Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Plich: Sprzeciw wobec aborcji nie ma charakteru konfesyjnego

przeczytanie zajmie 14 min

Gdzie szukać źródeł nauczania Kościoła ws. aborcji? Podstawowy porządek argumentacji pochodzi z rozumu naturalnego, do którego używania powołany jest każdy człowiek. Nie potrzeba więc chodzić co niedzielę do kościoła, aby to zrozumieć. Spór o status ludzkiego płodu ma charakter naturalnego rozumowania antropologiczno-etycznego, a współcześnie uzyskał on dodatkowo potężne wsparcie ze strony biologii. Z biologicznego punktu widzenia poza poczęciem nie jest bowiem możliwe wskazanie innego, obiektywnego momentu w rozwoju embrionalnym czy płodowym, w którym zaczynać by się miało życie człowieka. Z o. Robertem Plichem OP, doktorem teologii i wicerektorem Kolegium Filozoficzno-Teologicznego Dominikanów w Krakowie rozmawiają Bartosz Brzyski i Piotr Kaszczyszyn.

Zasadniczy problem w dyskusji o aborcji dotyczy naszym zdaniem porządku argumentacji. Magdalena Środa przychodzi i mówi: „Biskupi nie macie prawa dyskutować o aborcji! To są Wasze konfesyjne przekonania i wracajcie z nimi do kościoła i sumień katolików, gdzie ich miejsce!” Czy rzeczywiście Kościół wchodząc w debatę o aborcji posługuje się argumentacją z porządku religijnego, próbując w nieuprawniony dla demokracji sposób przekształcić ją w przepisy prawne?

To oczywiście nieprawda. Nauczanie Kościoła dotyczące aborcji nie posiada charakteru konfesyjnego, a zawarty w nim sprzeciw wobec aborcji nie pochodzi z nadprzyrodzonych źródeł poznania prawdy, czyli z Objawienia. Podstawowy porządek argumentacji pochodzi z rozumu naturalnego, do którego używania powołany jest każdy człowiek. Nie potrzeba więc chodzić co niedzielę do kościoła, aby to zrozumieć. Kościół natomiast w wielu krajach stał się głównym, a może nawet jedynym obrońcą życia poczętego, wbrew kulturowym tendencjom, które Jan Paweł II nazywał „spiskiem przeciwko życiu” czy „kulturą śmierci” (Evangelium vitae 12, 21, 28, 50, 87, 97).

Oczywiście w samej Biblii również znajdziemy świadectwa wskazujące, że życie człowieka zaczyna się już w łonie matki (por. Jr 1, 5; Iz 49, 13; 46, 3; Hi 10, 8-12; Ps 22, 10; Ps 71, 6; Ps 139, 13; Łk 1, 44). Nie zmienia to jednak faktu, że zasadnicza argumentacja dotycząca statusu płodu ludzkiego i konieczności jego ochrony ma charakter naturalnego rozumowania antropologiczno-etycznego, a współcześnie uzyskała dodatkowo potężne wsparcie ze strony biologii. Taką argumentację wykorzystuje także Kościół w swoim nauczaniu o moralnej niegodziwości aborcji.

Tymczasem zwolennicy aborcji starają się sprowadzić cały problem do następującej argumentacji: aborcja to kwestia światopoglądu, mamy wolność religijną, więc macie prawo wierzyć, że życie ludzkie zaczyna się już od poczęcia, ale nie ograniczajcie naszej wolności, narzucając nam narzędziami legislacyjnymi wasze spojrzenie na tę sprawę. W ten sposób kwestia aborcji zostaje niejako „sprywatyzowana” i sprowadzona do pogadanki na temat osobistych przekonań. Takie jednak podejście jest błędne. Zagadnienie statusu płodu ludzkiego i związana z nim sprawa aborcji nie jest kwestią wiary czy religii. Jest to raczej kwestia woli podjęcia rzetelnego rozumowania na gruncie ludzkiego doświadczenia i wiedzy naukowej. Aborcja byłaby moralnie dopuszczalna jedynie wówczas, gdyby istniała absolutna pewność, że ludzki embrion nie jest człowiekiem. Takiej pewności nie można uzyskać na gruncie rzetelnego rozumowania naturalnego, stąd brak takiej pewności stanowi wystarczające minimum dla moralnego i prawnego zakazu aborcji.

