Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
dr Krzysztof Mazur  7 lipca 2016

Europo – wracamy do gry!

dr Krzysztof Mazur  7 lipca 2016
przeczytanie zajmie 9 min

Bądźmy szczerzy – nie chodziło tylko o piłkę. Przecież w sporcie rzadko chodzi tylko o sport. Walijska drużyna rugby to nie jest zwyczajny zespół, ale zwornik tożsamości narodowej wspólnoty pozbawionej suwerenności. Jamajscy sprinterzy to jedyna szansa dla mieszkańców nic nie znaczącej wysepki, by na zakończenie kolejnych Igrzysk na oczach całego świata utrzeć nosa potężnemu sąsiadowi. Podobnie Niemcy, zdobywając mistrzostwo świata w 2014 roku, wykorzystali tę imprezę do pierwszego w powojennej historii masowego manifestowania swojego patriotyzmu. Sprzyjała temu drużyna złożona z wielu potomków emigrantów, co miało być symbolem nowego niemieckiego społeczeństwa spod znaku „multikulti”. Sport angażuje nas tak dlatego, że przelewamy na sportowych ulubieńców nasze osobiste potrzeby, aspiracje, pragnienia. Tak było z polską reprezentacją na Euro.

Piłka nożna jako „ofiara transformacji”

Bo przecież w tym wszystkim chodziło o przełamanie tej cholernej zapaści, w którą wpadliśmy w ostatnim dwudziestopięcioleciu. Jeszcze w 1982 r. zdobyliśmy 3. miejsce mistrzostw świata. Po ’89 roku taka przygoda w seniorskiej piłce nigdy nam już się nie przytrafiła. Ba, przez wiele lat w ogóle nie byliśmy w stanie awansować na duże imprezy piłkarskie, a kiedy już do tego dochodziło, nie wychodziliśmy z grupy. O naszych spektakularnych porażkach trubadurzy komponowali nawet piosenki. W efekcie w 2011 r. znaleźliśmy się na zaszczytnym 68. miejscu w rankingu FIFA. Lądowanie w nowych realiach było zatem bardzo bolesne. Piłka nożna, mocno dotowana przez przemysł ciężki w okresie PRL-u, wraz z nim przeżyła strukturalną zapaść w wolnej Polsce. Sport przeszedł taką samą bolesną transformację, jaka dotknęła górników, stoczniowców czy hutników. Piłkę nożną można tym samym uznać za jedną z „ofiar transformacji”.

Na kłopoty z finansowaniem sportu nałożyła się strukturalna słabość państwa niepotrafiącego poradzić sobie z patologiami. W ten sposób rodzimy futbol stał się siedliskiem korupcji o nieprawdopodobnej skali. Do 2011 r. w aferze korupcyjnej oskarżono ponad 600 osób, w tym byłego selekcjonera reprezentacji narodowej, znanego komentatora telewizyjnego, a nawet kilku masażystów (sic!). W proceder korupcyjny zaangażowane były 52 kluby piłkarskie, w tym praktycznie wszystkie liczące się w kraju. Trzeba było ogłosić dla nich amnestię, bo chcąc ukarać wszystkich degradacją do niższych lig, nie byłoby jak skompletować Ekstraklasy. Polska piłka z silnej europejskiej marki stała się siedliskiem patologii charakterystycznych dla słabości strukturalnych III RP.

Pokolenie blokowisk bierze życie „na klatę”

