Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Paweł Wiejski  16 kwietnia 2016

Brodaty socjalista z Partii Pracy

Paweł Wiejski  16 kwietnia 2016
przeczytanie zajmie 7 min

Zaledwie rok temu Jeremy Corbyn mógłby trafić do mediów jedynie jako ciekawostka: prawdopodobnie ostatni prawdziwie socjalistyczny poseł Partii Pracy. Dziś stoi na czele swojego ugrupowania i zyskuje popularność, wraz z rosnącymi kłopotami konserwatystów. Mimo że do wyborów zostały cztery lata, warto zapoznać się z historią niespodziewanego sukcesu Corbyna. Historią, która może zdeterminować przyszłość Zjednoczonego Królestwa.

W Brytyjskiej Izbie Gmin od wieków istnieje tradycja „pytań do premiera” (Prime Minister’s Questions, w skrócie PMQ). Reprezentanci opozycji mogą zadawać pytania w dowolnej sprawie, na które szef rządu musi odpowiadać przez łącznie pół godziny w tygodniu. W maju 1990 roku z tej okazji skorzystał Jeremy Corbyn. Brodaty, nonszalancko ubrany poseł z tylnych ław Partii Pracy zgłosił pytanie do urzędującej Margaret Thatcher o problem bezdomności. Premier opowiedziała o środkach, które na ten cel przeznacza jej rząd (będący wówczas na skraju rozpadu). W reakcji na jej odpowiedź Corbyn przytoczył alarmujące statystyki: w samym Londynie 25 tysięcy ludzi mieszkających w tymczasowym budownictwie, kolejne dwa tysiące na ulicy. Na koniec zaatakował: „Czy nie zgodzi się Pani, że ludzie śpiący na ulicach naszej stolicy, najemcy płacący wygórowane czynsze i dzieci wychowywane w hotelach Bed and Breakfast to hańba dla cywilizowanego kraju?”

Od tego czasu w Zjednoczonym Królestwie zmieniło się niemal wszystko. Żelazna Dama żyje już tylko w podręcznikach do historii i koszmarach labourzystów. Na ulicach Londynu śpi rocznie przynajmniej 7500 osób, z czego jedna trzecia pochodzi z Europy Wschodniej. Zaś (nieco mniej) nonszalancko ubrany, brodaty poseł zasiada w pierwszej ławie Izby Gmin, jako lider opozycji i przewodniczący Partii Pracy.

Czarny koń wyborów

Corbyn wywodzi się z lewego skrzydła swojego ugrupowania. Gdy rozpoczynał karierę parlamentarną w 1983 roku, takich jak on było w Izbie Gmin wielu. Dekada Thatcher przerzedziła szeregi socjalistycznych labourzystów. Tkwiąca w logice masowych związków zawodowych lat powojennych Partia Pracy nie potrafiła sobie poradzić z nową rzeczywistością. Aby wrócić do władzy, przyjęła poglądy gospodarcze Torysów, i pod wodzą Tony’ego Blaira ostatecznie rozprawiła się ze swoją wewnętrzną lewicą. Symbolem tej zmiany było usunięcie słynnej Klauzuli Czwartej ze statutu partii, zawierającej postulat powszechnej nacjonalizacji. Nowa Partia Pracy miała stawiać na dynamiczną gospodarkę, napędzaną przez sektor prywatny, z interwencją państwa tylko w zakresie zapewniania dostępu do dóbr publicznych.

Kiedy więc Corbyn ogłosił swoją kandydaturę w wyścigu o fotel przewodniczącego Partii Pracy, spotkało się to z niedowierzaniem partyjnych elit. Ledwo udało mu się uzyskać wymagane poparcie 35 deputowanych Izby Gmin. Niedowierzanie stopniowo zmieniało się w przerażenie, gdy z każdym kolejnym sondażem poparcie dla Corbyna rosło. Na kilka tygodni przed wyborami Tony Blair porównywał go do Marine Le Pen i Donalda Trumpa, oskarżał o życie w alternatywnej rzeczywistości, niczym Alicja z Krainy Czarów. Mniej więcej w tym samym czasie konserwatywny tabloid Daily Mail opublikował artykuł o wiele mówiącym tytule Premier Corbyn i 1000 dni, które zniszczyły Wielką Brytanię. Londyn w ogniu, niespłacalny dług publiczny, hiperinflacja, zamieszki, zerwanie kontaktów dyplomatycznych ze Stanami Zjednoczonymi…

Wszystko to na nic. Corbyn wygrał wewnętrzne wybory, w dodatku z największą przewagą nad oponentami w ponad stuletniej historii Partii Pracy.