Zwolennicy dopuszczalności aborcji wykorzystują argument dotyczący potencjału rozwojowego embrionu i mówią o „potencjalności” człowieczeństwa, o tym, że człowieczeństwo jest „właściwością rozwojową”, którą embrion ma rzekomo uzyskiwać dopiero w procesie stawania się człowiekiem. Jako taki moment uczłowieczenia embrionu wskazują oni pojawienie się np. zdolności odczuwania cierpienia lub przynajmniej wykształcenie się zawiązka systemu nerwowego.

Z biologicznego punktu widzenia poza poczęciem nie jest możliwe wskazanie innego, obiektywnego momentu w rozwoju embrionalnym czy płodowym, w którym zaczynać by się miało życie człowieka. Próby przesunięcie tego momentu na późniejsze stadia rozwoju są arbitralne. Biologia pokazuje, że od chwili zakończenia procesu zapłodnienia mamy do czynienia z nowym organizmem ludzkim, który nie żyje życiem ojca, ani matki, nie jest organem organizmu matki, ani jej nowotworem, lecz ma własną odrębną zasadę życia, jest wyposażony we własny unikalny genotyp, który jest taki sam jak u człowieka dorosłego i będzie funkcjonował przez całe późniejsze życie. Ten genotyp od samego poczęcia zarządza dalszym uporządkowanym rozwojem nowego organizmu, a biologiczne struktury, funkcje i możliwości dojrzałego organizmu są już od poczęcia zaprogramowane w materiale genetycznym zygoty. Wszystkie późniejsze doskonałości typowe dla człowieka rozwijają się z czasem. Są to jednak istotne przejawy człowieczeństwa, a nie istota człowieczeństwa. Dzięki tym przejawom organizm biologiczny nie staje się człowiekiem, lecz dzięki temu, że jest człowiekiem, może rozwinąć charakterystyczne dla niego przejawy człowieczeństwa. Gdyby dopiero ich rozwinięte formy uznać za istotne kryteria człowieczeństwa i odmówić człowieczeństwa tym organizmom, które ich jeszcze nie rozwinęły, to wówczas można by odmówić człowieczeństwa i praw z nim związanych nie tylko płodom, ale także dzieciom i osobom upośledzonym. Takie próby miały miejsce w przeszłości i dodały ideologicznego paliwa różnym zbrodniczym systemom, doprowadzając do zagłady mnóstwa istnień ludzkich.

A co z odkryciami współczesnej biologii, wskazującymi na to, że z jednej strony embrion może się podzielić na dwa identyczne pod względem genetycznym embriony, a z drugiej strony dwa embriony mogą się połączyć w jeden zarodek, rozwijający się dalej w typowy już sposób?

Zwolennicy aborcji rzeczywiście wykorzystują ten biologiczny fakt do tego, aby wskazywać, że momentem „ukształtowania człowieczeństwa” jest dopiero zagnieżdżenie się zarodka w macicy. Wcześniej bowiem może dochodzić do podziałów bliźniaczych, tak więc dopóki istnieje prawdopodobieństwo takiego podziału, to nie możemy mówić o istocie ludzkiej. Pojawia się wówczas pytanie, czym w takim razie są te embriony przed zagnieżdżeniem? Czy są jakąś odmianą istot międzygatunkowych? Przecież z biologicznego punktu widzenia przeczy temu ich w pełni ludzki genotyp i pochodzenie od rodziców, którzy przecież należą do gatunku homo sapiens. W naturze nie występują takie przypadki, w których z pary osobników określonego gatunku przychodzi na świat osobnik innego gatunku. Na gruncie biologii istoty żywe dzielą się na wyraźnie wyodrębnione gatunki, pomiędzy którymi nie ma płynnego przejścia.