Co zrobiło w ostatnich kilkunastu latach wielu młodych lekarzy, naukowców czy inżynierów, którzy zastali podobnie patologiczne układy w swoich obszarach życia zawodowego? Wybrało emigrację. Tą ścieżką poszło również wielu utalentowanych młodych piłkarzy. Wojciech Szczęsny w wieku 16 lat ląduje w szkółce piłkarskiej Arsenalu, Grzegorz Krychowiak w akademii Girondins de Bordeaux, rok starszy Piotr Zieliński we włoskim Udinese, a 18-letni Arkadiusz Milik w Bayerze Leverkusen. Emigracyjnego chleba skosztowało większość naszych reprezentantów na Euro. Emigracja staje się tym samym doświadczeniem pokoleniowym łączącym ponad 2 miliony naszych emigrantów zarobkowych z ekipą Adama Nawałki. Takie porównanie może komuś wydać się przesadzone. Przecież bycie supergwiazdą w Bayernie Monachium nie ma nic wspólnego z zatłoczonym emigracyjnym mieszkaniem portowej dzielnicy Manchesteru. Prawda jest jednak taka, że praktycznie wszyscy oni nie wyjeżdżali na Zachód w glorii piłkarskich gwiazd, ale w charakterze Gastarbeiterów, wyrobników nic nie znaczących w międzynarodowych elitach piłkarskich. Codzienną pracą i profesjonalizmem musieli od zera wywalczyć swoją pozycję zawodową. Nie jest zresztą tajemnicą, że przez wiele lat opinia o polskich piłkarzach była na Zachodzie fatalna, czego symbolem może być kariera Wojciecha Kowalczyka. Jeden z najbardziej utalentowanych napastników pokolenia lat 90. zasłynął w Betisie Sevilla głównie rozrywkowym stylem życia. Zła opinia odbijała się na kwotach płaconych za polskich piłkarzy, które przez wiele lat były niższe niż ich realny potencjał. To właśnie „brak mody” na zawodników z naszego kraju sprawił, że do tego lata najdroższy polski piłkarz kosztował jedynie 7,4 mln euro (Jerzy Dudek), podczas gdy za zawodników z krajów tak egzotycznych jak Wybrzeże Kości Słoniowej płacono ponad 35 mln euro. Szklany sufit przebił dopiero kilka dni temu Grzegorz Krychowiak. „Orły Nawałki” musiały zatem na Zachodzie odbudowywać fatalną opinię, którą pozostawili im starsi koledzy. Ta walka o szacunek i uznanie Zachodu swoją codzienną pracą jeszcze bardziej zbliża ich do rodzimych hydraulików czy lekarzy, którzy także musieli walczyć z negatywnymi stereotypami na temat Polaków.

A przecież gorzki smak emigracyjnego chleba jest już jaśniejszą częścią tej historii. Wcześniej liderzy drużyny Nawałki musieli zmierzyć się z dużo poważniejszymi przeciwnościami losu, o czym często zapominamy. Lubimy bowiem na nich patrzeć przez pryzmat obecnych sukcesów, a nie krętej drogi, którą musieli przejść. Pierwszy trener Arkadiusza Milika był jego „przyszywanym tatą”, bo biologiczny ojciec opuścił rodzinę, gdy ten był bardzo małym chłopcem. Rodzina Krzysztofa Mączyńskiego mierzyła się z trudną sytuacją finansową, gdy ojciec popadł w alkoholizm, a utrzymywać i wychowywać ich musiała mama. Kamil Grosicki w wieku 17 lat uzależnił się od hazardu, przez co w stołecznych kasynach przepuścił prawdziwą fortunę. Michał Pazdan dorastał na Nowej Hucie, gdzie „dużo się działo”, „można się było nauczyć życia”, po każdym meczu wracało się „wesołym autobusem”, czasem na 24 godziny lądując na „dołku”. Tata Kamila Glika pracował na kopalni w Niemczech, gdzie popadł w alkoholizm, przez co Kamil musiał być ojcem dla swojego młodszego brata, choć i przyszłemu filarowi polskiej obrony zdarzało się mocno imprezować, kupując nielegalny alkohol w melinach. Łukasz Piszczek w wieku 21 lat, grając w Zagłębiu Lubin, był czynnie zaangażowany w aferę korupcyjną. Ojciec Roberta Lewandowskiego umarł, gdy ten miał 16 lat, przez co ten „szybko musiał stać się dorosły”. W trakcie kłótni rodzinnej ojciec jedenastoletniego Jakuba Błaszczykowskiego zamordował na jego oczach mamę Kuby, przez co ten jako nastolatek chciał popełnić samobójstwo. Tylko spoglądając z perspektywy tych „krętych ścieżek”, zrozumiemy fenomen tej drużyny. A może nawet coś więcej niż tylko tej drużyny. Rozbite rodziny, alkohol, blokowiska, marzenia o wielkiej sławie, trener zastępujący ojca, noc na „dołku” – tak wyglądały „społeczne koszty transformacji”. Tego doświadczyło pokolenie wchodzące w dorosłość w III RP. Dlatego film fabularny opowiadający losy tej jedenastki byłby świetnym portretem całego pokolenia młodych Polaków.

