, a cele mają także charakter przekraczający to, co indywidualne. Człowiek to istota społeczna, relacyjna, w pełni realizująca swoją osobowość w kontakcie z innymi. Indywidualizacja jest rodzajem fragmentacji rzeczywistości. W wyniku indywidualizacji skupiamy się na sobie, pogrążając się w nigdy niekończącej się autodiagnozie i analizie własnych potrzeb. Indywidualizując, zajmujemy się poszczególnymi problemami, co często prowadzi do utraty wizji całościowej.
Sama podstawa programowa wydaje się abstrahować od tej relacyjnej natury człowieka. Brakuje zadań nakierowanych na współpracę, budowanie relacji, rozwiązywanie zadań w grupie.
Trzeba mieć nadzieję, że wśród wielu już zapowiedzianych i tych oczekiwanych zmian w naszym systemie edukacji, znajdzie się miejsce i czas na współpracę i budowanie relacji. Chciałbym jednak jeszcze raz podkreślić rolę nauczyciela w tym zakresie. Mądry i dobrze przygotowany do pracy nauczyciel na każdej lekcji dba o wszystkie wymienione aktywności. Robi to już teraz, nie czekając na wielkie zmiany w systemie. Oby takich nauczycieli było jak najwięcej.
Rozmawiał Bartosz Brzyski
Bartosz Brzyski
dr Stanisław Kowal