Z metafizycznego zaś punktu widzenia pojawia się inne pytanie. Mianowicie, jeśli embriony przed zagnieżdżeniem miałyby być istotami międzygatunkowymi i miałyby mieć jakąś inną naturę niż natura ludzka, to co sprawia, że nie rozwijają się następnie w inny gatunek, czy byt innej natury, tylko zawsze stają się człowiekiem – bytem natury ludzkiej? Skoro zawsze stają się człowiekiem i zasada ich człowieczeństwa nie przychodzi w międzyczasie z zewnątrz, to znaczy, że przyczynę człowieczeństwa muszą mieć już w sobie. A ponieważ, zgodnie z metafizycznym prawidłem, skutek nie może być doskonalszy od przyczyny, to znaczy, że ich późniejsze doskonałe człowieczeństwo wywodzi się z nie mniej doskonałej przyczyny, która jest w nich obecna od samego początku i stanowi zasadę oraz kryterium ich człowieczeństwa. Dodatkowo należy mocno podkreślić, że te podziały bliźniacze dotyczą znikomego procenta przypadków. Na podstawie tak niewielkiej skali zjawiska nie można przecież wyciągać tak daleko idących konsekwencji i odbierać człowieczeństwa pozostałej większości embrionów, które nigdy nie ulegną podziałowi bliźniaczemu. To wyglądałoby tak, jakbyśmy chcieli do nich powiedzieć „Stop! Nie tak szybko z tym waszym człowieczeństwem! Przecież możecie się jeszcze podzielić i sprawić nam kłopot poznawczy dotyczący waszej obecnej tożsamości!”. To nie jest poważne.

Konsekwencje tych wszystkich dotychczasowych biologicznych i metafizycznych konstatacji w porządku prawnym powinny być jednoznaczne – prawo powinno uznawać, że ludzki embrion to człowiek. Nie można natomiast dopuszczać aborcji na podstawie domniemania, że ludzki embrion nie jest jeszcze człowiekiem i że dopiero jego ewentualne człowieczeństwo może być przedmiotem dowodzenia, według jakichś wcześniej ustalonych kryteriów. Na jakiej jednak podstawie miałyby być ustalane takie kryteria i kto miałby do tego prawo? Siłą rzeczy takie kryteria zawsze musiałyby być arbitralne. Przyjęcie takiej koncepcji oznaczałoby otworzenie puszki Pandory i stworzenie sytuacji, w której kolejne grupy osób musiałyby z czasem udowadniać swoje „człowieczeństwo”, gdyż zostałoby ono zakwestionowane w imię arbitralnie przyjętych kryteriów – dotyczyć by to mogło np. ludzi z zespołem Downa, niepełnosprawnych, ludzi starszych i bardzo schorowanych, pogrążonych w opornej na leczenie śpiączce itp. W ten sposób weszlibyśmy na równię pochyłą, po której stoczylibyśmy się w nieludzki świat.

Przyglądając się obecnie funkcjonującym w prawie polskim trzem okolicznościom dopuszczającym aborcję, najtrudniejszy wydaje się nam przypadek, kiedy ciąża jest skutkiem gwałtu. Jest to sytuacja, w której zgwałcona, poniżona kobieta, wbrew swojej woli ma urodzić dziecko wyposażone także w materiał genetyczny ojca-gwałciciela.

Taka sytuacja jest absolutnie dramatyczna, niesprawiedliwa i nie da się jej cofnąć – nawet przez aborcję. Nie możemy przecież zapominać, że dziecko poczęte z gwałtu nie traci z tego tytułu nic ze swojego człowieczeństwa. Dlatego nie możemy realizować uprawnień matki kosztem życia dziecka, które nie ponosi przecież żadnej winy za sposób swojego poczęcia. Nie możemy za gwałt karać śmiercią dziecka. To byłaby o wiele cięższa niesprawiedliwość. W wyniku takiej aborcji zło jedynie by się powiększało. W związku z tym zadaniem bliskich i państwa jest zapewnienie maksymalnej pomocy takiej kobiecie i dziecku, włącznie z możliwością oddania urodzonego dziecka do adopcji. Sprawca natomiast nie może pozostać bezkarny.