Świeżo upieczony lider swoje zwycięstwo świętował w swoim stylu: w jednym z londyńskich pubów, śpiewając  „The Red Flag”, nieoficjalny hymn labourzystów zmarginalizowany za czasów Tony’ego Blaira.

Droga do zwycięstwa

Mimo że przebieg wyborów w Partii Pracy zaskoczył niemal wszystkich, łącznie z samym zainteresowanym, nie był to zupełny przypadek. Na sukces Corbyna złożyło się wiele czynników, od zmian wewnątrz Partii Pracy, przez osobowość i poglądy samego kandydata, aż po jego błyskotliwą kampanię wyborczą.

Poprzedni lider Partii Pracy ustąpił tuż po druzgoczącej porażce w wyborach parlamentarnych. Ed Miliband przyjął odpowiedzialność za utratę 24 mandatów, głównie w wyniku pogromu w Szkocji zafundowanego przez SNP. Szkocka Partia Nacjonalistyczna poprawiła swój wynik o 50 mandatów w stosunku do 2010 roku, pozostawiając labourzystom zaledwie jeden okręg w swoim kraju. Potrzeba zmian była więc silna. Dodatkowym czynnikiem wewnętrznym, który zadziałał na korzyść Corbyna była zmiana procedury wyboru lidera. Jeszcze w poprzednich wyborach szeregowi członkowie Partii Pracy dysponowali zaledwie jedną trzecią głosów. Reforma przyniosła całkowitą demokratyzację procedury, dając każdemu członkowi i zarejestrowanemu wyborcy partii głos o równej sile. Procedura rejestracji została uproszczona, aby zagłosować wystarczyło zapłacić 3 funty.

Innym ważnym czynnikiem był wizerunek i doświadczenie kandydata. Obraz Jeremy’ego Corbyna nie pasuje do stereotypu brytyjskiego parlamentarzysty. Nie skończył żadnego prestiżowego uniwersytetu. Nie ma również nic wspólnego z biznesem – jego kariera rozpoczęła się od działalności w związkach zawodowych i ruchach społecznych.

W Izbie Gmin często głosował przeciw linii partyjnej. Kluczowy okazał się jego sprzeciw wobec wojny w Iraku. Udział brytyjskich wojsk w amerykańskiej interwencji w 2003 roku wynikał z decyzji rządu Tony’ego Blaira. Corbyn nie tylko zagłosował przeciwko swojemu liderowi, ale również otwarcie go krytykował, przemawiając na jednej z największych demonstracji w historii Londynu zorganizowanej przez „Stop the War Coalition”. Kwestia wojny podzieliła Partię Pracy, wielu członków opuściło jej szeregi. Część z nich wróciła, aby wesprzeć Corbyna w wyborach. W ciągu zaledwie kilku miesięcy liczebność partii uległa podwojeniu. Partia Pracy ma już więcej zarejestrowanych członków niż Torysi, Liberalni Demokraci i SNP razem wzięci.

Tak ogromna mobilizacja nie byłaby możliwa bez dobrej kampanii wyborczej. Sztabowcy Corbyna doskonale wykorzystali jego atuty, wykorzystując wizerunek kandydata „od zawsze” pozasystemowego. Zdjęcia z demonstracji z lat 80., czy nagrania z Izby Gmin takie, jak to zacytowane na początku, rozprzestrzeniały się po mediach społecznościowych, przynosząc więcej korzyści niż najdroższe spoty wyborcze. Przekaz Corbyna był jasny: koniec z polityką cięć, przeciwdziałanie unikaniu opodatkowania, wyższe podatki dla najbogatszych. Bardzo kontrowersyjny program ekonomiczny, zupełnie nieprzystający do dominującej na uniwersytetach i w bankach centralnych szkoły neoklasycznej, zyskał miano „Corbynomiki”. Hasło okazało się bardzo chwytliwe, a wszelka krytyka ze strony establishmentu tylko dodawała mu atrakcyjności.

Jak więc zwalczyć deficyt i pobudzić gospodarkę nie wprowadzając cięć? Odpowiedzią według Corbyna i jego doradców ma być ekspansywna polityka fiskalna realizowana przez inwestycje publiczne. O ile samo pobudzanie gospodarki przez zwiększanie wydatków publicznych jest znanym sposobem prowadzenia polityki ekonomicznej w duchu Keynesa, sposób finansowania tego systemu jest dosyć wyjątkowy.

