Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Agata Kukwa, Marcin Kowalik  22 kwietnia 2016

Kowalik: Warto skoncentrować się na Skandynawii

Agata Kukwa, Marcin Kowalik  22 kwietnia 2016
przeczytanie zajmie 7 min

Inicjatywa, taka jak „Invest in Pomerania”, była – i wciąż jest – bardzo potrzebna. Brakuje jednak „przeciwwagi” dla niej w postaci czegoś na kształt „Invest from Pomerania”, która mogłaby wspierać eksport naszej myśli technologicznej i rozwój pomorskich start-upów. Co więcej, jeśli już przyciągamy tutaj dużego gracza, to dlaczego nie proponować mu np. budowy wspólnego laboratorium badawczego, z którego korzystałaby zarówno jego załoga, jak i małe, lokalne firmy innowacyjne. Dolina Krzemowa nie musi być jedynym kierunkiem. Można też wsiąść na prom do Sztokholmu i w niedługim czasie znaleźć się w miejscu, gdzie swoje oddziały mają największe fundusze na świecie, społeczeństwo jest jednym z najbardziej zamożnych na globie i w naturalny sposób szuka swojego zasięgu gospodarczego oddziaływania w basenie Morza Bałtyckiego. Szwedzi mają kapitał finansowy, nie posiadają za to aż tak dużego kapitału ludzkiego, jakim dysponujemy my. Z Marcinem Kowalikiem, założycielem Black Pearls VC oraz członkiem Komitetu Interesariuszy Narodowego Centrum Badań i Rozwoju rozmawia Agata Kukwa.

Pomorze jest coraz częściej kojarzone z mocnym sektorem ICT/IT. Ściągają tutaj zagraniczni inwestorzy z branży, pojawiają się też coraz częściej lokalne start-upy, o których głośno jest w branżowych mediach – i to nie tylko tych krajowych. Czy można zatem powiedzieć, że dysponujemy w regionie unikalnym potencjałem w tej dziedzinie?

Potencjał na pewno jest duży. Niemniej jednak rynek firm innowacyjnych równie dobrze, a w niektórych wypadkach lepiej, rozwinął się w innych dużych, polskich miastach, jak Warszawa, Kraków, Poznań czy Wrocław. My trochę przespaliśmy moment, w którym można było wykorzystać to, co powstało na bazie Wirtualnej Polski. Pojawiły się różne, bardzo dobre „odpryski” tego projektu, jak np. IVO Software, jednak wydaje mi się, że przegapiliśmy trochę szansę na zebranie tych zasobów „do kupy” i zbudowanie odpowiedniej masy krytycznej.

Zasobów, czyli?

Czyli przede wszystkim ludzi, bo to oni są głównym potencjałem w przedsięwzięciach w branży IT. Oni tworzą innowacyjne pomysły i próbują je przerodzić w biznesy.

Kadr w tej branży chyba nam nie brakuje? Inwestorzy często podkreślają to, że przychodzą do nas, bo łatwo im znaleźć tu wykwalifikowanych pracowników.

Od pewnego czasu jest o to coraz trudniej. Coraz to nowe inwestycje zagraniczne w branży powodują wzrost popytu na pracowników sektora IT. Jedno nowe, większe tego typu przedsięwzięcie może zassać wszystkich absolwentów Politechniki Gdańskiej z jednego rocznika! Dlatego też coraz częściej regularną pracę dostają studenci informatyki i kierunków pokrewnych z piątego, czwartego, a nawet trzeciego roku. Pamiętajmy też, że te firmy, które już się u nas osiedliły, również się rozwijają i zatrudniają nowych pracowników.

Skoro młodzi ludzie łatwo dostają dobrze płatną pracę, to chyba należy się tym cieszyć.

Zależy z jakiej perspektywy na to spojrzymy. Jeśli przez pryzmat bezrobocia, które notabene w tej branży praktycznie nie występuje, to oczywiście jest to trend pozytywny. Jednak duża konkurencja o pracownika powoduje dynamiczny wzrost płac w branży, którego często nie wytrzymują nasze rodzime przedsiębiorstwa. Międzynarodowe korporacje praktycznie zawsze będą w stanie przebić polską firmę w kwestii zarobków. Nawet jeśli zdecydują się na zatrudnianie coraz młodszych osób i szkolenie ich, to jest wielce prawdopodobne, że w niedługim czasie utracą ich właśnie na rzecz firm zagranicznych. Tutaj widzę pewne zagrożenie dla rozwoju polskich start-upów, innowacji i myśli technologicznej.

A więc paradoksalnie dynamiczny rozwój sektora kojarzonego z innowacyjnością i kreatywnością może osłabiać proces powstawania polskich czy pomorskich unikatowych, technologicznych biznesów?