W przypadku zagrożenia życia matki mówi się często o oddaniu w jej ręce heroicznej decyzji czy chce ratować życie własne, czy raczej dziecka. Heroiczność nie może być jednak narzucona nam odgórnie przez prawo. Być może uprawnione do pewnego stopnia jest budowanie analogii z heroicznością także w przypadku urodzenia dziecka poczętego przez gwałt?

Taka analogia nie jest uprawniona. W przypadku zagrożenia życia matki mamy do czynienia z konfliktem „życie przeciwko życiu”. Natomiast w sytuacji gwałtu, mimo całego jej tragizmu, ani życie dziecka, ani życia matki nie są zagrożone. Życie dziecka i jakość życia matki nie są dobrami porównywalnymi, dlatego nie można zabijać dziecka, aby poprawić jakość życia matki. Poza tym zabicie dziecka nie zaradzi krzywdzie i cierpieniu matki. Nie można karać za dokonaną niesprawiedliwość bezbronnego dziecka, które przecież nie jest jej sprawcą.

Kościół stoi na stanowisku, że fundamentem demokracji jest godność człowieka. Z tego powodu sprzeciwia się on „dyktaturze relatywizmu”. Gdzie w takim razie znajduje się granica prawnej gwarancji tej godności, a jakie obszary powinny zostać zarezerwowane dla działalności edukacyjnej, misyjnej, czy dla innych form „miękkiego oddziaływania”?

Rolą państwa nie jest dowodzenie istnienia godności osoby ludzkiej i momentu, w którym taką godność się uzyskuje. Państwo też nie ma uprawnień, aby komuś taką godność przyznawać. Jest to godność przyrodzona, a nie nadana. Państwo powinno więc ją uznawać od poczęcia i chronić. Sytuacja, w której państwo uzurpuje sobie prawo do definiowania czy rozporządzania godnością ludzką, prowadzi nas wprost do totalitaryzmu. Historia dostarcza nam wiele przykładów takiego podziału na ludzi i nieludzi. Konsekwencje zawsze będą tragiczne.

Nie jest też rolą państwa, ściganie i karanie wszystkie moralnie złych czynów. Celem państwa jest troska o dobro wspólne, która przejawia się w stwarzaniu odpowiednich warunków życia, umożliwiających każdemu człowiekowi jego pełny rozwój. To zaś powoduje, że rolą państwa jest przeciwdziałanie i zwalczanie aktów szkodzących dobru wspólnemu, a więc także życiu, zdrowiu, wolności i własności obywateli, proporcjonalnie do stopnia szkodliwości takich czynów. Akcje podnoszące świadomość społeczną są zawsze wskazane, czy wręcz niezbędne. Bez odpowiedniej świadomości społecznej prawo byłoby postrzegane głównie jako narzędzie represji. Byłoby czymś bardzo pięknym, gdyby można było poprzestać na takich akcjach i gdyby prawo nie było już potrzebne. Jednak nigdy tak nie będzie i zawsze znajdą się jacyś ludzie, którzy będą chcieli osiągnąć własne korzyści wbrew pouczeniom i będą szkodzili dobru wspólnemu, w tym także życiu, zdrowiu, wolności czy własności innych osób. Dlatego nie można poprzestać na akcjach informacyjnych i państwo musi wdrożyć realistyczne środki ochrony, przewidziane w odpowiednich ustawach. Natomiast rzetelne akcje informacyjne i dyskusja społeczna mają szansę wpłynąć na wyborców i ustawodawców, aby ustanawiali sprawiedliwe prawa. Poza tym nie chodzi oczywiście wyłącznie o skupianie się na ochronie życia poczętego, z pominięciem jednoczesnej troski o życie dziecka już po narodzinach. Tak jak zadaniem państwa jest ochrona życia nienarodzonych, tak samo jest nim prowadzenie aktywnej polityki prorodzinnej.

