Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Izdebski: Powierzyć dziecko światu

przeczytanie zajmie 5 min

Jakie są współczesne dzieci? Czy faktycznie znacząco różnią się od swoich rówieśników sprzed ćwierćwiecza? A może to nie współczesne dzieci są inne, ale ich rodzice, mający inną wizję dzieciństwa ich dziecka. To, co pozostaje niezmienione w wychowaniu dziecka, to zapotrzebowanie na więź. Z psychoterapeutą Ryszardem Izdebskim rozmawia Bartosz Brzyski 

Przygotowując się do dzisiejszej rozmowy, zdałem sobie sprawę, że moim największym problemem jest brak dzieci.

Ale sam Pan jest jeszcze dzieckiem i to w dwóch znaczeniach. Po pierwsze, ma Pan jeszcze zapewne żyjących rodziców. Ponadto nie ma Pan jeszcze 30 lat, czyli jest Pan w wieku, który psychologowie nazywają końcówką adolescencji. Współcześnie ludzie rozwijają się aż do trzydziestki.

Zacznijmy więc od opinii, z którą można się zetknąć nader często, że dzisiejsze dzieci od swoich rówieśników sprzed 20 lat znacząco się różnią. Są mniej cierpliwe, bardziej rozpuszczone, głośniejsze, roszczeniowe. Długo można by wymieniać. Czy z Pańskiego doświadczenia psychoterapeuty można wyciągnąć jakieś pokoleniowe różnice?

Dzisiejsze dziecko jest „monitorowane” przez swoją mamę niemalże od momentu zapłodnienia. Na początku jest to udokumentowana kropeczka, której dowód na istnienie przechowuje się na płytce lub pendrive’ie. Niedługo później dowiadujemy się, czy jest to chłopiec czy dziewczynka. W związku z tym, już od tego momentu dziecko poddawane jest działaniu ultradźwięków za pośrednictwem badań USG. Taki dźwięk jest pewnym rodzajem stymulacji, wpływającym na dziecko w sposób jeszcze dzisiaj w pełni niezbadany.

Wszystkie te technologiczne możliwości eliminują pewną perspektywę niespodzianki czy też tajemnicy. Dziecko zostaje niejako „wyciągnięte na zewnątrz”, trafia jako określony obraz na ekran laptopa. Mamy więc do czynienia z czymś w rodzaju pierwszego, obrazowego „techno-porodu”. Rodzice i bliscy zamiast z czułością spoglądać na powiększający się brzuch przyszłej matki, zaczynają identyfikować dziecko z jego zdjęciem z USG. Nie zajmujemy się dzieckiem, lecz jego wizualizacją. W konsekwencji eliminujemy nie tylko tajemnicę nowego życia, ale także przedwcześnie moim zdaniem zrywamy z intymnością. Technicyzacji, ze względu na postępujący rozwój medycyny, podlega również w pewnym stopniu już późniejszy właściwy poród.

Dziecko przychodzi na świat. Co dzieję się dalej?

Na przykład rodzice usypiają je suszarką. Wiedział Pan o tym?

Pierwszy raz słyszę.

Niech Pan sprawdzi internetowe fora rodzicielskie – suszarka, pralka, odkurzacz. Kołysanki to już nieefektywny przeżytek. Do tego w pokoiku dziecka instaluje się kamerki, które mają nas alarmować w momencie rozbudzenia się pociechy ze snu. Kiedyś dziecko zasypiało w gwarze, słyszało głosy rodziców i rodzeństwa, jak była rodzinna impreza, to wózek stał w kącie pokoju. Dzisiaj ta naturalna przestrzeń codziennych dźwięków jest często zastępowana sztucznymi „protezami”, mającymi ułatwić i przyspieszyć zasypianie.

Później to technologiczne „oprogramowanie” dziecka tylko się powiększa. Komputer, telefon, tablet, play-station, słuchawki – każde z tych urządzeń wpływa na sposób percepcji rzeczywistości, budowania relacji, odbierania i przetwarzania bodźców zewnętrznych. Wpadł ostatnio do mnie taki maluch i chciał przesunąć ekran, ale ponieważ mu się to nie udało, skwitował to stwierdzeniem „ziepsute”. Okazało się, że ma w domu urządzenia dotykowe, więc uznał, że mój monitor jest uszkodzony.