To oczywiście pewnego rodzaju skrót myślowy, bo obecność podmiotów zagranicznych ma swoje plusy, ale w jakimś sensie tak właśnie jest. Tym, co niesie za sobą wysoką wartość intelektualną, która będzie zostawać tu na miejscu, są start-upy, przegrywające dziś walkę o talenty. Nie będzie innowacji, bez innowacyjnych ludzi. Dzisiaj, czemu trudno się dziwić, znaczna część z nich wybiera lepiej płatną pracę w oddziałach wielkich koncernów, wypracowując dla nich rozwiązania, które nie są licencjonowane tu u nas, tylko za granicą, w spółkach-matkach. Trudno w takiej sytuacji myśleć o budowaniu nowej gospodarki opartej o wysoką wartość dodaną.

Czy chce Pan przez to powiedzieć, że powinniśmy przestać ściągać do siebie zagraniczne podmioty?

Nie, to by było rozwiązanie tyleż ekstremalne, co niemądre. Nie zamykajmy się na zagraniczny kapitał, bo, tak jak powiedziałem wcześniej, on nam bardzo dużo dał, sporo nas nauczył i pewnie będzie to robił nadal. Sądzę jednak, że te podmioty świetnie sobie poradzą bez pomocy, jakiej im teraz udzielamy. Inicjatywa, taka jak „Invest in Pomerania”, była – i wciąż jest – bardzo potrzebna. Brakuje jednak „przeciwwagi” dla niej w postaci czegoś na kształt „Invest from Pomerania”, która mogłaby wspierać eksport naszej myśli technologicznej i rozwój pomorskich start-upów. Co więcej, jeśli już przyciągamy tutaj dużego gracza, to dlaczego nie proponować mu np. budowy wspólnego laboratorium badawczego, z którego korzystałaby zarówno jego załoga, jak i małe, lokalne firmy innowacyjne.

Znając pietyzm, z jakim wielkie koncerny strzegą swoich technologii i patentów wydaje się, że taka współpraca mogłaby być trudna do wyegzekwowania.

Kiedyś, gdy powstawały u nas na potęgę sklepy wielkopowierzchniowe, nikt nie myślał o tym, że można od inwestora wymagać wybudowania nowego układu drogowego, który jest w stanie obsłużyć ruch po otwarciu takiego marketu. Dzisiaj to normalne – gminy wydając pozwolenia na budowę, zastrzegają, że właściciel musi przeprowadzić tego typu inwestycje. Tutaj może być podobnie.

A może jeśli mamy problem z niedostateczną liczbą ludzi o pożądanym wykształceniu, to warto pomyśleć o przyciąganiu ich z zewnątrz?

Zgadza się i tutaj też widzę pole do działania mądrej polityki publicznej. Jeśli przychodzi inwestor, to niech zagwarantuje, że np. 20% kadry będzie napływowe. To z jednej strony zluzuje presję płacową, a z drugiej napływ wykwalifikowanej kadry spowoduje pewien wzrost różnorodności kompetencyjnej. To jest tylko kilka przykładowych narzędzi, jakimi możemy wspierać pomorskie start-upy. Jeśli nie zbudujemy drogi dostarczania kadr i równoważenia poziomu płac pomiędzy dużym a małym, to zapomnijmy o tym, że tutaj będą powstawać innowacyjne mikroprzedsiębiorstwa. Zapomnijmy też, że będą pojawiać się inwestorzy, którzy zainwestują w te firmy i wreszcie zapomnijmy o globalnym sukcesie naszej myśli technologicznej.

Jeśli już jesteśmy przy inwestorach – nierzadko można usłyszeć, że polscy inwestorzy raczej niechętnie inwestują w start-upy. Wolą mniej ryzykowne przedsięwzięcia.

Polska klasa przedsiębiorców, czy też inaczej mówiąc – kapitalistów, uformowała się na początku lat 90. w oparciu o tradycyjne branże. Dla większości z nich wciąż większą wartość mają nieruchomości i linie produkcyjne niż B+R czy marketing. To się jednak zmienia, następuje zmiana pokoleniowa, także na czele największych rodzimych „imperiów finansowych”. To naturalny cykl. Sądzę więc, że będziemy mieli coraz więcej odważnych wejść polskiego kapitału w spółki innowacyjne. My w swojej działalności próbujemy też „łączyć” te dwa światy – doświadczonych przedsiębiorców zachęcamy do inwestowania w firmy z naszego portfela, start-upowcom dajemy zaś możliwość skorzystania z doświadczenia i biznesowego know-how zgromadzonego przez tych pierwszych.

Pomorskie start-upy mogą też szukać pieniędzy za oceanem. UXPin się to udało – pozyskali oni od amerykańskich inwestorów bodajże 5 mln dolarów na rozwój. Organizowane są przecież wyjazdy do Doliny Krzemowej dla młodych, polskich firm. Czy taka forma pomocy się sprawdza?