Aborcja jest grzechem, który szkodzi nie tylko tym, którzy go popełniają. Aborcja nie jest też złamaniem ustaw wyłącznie czysto kościelnych, przez które łamiący je wierni szkodzą głównie własnemu dobru duchowemu. Gdyby tak było, wówczas edukacja, informacja, katecheza, spowiedź byłyby właściwymi środkami zabiegania o poprawę moralną i ocalenie własnej godności tych, którzy zgrzeszyli. Aborcja natomiast jest przestępstwem, które godzi w osoby nienarodzone i pozostawałaby takim przestępstwem nawet wówczas, gdyby Kościół nie istniał. Dlatego sprawiedliwość domaga się, aby chronić zagrożone aborcją niewinne istoty ludzkie. Stąd oprócz ważnej roli edukacji, informacji, katechezy i spowiedzi, potrzeba dodatkowych działań prawnych. Choć bez penalizacji przestępstwa aborcji raczej się nie obędzie, to jednak nie o penalizację tutaj chodzi. Celem prawa ma być przede wszystkim ochrona życia poczętego. Penalizacja jest wtórna, jest tylko środkiem i najlepiej byłoby, gdyby miała zakres możliwie jak najbardziej ograniczony. Osobiście nie jestem zwolennikiem karania kobiet, które dokonały aborcji, ponieważ także one często bywają ofiarami w tej sytuacji.

Rozumiemy więc, że dopóki nie zostanie wprowadzony pełny zakaz aborcji, dopóty Kościół będzie stał na stanowisku, że państwo nie wypełnia swojej podstawowej roli i nie chroni godności ludzkiej, szkodząc de facto dobru wspólnemu?

To chyba byłoby zbyt ostre sformułowanie. W takiej sytuacji można by powiedzieć, że państwo nie w pełni chroni ludzką godność, co nie oznacza, że w ogóle jej nie chroni. Podobnie można powiedzieć, że państwo nie w pełni chroni dobro wspólne, co nie oznacza, że mu szkodzi. Dlatego bardziej właściwe byłoby określenie, że państwo w tej dziedzinie wypełnia swoją rolę czy obowiązki częściowo, w sposób niepełny, czy niezadowalający, ale nie można powiedzieć, że absolutnie ich nie wypełnia. Czasami taki stan może być najlepszy z tego, co realistycznie można osiągnąć przy panującej świadomości społecznej i układzie sił politycznych, czasami natomiast może się okazać, że państwo stać na więcej. Jest rolą Kościoła, aby o tym przypominać i stawiać społeczeństwu i politykom to niewygodne pytanie: „Czy przypadkiem obecnie nie stać nas na więcej, bo ochrona życia poczętego tego się absolutnie domaga?” Godność człowieka jest źródłem naturalnych uprawnień, w tym tego najbardziej podstawowego, jakim jest prawo do życia. Z tego powodu zadaniem społeczeństwa i państwa jest ochrona życia ludzkiego. Służą temu prawo oraz różne instytucje i organy państwa zajmujące się egzekwowaniem tego prawa. Z faktu, że skuteczność prawa – jego egzekwowanie i wykrywalność przypadków jego łamania – nigdy nie jest stuprocentowa, nie wynika, że nie opłaca się ustanawiać praw i wcielać ich w życie. Z faktu, że nawet najdoskonalsze prawo nie będzie nigdy w stanie zapewnić wszystkim skutecznej ochrony życia, nie wynika, że jest ono zupełnie bezużyteczne czy szkodliwe i że trzeba je znieść. Nie są zatem rzetelne argumenty tych, którzy mówią „i tak nie damy rady wykryć wszystkich przypadków aborcji”, albo „prokurator będzie wsadzał do więzienia biedne, wykorzystane kobiety, czy nawet już matki” i tym podobne. Przecież w dziedzinie innych przestępstw, na przykład kradzieży, nie mówimy, że nie należy zakazywać kradzieży, bo nie wszystkie kradzieże da się wykryć, a niektórzy ludzie kradną, bo są w ciężkiej sytuacji życiowej i że należy poprzestać na szerokiej kampanii informacyjnej, ukazującej moralne zło kradzieży i formującej ludzkie sumienia. A jeśli znowu mówimy o akcjach podnoszących poziom świadomości społecznej, to warto przy tej okazji podkreślić wychowawczą rolę prawa. Natomiast jeśli z jednej strony zachęcamy do moralnego wychowywania kolejnych pokoleń, a z drugiej strony mamy ustawy, które tolerują ewidentne zło, to w sytuacji takiej hipokryzji prawo podkopuje skuteczność i sensowność wysiłków wychowawczych.