Jeżeli mama czyta dziecku bajkę wielokrotnie i zna tę bajkę, to dziecko zna ją jeszcze lepiej i poprawia mamę. Dziecko chce mieć bezpieczną, powtarzalną rzeczywistość. Jednocześnie maluch uczy się interpunkcji, bo mama robi wdech podczas czytania. Dziecko robi ten bezdech razem z nią. Bajka dostarcza mu możliwość uczestniczenia w tym świecie wyobrażonym, dziecko uczy się także kooperacji z dorosłym. Maluch, który jest tego pozbawiony – słyszy tylko jakiś dubbing, widzi symbol trójkącika „play” na odtwarzaczu, zna ikonograficzny przekaz, ale nie rozumie głębi, paradoksu, purnonsensu, abstrakcji.

Style komunikacyjne, przywiązania, rozwiązywania konfliktów kształtują się we wczesnym dzieciństwie, stąd opieka nad dzieckiem jest taka ważna. Po dziewiątym roku życia bardzo trudno jest już namówić dziecko, żeby bez użycia siły rozwiązało konflikt.

Do dziewiątego roku życia to jest ten etap kluczowy?

Jeśli chodzi o taką agresję na zewnątrz to tak. Profilaktyka przed dziewiątym rokiem życia ma szczególne znaczenie. Potem to już oduczanie sprawcy przemocy i nauka hamowania różnych emocjonalnych zachowań, wytrenowanych sposobów osiągania celów.

Konsekwencje tych wszystkich procesów są jednoznaczne – współczesne dziecko jest „przesterowane”. I to jest podstawowa różnica pokoleniowa, nie opinie o kapryśności czy roszczeniowości. To mogą być ewentualnie następstwa tej fundamentalnej różnicy.

Dziecko z tej przestrzeni nieustannych bodźców, aplikowanych sobie za pośrednictwem tych wszystkich technologicznych gadżetów, które dostaje na kolejne i kolejne urodziny od rodziców, cioci Marysi i chrzestnego Krzyśka, trafia do szkoły. I w sali lekcyjnej następuje zderzenie z nowym porządkiem funkcjonowania, który dla tych dzieci stanowi prawdziwe wyzwanie. Bodźce zostają zminimalizowane, urządzeń służących do celowego przyjemnego rozpraszania się nie ma, trzeba słuchać, pisać, przesiedzieć w tej niewygodnej ławce całe 45 minut. I co kluczowe – pojawia się nieznana im cisza. I te dzieci w tej ciszy źle się czują i zaczynają zasypiać. Żeby nie zasypiać, zaczynają się wiercić. Jak się wiercą, to nauczyciel się denerwuje. A po jakimś czasie psychiatra rozpoznaje ADHD. A to nie ADHD, tylko kłopot z dostosowaniem się do nowego stylu zachowania.

Tempo tych technologicznych zmian przekłada się już na jakościową zmianę i skutkuje tym, że rodzice nie nadążają za swoimi dziećmi. Ich sposób percepcji rzeczywistości rozjeżdża się z tym jak świat postrzegają ich pociechy. Rozdźwięk międzypokoleniowy pogłębia się.

A jest coś co nie uległo tej „technologicznej dywersji”?

Wydaje się, że to, co pozostaje niezmienione w wychowaniu dziecka, to zapotrzebowanie na więź. Dawniej wydawało się to czymś oczywistym, a w tej chwili ludzie muszą się uczyć, że bez relacji dziecko zatraci się w świecie. I nie chodzi tu o chorobę sierocą, która prowadzi do śmierci, ale o psychiczną więź matki i dziecka, która ma istotne znaczenie dla całego jego późniejszego życia. I stąd wiele współczesnych terapii zajmuje się też naprawą, rekonstrukcją tej więzi, która była lękowa, ambiwalentna, poszarpana w tym najwcześniejszym okresie życia. Tymczasem rodzice często boją się wchodzić w ten coraz bardziej nieznany im świat dziecka, obawiają się, że nie zrozumieją, nie będą w stanie „nadążyć”. I w ten sposób to, co wciąż jest najważniejsze w wychowaniu znika – relacja emocjonalna, więź, miłość.

Wspomniał Pan wcześniej, że w dzisiejszej rzeczywistości ludzie rozwijają się szybciej. Czy możemy doprecyzować w jakim zakresie się to odbywa? I na ile rozwój intelektualny i emocjonalny idą ze sobą w parze.

Prawdą jest, że dzieci rozwijają się dziś szybciej, ale zależy to od dostępu do pewnych dóbr. Zdarzają się takie dzieci,, które niemal od urodzenia podróżują z rodzicami po świecie i zwiedziły już kilkanaście krajów, a są takie, które mieszkając pod Krakowem jednocześnie nigdy w nim nie były, chyba że na wycieczce szkolnej. Tak więc w jednym bloku może mieszkać Dawid, oglądający gwiazdy z balkonu, a pod jego klatką stać Maciek, którego nie interesuje nic poza jaraniem blanta.  