Pomimo tych wszystkich życiowych zakrętów – im się jednak udało. Wzięli życie „na klatę”, zacisnęli zęby, poszli na odwyk, otrzeźwieli po kolejnej nieprzespanej nocy, wyciągnęli wnioski z błędów otaczających ich dorosłych. Wykazali jakąś przedziwną dojrzałość, jakby chcieli przekroczyć beznadzieję otaczającego ich świata. Lewandowski wszedł do wąskiego grona piłkarzy wymienianych w kontekście „Złotej Piłki”. Krychowiak dwukrotnie wygrał Ligę Europy. Glik swoją walecznością wywalczył status kapitana Torino i żywej legendy tego klubu. Piszczek zasłużył na miano jednego z najlepszych prawych obrońców świata. Milik zdobył ponad 50 bramek dla legendarnego Ajaksu Amsterdam. Razem stworzyli drużynę, jakiej nie mieliśmy w tym dwudziestopięcioleciu. Drużynę bez kompleksów jadącą na dużą imprezę, mierzącą w zwycięstwo, która dzięki dojrzałej grze doszła do ćwierćfinałów. Drużynę, która największą klasę pokazała jednak zaraz po odpadnięciu z tego turnieju. Nie zafundowali nam znanej śpiewki „nic się nie stało”, ale jasno przyznali, że aspiracje były większe, Portugalia i Walia do ogrania, a w zasięgu był nawet finał. Znakomicie oddaje to bardzo popularny wywiad z Fabiańskim, gdzie nasz bramkarz miał żal do siebie, bo w dwóch seriach rzutów karnych nie obronił żadnego z nich. Ducha tej drużyny najlepiej oddał jednak Błaszczykowski. Zapytany, jak się czuje po niewykorzystaniu karnego, odparł: „Biorę to na klatę (…) Będę dalej walczył. W moim życiu zbyt wiele razy leżałem na ziemi, żeby nie wiedzieć, że najważniejszą rzeczą jest to, żeby dalej walczyć”. Mówiąc o przelewaniu osobistych aspiracji na sportowych ulubieńców, to właśnie miałem na myśli. Każdy z nas chciałby mieć siłę tak odpowiedzieć w chwili największej zawodowej porażki.

Najbardziej ujmujące w tej drużynie jest jednak to, że sukces ich nie zmienił. Grają w coraz lepszych klubach, coraz więcej zarabiają, właśnie weszli do najlepszej ósemki Europy, a gdzieś w środku zostali tymi samymi chłopakami z podwórka w Nowej Hucie czy osiedla „N” w Tychach. Grosicki bez obciachu przyznaje się, że biegając słucha disco-polo. Szczęsny i Krychowiak w trakcie konferencji prasowej zakładają się, kto wtrąci do wypowiedzi niepasujące do kontekstu słowa, takie jak „Bierhoff” czy „Dida”. Po wygranych eliminacjach, niezrażeni obecnością Prezydenta RP, tańczą i śpiewają w szatni w rytm niewyszukanych słów „Bałkanicy” („Będzie / Będzie zabawa / będzie się działo”). Poproszeni przez Krucjatę Młodych Lewandowski i Błaszczykowski przyłączają się do akcji „Nie wstydzę się Jezusa”. Jakby byli głusi na trwającą od wielu lat propagandę, że polskość i katolicyzm to coś wstydliwego, co należy jeśli nie porzucić, to przynajmniej schować, „idąc do Europy”. W epoce „kryzysów autorytetów” takie proste gesty mogą mieć dla wielu młodych większe znaczenie niż kolejne intelektualne dysputy rodzimej inteligencji.

Pokolenie „złotej ery” dokłada swoją cegiełkę

W narracji pokoleniowej łatwo popaść w przesadę, gloryfikując jedno pokolenie, pomniejszając inne. Euro było jednak wyjątkowe także pod względem współpracy międzypokoleniowej. Nie byłoby pierwszej ósemki Europy, gdyby nie Adam Nawałka, który wyrwał nas z chocholego tańca między postkomunizmem a postkolonializmem. Przez ostatnie dwadzieścia pięć lat w kontekście selekcjonera reprezentacji wybór ograniczał się bowiem do tych dwóch opcji. Albo „przedstawiciel polskiej myśli szkoleniowej” mentalnie zanurzony w PRL-u, albo „fachowiec z Zachodu”. Nawałka jest chyba pierwszym selekcjonerem reprezentacji, który przełamuje ten absurdalny dylemat „albo Polak, albo profesjonalista”. Pokazuje, że trenerzy urodzeni nad Wisłą nie są genetycznie upośledzeni i są w stanie zgłębiać nowoczesne metody treningowe, korzystać z dostępnych narzędzi analitycznych, dostrzegać ogromną rolę takich pozornie drobnych elementów jak żywienie czy odnowa biologiczna. Doczekaliśmy się wreszcie profesjonalnego trenera umiejącego przekonać piłkarzy do swojej wizji. Nawałka, jako uczestnik MŚ w 1978 r., łączy w ten sposób najlepsze generacje polskiej piłki. I ten przykład ma swój szerszy kontekst społeczny. Dylemat „postkomunizm lub postkolonializm” przez lata pokutował w zarządzaniu publicznym. Polska administracja była miotana między brakiem jakiejkolwiek długofalowej strategii i kolesiostwem lub przyjęciem zewnętrznej strategii narzuconej nam przez środki europejskie. Nawałka pokazuje, że po dwudziestu pięciu latach stać nas wreszcie na rodzimą myśl strategiczną.