W przypadku aborcji sprawa jest więc jasna – argumentacja wywodzi się z naturalnego porządku etycznego, spór zaś ma charakter uniwersalny, nie konfesyjny, a sam „kaliber” czy stawka tego sporu jest tak wysoka, że rzeczą oczywistą wydaje się rozstrzyganie go za pośrednictwem narzędzi prawnych. Czy jednak w związku z tym nie pojawia się pewna niekonsekwencja: z jednej strony prawo zakazuje aborcji, a z drugiej zezwala na inny czyn, moralnie niedozwolony przez Kościół, jakim jest antykoncepcja. Przecież Kościół uczy, że moralne zło antykoncepcji wynika z prawa naturalnego, a zatem każdy człowiek może je rozpoznać. Skoro więc argument ukazujący moralne zło antykoncepcji ma także charakter niekonfesyjny, to czy następnym krokiem ze strony Kościoła będzie dążenie do prawnego zakazu rozpowszechniania antykoncepcji?

Prawo stanowione nie może zakazywać wszystkich czynów moralnie złych. Takie restrykcyjne prawo przyniosłoby zły skutek wychowawczy i tym samym miałoby szkodliwy wpływ na dobro wspólne. Ludzie unikaliby zła głównie z lęku przed sankcją karną, zamiast dążyć w sposób wolny do moralnej dojrzałości. To byłby jakiś rodzaj groźnego totalitaryzmu, który przyniósłby opłakane skutki, doprowadzając do wychowania pokoleń zalęknionych obywateli. Chodzi przecież o to, aby ludzie rozumieli, że w dłuższej perspektywie dobro moralne służy im samym, umacnia ich godność, daje poczucie sensu życia. I to z tego powodu warto, aby ich czyny były moralnie dobre, a nie dlatego, że za zło zostaną ukarani przez prawo. W tej perspektywie nawet zepsuty smak złych ludzkich wyborów może przysłużyć się moralnej poprawie i dojrzewaniu. Poza tym wykrywalność wielu takich czynów byłaby bardzo niska, stąd skuteczność takiego prawa byłaby również niewielka, a to powodowałoby jego kompromitację i hipokryzję prawną w społeczeństwie. Dlatego nie wolno wszystkich złych czynów kryminalizować, ścigać i karać.

Natomiast czym innym są czyny, które są wymierzone w życie i wolność innych osób, w ich własność, czy w szerzej rozumiane dobro wspólne. Takie czyny muszą być zakazane przez prawo i opatrzone sankcją karną w zależności od stopnia ich szkodliwości, bo w przeciwnym razie przyczynią się one do zniszczenia życia zarówno poszczególnych jednostek, jak i całego społeczeństwa. Widać to na przykładzie słabych państw, których władza i instytucje są skorumpowane i które w związku z panującym bezprawiem nie są w stanie chronić własnych obywateli.