Współczesne dziecko ma wiele dostępnych kanałów czy też ścieżek rozwojowych, a wcześniej miało najczęściej jedno. Kiedy byłem dzieckiem, to oglądałem seriale u sąsiada i pamiętam Rogera Moora, który grał w filmie Święty rolę głównego bohatera Simona Templara, idola wielu chłopców. Ale to był pojedynczy przypadek. Simon Templar był jeden. Teraz każde dziecko ogląda inny program telewizyjny, ma innego idola. To nie jest już Lubański ani Szołtysik. Chyba na stacji Lotos można było kolekcjonować figurki reprezentacji Polski. I okazało się, że wszystkie Kapustki zostały wyprzedane i nie można skompletować polskiej drużyny. Nie przewidziano, że dziecko – Kapustka ma 19 lat – może nagle stać się bożyszczem tłumów. Ale takich idoli wygenerowało się na tej imprezie wielu. W piłce nożnej i tak relatywnie późno można zostać taką gwiazdą, ale są takie dyscypliny, w których dzieci zostają wielkimi gwiazdami. Także już dzieci doświadczają uwielbienia tłumu. Świetnie to widać na przykładzie rynku muzycznego, na którym pojawiło się wiele nastoletnich gwiazd.

Tak jak istnieją rozmaite zasoby warunkujące różnorodność rozwojową, tak też z różnorodnością mamy do czynienia także w przypadku zaburzeń rozwojowych. I tutaj właściwie nie ma już niczego, co działa w sposób identyczny – są różne schizofrenie, różne zespoły nadpobudliwości psychoruchowej. Z bezradności psychiatrzy próbują dostarczyć ludziom opis, ale to nie są już opisy dokładne, tylko zespoły. Zespół ADHD, Aspergera, zespół alienacji rodzicielskiej, itd. Wszystko opisujemy zespołowo, ale to tylko bezradność, która oznacza, że nie ma jednej jednostki chorobowej, tylko ten zespół ma różne mutacje. Aspergerów jest tylu co ludzi. Ale łapiemy się tego i te różne zespoły dostają jakieś uśrednione leczenie. Popularność leków jest niezwykła. Rośnie powszechne przekonanie, że pastylka jest dobra na wszystko. I to przekonanie z dorosłych przechodzi na dziecko. W konsekwencji 12-latek myśli, że Apap czy Ibuprom, który jest dostępny w kiosku jest nieszkodliwy, a potem się okazuje, że może być śmiertelnie groźny. I banalizacja tego sprawia, że dzieci nie zdają sobie sprawy z istniejących zagrożeń.

Nowość stanowią także uzależnienia behawioralne, jak uzależnienie od komputera. To nie jest klasyczne uzależnienie, ponieważ nie ma tam pośrednika chemicznego, ale jakaś chemia się wytwarza podczas gry, chociażby adrenalina. To, co jest jednak istotne, przynajmniej na razie, to fakt, że dzieci nie wchodzą z komputerem w interakcję mimiczną. Komputer nie reaguje na to, czy Pan się denerwuje, gniewa, czy złości. Szybkość palców decyduje jak komputer zareaguje. Przez to ludzie, którzy grają na komputerach, są często amimiczni. Poza tym oczy ich nie muszą się specjalnie skupiać, bo ekran jest w stałej odległości. I dzieci, które grają na komputerze, są cały czas napięte, cały czas skupione, ta energia, frustracja jest gdzieś kumulowana, przechodząc często w agresję w momencie oderwania dziecko od monitora. Istotna jest także specyficzna bliskość budowana przez coraz popularniejsze wśród młodych ludzi gry sieciowe.

Rozpowszechnienie depresji wśród dzieci niezwykłe. Największa liczba udanych samobójstw dotyczy dziś dzieci. Nie ma opisu tego, dlaczego w Polsce jest tak wiele udanych samobójstw dziecięcych i młodzieżowych. Młodzieżowe były zawsze. Wystarczy spojrzeć na Romeo i Julię. Ale samobójstwa dzieci to jest coś zupełnie nowego.

O dzieciach w jakim wieku mowa?

Mówimy tu o 10-12 latkach. A z czego to wynika? Trudno jednoznacznie rozstrzygnąć, ale pewna intuicja, której niestety nie jesteśmy w stanie zweryfikować, dotyczy funkcjonowania w innym pasie transkulturowym niż kraje Zachodu.