Największy jednak postęp dokonał się gdzie indziej. Każdy, kto chodzi na mecze, wie, że kibiców dwóch zwaśnionych klubów pogodzić może tylko wspólny wróg. Przez lata były nimi policja i Polski Związek Piłki Nożnej, co znajdowało upust w licznych wulgarnych przyśpiewkach. Nie wiem, czy zmienił się ostatnio społeczny odbiór policji. Jednak PZPN za czasów prezesury Zbigniewa Bońka wykonał gigantyczną pracę. Boniek otworzył związek na kontakty i standardy międzynarodowe, dzięki czemu Warszawa była gospodarzem finału Ligi Europy, a w przyszłym roku Polska zorganizuje Mistrzostwa Europy do lat 21. W miejsce Zdzisława Kręciny, legendarnego sekretarza generalnego Związku, ucieleśniającego wszelkie stereotypy PRL-oskiego działacza sportowego, zatrudnił Macieja Sawickiego. Ten absolwent MBA, Harvard Business School oraz prestiżowej Executive Master in European Sport Governance od kilku lat zmienia filozofię działania PZPN-u. W tym czasie: odbudowano wiarygodność Związku po aferze korupcyjnej; zwiększono przychody organizacji z 90 mln do 150 mln PLN rocznie; sprofesjonalizowano działania; postawiono na szkolenie młodzieży, w tym autorski program „Pro Junior System PZPN”, z którego corocznie trafia 10 mln PLN do klubów głównie niższych lig; dokonano głębokiej restrukturyzacji zatrudnienia; wreszcie stworzono serwis sportowy „Łączy nas piłka”, który ma 600 tys. unikalnych użytkowników miesięcznie, generując w tym czasie ponad 8 mln odsłon. Celem jest solidna liga i reprezentacja regularnie sięgająca po medale. PZPN udowadnia, że nawet najbardziej znienawidzona społecznie instytucja jest w stanie dokonać w krótkim czasie jakościowego skoku cywilizacyjnego. Niech będzie to inspiracją dla całej polskiej administracji.

Gramy dalej

W występie naszej reprezentacji na Euro nie chodziło zatem tylko o piłkę. Pozytywne emocje związane z tą drużyną oddają rosnące aspiracje Polaków. Dopingując im, w pewien sposób dopingowaliśmy lepszej połówce nas samych. Ciężko pracując przez ostatnie lata chcemy wreszcie wyrwać się z tej cholernej przeciętności, bo nie interesuje nas 68. miejsce na świecie w jakimkolwiek rankingu. Pracując w różnych miejscach na całym świecie, wykonując różne zawody – od informatyków, hydraulików, naukowców, po lekarzy, budowlańców czy piłkarzy – widzimy, że w niczym nie jesteśmy gorsi od naszych partnerów z Zachodu. Niczego nie musimy się wstydzić, ukrywać, wyrzekać. Solidną pracą stać nas na bycie liderami praktycznie każdej branży. Może jeszcze nie tym razem, bo w życiu czasem nie strzela się karnego. Bierzemy to jednak na klatę. Za dwa lata wrócimy mocniejsi, w sam raz na mistrzostwa świata.

Post scriptum

Ten tekst powstał pod wpływem pewnego telefonu. Dzień po ćwierćfinale zadzwonił Wojtek, absolwent automatyki na AGH, który pracuje dla niemieckiej firmy uruchamiającej linie produkcyjne fabryk samochodowych na całym świecie. Przełożony Wojtka, o trzydzieści lat starszy Niemiec, lubi powtarzać, że zarządzanie firmą prędzej czy później przejmą polscy inżynierowie. Mają świetną renomę, a młodym Niemcom nie chce się uczyć matematyki.

W czasie Euro ich firma uruchamiała nową linię produkcyjną Opla w hiszpańskiej Saragossie. Po co dzwonił Wojtek? „Jak byliśmy dzieciakami, to każdy na podwórku chciał mieć koszulkę z Ronaldo. O koszulkach z polskimi piłkarzami nikt z nas nawet nie myślał. Wczoraj, oglądając ćwierćfinał Polaków w saragoskiej knajpie, zobaczyłem małego Hiszpana w koszulce z nazwiskiem Krychowiak” – powiedział. „Jasne, że to była koszulka Sevilli. Ale może niedługo każdy młody chłopak w Europie będzie chciał mieć koszulkę polskiej reprezentacji. Wracamy do gry o duże stawki. Wiesz, pomysły szefa o przejmowaniu niemieckiej firmy dotąd uważałem za oderwane od rzeczywistości bujdy. Wczoraj, na widok tej koszulki, zacząłem o tym myśleć inaczej”.