Stąd o ile dobrowolne stosowanie antykoncepcji, chociaż jest moralnie złe, nie jest czynem o jakieś ewidentnej szkodliwości społecznej, o tyle aborcja nim jest. Nikt nikomu nie nakazuje stosowania antykoncepcji i ci, którzy ją stosują, robią to wyłącznie na swój własny rachunek. Tymczasem chociaż aborcji również nikt nikomu nie nakazuje, to jednak ci, którzy jej dokonują, nie czynią tego wyłącznie na swój własny rachunek, ale krzywdzą tym w stopniu absolutnym innych ludzi, którymi są dzieci nienarodzone. Poza tym środki antykoncepcyjne mogą być czasami stosowane jako forma obrony przed przemocą seksualną, są też czasem wykorzystywane nie ze względu na swój efekt ubezpładniający, ale ze wskazań leczniczych. Dlatego Kościół nie dąży do prawnego zakazu antykoncepcji, o ile rzeczywiście chodzi o antykoncepcję, czyli o ubezpłodnienie dobrowolnie wybranych aktów seksualnych, aby nie doprowadzić do poczęcia. Czasem bowiem pod szyldem środków antykoncepcyjnych firmy farmaceutyczne próbują przemycić do obrotu handlowego środki wczesnoporonne lub takie, które uniemożliwiają zagnieżdżenie embrionu i w ten sposób powodują jego śmierć. Jeśli zatem prawo ma chronić życie poczęte, to wówczas takie zabójcze środki nie powinny być dopuszczane do obrotu.

Chęci to jedno, ich konsekwencje to drugie. Zastanawiamy się, czy walcząc o zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej, nie narażamy się w przyszłości na „działanie kontrujące” ze strony ugrupowań lewicowych, które po odzyskaniu większego wpływu w parlamencie mogłyby doprowadzić do liberalizacji prawa nawet w stosunku do tej ustawy, którą mamy obecnie, np. poprzez wprowadzenie aborcji ze względów społecznych.

Takie zagrożenie jest oczywiście możliwe, ale nie jest czymś, co można już teraz przewidzieć w sposób pewny lub przynajmniej wysoce prawdopodobny. A poza tym, nawet jeśli pozostaniemy przy obecnej regulacji prawnej, stanowiącej wynik kompromisu politycznego z roku 1993, to jakie mamy gwarancje, że po odzyskaniu w przyszłości większego wpływu w parlamencie ugrupowania lewicowe nie będą chciały jej zliberalizować? Myślę więc, że prawdopodobieństwo „działań kontrujących” jest takie samo niezależnie od tego, czy obecne przepisy będą zaostrzone, czy nie. Co więcej, straszenie politycznym „mechanizmem wahadła” często przekształca się w usprawiedliwianie własnego wygodnictwa, konformizmu i bierności. Nie można uzależniać całego swojego postępowania od potencjalnego posunięcia przeciwnika politycznego, tak aby utrzymać się na szczycie politycznej koniunktury. W takiej sytuacji polityka i władza przestają służyć dobru wspólnemu, lecz dzieje się odwrotnie: dobro wspólne poświęca się dla utrzymania się u władzy i dla wpływów politycznych. To jednak byłaby dramatyczna korupcja, tym bardziej, jeśli stawką w takiej grze interesów politycznych byłoby życie ludzkie – na przykład życie dzieci nienarodzonych.

Czy zatem Kościół potępia z zasady polityczny kompromis w dziedzinie prawnej regulacji aborcji? Czy katoliccy politycy przyczyniający się do zawarcia takiego kompromisu postępują moralnie niegodziwie?