Sam kilkukrotnie byłem w Dolinie Krzemowej i muszę stwierdzić, że takie wyjazdy kompletnie nie są dla młodych firm. To są raczej wycieczki turystyczne. Po pierwsze, nie da się zrobić biznesu w ciągu trzech tygodni – na pewno nie przekonamy w tym czasie inwestora. Co więcej, bardzo często jest tak, że polskie start-upy jadą tam w ramach pewnych polskich programów. Spotykają się z Polakami, rozmawiają o polskich problemach, polskich programach w Stanach. Niepolski jest jedynie język rozmów, bo rzeczywiście odbywają się one po angielsku. Jeśli jedzie się tam w ramach pewnych programów, to automatycznie pojawiają się wokół nas firmy consultingowe. Doradztwo w tej branży musi być bardzo specyficzne. Jeśli chce się pomagać wszystkim firmom naraz, jakby „z szablonu”, to tak naprawdę nie pomaga się nikomu.

Jeśli nie z programu, to może na własną rękę?

Taki pobyt to koszt około 30-40 tys. złotych na osobę. Proszę sobie wyobrazić, że start-up ma ponieść takie koszty. To jest nierealne. Nie da się lecieć na księżyc, jeśli dysponuje się jedynie kapitałem pozwalającym na zakup malucha. Do tego dochodzi jednak inna kultura, inna mentalność i inny styl życia.

Czyli są zdani na rodzimych inwestorów lub ewentualnie na pomoc publiczną.

Niekoniecznie. Mogą np. wsiąść na prom do Sztokholmu i w niedługim czasie znaleźć się w miejscu, gdzie swoje oddziały mają największe fundusze na świecie, społeczeństwo jest jednym z najbardziej zamożnych na globie i w naturalny sposób szuka swojego zasięgu gospodarczego oddziaływania w basenie Morza Bałtyckiego. A my w tym rejonie jesteśmy w zasadzie największą potęgą demograficzną – nie licząc oczywiście Niemiec, które jednak są dużo bardziej zglobalizowane. Szwedzi mają kapitał finansowy, nie posiadają za to aż tak dużego kapitału ludzkiego, jakim dysponujemy my. Podobna sytuacja jest zresztą w Norwegii. Gdybyśmy skoncentrowali się wokół Bałtyku i Skandynawii, to zyskalibyśmy dostęp do naprawdę olbrzymich środków finansowych.

Geograficzna bliskość to szansa na częstsze i intensywniejsze kontakty.

Pozyskanie inwestora i pozyskanie rynku to nie jest wyjazd raz na rok na trzy tygodnie. Musimy mozolnie budować relacje z tamtejszymi inwestorami. Trzeba się spotykać, rozmawiać, negocjować w sposób ciągły. W jednej z naszych spółek mamy inwestora z Norwegii, z którym współpracujemy od 2011 roku. Prawie półtora roku zajęło nam zrobienie dużego kroku w procesie współpracy. Kolejny kamień milowy został „położony” całkiem niedawno. A więc jest to okres 4-5 lat! Nasze członkostwo w Unii Europejskiej, „Zielona Wyspa” itd., zrobiły dużo pozytywnego PR-u, ale w Skandynawii ciągle patrzą na nas jako na rynek ryzykowny. Im więcej przykładów udanej współpracy, tym kolejnym firmom będzie łatwiej. Jestem przekonany, że ten kierunek jest dla nas właściwy.

Mówi się, że Dolina Krzemowa nie powstałaby bez hojnej pomocy m.in. amerykańskiego Departamentu Obrony. Polskie władze też powinny wspierać nasz sektor technologiczny?

Widzę tutaj dwie zasadnicze role dla sektora publicznego. Po pierwsze, państwo czy też samorządy mogłyby finansowo wspierać innowacyjne firmy. Nie chodzi mi jednak o to, by robiły to samodzielnie. Pojawienie się pieniędzy publicznych powinno być pewnego rodzaju gwarantem czy też formą zmniejszenia ryzyka dla inwestorów prywatnych, którzy absolutnie muszą być nieodłącznym elementem takich wspólnych przedsięwzięć. To oni weryfikują biznesową sensowność nowatorskich rozwiązań. Urzędnicy nigdy nie zrobią tego tak dobrze – to nie leży w „naturze” administracji publicznej.

Po drugie – miasto Gdańsk to największe przedsiębiorstwo na Pomorzu. Dlaczego nie mogłoby ono testować pewnych rozwiązań w przestrzeni swojego działania? Przykładowo w obszarze inteligentnego zarządzania budynkami, których ma pod swoim zarządem bardzo wiele. Takie pierwsze wdrożenie jest nieocenione dla start-upa. Jeśli może się on nim pochwalić, to z jednej strony dużo lepiej dopracuje swój produkt, a z drugiej znacznie łatwiej będzie w stanie przekonać do siebie inwestorów i klientów na całym świecie.

Rozmawiała Agata Kukwa.