Mówimy o tym, że rodzice nie nadążają. Wydaje mi się, że obowiązują dziś główne dwa modele wychowania. Pierwszy anachroniczny, podług zasady „jak mnie wychowano, tak i ja wychowam”. Drugi bezstresowy, partnerski, koleżeński, pobłażliwy.

Kłopotem jest to, że wychowywać dzisiaj jest trudniej. Wychowanie jest rodzajem treningu, a te metody jeszcze bardziej się wysubtelniły. A nie wszyscy jesteśmy urodzonymi trenerami. Wreszcie wielu rodziców pragnie, żeby ich dziecko było tak piękne i tak mądre jak dziecko kolegi, sąsiada, brata. Strasznie trudno znieść tę frustrację, że inne dziecko, nawet bez specjalnych zasług się rozwija, a nasze ma kłopoty. Ta potrzeba posiadania jak najlepszego „towaru” jest silna.  I o ile towar można kupić, to dzieci niekoniecznie potrafią sprostać oczekiwaniom rodziców. Jak ono nie spełnia pokładanych w nim nadziei, to rodzic tym bardziej chce wcisnąć go w jakąś ramkę, żeby jak najlepiej wyglądało. Model partnerski jest drogą donikąd. Rodzice chcą być dziecku partnerem, którym ono nie jest. To obiekt wychowania.

Wychowanie dziecka to ciągłe napięcie pomiędzy potrzebą delegowania dziecka i jego przywiązania. Delegare – posyłam cię w świat i powierzam ci misję w tym świecie, kłóci się z poczuciem więzi. Jak mogę Cię posłać, jeżeli mam cię tylko jednego, chcę cię mieć zawsze, boję się o ciebie. Bez więzi człowiek nie żyje, ale dusi się bez separacji. My się separujemy i wiążemy na przemian. To wiązanie i delegowanie, odbywające się na  poziomie Id, Ego, Superego, jest klasyczne. Wszyscy rodzice to robią. Tata, który nigdy nie był za granicą deleguje swoje dziecko, żeby pojechało i żyje życiem tego dziecka. Albo jeśli kiedyś się bał, deleguje dziecko do boksu, do bezczelności. Innym sposobem jest delegacja i wiązanie na poziomie Super Ego kiedy mama mówi – naturalnie, idź na imprezę. Masz tu 20 zł, nie mamy więcej, a ja w tym czasie wypiorę Ci skarpetki.

Kończąc rozmowę, wróćmy do jej początku. Powiedział Pan, że człowiek dojrzały to ten u progu 30 roku życia. Czy to się zmienia na przestrzeni dekad? Spotkałem się z opinią, że późniejsze wejście w dorosłość jest wynikiem wydłużenia edukacji. Obecnie często do 24 roku życia.

To, co się zmieniło w sposób paradoksalny, także przez edukację, to uzależnienie od rodziców. Chociaż można być w związku na odległość, uprawiać seks, nawet mieć dziecko, można jednocześnie nadal mieszkać z rodzicami. Ludzie przesuwają związek z partnerem w czasie. U kobiet tę granicę wymusza biologia. 30-35 lat to ostatnia pora na posiadanie dziecka.

W grę wchodzą także przyczyny intelektualne – kolejny kierunek studiów, kolejny fakultet ma nam zapewnić dobrze płatną pracę. Rzeczywistość okazuje się jednak złośliwa. Pracy nie ma, lata minęły. Zaczynają się pojawiać konsekwencje – bezradność, frustracja, neurotyzm. Adolestencja przewleka się wtedy przesadnie. Prowadzimy obecnie terapię także dla tzw. grup młodych dorosłych, ludzi, którzy są zagrożeni wykluczeniem nie dlatego, że mają złe rodziny czy umysły, tylko że to dziecko za długo w nich przetrwało i nie narodził się dorosły.

Faktycznie jest tak, że dzisiaj jest problem z brakiem punktu krytycznego między młodością a dorosłością?

Tak. Rodzice dziś chętniej zatrzymują dziecko, bo jest jedno. Bardzo trudno się z tym jedynakiem rozstać. Dziecko wie, że rodzice nie mają nic przeciwko, żeby mieszkało z nimi zawsze i żeby nie odchodziło. Separacja jest trudnym procesem, bo zawiera w sobie ból rozstania i możliwość porażki i nie każdy rodzic ma w sobie ufność, że jest dobrym rodzicem tylko wtedy, kiedy powierzy dziecko światu.

Rozawiał Bartosz Brzyski