Kościół nie aprobuje kompromisów etycznych i uczy, że nigdy nie można rozmyślnie czynić zła dla osiągnięcia jakoś dobra czy uniknięcia większego zła, ani ustanawiać niesprawiedliwych praw, które nakazywałaby czynienie takiego zła. Czym innym jednak jest kompromis polityczny, w wyniku którego ustala się prawa chroniące realizację dobra wspólnego, życia i wolności obywateli. W dzisiejszych pluralistycznych społeczeństwach ludzie chcą takich praw, ale mają odmienne poglądy dotyczące tych wartości. Stąd zwykle prawo w demokracji, zwłaszcza w kwestiach uwarunkowanych aksjologicznie i moralnie, ma charakter kompromisowy, co nie oznacza, że poglądy tworzących to prawo stron mają w tych dziedzinach charakter kompromisowy. Na tym rozróżnieniu opiera się stanowisko Kościoła dotyczące uczestnictwa w demokratycznym procesie ustanawiania prawa przez polityka czy parlamentarzystę, „którego osobisty absolutny sprzeciw wobec aborcji byłby jasny i znany wszystkim”. Jeśli polityczny realizm pokazuje, że nie da się ustanowić prawa, które w pełni chroni życie poczęte, to postępuje się słusznie głosując za ustawą, która nie chroni tego życia w pełni, ale mimo to chroni je bardziej niż ustawa obowiązująca dotychczas. Wówczas głosując za taką ustawą nie głosuje się przeciwko ochronie życia poczętego, ale głosuje się za taką ochroną, dążąc do ograniczenia złych skutków dotychczasowego prawa. Nie jest to zatem przypadek niedozwolonego współdziałania w złu aborcji, ale próba jego ograniczenia (Evangelium vitae, 73). Starając się jednak o polityczny kompromis, nie można zrezygnować ze słuchania własnego sumienia po to, aby uszanować sumienia innych i kierować się ich wskazaniami. Własne sumienie ma zawsze prymat.

W tym kontekście nasuwa się nieuchronnie następujące pytanie: a co podpowiada nam obecnie realizm polityczny? Czy aktualne warunki pozwalają na ustanowienie prawa bardziej sprawiedliwego niż to, które obecnie mamy? Czy w przewidywanej przyszłości będą ewidentnie lepsze warunki niż te, które mamy obecnie? Jakie mogłyby być powody, aby nie dążyć obecnie do ustanowienia prawa bardziej sprawiedliwego? Myślę, że Kościół ma prawo artykułować swoje własne odpowiedzi na te pytania i nie ma to nic wspólnego z nieuprawionym mieszaniem się Kościoła do polityki. Nieuprawione mieszanie się do polityki byłoby wówczas, gdyby władza kościelna chciała mieć jakiś udział w sprawowaniu władzy w państwie, gdyby chciała narzędziami prawnymi narzucać przepisy ściśle religijne tym, którzy nie należą do Kościoła, albo gdyby chciała dla samej siebie jakichś przywilejów czy korzyści, które nie należą się jej na podstawie sprawiedliwej dystrybucji dobra wspólnego. Jednak, moim zdaniem, apel Kościoła do polityków o lepszą ochronę życia ludzkiego nie jest nieuprawionym mieszaniem się Kościoła do polityki. Konserwatywni wyborcy mają prawo oczekiwać wierności konserwatywnym ideałom od polityków, na których głosowali. Nie ma w tym niczego dziwnego. Ciekawe, że niektórzy ludzie niegdyś szukali ochrony ze strony Kościoła przed działaniem władz komunistycznych i popierali chroniący ich społeczny głos i działania Kościoła, kiedy komuniści oskarżali Kościół o mieszanie się do polityki. Dzisiaj ci sami ludzie używają względem Kościoła tego samego oskarżenia, które stosowali komuniści, kiedy Kościół znowu wypowiada się w kwestiach społecznych i chce chronić bezbronnych. Kościół musi być oczywiście ostrożny w swoich relacjach z partiami politycznymi, bo te mogą go wciągnąć w partyjne i polityczne rozgrywki, na czym stracić może wizerunek Kościoła, jego misja i wiarygodność. Jednak apel do polityków o pełniejszą ochronę życia poczętego nie jest wyrazem poparcia dla żadnej partii. Skoro taki apel jest sam w sobie wartościowy i wypada go w końcu kiedyś wystosować, to kiedy można byłoby to uczynić, aby nie być posądzonym o niestosowne sympatie polityczne?