Pierwszym źródłem pieniędzy ma być walka z unikaniem opodatkowania. Według obliczeń Richarda Murphy’ego brytyjski fiskus traci na tym procederze średnio 120 miliardów funtów rocznie. Bardziej innowacyjnym źródłem ma być tzw. People’s quantitative easing(PQE). Pojęcie odnosi się do luzowania polityki pieniężnej (quantitative easing), narzędzia, z którego banki centralne korzystały, aby zwalczyć ostatni kryzys. W praktyce polega ono na kupowaniu aktywów od prywatnych banków oraz obligacji skarbowych, w celu zmniejszenia deficytu lub uratowania banków od upadku. W wariacji proponowanej przez Corbyna, pieniądze „drukowane” przez bank centralny miałyby służyć finansowaniu Narodowego Funduszu Inwestycyjnego, który z kolei inwestowałby w projekty mieszkaniowe, infrastrukturę i sektor hi-tech.

Krytyka PQE opiera się na dwóch głównych punktach. Po pierwsze, istnieje ryzyko wysokiej inflacji. Ten zarzut stosunkowo łatwo obalić. Zwyczajne quantitative easing  nie doprowadziło do inflacji, mimo obaw krytyków. Ponadto, zarówno kryzys zapoczątkowany w 2007 roku, jak i ten, który grozi nam w najbliższych latach, mają charakter deflacyjny, więc „drukowanie” pieniędzy samo w sobie nie stanowi problemu. Poważniejszym zarzutem jest ograniczanie niezależności banku centralnego. Żeby przekonać Bank of England do inwestowania po myśli rządu potrzebna będzie presja polityczna. Krytyka z tej perspektywy może przybrać dwie postaci: ideologiczną (banki centralne powinny być niezależne, żeby nie dobrali się do nich politycy w okresie przedwyborczym) i ekonomiczną (niezależny bank centralny jest gwarantem stabilności i budzi zaufanie rynków). 

W kampanii wyborczej nieco na uboczu pozostawała kwestia polityki zagranicznej. Dla nikogo nie było tajemnicą, że Corbyn będzie sprzeciwiał się interwencjom zbrojnym i popierał dyplomatyczne rozwiązania. W przeszłości był już krytykowany za dwuznaczny stosunek do organizacji prowadzących działalność terrorystyczną, od Hamasu i Hezbollahu po IRA. Sporo kontrowersji wzbudzają też jego poglądy na temat Unii Europejskiej. W poprzednim referendum dotyczącym członkostwa w ówczesnych Wspólnotach Europejskich w 1975 roku, Corbyn głosował przeciwko. Przez lata krytykował działalność UE jako niedemokratyczną i nadmiernie prorynkową. Jako lider Partii Pracy zaangażował się jednak w kampanię na rzecz pozostania w UE, jednocześnie podkreślając potrzebę reform.

Partia Pracy jest niewybieralna?

Corbyn został liderem w chwili największej słabości swojej partii. Prawdziwy egzamin czeka go dopiero za cztery lata, wraz z wyborami parlamentarnymi. Zwiększenie członkostwa Partii Pracy to duży sukces, ale to nie wystarczy, aby wygrać. Mapa wyborcza jest dla labourzystów niekorzystna jak nigdy, ze Szkocją – matecznikiem lewicy – zdominowaną przez ugrupowanie Nicoli Sturgeon. Sytuacja jest jednak dynamiczna. Ujawnienie Panama Papers uderzyło w premiera Davida Camerona, idealnie wpisując się w linie argumentacji nowej Partii Pracy. Oto najważniejsza osoba w kraju udowadnia, że reguły gry są inne dla bogatych, a inne dla biednych. Mimo że Cameron prawdopodobnie nie złamał prawa, musiał ujawnić swoje zeznania podatkowe i obszernie tłumaczyć się ze swoich działań.

Partia Pracy pod wodzą Corbyna jest przez wielu komentatorów uważana za niewybieralną. Jest w tym sporo racji, mieszkańcy Wielkiej Brytanii, szczególnie od czasów Thatcher, nie uchodzą za szczególnych zwolenników lewicowych rozwiązań. Jednakże jedna lekcja płynie z prawyborów w Partii Pracy: Jeremy Corbyn doskonale sprawdza się w roli czarnego konia.